środa, 30 stycznia 2013

"Ki", reż. Leszek Dawid, PL, 2011, dvd

"Ki", reż. Leszek Dawid, PL, 2011, dvd

Roma Gasiorowska fajna. Dobra rola w przecietnym filmie, bo ten ponizej oczekiwan wynikajacych z ilosci nagrod jakimi zostal obsypany. Czyzby w roku 2011 byla slaba konkurencja?
Bardzo mnie draznil fatalny dzwiek dialogow Gasiorowskiej-Ki. Bylo ja slychac jak ze studni, czasami poza granica rozumienia pomimo, ze krecac na trenazerze film ogladam z sluchawkami w uszach. No i ci faceci! Praktycznie wszyscy sa "be". Jednynymi pozytywnymi postaciami sa kobiety. Nie kupuje takich czarno-bialych podzialow.
Jednak nie zaluje, ze widzialem "Ki". Jest w nim troszke z klimatu "Placu Zbawiciela". Uwiklanie, beznadzieja z jednej strony, z drugiej wola walki glownej bohaterki powoduja, ze film da sie ogladac, glownie za sprawa dobrej gry Romy Gasiorowskiej.

"Niebianskie Istoty" (Heavenly Creatures), reż.Peter Jackson, Niemcy+, 1994, dvd

"Niebianskie Istoty" (Heavenly Creatures), reż.Peter Jackson, Niemcy+, 1994, dvd

Siegnalem po ten film dzieki okladce na ktorej jest Kate Winslet. Po tym filmie lubie ja jeszcze bardziej, chociaz postac ktora gra do sympatycznych nie nalezy.

Podobal mi sie. 100 min. milego krecenia na rowerku.

Zderzenie bajkowej narracji (troszke chwilami meczace) z brutalnoscia koncowego czynu to fajny zabieg, a udzial Kate Winslet to dodatkowa zaleta i zacheta zwlaszcza, ze jest to pierwszy film w ktorym zagrala. Fakt, ze film opowiada autentyczna historie, ktora miala miejse w latch 50-tych w Australii podnosi (w mojej opinii) jego wartosc.
To takze film-przestroga/ostrzezenie, przede wszystkim dla tych, ktorzy maja corki. Ich wybujala wyobraznia moze prowadzic do zgubnych wynaturzen. No, ale taka corka jak Kate Winslet to radosc dla okolicznych chlopakow.
W innym filmie poruszyla nawet lodowa gore, ktora rzucila sie i zatopila sporych rozmiarow statek.

sobota, 26 stycznia 2013

"Gdzie krokodyl zjada słońce", (When a Crocodille Eats the Sun) aut. Peter Godwin, książka, 2008

"Gdzie krokodyl zjada słońce", (When a Crocodille Eats the Sun) aut. Peter Godwin, książka, 2008

Kiedy juz uzalilismy sie na marnym losem Afryki, przwolalismy statystki umieralnosci dzieci, zastanowilismy sie na tym jak cywilizowany swiat radzi sobie z rozgrywajacymi sie tam tragediami, kolezanka zarekomendowala i pozyczyla te ksiazke.

"Gdzie korokodyl.." jest ksiazka bardzo osobista. Tak bardzo, ze czasami w trakcie lektury myslalem sobie, ze troszke przez to meczaca, wchodzaca zbyt gleboko w szczegoly. Jednak po jej skonczeniu (dzisiaj wlasnie) sadze, ze to jej wartosc.
To rodzaj poglebionej autobiografii z niespodziewanym, mocnym polskim watkiem traktujacej o losach rodzinnego kraju autora - Zimbabwe. Ksiazka o tragedi kraju, ktory do momentu odzyskania niepodleglosci w 1980 byl kraina mlekiem i miodem plynaca, spizarnia Afryki, by szybko pod rzadami Roberta Mugabego stac sie ruina. Ksiazka-opis destrukcji jednego z wielu afrykanskich krajow, ktore nie umialy poradzic sobie darem wolnosci padajac ofiara pazernosci lokalnych kacykow/pulkownikow/prezydentow, czy jak-tam-ich-zwac. Ksiazka-przestroga, bo tak traktuje to co napisal P. Godwin (nie moge sie powstrzymac od zacytowania tego fragmentu; trzeba pamietac, ze autor jest TAM urodzony, pisze o swojej ojczyznie):
 "Obserwowanie zmieniajacego sie nastawienia pracownikow organizacji pomocowej z Pierwszego Swiata jest zawsze bardzo pouczajace. Zaczyna sie od ostroznego entuzjazmu, ktory po pewnym czasie przeradza sie w niemal mesjanistyczny zapal do tego, co jest do zrobienia. Potem jednak nastepuje zderzenie z miejscowymi ograniczeniami kulturowymi co do mozliwosci zaakceptowania zmian i pracownikow ogarnia zrozumiale zniechecenie, ktore potrafi przerodzic sie cynizm, niekiedy nawet w rasizm. Po pewnym czasie pracownicy przybyli z zewnatrz nie roznia sie niczym od miejscowych bialych, do ktorych poczatkowo odnosili sie z pogarda". A wszystko do tego stopnia, ze nawet po wykopaniu studni, ktora miala niesc ulge i pomoc miejscowej spolecznosci ..."wsrod mieszkancow wybuchly zazarte klotnie ...". Studnia zostaje zasypana, a "...kobiety znow odbywaja wielogodzinne wedrowki po wode (...), ale do wioski powrocil spokoj".
Cytuje ten fragment bo ostatnio bylo glosno o studniach w Sudanie, a wolontariat staje sie sposbem na zycie coraz wiekszej grupy zwlaszcza mlodych ludzi.

"Gdzie korokodyl..." jest smutna ksiazka.
Afryka bez nadziei na happy end.
Zostawiona sama sobie.
Wyzyskiwana, glodna, skazana.

2013.02.03
W "Rz" z 2013.01.31 czytam, ze minister finansow Zimbabwe w czasie konferencji prasowej w Hararae przyznal, ze w kasie panstwa znajduje sie rownowratosc 217.00 USD.  26 lat rzadow Roberta Mugabe doprowadzilo kraj do ruiny. Wywlaszczenie 4 tys. bialych farmerow w roku 2000 doprowadzilo do upadku rolnictwo, a to w konsekewncji doprowadzilo do hiperinfalcji w wyniku ktorej w roku 2009 wyemitowano banknot o wartosci 100 miliardow dolarow zimbabweniskich.

środa, 23 stycznia 2013

Ania Rusowicz, koncert, Hala Arena Ursynow, 2013.01.18, live

Ania Rusowicz, koncert, Hala Arena Ursynow, 2013.01.18, live

Ania wraz z kapela dala godzinny koncert na Balu Mistrzow Sportu wienczacym plebiscyt na Najbardziej Popularnego Sportowca Warszawy 2012.
Slyszalem ja wczesniej wielokrotnie w Trojce.
Jest obdarzona glosem ludzaco pododobnym do glosu matki - Ady Rusowicz (tata Wojciech Korda)- pierwszej damy polskiego big-bitu. I jak glos matki, podobnie glos Ani draznil moj stepilay nieco aparat sluchowy tonami wysokimi, spiczstymi. I kolejny raz okazalo sie, ze muzyka live ma zdecydowanie wieksza sile razenia niz ta slyszana w radiu, czy na CD. Na koncercie przestaly mnie draznic wysokie rejestry glosu Ani. Big-bitowy repertuar poddany rockowej transfuzji brzmial bardzo dobrze, dynamicznie, drapieznie. Ania na froncie, z tylu kapela grajaca z rockowym pazurem. Brzmialo swietnie! Poza reperturaem Ady Rusowicz bylo miejsce na covery Breakout'ow i wlasne produkcje Ani/kapeli.
Zgromadzona na sali publicznosc, ktorej sredni wiek oceniam na 45+ tlumnie i radosnie ruszyla na parkiet wyginajac sie w rytm znanych jej kawalkow. W ruch poszly marynary. Stanikow nie widzialem.

Dobry, bardzo dobry, rockowy koncert.

A Plebiscyt? Wygral Tomasz Majewski, przed Anita Wlodarczyk oraz Zofia Klepacka-Noceti (windsurfing). Szermierz na wozku Dariusz Pender zostal uznany za Najlepszego Niepelnosprawnego Sportowca Stolicy. Sportowa osobowoscia roku zostala Zofia Klepacka-Noceti (oddala swoj medal olimpijski na licytacje gromadzac fundusz na leczenie swojej maloletniej sasiadki), a najpopularniejszym Natalia Sakowska (brydz sportowy), tez sie zdziwilem...
Wyboru dokonala kapitula w skladzie m.in.: A. Supron, R. Szurkowski, I. Szewinska.

Nie serwowowali single maltow, (nawet skromnych 6 yo), koniakow tez nie bylo, wiec o suchym pysku wytrzymalem do 1:30 i dokonalem ewakuacji na trzezwo. I dobrze! W sobote rano biegowki, a sport i alkohol pomimo czestego przeplotu zwlaszcza w polskich realiach niezbyt ida w parze.

niedziela, 20 stycznia 2013

"Martwa Strefa" (The Dead Zone), reż. David Cronenberg, Kanada+, 1983, dvd

"Martwa Strefa" (The Dead Zone), reż. David Cronenberg, Kanada+, 1983, dvd

Po serii filmow Hanekego wzialem na trenazer cos lekkiego - thriller w/g powiesci Stephena Kinga z Christopherem Walkenem w glownej roli.
Objerzec sie dalo, ale...
...film B-klasowy, a jego slaboscia nie jest widoczna taniosc produkcji, lecz cieniutki scenariusz; i co z tego, ze w/g Stephena Kinga? Od poczatku do konca przewidywalny i nudnawy.

Od czasu obejrzenia na jakims nieformalnym pokazie (koniec 1980?) "Lowcy Jeleni" mam nadzieje zobaczyc Christophera Walkena w solidnej, ciekawej roli.
O czasu obejrzenia "Lsnienia" (1982?) chetnie siegam po filmy bazujace na prozie Stephena Kinga bawiac sie mysla, ze moze zobacze cos na miare tamtej produkcji.

Od tamtego tez czasu moje nadzieje i oczekiwania wystawione sa na ciezka probe...
Tyle dobrego, ze siegajac po film z Ch. Walkenem, lub/i film zrealizowany na podstawie ksiazki S. Kinga wehikul czasu przenosi mnie w tamte lata kiedy 'Lowca Jeleni" byl filmem zakazanym, ogladanym w zatloczonej salce warszawskiego akademika, na 19-sto calowym telewizorku, z odtwarzacza video wielkosci sluszych rozmiarow kuchenki mikrofalowej i do londynskiego Barbicane Center, gdzie J. Nicholson zachwycil mnie kreacja w klasycznym juz dziele Stanleya Kubricka.

To se ne vrati...

sobota, 12 stycznia 2013

"Hiroszima, moja miłość" (Hiroshima mon amour), film, reż. Alain Resnais, Francja+, 1959, kino Iluzjon

"Hiroszima, moja miłość" (Hiroshima mon amour), film, reż. Alain Resnais, Francja+, 1959, kino Iluzjon

Do obejrzenia tego filmu sklonil mnie wpis "madz20" w jednym z watkow dyskusji na Filmwebie n/t filmu "Milosc" Hanekego. "Madz20" przywolala "Hiroszime..."  - film, w ktorym glowna role zagrala Emmanuelle Riva, aktorka grajaca glowna role w "Milosci". W "Hiroszimie..." nie byla podlotkiem, miala 35 lat. W "Milosci" 83...

To byl przemyslany zabieg Hanekego: obsadzic w glownych rolach w filmie "Milosc" dwoje znanych, popularnych aktorow: Jean-Louisa Trintignanta [81 lat] (rola w oscarowym "Kobieta i Mezczyza", i nie tylko) oraz Emmanuelle Riva [83 lata], wielkiego amanta i amantke francuskiego, europejskiego kina, w "Milosci" nadal w roli amantow...

E. Riva byla dla mnie osoba nieznana. "Hiroszimy.." nie widzialem, wiec kiedy zobaczylem, ze film bedzie grany w warszawskim kinie "Iluzjon", nie pozostalo mi nic innego jak zapisac sobie termin w kajecie i udac sie tamze.
W programie "Iluzjonu" przeczytalem, ze "..film ukazuje niszczaca sile wojny, determinujacej losy zarowno jednostek, jak i calych narodow." Notatka mowi takze o dwoch rownolegle prowadzonych watkach, nie mowiac, ze wowczas (1959) taki sposob prowadzenia narracji byly wyjatkowy, wrecz nowatorski.
Bo "Hiroszima..." jest kamieniem milowym w nowofalowym kinie europejskim. Retrospekacja odbywa sie bez ostrzezenia, jest gwaltowynym przejsciem pomiedzy "teraz", a "wczesniej". Jednak ow zabieg stylistyczny jest tylko (i dobrze) sposobem na pokazanie losow bohaterki w dwoch roznyc plaszczyznach czasowych. Dodam, ze bohaterki uwiklanej "wowczas" w gorace uczucie do niemieckiego zolnierza, "teraz" do Japonczyka.
Strasznie "spiczasta", drazniaca ucho muzyka.
Kiepskie aktorstwo japonskiego aktora wraz z niewytlumaczona fascynacja jego osoba bohaterki, to slabe strony (moim zdaniem) tego filmu.
Jednak poczatkowa sekwencja splecionych cial (mialem skojarzenie z genialna, poczatkowa scena zapalania papierosa z "Jowity" J. Morgensterna 1967), piekna, klasyczna uroda Emmanuele Riva, bardzo mocne zdjecia Hiroszimy po zrzuceniu bomby to co najmniej trzy powody dla ktorych warto widziec ten film.
Czwartym jest udzial E. Riva w "Milosci" M. Hanekego.
Zreszta... Czy "kamien milowy" powinno sie oceniac w kategoriach estetycznych? Wyznacza dystans, nadaje kierunek, odlicza czas. Wypada wiedziec gdzie jest, co wskazuje. A ze wraz z uplywem lat stracil na atrakcyjnosci...

"Madz20"! Dziek!

"Pianistka" (La Pianiste), film, reż. Michael Haneke, Austria+, 2001, dvd

"Pianistka" (La Pianiste), film, reż. Michael Haneke, Austria+, 2001, dvd

Wzielo mnie. Po obejrzeniu "Milosci" i "Bialej wstazki" to kolejny film Hanekego, ktory obejrzalem w ciagu ostatnich 3-4 tygodni.
To takze kolejny jego film, ktory mi sie podobal. I kolejny, ktory byl nagrodzony Zlota Palma w Cannes (2001).
W odroznieniu od poprzednich filmow, do ktorych scenariusz napisal Haneke, "Pianistka" powstala w opraciu o powiesc Elfriede Jelinek.

Film dla tych ktorzy lubia mnostwo muzyki glownie Schuberta. Dla tych co nie lubia zreszta tez, bo muzyka, jest tu bardzo wazna, wrecz gra jedna z glownych rol. Glowna bohaterka, zyje z i dla muzyki. Jest nia pochlonieta na tyle, ze jej zycie dryfuje na manowce, a ow dryf spotegowany jest wspolnym mieszkaniem z nadopiekuncza, zaborcza matka.
Nie znam ksiazki w/g ktorej powstal film, nie wiem ile do filmu wniosl Haneke, ale cala opowiesc jest (dla mnie) bardzo przekonywujaca, prawdziwa. Film swietnie wyrezyserowany, zagrany, mistrzowsko stopniujacy napiecie, pokazujacy meandry duszy bohaterki bez zbednego epatowania drastycznymi obrazami, jednoczesnie mocny, bolesny.
Odebralem ten film jako wolanie o milosc. Wolanie rozpaczliwe, wrecz tragiczne.
Autorzy: E. Jelinek i Haneke niczego nie odkrywaja. To pragnienie jest w kazdym z nas, bedac byc moze niezbywalna cecha ludzkiej natury. Jednak sposob pokazania tej tesknoty, erotycznego przechylu towarzyszacego poznawaniu wlasnych pragnien, trudnej drogi do zrozumienia swoich potrzeb jest warty kazdej minuty (2h11min) poswieconej na obejrzenie tego filmu.

Film zdecydowanie nie nadaje sie do ogladania na trenazerze! Wymaga skupienia sledzenia z uwaga kazdej sceny, kazdego dialogu. (a ogladalem go na rowerku wlasnie)
Film ma na okladce tag: "dla doroslych" i tak jest w rzeczywistosci. Zawiera sporo mocnych scen erotycznych (lacznie z porno-migawka), ktorych nie chcecie ogladac w towarzystwie swoich dzieci. (a z kolezanka? czemu nie? lepiej niz "Milosc", po ktorej mozna podyskutowac o zmianie pieluch ew. przyduszaniu poducha, a "Pianistka" moze byc przyczynkiem np. do radosnego grania na cztery rece; jak kto umie i ma instrument...)

Haneke jest dla mnie odkryciem kilku ostatnich tygodni. Nie chce wpadac w przesade, ale jego umiejetnosc obserwacji polaczona z talentem pozwalajacym przelozyc to "podgladactwo" na jezyk fimu przywodzi mi na mysli dokonania mistrza Ingmara Bergmana.

sobota, 5 stycznia 2013

"Biała wstążka" (Weisse Band - Das Eine deutsche Kindergeschichte), reż. Michael Haneke, Austria+, 2009, dvd

"Biała wstążka" (Weisse Band - Das Eine deutsche Kindergeschichte), reż. Michael Haneke,  Austria+, 2009, dvd

Od dawna chcialem obejrzec ten film i od dawana go omijalem. Stal na polce lokalnej wypozyczalni wolajac charakterystyczna okladka, jednak wiedzac, ze jest to film trudny, niezbyt pasujacy do klimatu trenazer/silownia odkladalem jego wypozycznie na "wlasciwy" moment. Moment przyszedl teraz po objerzeniu filmu Hanekego "Milosc".
"Biala wstazka" jest drugim, obejrzanym przeze mnie filmem tego rezysera.
Film bardzo mi sie podobal.
Zreszta nie tylko mnie. Dostal Zlota Palme Festiwalu w Cannes 2009.

Zaluje, ze Haneke zrobil ten film dopiero teraz, a nie na przyklad 25 lat wczesniej. Mniej wiecej wtedy zaczalem jezdzic na narty do Austrii. To bylo fantastyczne spotkanie z najlepszymi trasami narciarskimi Europy oraz spotkanie z czyms co w jezyku niemieckim nazywa sie ordnung. "Biala wstazka" tlumaczy skad bierze sie ta postawa, ten sposob na zycie, bo ordnung to cos wiedzej niz "porzadek". To szczegolny koktajl dyscypliny, praw, porzadku, stosunku do religii, ktory ujety w prosta wytyczna: "ordnung muss sein – porządek musi być" jest od dawna zyciowym credo Niemcow i Austriakow, jest uważana za nadrzedna cnote.
"Biala wstazka" opowiadajac historie, ktora miala miejsce w jednej (z wielu) z niemieckich wsi pokazuje w jaki sposob odhumanizowane wychowanie w bezwzglednym posluszenstwie wobec praw boskich i rodzicielskich rodzi w konsekewncji bezduszne, pozbawione empatii spoleczenstwo. Dom i Kosciol byly (sa?) miejscami, gdzie wpajano dzieciom dyscypline, zasady, normy postepowania jako zestaw niepodwazalnych prawd. W tym sposobie/wzorcu wychowania nie bylo (nie ma?)miejsca na wrazliwosc, zadawanie pytan, watpliwosci, m i l o s c.
Ordnung jest wartoscia nadrzedna.
Wazniejsza niz czlowiek. 
"Biala wstazka" jest bardzo dobrym, gleboko przemyslanym filmem. Makabreską, ktora nie epatujac krwawymi scenami, jest przerazajaca i wstrzasajaca. Uzyskany przez rezysera efekt beznamietnej narracji z offu, plus czarno-bialy, chlodny obraz w polaczeniu z bezwglednoscia, psychiczna tortura kolejnych scen pteguje wrazenie osaczenia, beznadziei. Dyscyplina, niewspolmierna do przewinien kara, ordnung wazniejszy niz czlowiek, a w konsekewncji latwe do manipulowania, obojetne na krzywde, cierpienie spoleczenstwo.

Film polecam wszystkim, zwlaszcza tym, ktorzy z racji wykonywanego zawodu, lub hobby (narty) maja czesty kontakt z krajami niemieckojezycznymi. Gdybym widzial ten film wczesniej to pewnie miast sie dziwic latwiej bym ich zrozumial, moze nawet użalil nad austriackim "ordnung" losem...
Jednak przyznam szczerze, ze po skonfrontowaniu wloskiego balaganiku z austriackim poukladaniem przyjajmniej w odniesieniu do organizacji i systemu dzialania stacji alpejskich, wole...Austrie...
Wszystko dziala jak w zegarku, jest przewidywalne. Dlatego nawet jesli  "herzlich willkommen" jest tylko pustym haslem, przez tydzien, dwa tygodnie da sie wytrzymac.

wtorek, 1 stycznia 2013

"Poniedziałkowe Dzieci" (Just kids), aut. Patti Smith, książka, 2012

"Poniedziałkowe Dzieci" (Just kids), aut. Patti Smith, książka, 2012

Ksiazka miala rekomendacje Trojki wsparta szersza informacja n/t Patti Smith - matki chrzestnej punk rocka. Zadumalem sie, bo wyszlo na to, ze nie znam jej albumu "Horses", uznawanego za jeden ze 100 najwazniejszych albumow wszech czasow, tudziez niewiele wiem o samej Patti...
Uznalem, ze przeczytanie ksiazki bedzie najlepszym sposobem na podciagniecie sie w historii muzyki oraz na bycie "na biezaco" z literatura, bo ksiazka (jak czytam na 4-tej okladce) utrzymywala sie przez 37 tygodni na liscie bestsellerow "New York Timesa".

Troszke sie meczylem czytajc. Dobrnalem do konca, ale zeby mnie rzucila na kolana...
Ot, takie tam pseudoatrystowskie pisanie (moim zdaniem oczywiscie).

Patti Smith kojarzyla mi sie zawsze z jednym kawalkiem: "Beacause The Night" B. Springsteena.  The Boss, ktorego jestem fanem, podarowal jej ten kawalek, a Patti zrobila z nigo hit, ktorym zaistaniala na amerykanskich, i nie tylko, listach przebojow. Ten kawalek byl odrzutem z plyty B.S. "Darkness on the Edge of Town" (1978). Nagrywal przez przypadek w tym samym studio co Patti, dal jej swoja muzyke, ona dopisala tekst, powstal przeboj. Bruce nigdy nie wykonal/zapisal go na zadnym ze swoich studyjnych albumow, natomiast chetnie wykonywal "Beacause the Night" na koncertach, umieszczal na pytach koncertowych, wymieniajac Patti jako wspolautorke. (podaje za Wiki).
Pisze o tym tak szeroko dlatego, ze cos mi mowi, ze gdyby nie Springsteen nikt, nigdy nie uslyszalby o Patti Smith... no, moze poza waskim kregiem owczesnej, nowojorskiej bohemy.

Ale wracam do ksiazki, o niej mowa.
To dosc osobista opowiesc o zwiazku z Robertem Mappletrophe'em, poszukujacym fotografem, zyciu w NYC, przymieraniu glodem, doskakiwaniu do owczesnej nowojorskiej bohemy. Jak na matke chrzestna punk rocka ksiazka/opowiesc jest bardzo gladka, wrecz poprawna. Moze dlatego meczaca (mnie), bo brak w niej pazura. Jest taka zwyczjana, wrecz pospolita.

Kiedys (ok. 15 lat temu) siedzialem w Amsterdamie w ogrodku knajpy na skraju Red Light District saczac piwo. Bylo pozno. Powoli turysci byli wypierani przez miejscowy folklor, kory wlasnie budzil sie do zycia, wylazil ze swoich legowisk, basementow, hotelikow. Waskie, biegnace wzdluz kanalow uliczki zaludnialy sie ludzkim dziwolagami, odrztkami. Drag queens, narkomani, prostytutki, transwestyci, zlodzieje, moze artysci. Cala kolorowa menazeria za dnia niewidoczna, aktywna noca, znajaca sie, pozdrawiajaca, funkcjanujaca na marginesie, poza spoleczenstwem.
Kims takim byla Patti Smith i jej partner Robert Mapplethorp. Zyli poza glownym nurtem starajc sie o "przyjecie" do kregu Andy Warhola, ocierajac sie o Jimiego Hendrixa, sluchajc Boba Dylana.
Kolorowe zycie! Tylko dlaczego tak sie nudzilem czytajac jej opowiesc?
Moze dlatego, ze nie znam wiekszosci ludzi/nazwisk wymienionych w tej ksiazce?
Moze dlatego, ze ominela mnie sila razenia albumu "Horses"?
Moze dlatego, ze ksiazka miast byc biografia punk-rockerki, jest cieplokluchowa retrospektywa rocznika 1946?
Musze sie podciagnac!
Zaczne od "Horses". Kupie/znajde w necie. Moze mnie porazi.
Niech mnie porazi!
Lubie jak mnie poraza!
Oby mnie porazilo...