piątek, 25 maja 2012

Martyna Jakubowicz, Trójka, Studio A. Osieckiej, live, 2012.05.20

Martyna Jakubowicz, Trojka, Studio A. Osieckiej, live, 2012.05.20

Tak! Zaspiewala "W domach z betonu"! Nie zaspiewala "Zagli tuz nad ziemia" i paru innych, znanych mi piosenek. Nic dziwnego. Byl to koncert promujacy jej ostatnia, wydana ponad rok temu plyte i z niej wlasnie pochodzilo wiekszac kawalkow. Byly takze takie, ktore nie mialy nigdy swoich koncertowych wykonan. W sumie przekroj tworczosci i mozliwosci artystki, ktora ulokowana gdzies pomiedzy rockim, bluesem i ballada, wypracowala swoj styl, stworzyla i skutecznie zabudowala wlasna muzyczna nisze. Byla zawsze poza glownym nurtem muzycznym, ale towarzyszyli jej bardzo czesto swietni muzycy, w tym czolowka polskich gitarzystow. I to chyba w duzej mierze stanowi(lo) o atrakcyjnosci jej piosenek-ballad, a zwlaszcza o sile i znaczeniu koncertow. Wokal Martyny nie jest ekspresyjny. Teksty, w ktore warto sie wsluchac podaje w sposob chlodny, monotonny. Taki ma styl, przechyl, znak rozpoznawczy, maniere (niepotrzebne skreslic). Sposob w jaki spiewa (mnie) nie porywa. Zaryzykowalbym nawet, ze w nadmiarze jest nuzaca. Do tego artystka jest statyczna. Caly koncert siedziala. Jednak jest w jej muzyce i tekstach cos takiego, co kaze nadstawic ucha kiedy leca (niezbyt czesto) w radiu. W chwilach uspienia, lekkiej monotonii znaczenia nabiera kapela, ktora skladajac sie zwykle z doboroywch muzykow dawala ognia,  robila front. W trojkowym studio Martyna nie miala ze soba nikogo kto bylby dla mnie rozpoznawalny. Jednak czterech muzykow jako kapela "Zona Lota" radzilo sobie wcale sprawnie z instrumentami, a zwlaszcza Paweł Mikosz grajacy na basie. To on wlasnie gdzies w polowie koncertu podgrzal atmosfere dajac baaaaardzo smakowity popis swoich umiejetnosci.
No to wlasciwie po kiego tam poszedlem, jesli nuzaca, monotonna i statyczna, ktos moglby, i slusznie, spytac. Ano dlatego, ze lubie te artystke. Nie za holubce, latanie po scenie w halce, czy innych majtkach (nie mam nic przeciwko) tylko wlasnie za wyciszenie, niezle teksty i przywiazanie do wykonywanej muzyki.  Chyba, moze zwlaszcza dlatego, ze Martyna Jakubowicz jest z mojego rocznika (1955) i w naturalny sposob to o czym spiewa trafia do mnie, jest zgodne z moimi doswiadczeniami. Nie porywa, ale nie pozwala byc obojetnym na jej sztuke.
Nigdy do tej pory nie slyszalem jej w tak obszernej dawce. Wy takze, jesli nie slyszeliscie mozecie, bo koncert byl rejestrowany, zostal zarchiwizowany i jest do odpalenia>>>
http://www.polskieradio.pl/9/200/Artykul/603207,Martyna-Jakubowicz-w-Trojce

środa, 23 maja 2012

Deep Forest, Łazienki, Warszawa, 2012.05.19, live koncert

Deep Forest, Łazienki, Warszawa, 2012.05.19, live koncert

To byly przyjemne okolicznosci przyrody: mazurska pusta droga, gdzies pomiedzy Piszem, a Gizyckiem, poczatek moze koniec lata, ladna, sloneczna pogoda, czochrane wiatrem przydrozne brzozy, kiedy na droge, niespodziewanie, praktycznie pod kola samochodu wyskoczyl autostopowicz... nieeeee to "Noz w wodzie"....
...gdy nagle Mali - kolega powozacy dobrze wyciszona, benzynowa Honde Accord, wrazil do szpary odtwarzacza krazek pt. World Mix kapeli  Deep Forest, a z dobrej klasy zestawu stereo poplynela "Sweet Lullaby">>>http://www.youtube.com/watch?v=ATmBOnMJJkE&feature=related    (uwaga! rzecz czepliwa, mze uzalezniac). Byl rok 1995 (chyba). Kolysanka mnie nie uspila. Przeciwnie, zapadla w pamiec. Po powrocie do domu kupilem plyte (net wowczas prawie nie istnial, mp3 i Napster mialy jeszcze kilka lat do nardzin), wrzucilem do zmieniarki  w swoim samchodzie. Towarzyszyla mi do momentu, kiedy tak bardzo spodobala sie zlodziejom, ze ukradli plyte i samochod... Nie wrocila do mnie. Samochod tez nie. (Najwieksza strata byla chyba jednak skradziona wraz z innymi plytami cudowna "Prowizorka 2", wydana w mocno limitowanym nakladzie. Rzecz zawierajaca jazzowe covery znanych rockowych i popowych kwalkow, a wsrod nich znakomite wprost wykonanie Sunny Afternoon The Kinks >> http://www.youtube.com/watch?v=1h1oRP7FfBw)
Potem, w 1996 r. Deep Forest zostali zaproszeni jako gwiazda(!) festwialu w Sopocie. Calkiem niedawno umiescilem w swoim komputerze zawartosc ich kolejnych plyt. Wkrotce okazalo sie, ze beda w Warszawie dajac publiczny koncert w Lazienkach pod pomnikiem F. Chopina.
Poszedlem.
Deep Forest gra cos co okreslane jest mianem world music, czyli muzyke etniczna. Duzo elektroniki plus kilku egzotycznych muzykow na basie, zestawach perkusyjnych oraz robiaca front duza, dynamiczna i demoniczna czarna wokalistka ubrana w bajecznie kolorowe cos, ze stosownym zawojem na glowie, wyspiewujaca wokale w dziwnych, nieznanych jezykach. Jest w tej muzyce cos niepokojacego, pierwotnego. Jest w niej rodzaj tesknego zaspiewu do ktorego rozumienia zbedna jest znajomosc suahili. Lider i tworca zespolu klawiszowiec Eric Mouquet niezle porusza sie w afrykanskich klimatach przetwarzajac je przy pomocy kubanskich i somalijskich muzykow na nuty mile dla europejskiego ucha. Nie wszystkie transkrypcje sa udane. Czasami drazni nadmiar elektroniki. Deep Forest niebezpiecznie balansuje na granicy "turbo folku" (serbska odmiana disco-polo, gwiazda - Ceca) i chyba czasami ja narusza.
Ale koncert w Lazienkach byl moim zdaniem fajny pomimo, ze sporo wokali odtworzonych bylo z komputera, a 3xd front-wokalistka tylko dospiewywala niektore partie.
Eric Mouguet swiadom miejsca w ktorym gral koncert pokusil sie nawet o solowe, live wykononie preludimu 4 opus 28 F. Chopina, czyli tego rewelacyjnego kawalka, ktorego najbardziej chyba znany cover popelnila Jane Birkin z Sergem Gainsbourgiem.>>>http://www.youtube.com/watch?v=bbUUwJxpW88  (Tak, tak to ta sama para, ktora zrobila slynne, kiedys zakazane w wielu stacjach "Je T'aime Moi Non Plus">>http://www.youtube.com/watch?v=k3Fa4lOQfbA). Warto wpasc na YT odsluchac te kwalki, bo sa to jedne z lepszych milosnych songow ever made. Wszak francuski to jezyk milosci, a Jane Birkin jakkolwiek rodowita angielka, radzi sobie z nim wcale niezle i przekonywujaco, chociaz meczy sie przy tym biedaczka, bo dycha i wzdycha przez znaczna czesc piosenki). W kazdym razie, kiedy zabrzmialy pierwsze takty chopinowskiego preludimum pewna (niewielka) czesc publicznosci zajarzyla co jest grane nagradzajac Erica oklaskami.
Koncert trwal okolo 1,5h. Mnie sie podobal pomimo licznych niedogodnosci, ktorych przyczyna byli przypadkowi sluchcze, lazacy, gadadajcy, zaslaniajacy, uciaszajcy swoje dziatki. Jednak idac na publiczny, darmowy koncert trzeba sie liczyc z takimi problemami. Dobrze jest zabrac sporo dobrego humoru, uzbroic w tolerancje, wlasne: stolek, wode, cieple ubranie. Nie bez znaczenia jest odpowiednio wczesny wyjazd z domu co znakomicie ulatwia parkowanie i zajecie strategiczego miejsca na widowni, a to z kolei przeklada sie na pozytywny odbior calosci.
Warto bylo uslyszec "Seeet Lullaby" live, nawet jesli nie bylo to 100% live.
Do tego to szczegolne miesce - Lazienki i F. Chopin, ktory takze czerpal z
z muzyki ludowej... Gdyby tak jeszcze na koniec wystapila Jarzebina z "Koko, koko euro spoko"...http://www.youtube.com/watch?v=YtDhMzDkois tez folkiem inspirowana... to mielisbysmy miedzypokoleniowa jazde spieta zgrabna klamra "muzyki etnicznej". Swoja droga ciekawe, jak znioslby to Fryderyk.

...a zagle w 1995 roku nie mialy tak dramatycznego przebiegu jak zeglarska wyprawa z "Noza w wodzie". Noz, owszem byl,  przepadl w chwastach, ale zostal odnaleziony...

sobota, 19 maja 2012

"Witamy w piekle. Wyprawy do miejsc odradzanych przez biura podróży". aut. Dom Joly, 2012, książka

"Witamy w piekle. Wyprawy do miejsc odradzanych przez biura podróży". aut. Dom Joly, 2012
No, raczej, ze dales sie zrobic, powiedzialby moj mlodszy syn... Dalem sie i do tego z cala swiadomoscia.
Zwykle chwyty marketingowe: dobry tytul, fajna okladka (palestynski dzieciak z kałachem), haczyk w tekscie przynety na czwartej okladce: .."docierajac doslownie do jadra ciemnosci"... i juz bylem przy kasie z ksiazka w reku. Na domiar zlego ksiazka zostala wydana przez Carta Blanca w reportazowej serii Bieguny, tej samej co znakomite "Lalki w ogniu". Mialem nadzieje na dobry reportaz. Dostalem lekko polsmieszna, opowiesc angielskiego komika, ktory znudzony swoim dotychczasowym zajeciem ruszyl w podroz po miejscach naznaczonych smiercia. Pomysl fajny, wykonanie mierne. Obserwacje spisane przez autora nie wykraczaja poza spostrzezenia przecietnego turysty ogladajacego swiat z okien autobusu.
Zadnych "jader ciemnosci", zadnych "mrocznych przygod". Wszytko przecietne, lacznie z relacjami z autentycznie szokujacych miejsc: Korei Polnocnej, Kambodzy. Reportaz jest naznaczony komicznym pietnem profesji autora. I to nadaje ksiazce szczegolny, lekki charakter. Jednak sa to nieliczne rodzynki, w tym zakalcowatym, nieudanym moim zdaniem wypieku. O Korei Polnocnej dowiemy sie wiecej ze znakomitej "Defilady", krotkiego fimu dokumentalnego Fidyka. Tragedia Kambodzy, niemierzlane okrucienstwo Czerwonych Khmerow sa przedmiotem znakomitych "Pol smierci", Czarnobyl z atmosfera tamtych lat znamy praktycznie z autopsji, Dallas, smierc JFK, Memphis z zamordowanym Lutherem Kingiem byly tematem tylu dokumentow, ze wiemy o nich wszystko. Pewnym smaczkiem jest wyjazd na narty do Iranu i sentymentalna podroz do Libanu/Bejrutu, ale to zdecydowanie za malo, zeby wydac 30 zl i poswiecic kilka godzin cennego czasu.
A mialo byc mrocznie i strasznie...

niedziela, 13 maja 2012

"Przed wschodem słońca" (Before Sunrise), reż. Richard Linklater, Austria +, 1995, TV

"Przed wschodem słońca" (Before Sunrise), rez. Richard Linklater, Austria +, 1995, TV
Tytul zarekomendowany na forum FilmWeb, ktorego sila razenia miala byc podobna do powalajcych (mnie) "Zapiskow z Toskanii". Zapytalem o ten film w swojej lokalnej wypozyczalni. Nie mieli. Jednak wkrotce ku mojemu zadwowoleniu okazalo sie, ze Zone Europe bedzie emitowac "Przed wschodem slonca" oraz kolejna jego czesc "Przed zachodem slonca". Zrobilem miejsce na dysku, nagaralem, objerzalem.
Jest w tym filmie kawalek prawdy o naszych zachowanich. Ta prawda pozwala na sledzenie przez cale 100 minut pary mlodych ludzi, ktorzy poznawszy sie przypadkowo w pociagu, wysiadaja w Wiedniu i spedzaja 3/4 doby chodzac, gadajac, gadajac, gadajac...
Wierze w taki rodzaj fascynacji druga osoba. Moze dlatego nie tylko obejrzalem ten film z zainteresowaniem, ale jestem gotow polecac go innym. Jednak z pewnoscia nie jest to historia, ktora jest w stanie zainteresowac wszystkich. Bo oni przeciez na tym filmie tylko chodza i gdaja, gadaja,
gadaja...
Wzajemna fascynacja podsycona erotyzmem, sila przypadku, ulotnosc chwili, moc porozumienienia, ogrom pozytywnych wibracji, podobny pozimom intelektu pozwalaja parze bohaterow w sposob wiarygodny dla widza chodzic i gadac, gadac, gadac...
Ta opowiesc, to spotkanie, to rodzaj wakacyjnego zauroczenia, ktore gwaltownie eksploduje i zwykle podobie gwaltownie konczy. Kazdy kto tego doswiadczyl obejrzy "Przed wschodem slonca" z przyjemnoscia, bez irytytacji. Kogo zas ominely wakacje z blondynka/blondynem moze miec trudnosci z uwiarygodnieniem tej historii. Ale przeciez wlasnie wakacje/lato przed nami. Jesli nie trafilo Was do tej pory to moze teraz? W kazdym razie warto zobaczyc film, zeby byc swiadomym zagrozen jakie niesie podroz pociagiem...
Jest jednak pewnien problem. Film jest z 1995r. Wtedy w pociagu co najwyzej sie czytalo. Teraz podrozujac kazdy  siedzi z sluchawkami w uszach, grzebie w necie, smyra smartfon, slepi w komputer i szanse na fajna konwersacje, moze przygode zycia spadaja...a w dobie tanich linii lotnicznych funkcjonujach nawet w polaczeniach krajowych to juz w ogole kicha...

poniedziałek, 7 maja 2012

"Kobiety dyktatorów", aut. Ducret Diane, 2012, książka

"Kobiety dyktatorów", aut. Ducret Diane, 2012, książka
No i wychodzi na to, ze WAGS nie sa wymyslem kolorowej, brtytyjskiej prasy. Pewnie byly zawsze, bo wladza i kasa potrzebuja (dla rownowagi?) seksu. W "Kobietach dyktatorow" WAGS to zony, kochanki, utrzymanki i konkiety (fajne slowo) Lenina, Stalina, Hitlera, Mussoliniego, Mao, Bokassy,
Causescu i Salazara. Ci faceci mogli wiecej niz najlepszy nawet pilkarz Premier League, ale byli zdecydowanie mniej rozrywkowi. No moze poza Bokassa (cesarz Afryki Srodkowej), ktory wladajac krajem o PKB wielkosci 250 milionow USD sprawil sobie i poddanym ceremonie koronacyjna wartosci 20 mln. USD i do tego jeszcze w duzej czesci sfinansowana przez Francje. Cala reszta panow dykatorow to ponura zbieranina pokreconych typow prosto z psychiatryka lacznie z Bokassa. A jednak kobiety garnely sie do nich. (Chociaz jak na samcow alfa to samice raczej miedzy delta a epsilon...)
I to wlasnie o nich, kobietach dyktatorow jest ta ksiazka.
Interesujaca, ale wcale nie czytala mi sie latwo i lekko. Ilosc cytatow, odnosnikow, dat i nazwisk jest dowodem rzetelnej roboty, ale powoduje, ze ksiazka przypomina troche podrecznik historii. Oczekiwalem czegos lzejszego, bardziej pikantnego, frywolnego. Troszke draznil zbyt kwiecisty momentami styl. Dobrnalem do konca. Nie zaluje czasu poswieconego na lekture. Moze dlatego, ze "Kobiety dyktatorow" przywrocily mi zapomniana juz "konkiete". Konkieta - zdobycz. Prawda, ze ladne?

Dopisane kilka godzin pozniej.
Z najnowszego rzepowego "PlusMinus" wynika, ze "Kobiety dyktatorow" sa numerem 1 na aktualnej liscie ksiazkowych bestsellerow w/g Rzepy. Byc moze przyczynila sie do tego rekomendacja Michala Nogasia z Trojki, ktora sie kierowalem kupujac te ksiazke. Ostatnio piatkowe, ksiazkowe wejscia redaktora Nogasia w porannym trojkowym bloku W. Manna emitowane sa w jednej ze sniadaniowych TV, co z pewnoscia znacznie poszerza krag/zasieg odbiorcow.