niedziela, 29 stycznia 2012

"Gorączka. W świecie poszukiwaczy skarbów." aut. Tomek Michniewicz, książka, 2011

"Goraczka. W swiecie poszukiwaczy skarbow." aut. Tomek Michniewicz, ksiazka, 2011
Ksiazka dostala rekomendacje Trojkowego speca od ksiazek - red. Michala Nogasia. Opowiadal o niej w swoim copiatkowym wejsciu okolo 8:40 na tyle interesujaco, ze zamowilem. Ksiazke przeczytali najpierw moim synowie (23,19). Zgodnie stwierdzili, ze im sie podobala.
Pomimo, ze na kupie czekala m.in. juz nowa rzecz Hugo-Badera: "Dziennki kolymskie", zabralem sie do "Goraczki". To takze, jak "Dzienniki.." reportaz. Zgodnie z zapowiedzia autor, ktory jest znanym backpakerem pokazuje nam miejsca, gdzie szuka sie skarbow. Rozne kontynenty, rozni ludzie, niektore historie troszke na sile naciagane pod ten "skarbowy" mianownik. Czyta sie szybko moze dlatego, ze ma sie nadzieje, ze wreszcie bedziemy wraz z autorem swiadkami odnalezienia, trafienia na ow tytularny skarb. Figulec.
Taka mlodziezowa lektura. Takze dla starszych chlopcow, ktorzy chetnie za mlodu sluchali opowiesci o korsarzach, bezludnych wyspach, zatopionych galeonach. Ksiazka uwodzicielska, bo mami latwoscia przenoszenia sie z miejsca na miejsce bez kosztow i zobowiazan. Kto o tym nie marzy?
Gdzies tam gleboko, ale jednak, drzemia w tych opowiesciach reminiscencje "Tomkow" Szklarskiego, ktore czytalem noca pod kolderka przy latarce, oj dawno temu. Niektore historie mocno naiwne, chociaz chyba szczere i prawdziwe. Nie jestem ta lektura oszolomiony. Nie mam na szczescie poczucia stratconego, poswieconego na te lekture czasu. Ostatecznie mozna ja potraktowac jako typowo rozrywkowa pozycje w miejsce np. kryminalu, czy innego Dana Browna. Jednak jak patrze na sterte czekajacych na lekture ksiazek (w tym 5x Dawkins do ktorego podchodzielm bezskutecznie ze 3x) to mysle sobie, ze moglem ten czas wykorzystac lepiej, zwlaszcza, ze "Tomki" mam przeciez za soba... A synkom sie podobalo. Z tym, ze oni nie chcieli czytac "Tomkow" uznajac je za staroc. "Goraczke..." wciagneli szybko, z zadowoleniem. Zamiast "Tomkow"? Generation gap?

sobota, 28 stycznia 2012

Wlazł w zimowy las (narciarskie).

Jest okolo 9:30. Po ostatnich opadach sniegu wreszcie biegowki. Rzesko - minus 13 st.  W takich warunkach narty sa chyba najfajniejsza forma ruchu. Pracuje praktycznie cale cialo. 10 min. ruchu i minus 13 st. nie ma najmniejszego znaczenia. Robi sie goraco. Slonce na tyle wysoko, ze straca lezace na galeziach czapy sniegu, ktore zsuwaja sie rozpadajac w roziskrzony gwiezdny pyl. Kompletna cisza. Rytm. Oddech. Skrzypiacy snieg. Zimowy las. Blekitne niebo. Zero ludzi.




czwartek, 26 stycznia 2012

Tommy Lee Jones 3x dvd

Tommy Lee Jones 3x
TLJ stal sie chyba glownym scigantem w najnowszej historii kina. Od czasu nomen omen "Sciganego" z Harrisonem Fordem nic tylko bierze i sciga. Podoba mi sie. Odnosze wrazenie, ze im jest starszy tym lepszy. Ostatnio "wkrecilem" na rowerku 3 filmy o wyborze ktorych zadecydowala osoba TLJ. Pomimo, ze nie wszystkie byly z najwyzszej polki, to ew. niedostatki kompensowala obecnosc TLJ wlasnie.

"Trzy pogrzeby Melquiadesa Estrady" 2005, rez. Tommy Lee Jones.
Baaaardzo! Taki westernowy film o podstawowych wartosciach. TLJ jest rezyserem i gl. aktorem. O znaczeniu danego slowa, sile meskiej przyjazni. Szalenie meski, ale Paniom tez sie spodoba. Zwlaszcza tym, ktore bedac z Venus, lubia poglebiac wiedze n/t tych z Marsa. Nie sciga, ale tropi, wiec w sumie sciga.

"To nie jest kraj dla starych ludzi" 2007, rez.Joel Coen, Ethan Coen
Za ten film bracia Coen dostali pare nagrod. Mocna, dobra, stylowa rzecz. O brutalnym swiecie, brutalnych, bezwglednych facetach goniacych za kasa. TLJ nie gra glownej roli, ale jest wazny i bdb. Oczywiscie sciga.

"Poscig we mgle", 2009, rez. Bertrand Tavernier
Film slaby. Odnioslem wrazenie, ze tworcy chcieli zrobic cos na ksztat "Harrego Angela". Kompletnie im nie wyszlo. Dobrze wyszedl TLJ (dla niego wzialem film z polki wypozyczalni) w roli policjanta-sciganta, a jakze.

poniedziałek, 23 stycznia 2012

"127 godzin", reż. Danny Boyle, 2010, USA+, dvd

"127 godzin", rez. Danny Boyle, 2010, USA+, dvd
Moral jest prosty: uzywaj glowy! Jesli jedziesz na wprawe zostaw info dokad sie udajesz, a najlepiej, ze wzgledow bezpieczenstwa jedz z partnerem. Nie zrobisz tego, przechodzisz do historii jako glupi trup, albo facet z jajami, ale za to bez reki. Jak masz szczescie to zrobia o Tobie film...
No, ale film nie jest prostym komunikatem, wolaniem o zdrowy rozsadek. Pomimo, ze cala p r a w d z i w a (?) historia jest zgola niefilmowa, to film jest ciekawy, trzymajacy w napieciu, mowi o sile, potedze, mozliwosciach rodzaju ludzkiego. Bedzie sie podobal wszystkim, ktorzy lubia Beara Grylla (nie wiecie kto to jest? film nie dla Was!) i "przetrwalnikowe" klimaty w jego stylu. Bohater filmu rusza na weekendowy wypad w gory, w trudny teren, badland, pociety wawozami. W jednym z takich jarow dochodzi do obsuniecia glazu, ktory klinujac sie w waskiej szczelinie, zakleszcza i miazdzy jego dlon. Bohater zostaje skutecznie uwieziony. Od tego momentu zaczyna sie wlasciwa opowiesc.
Opowiesc o sile, o granicach, ich braku, ludzkich mozliwosci. Takze o bezmyslnosci, pulapce rutyny, zbytniej wierze w swoje umiejetnosci.
Trudno jest sobie wyobrazic jak mozna z tej mocno statycznej sytuacji zrobic dobry, dynamiczny film. A mozna. Film w polowie zwalnia tempo na okolo 10 minut, ale cale prawie 100 min. jest szybkie, ciekawe. Co moze zrobic facet uwieziony przez glaz, z limitowana iloscia wody, jedzenia, bez
zasiegu w swoim gsm. Nie moze zadzwonic o pomoc jak ci beznadziejni "wyprawowocy", ktorch GOPR w dwoch partiach sciagal w ostatni weekend z Babiej Gory. Jest zdany na siebie, swoje umiejetnosci, sprzet, ktory zabral. Ma cos jeszcze. Wole walki, sile spotengowana wiedza o mozliwosciach organizmu i chec, zeby sie nie dac. Za wszelka cene chce ocalic zycie...
Wypadku nie mozna bylo przewidziec. Jednak jego konsekwencje sa wynikiem rutyny, nadmiernej wiary we wlasne umiejetnosci, lekcewazenia elementarnych zasad bezpieczenstwa. Cena, ktora bohater placi za lekkomyslnosc jest wysoka. Uwalnia sie z pulapki i opowiada swoja historie takz po to, zeby inni nie musieli doswiadczac jego cierpien, a jesli juz znajda sie w podobnej sytuacji, zeby nie odpuszczali.

sobota, 21 stycznia 2012

"Fighter", reż. David O. Russell, 2011, USA, dvd

"Fighter", reż. David O. Russell, 2011, USA, dvd
To na szczescie nie jest kolejny Rocky, chociaz przez kilkanascie pierwszych minut, tak sie zapowiada. Pomimo oczywistych podobienstw (film jest o bokserze) historia jest zdecydowanie inna, ciekawsza, bardziej soczysta. Jej sila i zaleta jest to, ze jest  p r a w d z i w a.
Ludzie o ktorych opowiada film zyja i w koncowce filmu, juz na napisach koncowych rezyser umieszcza kilka migawek z ich wypowiedziami. Figther to film o upadku i powstaniu, o destrukcji i kreacji, o sile pozwalajacej wydobyc sie z kazdego dolu, niezaleznie od tego czy dolem jest uzaleznienie od narkotykow, dol psychiczny, czy kolejna przegrana walka. Film jest mocny, na pozor bardzo meski, ze spora iloscia scen walk, treningow itp. Jednak niebagatelna role odgrywaja w nim kobiety i do tego sa to swietnie zagrane role. Za jedna z nich, role Matki, Melissa Leo dostala Oscara za najlepsza aktorke drugoplanowa. (To zreszta nie jest jedny Oscar; kolejny dla Christiana Bale za "najlepszy aktor drugoplanowy"; film dostal wiele innych nagrod). I wlasnie drugi plan, tlo, stanowi
o wartosci filmu. Drugi plan buduje wiarygodnosc. Sklada sie z pelnokrwistych postaci, ktore obdarzone sa wszystkimi mozliwymi przywarami. Jak to w zyciu bywa nikt nie jest jednoznacznie zly i dobry.
Tytulowy Fighter bezustannie dokonuje wyborow pomiedzy wlasna, barwna, pokrecona, muppetowa rodzinka, a swoja dziewczyna i otoczeniem. I jak to w zyciu bywa nie kazdy wybor jest sluszny, ale w koncowce bilans wychodzi na plus. Fighter niesie przeslanie o sensie wiary we wlasne sily, walki do konca. Moze ten film ogladali nasi pilkarze reczni, ktorzy wczoraj przegrywali ze Szwecja 11-stoma bramkami, aby w koncowce zremisowac 29:29? Pozytywny ladunek, energia Fightera sa bardzo silne, udzielaja sie widzowi. To nie tylko dobrze opowiedziana historia. To takze rodzaj nienachalnego, chociaz napietnowanngo hollywoodem przeslania. Tym bardziej warto go zobaczyc.

"Mamma Mia!", rez. Phyllida Lloyd, USA+, 2008, dvd

"Mamma Mia!", reż. Phyllida Lloyd, USA+, 2008, dvd
Dzisiaj rano "wkrecilem" ten film i ponad 100 min. spedzilem z usmiechem, nie nudzadzac sie nawet przez chwile. Moja ocena dobry/bardzo dobry  i rekomenduje jako fajna rozrywke wszystkim, ktorzy go jeszcze przez przypdek nie widzieli... bo pewnie wszyscy juz dawno go widzieliscie... Ja, fan Meryl Streep, do pewnego stopnia fan Bonda-Brosnana oraz posiadacz kilku winyli Abby omijalem ten film szerokim lukiem. Nie pasowal mi zupelnie koktail znanych nazwisk/wykonawcow w formule "muzyczna komedia romatyczna/sentymentalna". Nie przepadam za filmami muzycznymi. Gdzies tam z tylu glowy mam "All that jazz" z 1979r, ktory ogladalem jako jeden z wazniejszych filmow owczesnych Konfrontacji. Sa tam takze slynne dokonania Saury: Flamenco i Tango, ktore (zwlaszcza Flamenco) fascynuja. Reszta, ktore widzialem jakos specjalnie nie przypadla mi do gustu. Jestem wiec zaskoczony, ze Mamma Mia!, pure entertainment tak mi sie spodobal.
To bardzo "babski" film. Rezyserm i scenarzysta sa kobiety (P. Lloyd jest takze rez. Iron Lady, z M. Streep wlasnie na ekranach). W filmie gra cale mnostwo kobiet, faceci stanowia tylko wsad niezbedny do zawiazania akcji. Sentymentalna historia opowiedziana w rytm przebojow Abby spiewanych przez
aktorw - dosc ckliwa i cukierkowa. Sam pomysl filmu karkolomny, a obsadzenie Streep i Brosnana w roli spiewjacych aktorow komediowch to zart, kpina ze zdrowego rozsadku. A tu prosze! Wyszlo cos naprawde fajnego, innego. Do tego jeszcze greckie akcenty z greckimi, mocnymi kolorami, co u wielu budzi przyjemne, wakacyjne skojarzenia i mamy fajny rozrywkowy film, w gwiazdorskiej obsadzie. Najwieksza zaleta Mamma Mia! jest bezpretensjonalnosc. Ma byc milo, wesolo, ciut sentymentalnie. Lekko, radosnie i kolorowo. I tak wlasnie jest - zabawnie, z przytupem.

środa, 18 stycznia 2012

Katarzyna Groniec, koncert, Trójka, Studio A. Osieckiej.

Katarzyna Groniec, koncert, Trojka-Studio A. Osieckiej.
W ostatnia niedziele Katarzyna Groniec odwiedzila radiowa Trojke promujac swoja nowa plyte: "Pin-up Princess". Lubie K.G., a jedna lub dwie piosenki z plyty znalem, byly grane w Trojce wlasnie. To zreszta kolejny koncert K.G. na ktorym bylem. Poprzedni takze w Trojce, takze zwiazany z wydaniem plyty mial miejsce ok. 3 lat temu. Bylo dobrze. Teraz tez, ale pierwszy raz byl zdzieblo lepszy. Moze dlatego, ze pierwszy? A moze "material" byl lepszy? K. Groniec nie da sie sluchac "przy okazji". To nie jest muzyka "towarzyszaca". Piosenki maja tekst, ktory wymaga uwagi, skupienia.
Moze dlatego najlepiej jest ich wysluchac na koncercie, gdzie jakosc odbioru poglebiona jest efetem wizualnym dostarczanym przez artystke. K.G. pochodzi z pierwszego naboru "Metra". Potem dosc dlugo pracowala duetem Jozefowicz/Stoklosa. Jest wiec spiewajaca aktorka, a teksty swoich piosenek "dogrwa" glownie gestem, troche cialem. W tym koncercie "graly" nogi w czarnych rurkach, gole stopy i dlonie, ktore bebnily, klepaly, stukaly, gdzies tam bladzily podkreslajac dramaturgie tekstow. Calosc baaaaardzo mi sie podobala z naciskiem na calosc. Bo mysle sobie, ze gola muzyka nie jest tak fajna i interesujaca, jak pelny, aktorski, koncertowy przekaz. Fajna sprawa byloby koncertowe DVD, ale nie jest (o ile wiem) dostepne. (koncert byl w necie na zywo, byc moze jest zarchiwizowany i dostepny na stronie Trojki; sprawdzilem jest>>>
http://www.polskieradio.pl/9/200/Artykul/507693,Katarzyna-Groniec-i-jej-Pinup-Princess-(wideo)).
K. Groniec jezdzi po kraju z tym koncertem. Nie tak dawno byla w Warszawie koncertujac w Och-Teatrze i w Jazz-Kawiarni w Lomiankach. Tylko niekorzystyny zbieg okolicznosci sprawil, ze nie bylem na jej koncercie wczesniej. Nadrobilem idac do Trojki. Jesli lubicie to co robi Maria Peszek, Renata Przemyk to z pewnoscia spodoba sie Wam Katarzyna Groniec.

sobota, 14 stycznia 2012

Jest, było. (rowerowe)

Dzisiaj (2012.01.14) rano zrobila sie zima. Jazda na rowerze po lesie ponownie zaczela byc przyjemnoscia...

...bo jeszcze wczoraj bylo tak; warunki wlasciwe dla czolgow i innych gasienic.

piątek, 13 stycznia 2012

"W ciemności", rez. A. Holland, film 2011, PL+, w kinach

"W ciemnosci", rez. A. Holland, film 2011, PL+, w kinach
Odnosze wrazenie, ze Agnieszcze Holland najlepiej wychodzi mowienie o filmach ktore robi, bo filmy...
Historie o ktorej opowiada film slyszalem wczesniej. Okolo 2 lat temu wyszla ksiazka napisana przez jedna z bohaterek-uczestniczek tej opowiesci pt. "Dziewczynka w zielonym sweterku". Uderzylo
mnie, ze pomimo informacji w napisach koncowych o tej ksiazce, scenariusz powstal na podstawie innej: "W kanalach Lwowa" Roberta Marshalla, ktorego wiedza n/t zycia w kanalach z pewnoscia nie pochodzila z autopsji.
Historia jest tak nieprawdopodobna, ze napisac moglo ja tylko zycie. Dla tej historii warto jest pojsc do kina (lub przeczytac ksiazke). Jesli ktos nie jest zmeczony obecnoscia Wieckiewicza w wiekszosci ostatnich polskich produkcji to dla niego tez warto, jest naprawde dobry. Jego transformacja z lwowskiego cwaniaka ratujacego Zydow dla kasy, w lwowskiego cwaniaka ratujacego Zydow z pobudek humanitarnych, jest przekonywujaca i stanowi wrecz drugi, rownolegly watek. Postac grana przez Wieckiewicza jest soczysta, wiarygodna. (Jego postac/postawa stanowia przy okazji rodzaj glosu w dyskusji o stosunku Polakow do Zydow, gdzie jedna skrajnosc wyznaczaja oslawione "Zlote zniwa", druga zas takze dalekie od obiektywnej prawdy podreczniki do historii z okresu PRLu). I sa to wlasciwie wszystkie zalety (moim zdaniem rzecz jasna) tego filmu. Przede wszystkim zabiegiem karkolomnym jest prowadzenie dialogow w jezykach narodowych. A. Holland uparla sie, zeby aktorzy nie mowili po angielsku. I slusznie. Ale dzieje sie cos dziwnego, gdy na ekranie i w dialogu mamy jednoczesnie: Zydow, Niemcow i lwowskich Polakow. Efekt jest taki, ze slyszymy 4 jezyki, z czego 3 (tym trzecim jest slang lwowski) sa tlumaczone na polski (napisy) plus polski-lwowski, ktorego czytelnosc ze wzgledu na spiewny akcent, pewnie moja gluchote spotengowana infekcja nie byla oczywista. W rezultacie widz dostaje kakofonie roznych jezykow, polska sciezke dialogowa i niepwnosc, czy to co jest mowione lwowskim-polskim bedzie tlumaczone, czy nie. Mnie to meczylo. Nadmiar seksu takze mi sie nie podobal. Rozumiem intencje A.H., ktora odwolujac sie do slynnej literatury obozowej chciala pokazac, ze nawet w tak skrajnych warunkach bylo miejsce na milosc, seks, ale w moim przekonaniu zostala naruszona delikatna granica dobrego smaku. Kolejnym slabym elementem jest nadmiarowosc. A.H. stara sie  powiedziec zbyt duzo. Usiluje pokazac tlo, rozne aspekty okupacji, getto, obozy, masowe egzekucje, cale pieklo podbitego przez hitlerowcow kraju. W rezultacie, podobnie jak z jezykami dostajemy szum, ktory jest zrozumialy dla tylko dla uwaznego, wyrobionego widza. No i juz na koniec, film o kanalach powinien byc monochromatyczny. To byc moze pamiec o czarno-bialym "Kanale" (1958, rez. A. Wajda), byc moze niechec do koloru, ktory filmom tego typu nadaje pietno hollywodzkosci rownoznaczne w tym przypadku z falszem, powierzchownoscia. "W ciemnosci" nie jest zlym filmem. To moim zdaniem film slaby, no moze niezly. Ale sama historia plus Wieckiewicz sa na tyle mocni, ze warto jest go zobaczyc.
A szanse na nominacje do Oscara? Takie jak na kasowy sukces "Janosika" (nie tego z Perepeczka, tego popelnionego przez A. Holland). O nim tez ladnie mowila...
Dopisane 2012.01.19
"W ciemnosci" jest na krotkiej liscie filmow-kandydatow (30 filmow) do nominacji.
Dopisane 2012.01.24
Wlasnie dolecialo do mnie, ze "W ciemnosci" jest nominowane do Oscara w kat. najlepszy film nieanglojezyczny! Chociaz mu nie wrozylem tego JUZ sukcesu bardzo sie ciesze; to dobre info dla wszystkich pracujacych "w kulturze".

niedziela, 8 stycznia 2012

"Lalki w ogniu", aut. Paulina Wilk, ksiazka, 2011

"Lalki w ogniu", aut. Paulina Wilk, ksiazka, 2011
Kiedy przywolywany juz na tym blogu red. Trojki - M. Nogas, opowiedzial jakis czas temu o "Lalkach.." cytujac kilka fragmentow nie moglem oprzec sie checi przeczytania tej ksiazki. Paulina Wilk, ktora byla w Indiach wielokrotnie ma zadziwiajaco gleboka wiedze na temt Hindusow i Indii. Ta ksiazka jest lepsza niz dobry kryminal. Podobnie trudno sie od niej oderwac z ta roznica, ze to o czym czytamy jest realnym, prawdziwym swiatem, miejscem zamieszkalym przez ponad m i l i a r d ludzi...
Rzeczywistosc opisywana przez autorke jest inna niz nasza. Fascynuje, zadziwia, odraza i przeraza. Bajeczne bogactwo sasiaduje ze skrajna nedza. Kasty, religia, utrwalaja podzialy, uniemozliwiaja wyrwanie sie z kregu biedy. To takze swiat kolorow, zapachow, smakow jakich nie znamy w Europie. Swiat wielu bogow, ich wcielen, tajemnic i tabu. Inny kosmos. Po lekturze tej ksiazki lepiej zrozumiem slowa mojej kolezanki, ktora opowiadajac o swojej podrozy do Indii stwierdzila, ze jej pierwszym odruchem po konfrontacji z bezmiarem biedy byla chec oddania wszystkiego co posiadala. Kolejnym byla decyzja, ze do Indii nigdy wiecej...
Inaczej takze odbieram slynnego "Slum doga" - film o Indiach nagrodzony kilkoma Oscarami. Mysle, ze przed/po lekturze w ramach poszerzania horyzontow, warto jest obejrzec/przypomniec sobie "Gandhiego" (8! Oscarow) z genialna rola Bena Kingsleya w roli Mahatmy.
Jest jednak cos czego mi w tej ksiazce brakuje, co intryguje. Autorka nie zdradza nam w jaki sposob zdobyla tak gleboka wiedze na tematy bedace tabu. Nie pisze o ludziach, ktorzy wyjasnili jej ten swiat, o przewodnikach oprowadzajacych ja po labiryncie wierzen, zakazow, mitow, tajemnic.
Nie zmiania to faktu, ze jestem pod wrazeniem. Do tego P. Wilk, ktora jest dziennikarka publikujaca w Rzepie sprawnie i wprawnie posluguje sie jezykiem polskim. Czytanie tej ksiazki to takze przyjemnosc obcowania z dobrym tekstem, ktory ma rytm, charakter, bogate slownictwo.
Umie pisac!
Ksiazka podobala sie takze mojemu starszemu (23) synowi, wiec moge z calym spokojem polecic ja wszystkim lubiacym reportaz, wszystkim ciekawym swiata.
Chwale sobie takze fakt, ze moglem poznac Indie siedzac w fotelu, bo po lekturze "Lalek..." pomysle 2x zanim sie tam wybiore, a jesli juz to z pewnoscia wezme ze soba turystyczna toalete.

piątek, 6 stycznia 2012

"Czarny łabędź", rez. Darren Aronofsky, USA 2010, dvd

"Czarny labedz", rez. Darren Aronofsky, film USA 2010, dvd
Oj! Bardzo! Bardzo! Lubie takie filmy, bo lubie byc zaskakiwany, bo piekne kobiety, bo Czajkowski, bo dobra akcja, sprawna rezyseria, swietne aktorstwo. Ze spokojnym sercem moge go polecic kazdemu. Oglada sie swietnie. Wrzucilem plyte do odtwarzacza, wskoczylem na rower i po 10-15 minuntach uznalem, ze jest to jeden z tych "tanecznych" filmow, gdzie bohaterka w pocie i trudzie dochodzi, a jak dojdzie to wygrywa, a potem jest tanczacy final, czyli takie bollywood jak "Fame", czy "Wirujacy seks" (czyli "Dirty Dancing"; gratuluje tlumaczowi inwencji). I juz bylem lekko podlamany, i sie zaczelo! Dazenie do perfekcji za cene destrukcji i autodestrukcji. Szalona jazda napedzana chora ambicja. Dramat psychologiczny skrzyzowany z thrillerem ze szczypta horroru. Opowiesc, ktora mnie autentycznie uwiodla powodujac, ze ponad 100 min. filmu minelo blyskawicznie. Zalowalem, ze sie skonczyl. Takze za sprawa odtworczyni glowej roli: Natalie Portman (grala dziewczynke-pomagiera w Leonie Zawodowcu), ktora gra fantastycznie, jest autentyczna, nie pozwala widzowi nawet na chwile watpic w prawde psychologiczna granej postaci. Natalie Portman ponoc dlugo pracowala nad ta rola. Byla na jej punkcie mocno zakrecona. Zupelnie jak bohaterka filmu na punkcie swojej roli w Jeziorze Labedzim. Efekt jest swietny. Jej kunszt zostal
doceniony. Dostala Oscara (2011) za najlepsza aktorke pierwszoplanowa. Rzecza, ktora mnie zafrapowala byl cien, moze tylko musniecie "seksizmu" przezierajacego z opowiadanej historii. Rodzaj wiary w meska, falliczna nieomylnosc, latwosc rozgrzeszania facetow. Scenariusz napisalo 3 facetow, rezyserem jest facet, a historie podrzucil scenarzystom takze facet...
Film o namietnosciach. Film kipiacy emocjami. Oj! Bardzo! Bardzo!

środa, 4 stycznia 2012

"Full Metal Jacket", rez. S. Kubrick, USA, 1987, dvd

"Full Metal Jacket", rez. S. Kubrick, USA, 1987, dvd.
Jeden z wielu amerykanskich  a n t y w o j e n n y c h  filmow dot. wojny w Wietnamie. O czym kreciliby filmy, gdyby nie Wietnam? I co z tego, ze poniesli kleske, wycofali sie w nieslawie, nakrecili o tej beznadziei mase filmow, napisali mase ksiazek? Nic! Zupelnie nic!
"FMJ" mozna uznac za klasyke gatunku. Kubrick to solidna firma. Widzialem jedank kilka "wietnamskich" filmow lepszych od "FMJ". Oczywiscie ogladalem "FMJ" wczesniej. Teraz "wkrecilem" go w czelusciach piwnicy, odswiezylem sobie i na goraco moge stwierdzic, ze jest to obraz dla
milosnikow gatunku, pacyfistow, historykow kina, lub fanow Kubricka, (ew. dla rowerzystow, ktorzy nie maja nic innego pod reka do "wkrecenia" na trenazerze). Reszta moze spokojnie sobie darowac i obejrzec cos innego, bo pewnie wszycy dawno i nie raz go wiedzieliscie.