sobota, 29 grudnia 2012

"Milość" (Amour), film, reż. Michael Haneke, Austria+, 2012, własnie w kinach

"Milosc" (Amour), film, reż. Michael Haneke, Austria+, 2012, własnie w kinach

Widzialem ten film tydzien temu. Nadal mam go w glowie, wracam, mysle, obserwuje forum na Filmwebie dorzucajac czasami cos od siebie.

To bardzo dobry, zarazem przerazliwie ciezki, koszmarnie ponury film.

Widzialem go za sprawa przypadku. Zadzwonila przyjezdna kolezanka z propozycja wybrania sie do kina najchetniej na cos polskiego. Odparlem, ze po pierwsze widzialem wszystkie polskie filmy, a po drugie w wiekszosci sa dosc ciezkie, wiec nie ma sensu sie katowac. Zaproponowalem jako alternatywe "Miłość", o ktorym slyszalem tylko tyle, ze jest, ze jedna z glownych rol gra Jean-Louis Trintignant, ze jest wysoko oceniany.
Staram sie nie czytac recenzji przed objerzeniem filmu, a obecnosc w filmie Jeana-Louisa Trintignanta, amanta kina francuskiego, aktora grajacego glowna role meska w "Kobiecie i Mezczyznie" Leloucha, filmie, ktory jest bardzo wysoko na mojej priv liscie filmowych arcydziel, gwarantowac miala moim zdaniem (wraz ze znamiennym tytulem "Milosc") rodzaj retrospektywy, zadumania, rachunku, podsumowania.

Pomylilem sie okrutnie!

"Milosc" to zaskakujaco prosta opowiesc o milosci/smierci.  Film pod kazdym wzgledem ascetyczny, fragmentami wrecz nuzacy, po to by z wieksza sila dotrzec do istoty tematu: memento mori.
Dotyka istoty czlowieczenstwa, mowi o ludzkiej godnosci w obliczu tego co nieuniknione. Pokazuje jak bardzo jestesmy nieprzygotowani na nieuchronny koniec. Mierzy sie z tabu jakim jest dla nas zmiana pieluchy wlasnej matce (zonie), radzenie sobie z fizjologia umierajacej osoby.
Zaskakujaco bolesny, prawdziwy, przejmujacy.
Nieuchronnosc smierci nie jest latwym tematem, a przeciez mamy ja wpisana w nasz byt od momentu urodzin. Genialny tytul: "Milosc jako smiertelna choroba przenoszona droga plciowa" filmu Krzysztofa Zanussiego (film taki sobie, moim zdaniem oczywiscie) porusza fenomen powodujacy, ze powolujemy na swiat dzieci, ktore beda sie mierzyc z bolem, beznadzieja istnienia konczacego sie w wiadomy sposob.
"Milosc" w bardzo bezposredni sposob pokazuje jak bolesna jest starosc, zwlaszcza, gdy towarzyszy jej ciezka choroba. Znakomity i nielatwy film "Iris" ze swietna Judi Dench (tak, to od kilku odcinkow szefowa Bonda) udowadnia, ze milosc daje sile radzenia sobie z choroba (demencja) kochanej osoby, ale nie oszczedza widzowi wiedzy o tym jakie to trudne. W "33 scenach zycia" (polski film, 2008, rez. Malgorzata Szumowska; to ta od dobrego "Sponsoringu") obserujemy jak ciezko poradzic sobie ze smiercia i cierpieniem bliskiej osoby, jak bardzo jestesmy nieprzygotowani na smierc, nasze przeznaczenie...

"Milosc" to najbrdziej przejmujacy film o milosci/smierci jaki widzialem. Przy okazji to bardzo dobry film. Dostal Zlota Palme w Cannes 2012. Z pewnoscia zasluguje na to dzieki mistrzowskiej rezyserii, swietnej kamerze, znakomitej grze aktorow, niebanalnemu tematowi (autorem scenariusza jest rezyser).
Ale czy mozna polecac jego obejrzenie?
Zanim pojdziecie pomyslcie 4x, albo i wiecej...
Pomyslcie takze, czy macie kogos kto Wam zmieni pieluche...

Przyjezdnej kolezance film sie podobal. Jednak powiedziala, ze w przyszlosci dobrze sie zastanowi zanim zdecyduje sie na ponowne wyjscie do kina w moim towarzystwie, zwlaszcza wowczas, kiedy ja bede wybieral film...
Chyba zaczne czytac recenzje (przed pojsciem do kina) inaczej grozi mi samotne obcowanie ze sztuka X-tej Muzy.

sobota, 22 grudnia 2012

"Drive", reż. Nicolas Winding Refn, USA, 2011, dvd

"Drive", reż. Nicolas Winding Refn, USA, 2011, dvd

Podobal mi sie nawet bardzo.
Ten film ma swoja mroczna, gesta atmosfere. Ma takze dobrego Ryana Goslinga (to moje drugie spotkanie z tym aktorem, pierwszym byly "Idy Marcowe"), spora dawke brutalnosci, dobre foto i co najwazniejsze ma ow drive decydujacy o tym, ze dajemy sie uwiesc akcji, sledzac z napieciem jej bieg.
"Drive" jest moim zdaniem bardzo dobrym kinem akcji, perfekcyjnie skrojonym i sfotgrafowanym.
Sceny maja odpowiedni timing, co daje calosci odpowiedni rytm podkrecony mocna muzyka.

Z przyjemnoscia obejrzalem go krecac na rowerku. Zalowalem, ze mial tylko niespelna 100 min., ale moze wlasnie tyle powinien trwac... Kazda minuta wiecej bylaby zbednym nadmiarem. 

"Ondine", reż. Neil Jordan, Irlandia+, 2009, dvd

"Ondine", reż. Neil Jordan, Irlandia+, 2009, dvd

Filmiaczek slabiaczek.
Jednak nie siegnalem po niego z nadzieja, ze dokonam odkrycia, ktore umknelo uwadze mediow, czy czlonkow Akademii. Chcialem zobaczyc coz takiego pokazala Alicja Colinowi, ze ten pospolity womanizer zainteresowal sie nasza goralka z wiadomym skutkiem.
Widac jednak wiecej pokazywala poza planem, na filmie nie zauwazylem nic ciekawego. Ma oczywiscie wszystko na miejscu, w dobrym gatunku, ale aktorka jest w mojej opinii slaba.
A moze to wina rezysera i scenarzysty w jednym? Mialo byc mistycznie, magicznie wyszlo plasko, byle jako i co gorsza nudnooooooo!

wtorek, 18 grudnia 2012

"Rattle and Hum" U2, 1988, dvd

"Rattle and Hum" U2, 1988, dvd

Nie jestem fanem U2, chociaz niektore kawalki bardzo lubie.

Ten film jest znakomity! (nawet dla kogos, kto nie jest fanem U2)

Doskonaly jak doskonala jest muzyka U2 z tamtego okresu: swietne rockowe granie, czysty, bezposredni przekaz, szczere, bez ozdobnikow gitarowe lojenie, glownie w czerni i bieli, a wsrod zaproszonych gosci takze  BB King.
Sam film nie jest czysta relacja z koncertow, ktore odbyly sie w USA. Wzbogacaja go krotkie, czasami nieporadne, wrecz smieszne wypowiedzi czlonkow kapeli.
Ale glowna role gra muzyka.
Czekalem z niecierpliwoscia na kazdy kolejny kawalek.
Zalowem, ze film mial tylko 90 min.
A moze to jego zaleta? Lekki niedosyt.

2012.12.20
Rano z Kalendarium Trojki dowiedzialem sie, ze dzisiaj wlasnie mija 30 lat od pierwszego wykonania "Bloody Sunday".  Na filmie jest ten kawalek. Swietny. Skomentowany przez Bono.
Warto pamietac, ze "Bloody Sunday" ma swoje odniesienie do przeszlosci - wydarzen z 30 stycznia 1972, kiedy w na przedmiesciach Derry, w trakcie pokojowego marszu zorganizowanego przez Civil Rights zgineli ludzie zastrzeleni bez powodu, przez brytyjskie wojsko. Dowodcy dostali medale od M. Thatcher, a po latach, kiedy stalo sie jasne, ze bylo to morderstwo, winnych nie znaleziono...
Jest na dvd film "Krwawa Niedziela" (2002). Dobry. Tak mocny jak nasz "Czarny czwartek".
Inne systemy, podobny czas, a smierc... Ta sama.

niedziela, 16 grudnia 2012

"New Blood, Live in London" , Peter Gabriel, koncert, 2011, dvd

"New Blood, Live in London" , Peter Gabriel, koncert, 2011, dvd

To dvd jest zapisem koncertu jaki mial miejsce w marcu 2011 w Londynie, na deskach Hammersmith Apollo z udzialem orkiestry symfonicznej. Calosc liczaca 162 min. zostala sfilmowana w 3D, co oznacza, ze potencjalny nabywca dostaje w jednym etui 3 plyty: dvd, blu-ray i 3D blu-ray (tutaj tylko 130 min.).

Niezle sie wynudzilem.

Oczywiscie ogladalem jadac na rowerku. Przyznam, ze nie wytrzymalem calych 162 min. i koncowke obejrzalem siedac na kanapie.
Nie bylem nigdy fanem Petera Gabriela, a po obejrzeniu tego dvd nadal nie bede. W moim przekonaniu koncert jest slaby i nudny. Praktycznie wszystkie kawalki zaczynaja sie bardzo mocnym, dynamicznym orkiestrowym intro niosacym ze soba obietnice czegos wielkiego, co nigdy nie nastepuje. Po niezlym poczatku wchodzi Peter Gabriel ze swoim wokalem, ktory w towarzystwie chorku skladajacego sie dwoch pan z mina cierpietnika objawia publiczonosci i swiatu swoje przemyslenia.
To nie jest spiew. To melorecytacja. I tak przez 3/4 krazka. Ponuro, wolno i dostojnie. Wszyscy, lacznie z orkiestra uduchowieni, zero usmiechu, graja, spiewaja i... cierpia. Gdzies pod koniec wraz z "Red Rain", "Don't give up" calosc przyspiesza, staje sie bardziej strawna, ale...
To jest 160 minut z ktorych moze 20 mozna nazwac muzyka. Reszta? Reszta to zart z widzow zgromadzonych w Hammersmith Apollo i tych naiwnych co kupili "New Blood". (pozyczylem od kolegi Jacka, ktory bedac fanem P. Gabriela udal sie za nim na koncert az do Oswiecimia).

W moim odczuciu tylko dla fanow P. Gabriela.
Tych zagorzalych.

"Malczewski, Obrazy i Słowa", książka, aut. Dorota Kudelska, 2012

"Malczewski, Obrazy i Słowa", książka, aut. Dorota Kudelska, 2012

Jakis czas temu dolecialo do mnie, ze autorka poswiecila kilkanascie lat na tropienie sladow Malczewskiego po Europie, ze na nowo dokonuje interpretacji jego dziel, ze "Malczewski..." to rozwiniecie jej poprzedniej ksiazki z roku 2008, ze jego malarstwo, osoba sa jej pasja.

Te kilkanascie lat studiow i poszukiwan zaintrygowaly mnie na tyle, ze zdecydowalem sie kupic i co bylo zdecydowanie trudniejsze przeczytac te ksiazke. Trudne dlatego, ze jest to literalnie praca naukowa napakowana, datami, nazwiskami, skrupulatnie odnotowujaca kazdy ruch Malczewskiego, gesto i czesto poslugujaca sie bardzo obszernymi cytatami z listow do i od Malczewskiego.
Poczatek lektury byl bardzo uciazliwy. Musialem sie wrecz zmuszac, zeby do niej wracac (a kolo biureczka, wiele innych nowych, lzejszch ksiazek). Jednak, kiedy przebrnalem przez pierwsze 100 stron, reszte przeczytalem z zainteresowaniem (umiarkowym).

To co podoblo mi sie najbardziej to fragmenty dotyczace zycia owczesnej klasy sredniej. Te majatki, dworki, wysylanie koni na pociag, przemieszczanie sie i pomieszkiwanie u kolejnych znajomych i przyjaciol. Malczewski czesto i chetnie korzystal z zaproszenia do mieszkania i tworzenia nie tylko u swoich mecenasow, ale takze u znajomych wlasnie, zwlaszcza u tych, ktorzy mieli atrakcyjne zony... Spory wplyw na ten tulaczy tryb zycia mialo jego nieudane malzenstwo z kobieta, ktora nie podzielala jego zainteresowan, byla mocno ukierunkowana na kase. A on, malarz, pomimo ze znany i popularny z kasa mial ciagle klopoty. Byl ponadto niedrodnym dzieckim owczesnej bohemy. Za mlodu lekkoduch i bon vivant. Zarazil sie dosc wczesnie wstydliwa choroba od jednej z modelek (autorka ku mojemu zdziwieniu nie podaje, dnia, godziny tego zdarzenia oraz danych personalnych tej Pani), ktora nigdy niewyleczona, miala niebagatelny, ujemny wplyw na cale zycie artysty.

Ilez ci ludzie mieli czasu! Ilez listow pisali! Podrozowali do wod, zwiedzali Wlochy, Grecje szukajac w antyku natchnienia i wzorow.  Tylko pozazdroscic! A owczesna krakowska bohema...
A gdyby tak sprobowac cos namalowac... Ostatecznie niektorzy nasi wspolczesni malarze maja sie zupelnie niezle.  Taki Sasnal, czy Dwurnik sprzedaja sie bardzo dobrze, a ich obrazy do najtanszych nie naleza. Tylko cos mi sie wydaje, ze sztalugi w Lidlu byly w sprzedazy jakis czas temu... No dobra, bedze musial poczekac na koleja promocje.

"The Secret Race:", aut.Tyler Hamilton, Daniel Coyle, książka, 2012

 
"The Secret Race: Inside the Hidden World of the Tour de France: Doping, Cover-ups, and Winning at All Costs" aut. Tyler Hamilton, Daniel Coyle, książka, 2012
 
Nie moglem nie przeczytac tej ksiazki. Jezdze intensywnie na rowerze prawie 20-cia lat, moj mlodszy syn (tez ja przeczytal) jest licencjonowanym kolarzykiem ze znaczacymi osiagnieciami w tym sporcie. Ksiazka Tylera Hamiltona w ciagu ostatnich miesiecy zrobila sie tak glosna, jak glosne i wielkie byly dokonania Lance Armstronga.
 
Ksiazka jest moim zdaniem fascynujaca.
 
Jednak nie sadze, ze bedzie w rownym stopniu interesowala wszystkich. Mysle, ze znajdzie uznanie w oczach tych, ktorzy zajmuja sie sportem, ktorzy obserwuja areny sportowe, ktorzy sledzili dominacje, byli pod wrazeniem osiagniec Lance Armstronga.
To kolejna, (ktora przeczytalem) po "Breaking The Chain: Drugs and Cycling - The True Story"  (2002) aut. Willy Voet, demaskatorska ksiazka o srodowisku kolarskim. W tym przypadku byla to slynna afera grupy Festina (1998). Mowilo sie wowczas, ze dzieki wpadce Festiny kolarstwo bedzie czyste. Na zawsze.
 
Teraz mowi sie to samo. Ciekawe co bedzie sie mowic za kolejnych 10-15 lat po kolejnej aferze. Ze bedzie taka nie mam najmniejszej watpliwosci.
 
Bo to co zrobilo na mnie najwieksze wrazenie to hipokryzja instytucji i ludzi odpowiedzialnych za sport i jego czystosc. To, ze nikomu tak naprawde nie zalezalo na ujawnieniu wpadek dopingowych Lance Armstronga, to, ze najmniej byla tym zaintersowana UCI (Miedzynarodowa Unia Kolarska), ktora powinna stac na strazy czystosci, transparentnosci tego sportu. Bogaty moze wszystko. To jasno wynika z ksiazki T. Hamiltona i odnosi sie glownie do osoby L. Armstronga. To wrecz przerazajace, bo na horyzoncie jest doping genetyczny, ktory jest ponoc szalenie drogi.

Deklaratywnie ksiazka T. Hamiltona nie jest wymierzona przeciwko L.Armstrongowi, ma byc spowiedzia dopera chcacego oczyscic swoj sport. W rzeczywistosci wszystko sie kreci wokol osoby Armstronga, tak jak wokol niego krecilo sie kolarstwo przez ostatnia dekade.

Warto te ksiazke przeczyatc takze dlatego, ze jest w niej opisany prosty mechanizm bazujacy na ludzkich slabosciach powodujacy, ze siega sie po doping, brnie w klamstwa  niszczac swoj spokoj i zycie, przy okazji demolujac zycie swoich bliskich. Jestem daleki od pochopnych ocen, wytykania palcem, wieszania transparentu "Dopers Suck". Jak przeczytacie te ksiazke bedziecie moze podobnego zdania, bo tak jak powiedziala nasza noblistka (oj udalo sie jej to zdanie): "Tyle o sobie wiemy na ile nas sprawdzono".

 

środa, 12 grudnia 2012

"Wyjazd integracyjny", rez. Przemysław Angerman, PL, 2011, dvd

"Wyjazd integracyjny", rez. Przemysław Angerman,  PL, 2011, dvd

No jasne, ze wiedzialem co biore.
No jasne, ze slabiutki.
No jasne, ze sie mi gebusia (jednak) usmiechala (czasami).

niedziela, 9 grudnia 2012

"Londyński bulwar" (London Boulevard) film, reż. William Monahan, USA+, 2010, dvd

"Londyński bulwar" (London Boulevard) film, reż. William Monahan, USA+, 2010, dvd

Nie spodobal mi sie.
Oceniam go na "ujdzie", czyli 4 w skali 1-10, bo lubie C. Farrella, zwlaszcza od czasu, kiedy zszedl ze swego hollywoodzkiego piedestalu i podzielil sie z nasz krajanka materialem genetycznym. Trudno wyrokowac, czy ciesza sie z tego faktu liczni krewni krajanki. Na miejscu Colina raczej bym tego nie sprawdzal. Mysle, ze ciezko sie gra z siekiera w plecach, a i marynarka kiepsko sie uklada.
W kazdym razie film moim zdaniem mozna sobie darowac. Watek milosny jest zupelnie zwalony, a calosc w niebezpiecznym balansie na granicy mimowolnego pastiszu.
Ale... kosztowal tylko 6 zl (lokalna wypozyczalnia dvd) i okolo 100 min. na rowerku, czyli bilans wychodzi na zero.  

wtorek, 4 grudnia 2012

Imany, koncert live, Trójka, 2012.12.03

Imany, koncert live, Trójka, poniedzialek 2012.12.03

Imany znaczy tyle co wiara w jezyku skad pochodzi, a pochodzi z Komorow, niewielkiego archipelagu wysp polozonych pomiedzy Afryka a Madagaskarem.
Imany jest rozpozawalna wokalistka grana od pewnego czasu przez Trojke. Jesli nie mieliscie okazji jej posluchac dobrym kierunkiem jest YT, a tam "You will never know", czy "Take care", to w moim odczuciu perelki z plyty "The shape of the broken heart". Jest obdarzona niezwyklym glosem. Tym bardziej jest niezwykly kiedy widzi sie, ze wydobywa go z siebie wysoka, szczupla, ciemnoskora slicznota.
Na scene Studia Agnieszki Osieckiej  wprowadzil ja Piotr Metz. Pomimo, ze slyszalem ja w radiu, bylem zaskoczony barwa jej glosu.
Niski, ciemny, szorstki-chropowaty, z ciut szpiczastym wykonczeniem, cieply i przyjemny. Odpowiedziala na kilka pytan Piotra Metza dotyczacych jej kariery, a zwlaszcza decyzji o porzuceniu kariery modelki (bo kariera piosenkarki trwa dluzej) i zaczal sie koncert.
Akopmaniowal jej bialy gitarzysta. Klasyczna gitara podlaczona do pradu. Mocny, wyrazny dzwiek, a nad tym wokal Imany. Pamietacie Tracy Chapman? Ten prosty, bezpretensjonalny wystep (koncert, urodziny Mandeli, gdzies w 1988r) sile, prawde emanujaca z "Fast Car",  "Talkin' 'bout a Revolution"? Pamietacie Grace Jones? Barwe jej glosu? Imany ze swoim wokalem, tembrem jest gdzies pomiedzy, zas z uroda blisko Whitney Huston i Naomi Campbell.
Tylko ona i jej gitarzysta. Nic, zadnej kapeli za ktora mozna byloby sie schowac.  Swoj wystep prowadzila sama opowiadajac historie powstania niektorych utworow. Przed "Please and change" przez chwile wprowadzila meska czesc publicznosci w dobry nastroj udzielajac rady obecnym w studio Paniom, zeby nigdy nie probowaly zmieniac swoich facetow, bo wysilek to prozny i chybiony (tu meski aplauz), lecz miast ich zmieniac lepiej zAmieniac na lepszy model...
A jesli juz zAmiana jest korzystna, to "Take care". Ten kawalek wykonany w jej rodzimym jezyku byl powalajacy, teskny, zniewalajacy. Moze tesknila do piaszczystych plaz, zwrotnikowego klimatu, ciepelka? Poprosila o zamkniecie drzwi, bo zimno i te cugi...
Bylo klimatycznie.

niedziela, 2 grudnia 2012

"Idy Marcowe" (The Ides of March), reż. G. Clooney, film USA, 2012, dvd

"Idy Marcowe" (The Ides of March), reż. G. Clooney, film USA, 2011, dvd

Podobal mi sie.
Wzialem z polki lokalnej wypozyczalni, zeby pomny zalecen pani laryngolog dac sobie spkoj z rowerem outdorowym, wrzucic do odtwarzacza, "wkrecic" na trenazerze.
Film nie jest odkrywczy (polityka to szambo), ale fabula, sposob jej podania, zwroty akcji sa zaskakujace, trzymaja w napieciu. Pewna ciekawostka jest fakt, ze producentem, rezyserem i aktorem jest G. Clooney, a wspolproducentem Leonardo diCaprio.
G. Clooney obsadzil sie zgodnie ze swoim emploi: czarujacego, silnego polityka scigajacego sie o nominacje na prezydenta USA. Jest zabojczo uroczy, przy okazji dosc paskudny, bo film jest o paskudnych politykach wlasnie.
I wlasciwie nie ma sensu pisac o "Idach" nic wiecej. Jesli kogos, podobnie jak mnie, ominal byt kinowy tego filmu, to warto poswiecic niespelna 100 min. na jego obejrzenie z dvd.
Dobre kino, a Clooney, Hoffman, Gosling kreujacy glowne role to 1-sza liga.
Nie nudzilem sie ani chwili.

sobota, 1 grudnia 2012

"Mój rower", film, reż. Piotr Trzaskalski, PL, 2012, wlasnie w kinach

"Mój rower", film, reż. Piotr Trzaskalski, PL, 2012.

A mnie sie ten film nie podobal (wielu sie podobal).
Pomysl niezly: pokazac w niewymuszony sposob trudne relacje miedzy trzema facetami, bez moralizowania i dydaktyki. Pomyslu starczylo na 20 moze 30 min., reszta to wypelniacze. Postrzegam to jako problem wielu polskich filmow. Jest kilka fajnych scen, miedzy nimi pustka.
To tak, jakby scenarzysta i rezyser wchodzili na plan, krecili owe mocne, wymyslone wczesniej sceny, zostawiajac cala reszte przypadkowi, improwizacji, aktorom.

Kolejna rzecza, ktora mnie uwierala to Artur Zmijewski kreujacy jedna z glownych rol. Jakos nie moglem sie pozbyc wrazenia, ze ogladam reklame SKOKu... Moim zdaniem obsadzenie aktora tak "zgranego" w reklamie zwlaszcza w glownej roli to ryzykowna decyzja. Aktor takze powinien sie liczyc z tym, ze jesli staje sie twarza kampanii reklamowej bede go omijaly niektore, zwlaszcza duze role. Nie moglem sie uwolnic od przeswiadczenia/obawy, ze za chwile Żmijewski zacznie przekonwywac ojca i syna do wziecia swojskiej pozyczki...

W tym na wskros realnym filmie sporo nierealnych scen/sytuacji. One takze zaklocaly moja precepcje podwazajac wiarygodnosc calej, nieglupiej przeciez opowiesci.

Mam wrazenie, ze film cieszy sie sympatia widzow, glownie dzieki osobie Michala Urbaniaka grajacego w tym filmie lubiacego wypic Dziadka. Wraz z Witoldem Dębickim tworza pare sympatycznych kumpli-ochlapusow dla ktorych "kazdy alkohol jest bardzo dobry z wyjatkiem denaturatu, ktory jest dobry". Alkoholowe sekwencje odebralem jako dosc tani sposob zjednania sobie publicznosci. W naszej tradycji takie "himilsbachy" zawsze cieszyly sie sympatia, budzily cieple uczucia, mialy przyzwolenie, wrecz aplauz. Cos sie we mnie buntuje przeciwko takiemu wizerunkowi Alkoholu. To COS nie jest powodowane moja abstynencja, czy wstretem do alkoholu. Tym CZYMS jest swiadomosc problemow jakie alkohol powoduje, a ze je powoduje wiem z cala pewnoscia, bo widze je w kregu swoich bliskich znajomych. 

Michal Urbaniak radzi sobie wcale dobrze w roli Dziadka. Jest przekonywujacy w swoim naturszczykostwie. Patrzac na niego dzisiaj staralem sie wyobrazic sobie jak wygladal 50 lat temu, kiedy bedac mlodym muzykiem wycieral sie po knajpach w NYC, poznal tamze mlodziutka Magde Zawdzka, ktora na kilka lat stala sie jego kobieta, natchnieniem, muza. Ciekawe takze co na to owczesna zona Urbaniaka - Urszula Dudziak. Moze sie kiedys dowiemy. Teraz wiadomo z cala pewnoscia, ze Magda Zawadzka z rozrzewnieniem wspomina tamten czas, o czym mowi glosno i publicznie. Zeby tylko Ulka nie chaciala sie odegrac. Wyglada na bardziej fit od Magdy...

Z przyjemnoscia odnotowuje skromna obecnosc w filmie Anny Nehrebeckiej. Kurcze! Troszke ten czas zasuwa! Mam ciagle swiezy obraz Nehrebeckiej z "Ziemi Obiecanej" w scenie, kiedy jako Anka zwalnia Olbrychskiego-Borowieckiego ze slowa zwracajac mu pierscionek.  Ten ciemny pokoj pociety smugami swiatla wpadajacymi przez niewielkie okna. Ona, czysta, nieskazitelna w bialej(?) sukni, symbol tego co odchodzi. Gdzies w tle stary ojciec w fotelu, placzace sie polskie ogary, jakies szable, tarcze na scianach niczym w obrazach Malczewskiego. Scena napakowana taka masa symboli, ze mozna ja (niczym obraz Malczewskiego) ogladac wiele razy odnajdujac ciagle cos nowego.

I jeszcze jedno.
Film mosi tytul "Moj rower", a na rowerach nie jezdza prawie wcale... 
Jezdza Land Roverem, w ktorym dla odmiany spedzaja duuuzo czasu. Dla mnie za duzo.
Nachalny product placement to grzech wielu polskich filmow, "Mojego roweru" takze.