środa, 31 grudnia 2014

"Zabić bobra", reż. Jan Jakub Kolski, PL, 2012, film, vod Orange

"Zabić bobra", reż. Jan Jakub Kolski, PL, 2012, film, vod Orange

Ni pies nie wydra, czyli wychodzi, ze bóbr i do tego uśmiercony.
Jan Jakub Kolski pozazdroscil (chyba) "Psów" Pasikowskiemu, ale nie wyszlo. A przecież inne filmy wychodzily i wcale niezle. Przywolam te, które tkwia w mojej pamięci w kolejności sily filmowego razenia: "Jasminum", "Jańcio Wodnik", "Afonia i pszczoly". A przecież było ich więcej, a wszystkie (pewnie, bo nie wszystkie widziałem) lepsze od "Zabic bobra".
Kreujacy glowna role E. Lubos jest moim zdaniem dobry, ale cala historia nie jest warta nośnika na którym ja zapisano.
Dlatego nie będę się dalej rozwodzil.
Dobrze, ze widziałem ten film krecac na trenazerze.
Dzieki temu nie mam poczucia straty czasu...
A przeciez wybierając ten film wiedziałem, ze dostal jakies nagrody (krajowe), a do tego tytularny BÓBR budzi u mnie calkiem przyjemne skojarzenia.
Przede wszystkim bobrowym sadlem smarowano rany Maćka, stryja Zbyszka z Bogdńca z "Krzyżaków", a przy wyławianiu ugodzonego strzala (strzelal Zbyszek, z kuszy) zwierzaka pomagala Zbyszkowi niejaka Jagienka, pierwszy nagi, kolorowy biust w PL kinematografii w pierwszym, polskim kolorowym(?) filmie "Krzyżacy" w reż. A. Forda. (zawsze uwazalem, ze Jagienka tak, Danusia nie)
Ponadto bobrowanie to rodzaj aktywności z którym spotykam się bardzo często, jezdzac na rowerku nad Świderem i Mienią.
Przemilcze, chociaż mile, inne bobrowe reminiscencje.
I pomimo tak wielu fajnych skojarzen, pozytywnego nastawienia - kicha.
"Zabić bobra" można sobie spokojnie darować.
Jest tyle innych, lepszych filmow.

niedziela, 28 grudnia 2014

"The Beatles", aut. Davies Hunter, biografia 1968, PL wydanie 2013

"The Beatles", aut. Davies Hunter, biografia 1968, PL wydanie 2013

Gdybym jej nie dostal w prezencie, pewnie bym nie przeczytal.
Ale dostałem, przeczytałem i się ciesze, bo to ciekawa, a dla fanow, którzy z pewnoscia dawno ja przeczytali w oryginale, wręcz obowiazkowa lektura.

Niedawno przeczytałem biografie Bruce Springsteena. Obawialem się, ze ta beatlesowska będzie podobnie nudnawa, bo.... autoryzowana. Na szczęście jest inaczej.
"The Beatles" Davisa Huntera  jest ksiazka, która powstawala w okresie szczytu kariery Beatlesow. To historia opisana piorem, widziana oczami insidera, faceta zprzyjaznionego z kapela, goscia, który miał nieograniczony dostep do wszystkich czlonkow zespołu. Po pierwszym wydaniu w 1968 roku nastepowaly kolejne wzbogacane przez autora przedmowami i aneksami. W odróżnieniu od wielu innych biografii TA nie jest historia spisana post factum, ale tworzona nieomal rowonolegle, live-zapisem zdarzeń, doswiadczen, które były udzialem The Fabulous Four.
Autor opisuje szereg perypetii związanych z potrzeba uzgodnienia finalnej wersji biografii podajc przy okazji kod, którym należy się posluzyc czytając ksiazke, żeby doczytać się bardziej smakowitych, pikantnych szczegolow z zycia kapeli. Mysle, ze potrzeba autoryzacji, która była warunkiem powstania tej biografii w konsekwencji niezmiernie ciazyla autorowi, a bolesny proces autoryzacji jest (nadal) dobrym tematem na oddzielna ksiazke.
"The Beatles" czytala się latwo, lekko i pomimo znacznej objetosci (ponad 500 str.) wchlonalem ja szybko i bezbolesnie. To z pewnoscia zasluga kilku czynnikow wśród których do najważniejszych zaliczam: fascynujaca historia, prosty/bezpośredni jezyk i dobre tłumaczenie (trochę na wyrost bo nie znam oryginalu). To sie po prostu dobrze czyta! A ze czyta sie o kapeli, która przewrocila owczesna muzyczna rzeczywistość do góry nogami, dala swiatu niezliczona ilość przebojow, której muzyka broni sie pomimo upływu czasu i jak widać nikogo podobnego nie widać, tym bardziej jest to lektura fascynujaca, warta poswiecenia jej paru dni.
Piszac tego posta oglądam jednym okiem nagrany wczoraj koncert niezyjacego już Joe Cockera.  Zbieg okoliczności, bo jak wszyscy pamietaja jego kariera zaczela sie od brawurowego wykonania "With a little help of my friends" Beatlesow wlasnie (tak, także wykonane na tym koncercie).
Joe Cocker zmarl tuz przed Swietami. Jak zauwazyl ktorys z naszych muzykow komentując smierc artysty: "odchodzą wielcy, a nastepcow nie widać".
Czy ktoś jest w stanie zastapic The Beatles?

sobota, 13 grudnia 2014

"Solidarność według kobiet", reż. Marta Dzido, PL, 2014, Trójka, Studio A. Osieckiej, film

"Solidarność według kobiet", reż. Marta Dzido, Piotr Śliwowski,  PL,  2014, Trójka, Studio A. Osieckiej, film

To jest dokument zrobiony przez kobiete o solidarnościowych kobietach "wygumkowanych" ze zdjęć, historii Solidarnosci. Marta Dzido, rocznik 1981, szuka kobiet-działaczek, które były i w niewytłumaczalny sposób zniknely, zostały pominięte w kolejnych przekazach o strajkach/pracach Zwiazku.

Od lewej: Piotr Śliwowski, Mara Dzido, Ewa Ossowska,
Janina Jankowska, Dariusz Bugalski,  Agnieszka Szydlowska.

 
Prawda uwieziona pomiędzy ksiazka S. Cenckiwicza "Wałesa, człowiek z teczki", a filmem A. Wajdy "Wałęsa, człowiek z nadziei" zaczela się nerwowo miotac żądając możliwości ponownej weryfikacji. Pytania, watpliwosci na które znalazłem odpowiedzi w książce S. Cenckiewicza wrocily do mnie.
Nie moglem ominąć anonsowanej przez Trojke przedpremiery "Solidarnosci według...". Intrygujacy tytul, swiadomosc roli kobiet w gdanskim strajku (chodzilo przecież o przywrócenie do pracy Anny Walentynowicz) oraz cale mnóstwo innych powodow, których nie wymienie, żeby uniknąć pułapki patosu, kazaly mi pojsc na pokaz.
Formalnie film nie jest ciekawy. Gdajace glowy. Miałem z tym problem i 10-20 minut walczyłem z narastajaca sennoscia. Na siedząco spi się kiepsko, jakos to opanowałem, ale dziurke w odbiorze filmu mam. Mowia kobiety. Mowia duza i długo. Bywa, ze jest ciekawie, bywa, ze troszkę nudnawo. Sa jednak momenty porywające. Do nich należy wypowiedz Jadwigi Staniszkis, która przyznaje, ze kobiety, które miały swoje przysłowiowe 5 minut w okresie, kiedy faceci Solidarnosci byli internowani, a one przejely na siebie caly ciezar konspiry, wycofaly się do drugiego, trzeciego szeregu na WŁASNE ŻYCZENIE. Jedyna kobieta, która była obecna w Magdalence była Grażyna Staniszewska . Reszta nie chciał/nie mogla/nie została dopuszczona w podziale łupów jakim zdaniem wielu był Okragly Stol.
Nie ma sensu opowiadac filmu. Zachecam do jego obejrzenia. Niech wabikiem będzie wypowiedz Heleny Łuczywo, która stwierdzila, ze nie ma dnia, żeby nie myslala nad paradoksem Solidarnosci, która bedac motorem przemian, w konsewkwencji  doprowadzila do zamkniecia/zlikwidowania większości wielkich zakladow produkcyjnych, ostoi Solidarnosci...
W styczniu film ma byc dostępny w kinach studyjnych.

Ewa Ossowska z która rozmawiam, jest tą
kobieta (miał 19 lat), która stojąc na wozku
akumulatorowym zatrzymala stoczniowców,
po to by za chwile na ten sam wozek wskoczyl
L. Wałesa, zaistniał jako lider strajku;  strajk
zaczal się od nowa.
 
Dla mnie ważniejsze było to co dzialo się po projekcji. Po 21:00, emitowana live w Trojce zaczela dyskusja na temat filmu. Prowadzona przez Agnieszke Szydlowska i Dariusza Bugalskiego dyskusja nie wniosła zbyt wiele poza jednym: dano mowic zaproszonym do studia bohaterkom filmu: Ewie Ossowskiej i Janinie Jankowskiej. Odkryciem, wręcz hitem wieczoru była Ewa Ossowska (jedna z trzech dziewczyn obok A. Walentynowicz, A. Pieńkowskiej, które zatrzymaly stoczniowców, spowodawaly, ze strajk w Stoczni Gdańskiej był kontynuowany) i jej nieskażona oficjalna propaganda pamięć. Pani Ewa nie umiejąc odnalezc się w rzeczywistości końca lat 80-tych wyemigrowala do Wloch. Zostala wytropiona przez tworcow filmu, Pamieta dużo, ostro, a odcięcie od PL-rzeczywistości spowodowalo, ze fotograficzna pamięć tamtych dni, została czysta, swieza.
Pani Ewa mowi w filmie, ze od ponad 30 lat nosi w sobie pytanie-zadre/watpliwosc, które także w filmie nie zostaje wyartykuowane.
No to już wiecie o co zapytałem Pania Ewe natychmiast po projekcji:)

W drugim planie stoja tworcy filmu: Marta
Dzido i Piotr Śliwowski.
Marte Dzido - reżyser filmu - także odpytalem z tego co chodzilo mi po glowie w trakcie oglądania filmu.
Oni - tworcy filmu poswiecili 3 lata na stworzenie tego unikatowego projektu. Marta Dzido, Piotr Śliwowski spotkali i odpytali mase kobiet. Pani Marta powiedziała, ze NIKT TYCH KOBIET WCZESNIEJ NIE ODSLUCHIWAL. A one chciały mowic. Mowily godzinami...
Ala ja z uporem maniaka, zapytałem Pania Marte o Prawde. Tę, która wyziera z przekazow kobiet. Tę, która jest/była ich wiedza, która posiadły bo były na tyle blisko, ze widzialy/wiedziały, bo maja to cos nazwane kobieca intuicja, to cos co pozwala im widzieć dalej/glebiej. Bo można wiedzieć, ale nie mieć dowodow. Bo można wiedzieć, ale nie mowic...

Film w styczniu ma być w kinach studyjnych.
Dlaczego nie w prime time w TVP1?
Zasluguje na to. Nawet jeśli nie sam film, to temat. To przecież rzecz o 10-cio milionowym związku, który przenicowal owczesna rzeczywistość. Jego czescia były kobiety, które wierzyly w lepsze jutro, walczyly o nie na rowni z facetami. Pojdzcie, żeby zobaczyć absolutny rarytras - nigdy wcześniej nie publikowany material (2 min.) o zwalnianiu kobiet z kobiecego obozu dla internowanych (Gołdap), które tworcy filmu MUSIELI KUPIC od NBC.
Na moje oko film zniknie z kin zanim zdazy zaistniec.
Badzicie czujni. Spieszcie się.
Ten film to Prawda.
Czysta prawda w dobie, kiedy usiluje się skreslic temat "Solidarność" z lekcji historii. Prawda w czasie, kiedy podstawowy instrument demokracji - wybory, staje się przedmiotem manipulacji (w rozumieniu, ze jest cos na rzeczy), a ich wynik budzi watpliwosci. Prawda, która wymaga stalej czujności, której trzeba się domagać, demonstrować w jej obronie. Historia zatacza kolo? Rewolucja pożera własne dzieci?

wtorek, 9 grudnia 2014

"Sen o Warszawie", reż.Krzysztof Magowski, PL, 2014, właśnie w kinach

"Sen o Warszawie", reż.Krzysztof Magowski, PL, 2014, właśnie w kinach

"Czesiek! Dawaj qrwa dawaj!" wrzasnal nie calkiem trzeźwy, siedzacy na fotelu obok moj kolega Wojtek. W.
Był rok gdzies miedzy 1975-1977, Sala Kongresowa i koncert polskich kapel rockowych (młodzieżowych, jak się wtedy mowilo), a posrod nich, gwiazda - Czeslaw Niemen.

Zmarly w 2004 roku wokalista/kompozytor szybko stal się legenda, a jego dokonania uczynily go nr. 1 w większości rankingow typu "najlepszy polski wokalista wszech czasów".
"Sen o Warszawie" probuje przyblizyc osobe Czesława Niemena opowiadając jego historie od narodzin do śmierci, ale...
1. Film to w dużej mierze masa gadających glow. Do bolu!
2. Czy ten facet nie miał wad? Ideal?
3. Dziurawa jest ta biografia. Kompletnie pomija np. druga zone (od 1975) - Malgorzate Niemen. (Ale ona tam jest, na tylnim siedzeniu pilnując poprawności prezentowanego wizerunku meza...)
4. Film za mocno i za szeroko zajmuje się proba zdyskredytowania osoby Czeslawa Niemena. Zabraklo miejsca na inne fakty i smaczki.

Można snuc liste zarzutow. Jednak po wyjściu z kina (Kino KC), zaczerpnięciu swiezego, zimnego powietrza moglem stwierdzić - było warto.
To jest film dla mlodziakow, którzy dostali Niemena obudowanego w legendę i dla takich jak ja, dla których Niemen to mlodosc, a tę jak wiadomo wspomina się (zazwyczaj) milo.
To NIE jest film dla zagorzałych fanow Niemena. Oni to wszystko co jest w filmie wiedza od dawna.

Najciekawsze (dla mnie) były materialy dokumentalne dotyczące mlodosci Czeslawa Niemena, miejsca jego urodzenia, zwiazkow z kultura wschodnia, rosyjska. Znakomite zdjęcia Czeslawa z harmonia na tle żeńskiego choru, podobnie jak wczesne filmiki z wystepow w Polsce już po repatriacji. Bardzo ciekawa sekwencja poswiecona probie zaistnienia na rynku wloskim i oczywiście szalona milosc/związek z Farida - gwiazdka wloskiej estrady, która dzięki Niemenowi zaistaniala w PL, wydala LP, oraz wystapila w Spocie https://www.youtube.com/watch?v=Z5EpYnYpueI

"Czesiek! Dawaj qrwa dawaj!" wrzasnal nie calkiem trzeźwy koles siedzacy na fotelu obok i miał trochę racji...
Wlasnie w tym czasie (po 1975) Czeslaw Niemen uzbroil się w sporych rozmiarow wieloklawiszowy modul, zaczal wystepowac solo. Poszedl w kierunku długich, ciężkich kompozycji typu "Bema pamięci...".  Zapomnial o popowych wykoaniach "Papug...", "Czy mnie jeszcze...", "Stodole", "Dziwnym Świecie", itp. To nie była muzyka nadajaca się na estradę. To co było dobre na kameralne wykonania, sprawdzalo się jako pomysl na muzyke filmowa, teatralna, zupełnie zawodzilo na estradzie. Zwodzenie Czeslawa i zawod publiczosci powodowal, ze ta mogla zdzierzyc 1-2 kawalki. Zawodzila: "Dawaj qrwa....".

Wyprzedzil czas w którym zyl. Wydaje się, ze był artysta gotowym poswiecic dla muzyki (prawie) wszystko. Jak wynika z filmu zyl bardzo skromnie. Mogl sobie pozwolić na pelna artystyczna niezaleznosc dzięki osobie drugiej zony - Malgorzaty - wzietej modelki. O ich związku krazyly wowczas legendy, a jedna z nich mowila, ze kiedy nieletnia jeszcze Malgorzata po jednym z koncertow wyznala Niemenowi milosc, ten zapytal ja o wiek, zalecil zdanie matury i ewentulane powtorne zgłoszenie sie do niego. Się zglosila.
Był kolorowym ptakiem. Dziwolagiem, którego nienawidzil woczesny establishment. Ucielesnial wolność, niezaleznosc. Był celem sterowanych z KC kampanii mających zdyskretywoac Go jako człowieka i artyste. Prasa (a wówczas była tylko jedna) pisala o Jego rzekomych ekscesach. Był także wdzięcznym tematem plotek, a podstawowa była ta o kompletnym wylysieniu i licznych perukach, których miał rzekomo uzywac.
Film, chociaz nie jest kompletny warto zobaczyć.

Na targach komputerowych w Palacu Kultury (1985?) podszedł do mnie Czeslaw Niemen pytając o stabilizator napięcia. Wieloklawiszowe kombo zle reagowalo na spadki napięcia, a On jezdzil w trasy do małych miejscowości, gdzie 200 V w gniazdku było norma. Zaprosilem Go do firmy na szersza rozmowe o Jego potrzebach sprzetowych. Chyba nawet cos kupil. Miał kapelusz, długie wlosy, obfity zarost, fajny uśmiech, duzą, silna dłoń. Emanowal spokojem.

Film obejrzałem w Kinie KC.
Chichot historii.
Zle wywietrzone pomieszczeie, piątek 19:05, niewielka sala zapelniona w 50 (może) procentach.
Spieszcie się, jeśli chcecie zobaczyć ten film. Dlugo się nie utrzyma.

sobota, 29 listopada 2014

"Płynące wieżowce", reż. Tomasz Wasilewski, PL, 2013, film, vod Orange

"Płynące wieżowce", reż. Tomasz Wasilewski, PL, 2013, film, vod Orange

No i stało się! Sezon trenażerowy rozpoczęty! We czwartek zamiast: rower, lampa, las, postanowiłem uruchomić modul filmowy. Dluzsza chwile zajelo mi ponowne sparowanie urzedzen sieciowych,
reaktywowanie ustawien dekodera, który pozostawal uśpieniu od osmiu chyba miesięcy.
Dlatego, gdy wreszcie wszystko zaczelo dzialac zasadniczym kryterium wybru filmu stala się jego dlugosc. Padlo na "Płynace wieżowce": 1h33min, polski i tytul, który pamietalem z mediów.

Coz, "Tajemnica Brokeback Mountain" to to nie jest, chociaż temat jakby taki sam.
Ale czasu spędzonego z tym filmem nie uważam za stracony. 1.5h pedalowania, wiec do przodu.

Odwazna erotyka, której sporo w "Płynacych..." miała być chyba ratunkiem dla cienkiego scenariusza, którego autorem jest reżyser - Tomasz Wasilewski. 2w1 = za mało samokrytyki?
Duzo jezdzenia po parkingu, za mało dialogow/scen uwiarygodniających afekt bohaterow, przez co calosc sprawia wrazenie wątłe i płytkie. Tematem filmu nie jest homo-milosc, lecz stosunek  otoczenia do tego co się dzieje w zyciu/z życiem bohaterow, którzy bedac we w miare udanych związkach hetero (chociaż jeden z bohaterow lubi skoki na boki-eksperymenty w męskiej toalecie) oswiadczaja swoim rodzinom, ze sa homo...
Mlodzi, nieznani mi aktorzy radza sobie z niełatwymi zadaniami stawianymi im przez reżysera-scenarzyste, ale do klasy Jake Gyllenhaala z "Tajemnic Brokeback..." trochę im brakuje. Mocna erotyka przytłacza (chyba) chlopakow kreujących glowne role. To musiało być trudne, musialo wazyc na ich grze, stosunku do postaci, być ich problemem. Zbytnia, przesadna doslownosc nie jest dobra zwłaszcza, gdy zaczyna być ciezarem dla aktorow.
Ale to oczywiście moje wrazenia, mój odbior.
Odnotowuje ten film jako zaliczony na poczet początku sezonu zimowego.
I tyle.

wtorek, 25 listopada 2014

"Bogowie", reż. Łukasz Palkowski, PL, 2014, film właśnie na ekranach

"Bogowie", reż. Łukasz Palkowski, PL, 2014, film właśnie na ekranach...

I wlasnie doleciało do mnie, ze ma szanse osiaganc 2 mln widownie. Zebralem się wiec w sobie, poszedłem obejrzeć, żeby pomoc polskiemu filmowi osiagnac ten znakomity wynik.
Chcialem ten film zobaczyć natychmiast po ogłoszeniu wynikow tegorocznego Festiwalu w Gdyni.
"Natychmiast" trwalo do wczoraj. Odczepilem sila to cale orurowanie, uwolniłem z matrixu, udałem się do kina.
Nie zaluje (25 zl, Promenada).
To dobra historia, dobrze opowiedziana z dobra rola T. Kota, dobra muzyka i zdjęciami. Do tego dobre tempo, niezle dialogi i to wystarcza, żeby "Bogowie" mieli blisko (może już więcej) 2 mln widzow. I bardzo dobrze. Dobre bo polskie!

Producenci szacowali wyjście "na zero" przy około sześciuset tysiecznej widowni. Potem zysk, a z zyskow następne filmy. Kolejnym po "Bogach" ma być kryminal konkurujący z tymi zza oceanu.
Zycze P. Starakowi wszystkiego najlepszego. To duże wyzwanie.

"Bogowie" to film bardzo polski, o polskich realiach lat 80-tych, zrozumialy chyba tylko dla Polakow (i pewnie dla naszych pobratymcow z bylej RWPG). Dobrze się go oglada. Ma odpowiedni rytm, wlasciwie zbudowane napiecie. Pamietam, ze w jednym z wywiadow producent - Piotr Starak opowiadal o wysiłku wlozonym w nadanie filmowi odpowiedniego "flow". Przypomnialo mi to wywiad w którym wieki temu Waldemar Łysiak zdradzal przyczyny poczytności swoich książek. Wyznal, ze mnóstwo czasu zajmuje mu nadanie tekstowi rytmu. Jego dazeniem było uzyskanie lekkości/latwosci w czytaniu kolejnych zdan, widzenie strony jako naturalnej calosci, przez która czytelnik powinien przemknąć gładko, lekko i przyjemnie.
Cos z tego przepisu jest w "Bogach". Film dobrze się oglada. Film ma nerw podkreślony spora iloscia zdjęć, gdzie filmowy Religa, szybko, nerwowo chodzi, jeździ, gestykukuje. Do tego ci, którzy znali Relige osobiście, twierdza, ze Kot jest w 100% Religa... Widz podaza za Religa, utozsamia się z nim, razem z nim dazy do sukcesu bijac się siermiezna rzeczywistaoscia PRL-u.
Warto to zobaczyć.

Warto tez uswiadomic sobie, ze o ile medycyna zrobila przez 30 lat dzielących nas od pierwszych w PL przeszczepow serca ogromne postępy, o tyle tzw Sluzba Zdrowia nadal tkwi w glebokim PRL-u...
Uderzajace jest to, ze wnętrza szpitali i wnętrza (mentalność) ludzi pozostaly bez zmian. Dla większości społeczeństwa kontakt z Sluzba Zdrowia to przezycie traumatyczne, gdzie na byle badanie USG czeka się 6 m-cy. To samo badanie można zrobić natychmiast, ale za pieniądze, a te przecież zawsze się znajda, zwłaszcza, gdy w gre wchodzi zdrowie dziecka, rodzicow. Temu "systemowi" nie dal rady nawet Religa, kiedy został ministrem zdrowia. Nie umial, może nie chciał, może zwyczajnie nie podolal  zmienić chorego "systemu", gdzie lekarze pracują w tych samych godzinach na 2-3 etatach, gdzie na endoprotezę czeka się w kolejce 2-3 lata (albo 20 tys. z własnej kieszeni), na wizyte u specjalisty 6 m-cy + (albo od 150 zl. wzwyż z własnej kieszeni).  Nie, teraz (chyba) nie ma zastsowania PRL-owski dowcip: panie doktorze do której pan dzisiaj przyjmuje? do tej i tu wymowny gest wskazujący na wlasciwa kieszen fartucha. Teraz lekarze pracują w mnóstwie prywatnych przychodni, klinik, spoldzielni, a zdesperowani chorzy miast do kieszeni placa w kasie...
Sluzba Zdrowia to ogromne pieniądze. Srodowisko medyczne nie jest zainteresowane zadnymi zmianami, które naruszylyby istniejące status quo. Bo w mętnej wodzie poluje się najlepiej (na kase).
Ale "Bogowie" nie sa o tym.
Tak mi się ulalo.

piątek, 14 listopada 2014

Luxtorpeda, koncert, Trójka, niedziela 2014.11.09, live

Luxtorpeda, koncert, Trójka, niedziela 2014.11.09, live

"Mambałaga" na dobry początek, a potem już poleciało.
Było glosno! Nawet bardzo, za bardzo, zwłaszcza dla 3-4-letnich dzieciakow przywleczonych nie wiedzieć po co przez rodzicow, które bez słuchawek BHP musiały przezywac katusze. Gratuluje pomysłu i wroze rychla wizyte w Kajetanach w Inst. Patologii Sluchu.
Było prawie tak glosno jak na tegorocznym koncercie upamietnijacym rocznice wybuchu Powstania Warszawskiego, ale tam stalem bardzo blisko wiezy kolumn - mialem glosno na własne zyczenie.
W Trojce było b. glosno z racji rozkręconego na maksa naglosnienia i niewielkiej jak na generowa moc kubaturę studia Agnieszki Osieckiej.
Nadmiar watow spowodowal, ze zginely gdzies słowa granych przez Luxtorpede utworow, a te sa przecież znaczace i ważne, wiec trochę szkoda. W "Trzech wymiarach gitary" Piotr Baron zagral jeden z numerow z tego wlasnie koncertu. Dźwięk był znakomity. Slyszalnosc tekstu także. Z tego prosty wniosek, ze pomiędzy tym co slychac w studio, a tym co na antenie jest ogromna roznica, a nadmiar watow w sali koncertowej to przegięcie przyluchego(?) dzwiekowca.
Nie moglo zabraknąć "Autystycznego"
- pierwszego hitu Luxtorpedy. 
Troszke się czepiam, bo koncert był znakomity, a Luxtorpeda potwierdzila swoja dominujaca pozycje na polskiej scenie rockowej oraz to, ze scena/estrada jest naturalnym środowiskiem dla 5 facetow z których Luxtorpeda jest zlozona.

Miałem na swiezo koncert Luxtorpedy zagrany z Muzeum Powstania Warszawskiego (tutaj), ale kiedy dolecialo do mnie, ze będą w Trojce bez wahania pognałem tamże na spotkanie z zywiolem jakim jest muzyka Luxtorpedy.
Ale...
W centrum red. Piotr Baron, któremu (i innym trojkowym
redaktorom) na koniec występu Luxtrpeda dziekowala,
klepala po plecach, robila wspólne foto, podnosząc zasługi
jakie dla istnienia kapeli ma Program Trzeci i jego ludzie.
Zrobilo się troszkę ckliwie, ale ze wzajemne uznanie było
autenyczne, a koncowka spontaniczna, wiec było milo i w
potopie pozytywnych wibracji nastapil definitywny koniec
koncertu. 
W Trojce slucha się koncertow "na siedząco". Już kiedyś o tym pisałem, ze jest taka muzyka, takie kapele, których siedząc sluchac się nie da. Luxtorpeda nalezy do tych zespolow, których odbior "na siedząco"  to gwałt na wyzwolonej przez muzyke atawistycznej potrzebie skakania, bujania się, potrząsania piórami, czyli tym co nazywają tancem. Bujanie nózia nie zapewnia właściwego uczestnictwa w koncercie, nie pozwala na interakcje z kapela. Ta przyzwyczajona do skaczących przed estrada fanow tez musiala się oswoic z nowa sytuacja.
Dali rade.
Wierzcie mi, było dobrze. Koncert z pewnoscia został nagrany i można go odsluchac grzebiąc w archiwum trójkowych koncertow.

Niestety. Nie udało mi się (kolejny raz) kupic plyt Luxtorpedy. Zaczepilem technicznego kapeli pytaniem o sprzedaż plyt po koncercie. Odparl: "mamy zakaz". Nie zglebilem przyczyn zakazu. Pomimo, ze tym razem przygotowałem się na kupno 3 cd (tyle Luxtorpeda ma w swoim dorobku) ponownie obszedłem się smakiem.
Bilecik na koncert kosztowal 5 zl plus trochę wysiłku związanego z jego zdobyciem. Takie rzeczy tylko w Trojce.
Dlatego place abonament.


niedziela, 2 listopada 2014

Wisła/Świder, niedziela 2014.11.02, rowerowe

Wisła/Świder, niedziela 2014.11.02, rowerowe

Z lewej, tu gdzie sterczy z wody gałąź, ujście Świdra, na wprost Wisła z piaszczystymi łachami, zamienionymi przez niski stan wody w regularne  wyspy. Jest około 9:30, temperatura ok. +5 st., a w słońcu , które właśnie przebiło się przez mgłę nawet więcej, wręcz komfortowo. A to przecież początek listopada.

niedziela, 19 października 2014

Kampinos, październik 2014.10.11, trochę lata jesienią, rowerowe

Kampinos, październik 2014.10.11, trochę lata jesienią, rowerowe


Slonce przebilo się przez mgle około
13:00. Dobry moment na popas.
Za nami około 45 km., przed nami drugie
tyle. Temp.powyżej 20 st., a w sloncu
pewnie około 25. Niezle, jak na polowe
października.
Pazdziernikowa sucha i ciepla aura wyzwolila w moich kolegach wole pokonania paru kilometrow w Kampinosie. Ile można jezdzic po "swoim" lesie? Kampinoski las nie jest inny niż ten "nasz", w Krajobrazowym Parku Mazowieckim. Ale czego się nie robi dla kolegow! Zapakowalismy rowery do samochodu - start z Dziekanowa Lesnego. O 8:00 rano rzesko, mgliście, plus masa dziwnych owadow, które okazaly się być azjatyckimi biedronkami.
Podobnie jak u nas bardzo sucho. Bagienka, które jeszcze na wiosne pokonywaliśmy jadac po pomostach i rampach, tym razem były do cna wyschnięte. Zupelnie ja u nas. I drzewa tez jak u nas. I mój rower skrzypiał tak samo jak u nas. Ale czego się nie robi dla kolegow...

niedziela, 12 października 2014

"Osiecka na Bemowie", Magdalena Smalara, Amfiteatr Bemowo, 2014.07.17, koncert

"Osiecka na Bemowie",  Magdalena Smalara, Amfiteatr Bemowo, 2014.07.17, koncert

Wlasnie wszedłem w posiadanie używanego kompletu "Pięć Oceanów". Do tej pory miałem kopie, bez istotnej dla calosci książeczki. Wrzucilem do odtwarzacza. Slucham, często pierwszych, oryginalnych wykonan zbioru piosenek, które jak glosi informacja na tytułowej stronie książeczki sa wyborem samej Agnieszki Osieckiej.
Kupno/odsluchanie boxu, plus niedawny, trojkowy koncert lauretow konkursu "Pamietajmy o Osieckiej" przypomniał mi o koncercie Magdaleny Smalary, który miał miejsce w lipcu na Bemowie.
Koncert był bardzo dobry.

Magdalena Smalara wygrala jakiś czas temu jedna z edycji konkursu "Pamietajmy o Osieckiej". Przy okazji stala się "etatowym" członkiem ekipy "Okularników". Prowadzi konferansjerkę konkursow "Pamietajmy o Osieckiej". (być może robi cos więcej, ale ja znam ja jako prowadzaca konkursy).
Zwrocilem na nia uwagę pare lat temu w czasie jednej z edycji, której final miał miejsce a Teatrze Roma. Z duza swoboda i wdziękiem pelnila role gospodyni prezentując sylwetki mlodziakow produkujących się na scenie.
Magadalena Smalara plus jej kapela w scenerii Amfiteatru
Bemowo. Nieodlacznym elementem koncertow sa szalejące
przed scena dzieciaki; dodatek akceptowalny chociaż lekko
rozpraszający; bywa, ze piskliwy i drażniący. 
Jak się okazalo w czasie jej lipcowego występu na Bemowie Magdalena Smalara nie tylko "ma gadane", ale jest także obdarzona bedaca w zaniku cecha autoironii, dobrym glosem i umiejętnościami woklanymi. (koncert na Bemowie TUTAJ  i TUTAJ i TUTAJ)
Jest aktorka. To slychac. Kazde slowo tekstu było czyste i wyraźne. Zadnego memłania, międlenia, bełkotu. Wszystko wypowiedziane/wyśpiewane do końca, do każdej zgłoski, literki. Do tego repertuar zgodny z jej emploi dajacy możliwość uzycia srodkow aktorskich w brawurowych wykonaniach tekstow nie tylko A. Osieckiej.
Publicznosci (i mnie) podobal się bardzo "Kocio" (oryg. wykonanie H. Kunicka), ale hitem wieczoru okazala się "Jagienka" - numer spoza repertuaru A. Osieckiej wykonany także na bis. (nie umialem go znaleźć na YT) Pochodzi z recitalu M. Smalary, którego tytul już mi uleciał, ale ogolnym przeslaniem jest "dieta", a może "jedzonko".
Bo jak mowila sama artystka jest w tych sprawach absolutna ekspertka. Zrzucila około 50 kg (w sumie i na raty) i postanowila podzielic się swoimi doswiadczeniami z tymi, którzy podobnie jak ona lubia sobie dodac, a potem ująć. Dla zainteresowanych autorskim przepisem M. Smalary na szybka redukcje wagi jedyna recepta na zrzucenie zbędnych kilogramow jest mniej jesc i więcej się ruszac.
Ci, którzy pojda na jej koncert dowiedzą się być może więcej.
Warto pojsc na jej wystep. To fajna, dowcipna artystka, a jej wykonania tekstow Agnieszki Osieckiej sa moim zdaniem bardzo dobre. M. Smalara nie sili się na oryginalność. Przeciwnie. Teksty, które wybiera pasuja do jej osobowości. Daje im swój przekaz, inny aranż, ale klimat jest zgodny z oryginalnym wykonaniem. Dzieki temu calosc jest swieza, ale nie drazni.  (mam wlasnie na słuchawkach "Okularnikow" w wyk. A.M. Jopek; oryg. wykonanie Sławy Przybylskiej; dobry przykład nowego wykonania, które wspolgra ze starym).
I wlasnie swiezosc, dowcip plus stosowna dla tekstu dramaturgia stanowią o sile przekazu tekstow A. Osieckiej w wykonaniu Magdaleny Smalary.
Mysle, ze Agnieszcze Osieckiej tez by się podobalo...

sobota, 11 października 2014

Krzysztof Napiórkowski, koncert, studio im. Agnieszki Osieckiej, niedziela 2014.10.05

Krzysztof Napiórkowski, koncert, studio im. Agnieszki Osieckiej, niedziela 2014.10.05

Już prawie tydzień minal od koncertu na którym znalazłem się przypadkowo. Nie znalem artysty, ani jego dokonan poza jedna piosenka-pilotem, która promowala ten wlasnie koncert. Byłem akurat w miescie, miałem wolne 1,5h, wiec wpadłem do Trojki.
To chyba pierwszy trójkowy koncert, który niezbyt mi się podobal.
Staralem się polubić Krzysztofa Napiorkowskiego. Po koncercie kupiłem jego plyte, z której pochodzila znaczna czesc granego w Trojce repertuaru. Gralem ja kilka razy, ale bez większego skutku.
Krzysztof Napiórkowski na klawiszach, w srodku, na
pierwszym planie gość - Marek Napiórkowski.
 
Jakis czas temu pogodziłem się z mysla, ze talent teksciarski na miare A. Osieckiej to unikat. Dlatego nie będę czepial się slow piosenek, które w większości popelnil K. Napiorkowski.
Powody dla których koncert był moim zdaniem slaby to:
- maniera, może szczekoscisk artysty przez co tekst w dużej części był nieczytelny, a to przecież piosenki z tekstem,
- blad naglosnienia?; miałem wrazenie, ze vocal slysze z odsłuchu nie z kolum (kapele było swietnie slychac),
- nie czepiając się wartosci samej poezji drazni mnie kiedy artysta do powtarza wielokrotnie, do znudzenia jedna linijke tekstu; miało to miejsce w kilku numerach,
- jak już arysta porywa się na tekst w jezyku language (po co mu to?) to jednak powinien nad tym trochę popracować, zwłaszcza nad uwolnieniem się od ciężkiego polskiego akcentu.
Były tez jasne strony:
- fajna kapela, zwłaszcza gitarzysta - Kacper Stolarczyk,
oraz zaproszeni goście w tym na gitar
ze Marek Napiórkowski.
Plyte mam i pewnie czasami będę ja gral.
(wlasnie strzeliliśmy gola Niemcom!)
Sa tam numery, które mi się podobają.
Może, kiedyś przekonam się do całej plyty?

poniedziałek, 29 września 2014

"Pamiętajmy o Osieckiej", 17 Konkurs, Koncert Finalistów, Trójka, live, niedziela 2014.09.29

"Pamiętajmy o Osieckiej", 17 Konkurs, Koncert Finalistów, Trójka, live, niedziela 2014.09.29

Wlasnie w tej chwili w Teatrze Palladium odbywa się galowy koncert 17-stego Konkursu, gdzie zostaną nagrodzeni zwycięzcy tegorocznej edycji wybrani spośród tych, którzy w niedzielny wieczor wystąpili w Trojce.
Irena Melcer - "Dzikuska"
Nie interesuje mnie kto zdaniem jurorow był najlepszy. Uznalem, ze nie ma sensu sluchac po raz kolejny tego co slyszalem wczoraj  - nie poszedłem do Palladium. Wrzucilem do odtwarzacza "5 Oceanow" i dziele się wrażeniami.
Koncert prowadzila Magda Smalara, która po wygraniu jakiś czas temu jednej z edycji, stala się pelnoetatowa siłą fundacji "Okularnicy". Widze i slysze Magde Smalare w tej roli od paru lat, a jej dowcipna, nienachalna konferansjerka stala się dla mnie nieodzownym elementem Konkursow.

Jak powszechnie wiadomo Agnieszka Osiecka napisala około 2 tys. tekstow piosenek.

Które tym razem zostały wybrane przez spiewajacych mlodziakow? Z jakim oryginalnym wykonaniem chcą się zmierzyć? Któremu utworowi będą narzucać wlasna interpretacje? Czy będą to znane utwory, czy przeciwnie - wykopalisko z dna kufra A. Osieckiej - piosenka o której wszyscy dawno zapomnieli?
Podobnie jak w latach ubiegłych (obserwuje konkurs od kilku lat) większość uczestnikow wybrala znane i dość znane teksty. Na szczęście nikt nie usilowal się mierzyc z ballada "Nim wstanie dzień" (wlasnie słucham "Oceanu Burz" i E. Fettinga).
"Balladzie o pancernych" tez dano spokoj. Na szczęście, wśród wybranych piosenek znalazły się także te mniej znane i zupełnie nieznane (mnie) piosenki: "Tępa blondyna" w wykonaniu Doroty Zgadło, "Jarzębina" w wyk, Katarzyny Lassak, "Milosc brutalisty" w wyk. Mateusza Webera, "Nie bardzo ladne dziewczyny" w wyk. Agaty Zakrzewskiej, "Dzikuska" w wyk. Ireny Melcer i "Kocio" w wyk. Ewy Jakubowicz.
Zbiórka na scenie, a za chwile, tradycyjne,wspólne wykonanie
"Okularników".
Nie tylko ze wzgledow swiatopogladowych najbardziej podobala mi się "Miłość brutalisty" (nie jestem pewien tytułu). Nigdy wcześniej nie slyszalem tego tekstu,  który bardzo fajnie podany przez Mateusza Webera rozbawil cala pulicznosc (wlaczajac w to moja osobe) prawie do lez.
Bardzo osobista interpretacja Agaty Zakrzewskiej ledwo pamiętanych "Nie bardzo ladnych dziewczyn" bardzo, bardzo mi się podobala, podobnie jak "Jarzebina" w wykonaniu obdarzonej wspanialym glosem, goralki Katarzyny Lassak.
Ta trojka podobala mi się w Trojce najbardziej.
Pewnie dlatego, ze siegneli po teksty niezbyt popularne, lub zupełnie zapomniane. Chyba się powtarzam, ale ten element, element wyboru tekstu jest dla mnie jednym z ciekawszych aspektow konkursu. Wykonwacy nie sa osobami przypadkowymi. Wiekszosc z nich (może wszyscy) sa aktorami, którzy usiluja się sprawdzić na estradzie. Szkolone, doszlifowane w trakcie warsztatow glosy, interpretacje powodują, ze mamy doczynienia z zawodowym wykonaniem testow Agnieszki Osieckiej. Dostajemy profesjonalny przekaz szkolonych glosow, wytrenowanej dykcji. Diabel tkwi w niuansach interpretacji, sensie w wyboru konkretnej piosenki. "Kocio" wykonywany oryginalnie przez Haline Kunicka, przypomniany przez Magde Smalare (brawurowe, wspaniale wykonanie!) w tegorocznej "Osieckiej na Bemowie" brzmi (moim zdaniem oczywiscie) w wykonaniu tych Pań zdecydowanie bardziej przekonywujaco niż w interpretacji 24-letniej Ewy Jakubowicz.
Ale po co się czepiac? Niech jury sobie wybiera, bo wybrać musi, a widzowie/sluchcze niech się ciesza kunsztem Agnieszki Osieckiej.
Bardzo podobala mi się akompaniujaca konkursowiczom kapela. Tworzyla solidna podstawe, pewne zaplecze na którego froncie brylowali młodzi wykonawcy.
Był kiedyś, wiele lat temu, "osieckowy" koncert, czesc Festiwalu w Opolu. Może warto byłoby powtórzyć...

niedziela, 21 września 2014

"Wanna z kolumnadą. Reportaże o polskiej przestrzeni." aut. Filip Springer, PL 2103, książka

"Wanna z kolumnadą. Reportaże o polskiej przestrzeni." aut. Filip Springer, PL 2103, książka

Pożyczyła mi ją koleżanka praktycznie bez komentarza, ale ze stwierdzeniem: "będzie Ci się podobać".
I tak też było.
To ksiazka o roznych koszmarkach, które nas otaczają: urbanistycznych, planistycznych, architektonicznych. O tym co nas otacza, z czym spotykamy się na co dzień i co najgorsze, na co obojętniejemy.
Pamietam swój wyjazd do Zakopanego (sluzbowy), gdzie po wyrwaniu się na chwile z Hotelu Kasprowy (swoja droga tez niezły koszmarek) zaskoczyl mnie chaos banerowo-szyldowy na glownych ulicach miasta. To była kompletna wizualna kakofonia przyprawiajaca o bol glowy tlumy turystow przpychajacych się na chodnikach zamienionych w wąskie wawozy prowadzące wśród hald zlodowaciałego, brudnego sniegu. Zamiast krzywego szyldu lepsza zacheta do odwiedzenia knajpy, czy baru, byłoby odsniezenie chodnika...
Ale ksiazka Filipa Springera to rzecz nie tylko o chaosie banerow. To szereg reportaży traktujących o roznych aspektach ładu, a wlasciwie jego braku, bioracego swój początek w braku planowania przestrzennego.
Okazuje się, ze nie tylko mnie razi widok potężnych, białych elektrowni wiatrowych postawionych w Beskidach, których widok nie dodaje uroku krajobrazowi Istebnej. Autor zajmuje się także samowolami budowalanymi, które nie tylko niszcza krajobraz, lecz także demolują lokalny small biznes (Hotel Gołębiewski w Karpaczu).

..."w warunkach wolnorynkowych dyktat gustu większości prowadzi do dominacji rzeczy miernych i tandetnych"... - to cytat z Czesława Miłosza, który przywołany w tej książce można uwazac za jej leitmotiv.
Czy aby nie jest tak, ze tandeta jest wszechogarniajaca i dotyczy wszystkich obszarow naszego zycia?

sobota, 20 września 2014

Koniec lata. Kozy zeszły z gór. Sobota 2014.09.20, rowerowe

Koniec lata. Kozy schodzą z gór. Sobota 2014.09.20, rowerowe

Jesienny redyk - nieodwołalny znak końca lata.

Świder około 9 rano. Nie pierwszy raz spotykam(y) to stado kóz, które wyprowadzane widać dość regularnie przez
swojego właściciela, podążają za nim karnie niczym szczuralskie za dźwiękiem fletu. (do centrum W-wy 20 km!)
 

sobota, 13 września 2014

Windsurfing na Stadionie Narodowym, sobota 2014.09.07

Windsurfing na Stadionie Narodowym, sobota 2014.09.07

Moja deska usycha w garażu z tęsknoty za woda, a zagle łakną wiatru kwiląc cichutko zamkniete w pokrowcach. A tutaj - proszę!
Windsurfingowa impreza na Narodowym.
Decyzja mogla być tylko jedna: idziemy!
Wjazd na parking - 20 zl.
Bilet - 80 zl.
I już byliśmy na stadionie w ogolnodostepnej strefie knajpek, stoisk z ciuchami sportowymi, deskami i roznymi gadgetami luźno związanymi z impreza.
Start z rampy, potem slizg wzdluz
linii 32 wentylalatorow z ktorch kazdy
wazyl podobno 1 tone dajac w sumie
wiatr o szybkosci 70 km/h.
Po wypiciu piwa za stadionowa cene (10 zl) weszliśmy do srodka. Imponujaca liczba stewardów, wolontariuszy pomagala nam w odnalezieniu właściwych miejsc, które były usytuowane vis-a-vis potężnych wiatrakow, które miały napedzac caly show.
W trakcie kiedy zajmowaliśmy miejsca, przy b. glosnej muzyce zaczely się pokazy w których bralo udział dwóch surferow wpiętych w deski zawieszone w powietrzu dzięki strumieniom wody bijącym z dysz ulokowanych pod deskami. Sporej średnicy rura zasysala wode z basenu, by za chwile przetłoczona przez pompy dac strumieniowi wyrzucanej wody sile potrzebna do uniesienia surfera wraz z deska w powietrze.
Sciganie sie na akwenie o rozmiarze
kilku duzych wanien to marna namiastka
prawdziwych zawodow, a towarzyszacy
im halas byl ogłuszajacy.
To było naprawdę spektakularne!
Potem zaczal się wlasciwy show.
Po wlaczeniu wiatrakow zrobilo się b. glosno. Na to glosno nalozono muzyke, a na muzyke glos konferansjerow. Halas był trudny do wytrzymania podobnie jak wiatr, który uderzal bezpośrednio w sektor w którym siedzieliśmy.
Panowie prowadzący impreze starali się bez większego powodzenia nadac jej stosowna dramaturgie.
Zawody/show skladajacy się z trzech części: wyścigi, freestyle i skoki z podzialem na panie i panow
rozwlekał się tracac rytm. Wlasciwie jednym wartym uwagi pokazem były skoki.
W trakcie jednej z przerw przenieslismy się na mniej wietrzne miejsca dzięki czemu dotrwaliśmy do końca.
Ustalilismy, ze pokaz nie był wart więcej niż 20 zl, (ale kolega zazadal zwrotu 80-ciu zl).
"Użył jak pies w studni" dobrze oddaje moje wrazenia i nastroj tym bardziej, ze obejrzenie popisow zawodowych widnsurferow spotegowalo moja tensknote za woda, deska i wiatrem...

niedziela, 7 września 2014

"Bardzo poszukiwany człowiek" (The most wanted man), reż. Anton Corbijn, USA, D, GB 2014, film właśnie w kinach

"Bardzo poszukiwany człowiek" (The most wanted man), reż. Anton Corbijn, USA, D, GB 2014, film właśnie w kinach.

W sierpniu w kinach kanikuła. Jednym z niewielu filmow, które wydawaly się warte obejrzenia byl "Bardzo poszukiwany człowiek". Do tego dość mocno naglosniony glownie za sprawa ostatniej filmowej roli niezyjacego Philipa Seymoura Hoffmana.
Rola zdaniem mediów miała być znakomita.
Lubie Hoffmana. Widzialem go wielu rolach, ale najbardziej zapadla mi w pamięci rola księdza w filmie "Wątpliwość", gdzie z Meryl Streep stworzyli znakomity duet. Jeśli nie widzieliście tego filmu - koniecznie.
"Bardzo poszukiwany..." podobal mi się, chociaż oczekiwałem chyba czegos większego.
Jednak nie zaluje.
Dobrzy aktorzy, precyzyjny i bardzo na czasie scenariusz.
Sledzenie akcji trwającego 2 godz. filmu wymaga sporego skupienia. Szczegolowo opisuje dzialania sluzb specjalnych przeciwko terrorystom. Duzo tu zmudnej pracy operacyjnej, podsluchow, obserwacji. Pewnie jest w tym sporo prawdy o sposobie dzialnia sluzb. Nic spektakularnego, nic w stylu Bonda.
I w tle pytanie czy do walki z terrorem można uzywac wszelkich srodkow, czy jest to zgodne z wartościami w jakie wierzy i wyznaje tzw. zachodnia cywilizacja. A wlasciwie to w co ona wierzy i wyznaje jeśli Guantanamo, Szymany i pewnie pare innych takich miejsc to fakty.
Gwałt niech się gwałtem odciska?
Zadanie dla etyków.

Wisła, niedziela 2014.09.07, rowerowe.

Wisła, niedziela 2014.09.07, rowerowe.

Mienią do Świdra, Świdrem do Wisły, a potem wzdłuż rzeki w kierunku Warszawy i powrót do domu. Troszkę ponad 50 km w spokojnym tempie, z tradycyjnym postojem w miejscu spotkania się czystych wód Świdra z mętnym nurtem Wisły. Być może widok siekierkowskich kominów nie jest zbyt atrakcyjny, ale jazda po terenach zalewowych Wisły tak. To rodzaj przygody i loterii, gdzie przejezdność trasy zależy od wielkości rozlewisk, ilości opadów. Tych było mało, więc bez większych utrudnień mogliśmy radośnie pedałować po wertepach, krzaczorach i innych pokrzywach kontemplując urodę królowej polskich rzek.

sobota, 30 sierpnia 2014

"Wielkie piękno" (La grande bellezza), reż.Paolo Sorrentino, Włochy 2013, film właśnie w kinach

"Wielkie piękno" (La grande bellezza), reż.Paolo Sorrentino, Włochy 2013, film właśnie w kinach

Ani wielkie, ani piękno. 
Kicha!
Film udaje cos co znam z "Miasta kobiet", ale jest popłuczyną Felliniego.
Że Oscar?
Jakiś film musial dostac, a Akademicy widać mieli słabszy dzień.

Decyzja, ze idziemy w piąteczek wieczorem na ten film byla wsparta wysokimi notowaniami "Wielkiego piekna" na filmwebie. W rezultacie duże rozczarowanie i cos co niezmiernie rzadko mi się zdarza - wyjscie przed koncem filmu.
Nudy na pudy! (moim zdaniem oczywiście)

wtorek, 26 sierpnia 2014

"Bruce", aut. Peter Ames Carlin, PL wydanie 2014, książka-biografia

"Bruce", aut. Peter Ames Carlin, PL wydanie 2014, książka-biografia.

Przypadek sprawil, ze trafiłem na te ksiazke. Nie slyszlalem/czytalem o niej w mediach, nie wiedział o niej nikt z moich znajomych. Może wydawca uznal, ze będzie się sprzedawac sama, bez nakladow na reklamę? Dotyczy przecież ikony wspolczesnej muzyki - Bruce Springsteena, faceta, który sprzedal mnóstwo plyt, który ma rzesze fanow na całym swiecie, dla których jest czyms więcej niż tylko gwiazda rocka. Szkoda, ze ksiazka nie ma wsparcia marketingowego, chociaż polscy fani z pewnoscia i tak się o niej dowiedzą, przeczytają.
Tak się sklada, ze jestem fanem Bossa. To jeden z niewielu artystow, dla którego byłem gotow pokonać sporo kilomertow, żeby być na jego koncertach: Arnhem - trasa "Magic" 2007 i Praga - trasa "Wrecking Ball" 2012 (wrażenia) . Poza tym, byłem także na jak dotad jedynym koncercie Springsteena w PL, który miał miejsce w Warszawie w 1997 w ramach trasy "The ghost of Tom Joad", ale na ten koncert nie miałem zbyt daleko, mieszkam w Warszawie.
Wiec kiedy natknalem się na "Bruce" przy okazji innych książkowych zakupow nie pozostalo mi nic innego jak kliknąć, wrzucić do koszyka i cierpliwie poczekać. Ta ksiazka, solidne tomiszcze liczace ponad 500 str. musiala jednak poczekać w kolejce na swój czas.
Az wreszcie przyszla jej pora i od razu napisze, ze wcale nie czytala mi się latwo i szybko.

Jedna z przyczyn jest chroniczny brak czasu na który cierpie od dłuższego czasu, druga zas to, ze ksiazka wcale nie jest tak fascynujaca jak oczekiwałem...
Mysle, ze przyczyna dla której nie czytałem jej gryząc pazury jest jej nadmierna poprawność, a ikonowy, nieskazitelny wizerunek Bossa tak mocno lukrowany, ze az nieprawdziwy. Jest to oficjalna biografia Bruce, majaca jego klepniecie i nie ma w niej nic tak ekscytującego (poza zjawiskiem jakim jest Bruce Springsteen sam w sobie) co kazaloby mi czytac te ksiazke ciurkiem, z zapartym tchem.
Tak wiec czytałem ja sobie dluzsza chwile praktycznie tylko w weekendy w towarzystwie kolejnych plyt Bossa sluchanych zgodnie z historia ich powstwania opisywana w książce (teraz, kiedy to pisze leci High Hopes). To bardzo przyjemne doswiadczenie pozwalające na pogłębienie wiedzy na temat piosenek, które znalem dotad tylko z muzyki/tekstu, a teraz także z przyczyn dla których powstaly. Doswiadcznie cokolwiek uciążliwe dla domownikow, bo jak już sluchac rocka to na full i to najlepiej z glosnikow (chociaż kotu się chyba podobalo, w każdym razie nie zglaszal sprzeciwu).

Ta biografia jest dla fanow. Mysle, ze ktoś kto nie zna, nie sledzil drogi Springsteena nie będzie w stanie przebrnąć przez precyzyjne i b. szczegolowe opisy przyczyn dla których powstawaly kolejne krazki Bossa, a kulisy ich powstania będą dla kogos spoza kręgu wielbicieli zwyczajnie nudne. Zajawka na 4-tej okładce obiecuje wprawdzie, ze ksiazka jest poza byciem "....pieczołowicie zrekonstruowanym życiorysem bohatera, (...) przyczynkiem do obrazu Ameryki...", ale to obiecanka.
Zdecydowanie więcej widać tej Ameryki w biografii Iggy Popa.
Jednak dla mnie Bruce Springsteen był zawsze archetypem rockmana (chociaż co to za rockman, który nie jara i nie pije; jedyne co go ratuje w moich oczach to zainteresowanie plcia przeciwna, tutaj się sprawdza i swieci przykładem). Zawsze także chciałem wierzyc (wierzyłem i nadal wierze) w jego autentyczność, a wielokrotnie cytowane zdanie z koncertowej recenzji Jona Landaua: "Ujrzalem przyszlosc rock and rolla - a imie jej Bruce Springsteen" okzalo się być prorocze.

Ale przecież ten post nie dotyczy moich fascynacji muzyka Springsteena, tylko książki. Zasadniczym pytaniem jest, czy warto poswiecic jej czas, przebic się przez 500 str.
Tak, jeśli jest się fanem Bossa i to takim, sledzaco-gromadzącym, wnikliwym, zakreconym dociekliwcem. Ja się do takich nie zaliczam. Po prostu lubie muzyke Springsteena, chociaż zdecydowanie bardziej podobają mi się starsze plyty. Granicznym LP jest "Born in the USA" (1984). Wszystko co było "przed" biore w ciemno, to zas co jest "po" już wybiorczo. Niektórych plyt "po" zwyczajnie nie lubie, chociaż mam i czasami slucham.
Na szczęście ksiazka tak wlasnie traktuje tworczosc Sprigsteena: dużo i szczegolowo o początkach, im bliżej terazniejszosci - tym bardziej pobieznie.
Na szczęście, bo moglbym nie znieść nadmiaru lukru i rzucic ja w kąt. A tak przeczytałem i bogatszy o poglebiona wiedze o Bossie mogę spokojnie czekac na ksiazke BEZ jego klepnięcia.
Wierze, ze będzie ciekawsza.

niedziela, 17 sierpnia 2014

"Bobry", reż. Hubert Gotkowski, PL 2013, film, właśnie w kinach

"Bobry", reż. Hubert Gotkowski, PL 2013, film, właśnie w kinach


Komedia to trudny gatunek i ten film to potwierdza. Ambitny zamiar - zrobic komedie absurdu, rozlazł sie niestety, a fajne obserwacje-pomysly przytloczyly puste, rozwleczone nad miare  pogaduchy.
Nie znaczy to, ze nie warto pojsc na ten film (tak pomyslaly jeszcze 2 osoby, które ogladaly ze mna ten film w kinie Praha o godz., 20.50).
Każdy, kto lubi pure nonsense znajdzie tam cos co go rozbawi. Film odnosi się do bieżącej rzeczywistości kpiąc z polskiego grajdola, potrzeby sukcesu za wszelka cene.
Pomimo wielu niedoskonalosci "Bobry" i tak sa lepsze od całej masy pozaklasowych komediowych produkcji typu "Wyjazd integracyjny" itp.
"Dobry zart jest tynfa wart", a smiechu nigdy dość. Ostatnio widzianą komedia na której smialem się praktycznie przez caly film był: "Baby sa jakies inne". "Bobrom" daleko do tego ladunku komizmu, ale...
Bobrujcie chłopaki bobrujcie! Może następne bobrowanie będzie bardziej udane, bo początek jest obiecujący.

środa, 30 lipca 2014

"Powstanie Warszawskie", Luxtorpeda, koncert live, Park Wolności/Muzeum Powstania Warszawskiego, 2014.07.25

"Powstanie Warszawskie", Luxtorpeda, koncert live, Park Wolności/Muzeum Powstania Warszawskiego, 2014.07.25

Na 70-ta rocznice Powstania Warszawskiego zagrala Luxtorpeda, jedna z czołowych kapel rockowych w Polsce.
Koncert był bardzo dobry.

Wiadomosc, ze koncert odbędzie się w piątek o 21:00 byla zaskoczeniem. W glowie utkwila mi inna data i tylko refleks koleżanki, która podrzucial maila z wlasciwym terminem spowodal, ze koncert mnie nie ominal.
Zaloga Luxtorpedy, chociaż obarczona już wnukami 
sypie do kotła i sapie przy rozgrzanych do czerwoności
piecach.
A nie było lekko, bo goraco, piątek plus caly tydzień w fabryce sklanialy mnie raczej do myslenia o kanapie. Prysznic przywrocil mnie do zycia. O 20:00 byłem pod Muzemu Powstania karnie czekając na otwarcie wejście (bilet 14 zl).
Koncert zaczal się punktualnie o 21:00. Kapela w znakomitej formie. Sciana dzwieku, glosno, nawet bardzo (stalem pod scena niedaleko wiezy glosnikow). Prowadzacy konferansjerke lider - Robert Friedrich usilowal z roznym skutkiem pospinać kolejne kawałki z rocznica Powstania. Moim zdaniem teksty Luxtorpedy maja się nijak do Powstania w przeciwieństwie do dwóch poprzednich koncertow na których byłem: Lao Che 2013, Morowe Panny 2012. Może się troszkę czepiam, ale odebrałem proby nawiązania do Powstania jako trochę naciągane. Ale sam koncert byla znakomity.
Od pewnego czasu chciałem zobaczyć Luxtorpede live, wiec rocznicowy koncert był swietna do tego okazja. Znalem Luxtorpede z radia, z 2-3 przebojowych kawalkow. Okazlo się, ze maja ich więcej.
Moim zdaniem nie ma wątpliwości, ze inspiruje ich Metallica. To nie zarzut, bo wzorzec dobry, a porownanie z J. Hetfieldem & Co. to nie dyshonor.
Jak przystalo na porzadna lokomotywe sporo dymu, oblokow
pary wodnej i szperacze szukające w mroku właściwego toru.
Piszac o koncercie nie można pominąć swietnej oprawy dzwiekowo/świetlnej. Profesjonalna scena ze znakomitymi swiatlami, dymy, poteżny dźwięk, czyli wszystko co skalda się na wlasciwy odbior halasu generowanego przez pedzaca Luxtorpede. Jedyna rzecza, której mi brakowało to duzy ekran.
Delikatny niesmak pozstawila nadgorliwość ochroniarzy z firmy Matpol, którzy dość brutalnie traktowali bawiące się dzieciaki. Fani noszeni na rekach w kierunku sceny byli odpychani w tlum, zas tych którzy spadli w chroniona strefe pomiędzy scena a barierkami z wykręconymi rekami wyprowadzano w ciemność. R. Friedrich przerwal granie proszac ochrone o powsciaglwosc w traktowaniu dzieciakow. Poskutkowalo. Poziom agresji spadl o 50%, a ochrona odebrala podziękowanie od lidera Luxtorpedy. P. Zimbardo na zywo.

Wychodzac kupiłem rozsądnie wyceniona koszuke (40 zl). Były tez plyty (trzy), ale wzialem za mało kasy, wiec może kiedyś uzupelnie plytoteke.

Luxtorpeda gnala cale 1.5h.
Potem stanela i ani zipnela.
Ile pociągnie Pendolino?

niedziela, 20 lipca 2014

Mistrzostwa Polski 2014 w Kolarstwie Górskim, Żerków, niedziela 2014.07.20,

Mistrzostwa Polski 2014 w Kolarstwie Górskim, Żerków, niedziela 2014.07.20


U23 kobiety - Stef III miesce z prawej.
Elita mężczyzn - Marcin III z prawej 
Mój młodszy syn Maciek potwierdzil swoje predyspozycje sportowe i w ciężkim wyścigu, w upale 30+, (chociaż Panie miały gorzej, bo ich wyścig był o 14:30, a slonce operowalo bezpośrednio z bezchmurnego prawie nieba) na zmodyfikowanej trasie w Żerkowie niedaleko Poznania ponownie zdobyl III-cie miejsce w kategorii U23.

U23 mężczyn - od lewej: Piotr Konwa II, Bartek Wawak I,
Maciek III.
"Kolarstwo to nie pilka nożna" - powiedział prowadzący zawody sympatyczny gentleman. Charakter, sportowe zycie, trening decydują o sukcesie.
Team - Sante-BSA-Whistle - w którym Maciek jeździ w tym sezonie może uwazac Mistrzostwa Polski 2014 za bardzo udane, gdyż poza III-cim miejscem Maćka, jego ekipa zdobyla:

I miejsce w sztafecie - (nie znam składu)
III miejce w U23 kobiet -  Stefania Staszel
III miesce w U23 mężczyzn - Maciek
III miejsce w elicie meżczyn - Marcin Kawalec


























==================
Mistrzytnią Polski MTB 2014 w elicie kobiet >>>>>>>> MAJA WŁOSZCZOWSKA
Mistrzem Polski MTB 2014 w elicie mężczyzn >>>>>> MAREK KONWA
==================

piątek, 18 lipca 2014

Osiecka na Bemowie, koncert live, amfiteatr Bemowo, wyk. Janusz Szrom, 2014.07.10

Osiecka na Bemowie, koncert live, amfiteatr Bemowo, wyk. Janusz Szrom, 2014.07.10 

Ani się człowiek obejrzał, a tu minal rok i Osiecka wrocila na Bemowo w cyklu 3 lipcowych koncertow.
Piknikowa atmosfera, w tym dzieciaki
fikające i piszczace pod scena, dorośli
lazacy w te i wewte przez caly koncert.
To uroda bezbiletowych koncertow.
Ale i tak fajnie!
 
Zeszloroczne doświadczenie kazalo nam (koleżance i mnie) zabrać ze sobą poduszki do siedzenia, gdyż lawki amfiteatru zaprojektowane przez wybitnego znawce anatomii sa tak skonstruowane, ze niezależnie od przyjętej pozycji belki wrzynaja się w tylek z taka skutecznoscia i precyzja, ze po 10 minutach siedzenie staje się tortura.
Idac nie wiedziałem kim jest Janusz Szrom. Wystraczylo mi, ze wiem kim jest Agnieszka Osiecka.
Kolezanka powiedział mi, ze Pan Janusz, jest scatmanem, którego miała okazje wysluchac na koncercie w Trojce. Scat, szlachetna forma wokalizy jazzowej, z której ogolnie znana jest Urszula Dudziak (tak, tak Papaya) ciążyla niestety na całym występie Janusza Szroma. Niezaleznie od tego co spiewal, a poza piosenkami A. Osieckiej siegnal m.in. po repertuar Niemena i Nalepy, musial każdy wykonywany kawalek okrasić scatem...
W moim przekonaniu było to dosc meczace.
W polaczeniu z autorskim aranżacjami powszechnie znanych piosenek, które mocno odbiegaly od tego do czego przywykli fani A. Osieckiej, calosc była moim zdaniem srednia.

Rozumiem, ale także dziwi mnie, ze z bogatej tworczosci A. Osieckiej piosenkarze wybierają np. balladę "Nim wstanie dzień" (muzyka K. Komeda), której oryginalne wykonanie Edmunda Fettinga, każdy nosi w glowie, a wszelkie odstępstwo od wzorca jest traktowane na rowni z świętokradztwem.
Sa wykonania, które jestem w stanie zaakceptować: Nosowska i Raz, Dwa, Trzy.  Krotka lista jak na 50 lat, które minely od powstania tej ballady. Ale poprzeczka jest tak wysoko...  J. Szrom musi jeszcze duuuuzo trenować. Z podobnym skutkiem (moim zdaniem oczywiście) dobral się do repertuaru Niemena i Breakout'ow także wybierając najbardziej znane, ograne przeboje.
No i ten scat...
O ile J. Szrom niekoniecznie, to jego kapela tak, a zwłaszcza klawiszowiec (Piotr Wrombel, sprawdziłem w Wiki), który własnoręcznie wyremontowal autentycznego mooga z którego nienachalnie wydobywal w czasie koncertu rozne fajne dzwieki.

Koncert zapowiedziała Magda Mołek. Kiedys, kiedy była jeszcze prezenterka w publicznej TV uchodzila za jedna z najladniejszych kobiet w telewizji. Nie wiem, w której TV pracuje teraz. Pamietam natomiast, ze zrobila się znana i popularna, kiedy kilkanascie lat temu odmowila udziału w rozbieranej sesji Playboya. Szkoda. Może wypadlaby lepiej niż jako prowadzaca koncert? Okutana w obszerna, pasiasta kiece, z cukierkowym sztucznym uśmiechem, kulawo skomplementowała otwierający koncert lokalny chór Bemcanto wspomagany przez dziciecy chórek Bemolki.
Bo jak po namowach daly się na gola sfotografować Kora i Kayah to meskie szowinistyczne swinie mowily, ze bee, ze trzeba było wcześniej, bo tam opada, tu się marszczy, ze o 20 lat za pozno... (mnie się podobalo).  
Magda Mołek, Janusz Szrom - nie. Kapela - tak.
O kolejnych koncertach: Mela Koteluk, Magdalena Smalara za chwile.    

poniedziałek, 14 lipca 2014

"Dziennki Rowerowe" (Bicycle Diaries), aut. David Byrne, PL wydanie 2011, książka

"Dziennki Rowerowe" (Bicycle Diaries), aut. David Byrne, PL wydanie 2011, książka

Nie trzeba, ale warto być
bikerem, żeby latwiej
podążać za autorem, który
nie jest scigantem, nie
lubi lycry, ale jeździ,  dużo
widzi, a o tym co widzi
pisze.
Wszystko z rowerem związane zwraca moja uwagę. Ta ksiazka, jej tytul, ta postac na okładce rzucily mi się w oczy dość dawno temu. Wydarlem artykul z gazety mowiacej o polskim wydaniu tej książki, a kiedy przeczytałem, ze autorem jest wokalista kapeli Talking Heads, którego znam i pamiętam z wpadającego w ucho, czepliwego hitu "Psycho Killer"  (najnowszy to on nie jest, 1977...), wiedziałem, ze musze ja przeczytać pomimo ostrzeżenia, ze o jeździe na rowerze nie ma tam zbyt wiele.

No i stało się. Po 3 latach, przy okazji innych książkowych zakupow, kupiłem "Dzienniki..." i po przecztaniu pierwszych 30 str. rzuciem w kąt.
 Po jakims czasie wrocilem do lektury. Był to około 2 m-cy temu. Miałem trochę więcej czasu na lekturę, byłem bardziej wyluzowany. No i zaskoczylo. David Byrne jeździ na rowerze z wyboru. Zabiera go ze sobą w liczne, artystyczne podroze. Jezdzi na nim w krajach i miastach, gdzie widok rowerzysty budzi smiech, a bialy jadący na dwóch kolkach to sensacja.
Ale ta ksiazka to nie tylko relacja o tym co widać z rowerowego siodełka (a widać więcej niż z samochodu, czy metra), lecz zapis z roznych przedsiewziec artystycznych, w których autor bral udział. Sa to glownie działania offowe napędzane przez alternatywne środowiska artystyczne z praktycznie całego swiata. Imponujaca jest niezaleznosc, rodzaj artystycznej wolności, która daje mu latwosc porozumiewania się w ludzmi pochodzącymi z roznych kultur. I do tego zmysl obserwacji wyczulony na wszelkie aspekty zycia w miejskiej dżungli. Jednak poza tym, ze jest uznanym muzykim, kompozytorem, reżyserem i autorem kilku książek, jest także bikerem. Lubi wiatr w uszach, nie lubi jezdzic w obcisłych ciuchach i chętnie dzieli się swoimi obserwacjami dotyczącymi projektów przywracania do zycia umierających centrow miast (m.in. dzięki rowerom wlasnie).

W sumie było warto przeczytać. Takie tam artystowskie, wokół kulturowe dywagacje. Trzeba jednak lubic niespieszna narracje, pewna przypadkowość tematow, którymi zajmuje się autor i oczywiście jezdzic na rowerze. To ostatnie w dużym stopniu ulatwia lekturę tworząc naturalna nić porozumienia miedzy autorem a czytelnikiem.

czwartek, 26 czerwca 2014

SUPER DUO, koncert live, Studio A. Osieckiej, Trójka, niedziela 2014.06.22

SUPER DUO, koncert live, Studio A. Osieckiej, Trójka, niedziela 2014.06.22

Wlasciwie nie lubie gitarzystów. Goscie grający na gitarze zawsze mieli lepiej. Niezaleznie od tego, czy lawka na podworku, harcerskie, zwykle ognisko, czy zagle, wyjmowal taki pudlo, zaczynal brzdakac "Dom wschodzącego slonca" natychmiast skupiając na sobie uwagę plci przeciwnej.
Tym, którym Stworca poskapil tej umiejetnosci nie pozostwalo nic innego jak usiasc możliwie blisko grajka tak, aby przynajmniej czesc rozmaslonych spojrzeń koleżanek padala także na nich. Nieudacznikom nie pozostwalo nic innego jak grzać się w ciepełku popularności gitarzystów majac nadzieje, ze cos tam jednak do zagospodarowania z tego fraucymeru zostanie... Alternatywą, wlasciwie powiedzmy to szczerze namiastką, marnym ersatzem była umiejetnosc spiewania. Coz, kiedy pierwszymi słowami wypowiedzianymi przez moich synow nie było "mama", "tata", tylko "ojciec przestan" - to o kołysankach, którymi usilowalem umilic im podróż do krainy Morfeusza... Nie było lekko!
O ile gitarzystów niekoniecznie, to gitare lubie i to bardzo. Niezaleznie od tego czy jest to gitara klasyczna-akustyczna, czy jakiekowiek inne jej wcielenie podlaczone do pradu - gitara rzadzi.
Super Duo ma już 30 lat! Szkoda, ze
rzadko wydaja plyty. Jednak zadbali
żeby ich "Gitarolo" było do kupienia
przed i po koncercie w Trojce.
Dlatego, pomimo swiadomosci, ze będę się katowal widokiem DWÓCH gitarzystów poszedłem do Trojki żeby posluchac live muzykow, których kunszt jest wedlg mnie porównywalny ze słynnymi: Al Di Meola, John McLaugin, Paco de Lucia, którzy jak wiadomo chętnie i często występowali w na scenie razem, w roznych konstelacjach.
Moja znajomość z Super Duo nie ma długiej historii pomimo, ze duet istnieje na rynku od 30 lat! Zaczela się w roku 2011 od wlasnie wówczas wydanego cd/dvd "Gitarolo".  Panowie Piotr Soszyński i Przemysław Hałuszczak - staly skład Super Duo, zrobili na mnie piorunujące wrazenie. Dokoptowali do składu Grzegorza Kopalę (vocal, gitara), który dzięki swoim wokalizom nadal muzyce Super Duo dotkniecie world music, a duet stal się praktycznie tercetem...
W Trojce Super Duo wstapilo w klasycznym, dwuosobowym składzie. Partie G. Kopali były grane z playbacku. Znakomita większość granych w Trojce utworow pochodzila wlasnie z cd/dvd "Gitarolo".
Panowi nie rozpieszczają swoich fanow. Wydana w 2011 "Gitarolo" to kolejna po 17 latach plyta zespołu... Widac muzyka nie jest tym z czego zyja. W każdym razie nie zyja z wydawania plyt, ale na scenie robia wrazenie swietnie zgranej, w lot rozumiejacej się kapeli. Może dużo koncertują.
Sa klasa dla siebie. Graja swoje i obce kompozycje w ktorych slychac zarówno flamenco, klasykę Segovii i za sprawa G. Kopali muzyke swiata.
Panowie grali prawie 1.5h. To byla prawdziwa przyjemność. Szczegolna, bo poza doznaniami czysto muzycznymi moglem obserwować ich kunszt w posługiwaniu się instrumentem.
"Gitarolo" to trzeba mieć! Slycham jej dość często, a "Latajace gwiazdy" i "Farruca" naleza do moich ulubionych kawalkow.
Swoja droga ciekawe, czy potrafią zagrac "Dom Wschodzacego Słońca".

czwartek, 19 czerwca 2014

"Będzie głośno" (It Might Get Loud), reż. Davis Guggenheim, USA, 2008, film, był w TVP2

"Będzie głośno" (It Might Get Loud), reż. Davis Guggenheim, USA, 2008, film, był w TVP2

Jest tak mało filmow muzycznych, o muzyce, ze każdy wydaje się być dobry. Jednak ten, gdzie 3 facetow opowiada o swojej fascynacji gitara jest szczególny. Warto poswiecic 1,5h na jego obejrzenie, chociaż dobor muzykow: J. Page, J. White, The Edge, jest w moim przekonaniu nierafiony w odniesieniu do gitarzysty U2.
Polski tytul obiecuje: "Będzie Głośno", angielski jest bardziej wstrzemięźliwy, wyraza nadzieje, ze może być glosno. I angielski jest bliższy prawdy.
Glosno, rozumianego jako wspólny jam nie chce być. Niestety.

Film był grany w kinach studyjnych. Zanim się zebrałem w sobie żeby się na niego udac - zniknal z ekranow. Przypadek sprawil, ze calkiem niedawno zauwazylem go w programie TVP2. Oczywiście o jakiejś paskudnej, poznej godzinie. Nagralem, obejrzałem, mam nadal na dysku, ogladam powtornie pisząc tego posta.

Film otwiera slynna już scena, w trakcie której Jack White buduje "gitare" z kawalka deski, drutu, butelki po coli. Lubie i cenie tego muzyka, zwłaszcza jako gitarzystę. Czerpie garściami z bluesa, rocka. Wysoko cenia go rockowe dinozaury. Stonsi zaprosili go do wspolnego grania przed kamerami Scorsese w słynnym filmie "Rolling Stones w blasku swietel". Drazni mnie jego piskliwy wokal, ale punkowa energia z jaka wymiata na gitarze zwłaszcza w czasie koncertow, swiadome sieganie do bluesowych korzeni, oraz odwaga z jaka wlacza do repertuaru utwory gwiazd country(!) (Dolly Parton - "Jolene") powodują, ze jakos radze sobie z jego piskami.
Na filmie puszcza bluesowy kawalek Sony Housa "Grinnin' in your face", który uslyszal majac 18 lat. Był zafascynowany faktem, ze klaszcząc i spiewajac (zero instrumentow) można przkazac tak wiele. Od tego momentu wiedział, ze liczy się charakter utworu. Reszta jest tylko dopełnieniem.
Lubie tego gościa także za to, ze chętnie przyznaje się do polskiego pochodzenia, jest czestym gościem na Openerze, a na jego plytach widać rozne polskie wtręty.

Jimmy Page... Ten facet ma co opowiadac i chętnie opowiada o czasach Led Zeppelin. Ale jeszcze ciekawsze jest to co dzialo się przed, a dzialo się wiele, poczawszy od tego, ze wcale nie chciał być muzykiem...
Jeśli ktoś sadzi, ze zmiany rytmu, szybkości, gwałtowne zwroty w ramach jednego utworu to patent Metalliki - powinien posluchac Cepow. Jimmy ma najwięcej do opowiedzenia i jego kwestie, odwołania do jego, Led Zeppelin dokonan, sa moim zdaniem najciekawsze.

Najslabszy jest The Edge. Nie mam pojęcia skad znalazł się w doborowym towarzystwie 2 facetow, którzy sa rasowymi blues,-rockmanami. Nigdy nie postrzegałem Edga jako wybitnego gitarzysty. Na spotkanie zaaranzowane przez tworcow filmu przyjezdza z ogromnym, zdjętym przez wozek widłowy elektronicznym piecem odpowiedzialnym za brzmienie jego gitar. Do przelaczania przyciskow ma inżynia-dzwiekowca. Koncnetruje się na poszukiwaniu dzwiekow, uwodzi go technika, możliwości elektroniki, a do powiedzenia, pomimo, ze U2 to tez dino, ma niewiele (moim zdaniem).
Nie zmienia to faktu, ze jednym z lepszych, wręcz swietnym filmem muzycznym jest "Rattle and Hum" (1988), zapis z koncertow U2 promujących plyte pod tym samym tytulem. Jeśli ktoś z Was nie widzial - k o n i e c z n i e !

Oczekiwalem po tym filmie więcej. Pomysl: zaprosić 3 gitarzystów dac im się wygadać, wygrac, wlaczyc do filmu materialy dokumentalne, mogl zaowocować czyms dużym, nawet wielkim.
Troszke nie wyszlo. Może ich obcowanie trwalo zbyt krotko? Odnioslem wrazenie, ze nie chwycili wspólnej chemii, która bylaby inspiracja do głębszych wynurzeń, wspólnego grania.
Nie znaczy to, ze można zlekcwazyc ten film.
"Będzie głośno" to obowiazkowa pozycja praktycznie dla wszystkich, zwłaszcza tych, którzy podobnie jak ja uwazaja, ze "Since I've been lovin' you" jest najlepszym kawałkiem Led Zeppelin (tak sobie wymyslilem).
Blues rzadzi!

niedziela, 15 czerwca 2014

"Big Beat", aut. Marek Karewicz, Marcin Jacobson, 2014, książka

"Big Beat", aut. Marek Karewicz, Marcin Jacobson, 2014, książka

Marek Karewicz jest fotografem, który kochając i fotografując jazz i jego wykonawców, znizyl się do roli fotografa polskiego big-bitu, czego owocem była m.in. slynna okladka plyty "Blues Breakout", a efektem końcowym ksiazka "Big Beat".
Kreacja tego zdjęcia jest na tyle
interesujaca, ze dla jej wyjaśnienia
warto przeczytać cala książkę.
Jednak rzadzi pejsachowka. Szkoda,
ze kiedy ja pijałem, nie znalem
opowieści M. Karewicza. Może
dzisiaj bylbym kims lepszym, innym..
Musialem ja natychmiast przeczytać! Odstawilem "Dzienniki rowerowe" Davida Byrne, które czytam od dluzszej chwili. Zaliczylem "Big Beat" w praktycznie jeden weekendowy, wczesny ranek.
Szybko.
Szkoda, ze tak szybko.
To plotkarska ksiazka ubrana w mnóstwo zdjęć, traktujaca o wielu polskich kapelach z okresu kiedy rodzila się polska scena muzyczna - tytułowy "Big Beat". Przez pewien czas draznil mnie kolokwializm, miejscami wręcz siermieznoasc tekstu, który jest zapisem "gawęd" Marka Karewicza spisanych przez Marcina Jacobsona, agenta m.in. Dżemu, TSA, Johna Portera itd. Po jakims czasie przestalo mi to przeszkadzać. Skoncentrowalem się na tym, czym jest ta ksiazka - relacją, rodzajem przewodnika po zespołach, wykonawcach tamtych, niełatwych lat.
Mysle, ze to obowiazkowa jazda dla fanow polskiej muzyki oraz tych, UWAGA!, którzy chcą dotrzeć do tajemnicy, może nawet fundamentu ekumenizmu naszego papieża...
Pejsachowka?!

"Gwiazd naszych wina" (The Fault in Our Stars), reż. Josh Boone, USA, 2014, właśnie w kinach

"Gwiazd naszych wina" (The Fault in Our Stars), reż. Josh Boone, USA, 2014, właśnie w kinach

Film ma wysokie oceny na filmwebie. To, plus informacja od twarzyszacej mi kolezanki o znacznym powodzeniu książki J. Greena na podstawie której powstal film, było powodem wyboru tego wlasnie tytułu na sobotni wieczor.

Mnie się nie podobal. Oceniam go na 4 = "ujdzie", w filmwebowej skali.

To ckliwy (niestety) romans ulokowany w srodowisku młodych ludzi chorych na raka.
Baaaardzo, do bolu amerykanski przez ladunek sztucznej ( w/g mnie oczywiscie) pseudo pozytywnej energii. No i to wrazenie, ze już kiedyś to było... romans z rakiem w tle.

"Love story" (1970) jest znacznie lepszym filmem, ze znacznie lepszymi aktorami, no i ze znakomita, ponadczasowa muzyka (Oscar).

W "Gwiazd naszych..." gl. role gra mloda, ladna,  b. dobra, Shailene Woodley, której uroda, umiejtnosci aktorskie ratuja ten film. Widzialem ja z pewnoscia pierwszy raz i jestem pod dużym wrazeniem właściwego odczytania roli, wyważonej gry...... i te migdałowe oczy!

Film można spobie spokojnie darowac. Jeśli ktoś, zwłaszcza z młodszych kinomanow ma zapotrzebowanie na ten gatunek (a jeszcze nie widział) rekomenduje "Love story" - sztandarowy reprezentat gatunku. Obsypany nagrodami, pondaczasowy, stawiany na rowni z "Przeminelo z wiatrem" i "Casablanca".

Oczywiście możliwa jest także inna ewentualnosc.
Moglem się zestarzec na tyle, ze to co ruszalo mnie 44 lata(sic!) temu (Love Story), niekoniecznie rusza mnie teraz, zwlaszcz w wydaniu "Gwiazd naszych..." Może zmienil mi się gust, a filmowy smak dojrzal i stalem się bardziej selektywny, mniej spontaniczny w moich opiniach.
Dlatego jeśli "romans" jest tym na co macie zapotrzebowanie, a lubicie ladne dziewczny o migdałowych oczach - voilà!

niedziela, 8 czerwca 2014

Pat Metheny Unity Group, Sala Kongresowa, sobota 2014.05.31, koncert live

Pat Metheny Unity Group, Sala Kongresowa, sobota 2014.05.31, koncert live

To był zankomity koncert!
Szkoda, ze zaczal się zle, bo od zapowiedzi Marcina Kydrynskiego, który poza przypomnieniem, ze Pat jest zdobywca 20(!) nagrod Grammy,  wyrazil kategoryczne zyczenie zakazu fotografowania, nagrywania, oddychania, ruszania się. Moja oczywista reakacja było natychmistowe rozpoczęcie robienia zdjęć, bo zakaz ich robienia w dobie smyrfonow jest bzdurny, archaiczny i może (moim zdaniem) dotyczyc prośby/zakazu uzycia lamp blyskowych, nie zrobienia zdjęć w ogole.
Lubie muzyke, która gra Kydrynski w swoim niedzielenym, trojkowym bloku. Nie lubie wpadajacego w samouwielbienie Kydrynskiego, a jeszcze bardziej nie lubie go, jak wychodzi przed szereg.
Pierwszy raz uslyszalem Pata gdzies około roku 1982. To było w Londynie. Znajomy, polski muzyk-klawiszowiec zajmujący się na co dzień malowaniem mieszkan, wrzucil bez komentarza krazek na talerz adaptera. To była czarna (oczywiście, chociaż zaczely się wlasnie pojawiać pierwsze plyty odtwarzacze CD) plyta "Off Ramp". Odpadlem. Omdlalem. Oniemialem.
Od tego momentu stalem się fanem Pata, wiernym bywalcem jego wszystkich, licznych koncertow w PL/W-wie. Pierwszy, jak ustalilismy, na którym byliśmy miał miejsce w 1984 roku!

Pat ze swoja kapela i okrojona ver. orchestriona (widoczne
po obywdu stronach sceny, jeszcze zakryte panele)
literalnie hipnotyzowal. 3 godziny muzyki, 3 godz.
pelnej koncetracji, wirtuozerii, sztuki.
 
Sobotni koncert rozpoczal Pat solo. Potem wyszla kapela i się zaczelo!
Nie wszystko co robi Pat trafia do mnie. Tam gdzie (moim zdaniem) konczy się muzyka, zaczyna kakofonia, konczy się moje rozumienie. Podobnie ma sie rzecz z projektem/plyta Pata "Orchestrion". Ale Pat to muzyk poszukujący. Po tylu latach słuchania tego co robi, wiem, ze nie wszystko co znajdzie musi mi odpowiadać. Dopuszczam także taka możliwość, ze mój intelekt jest zbyt ciasny, żeby nadazyc za facetem, którego inwencja, wrazliwosc, wyobraznia muzyczna i umiejetnosci wykraczają poza stereotyp muzyka-gitarzysty.
Pat jest geniuszem! (wiem, ze nie jestem oryginalny)
Sobotni koncert był na to jawnym dowodem. To był jeden z najlepszych, może najlepszy (poza tym pierwszym) koncertow Pata na których byłem.
Grali prawie 3h. Pat nie zszedł ze sceny nawet nawet na chwile. Na bis siegneli po repertuar z "Off Ramp", a potem, już na sam koniec został Pat i jego gitara.
Pat wielokrotnie deklarowal, ze lubi koncertowac w Polsce. Wie, ze na tu wiernych fanow.
To było widać w Kongresowej.
Fajnie było uczestniczyć w tym wydarzeniu.

niedziela, 25 maja 2014

"Klęska rozumu. Kulisy najważniejszych wydarzeń w historii najnowszej", aut. Marcin Król, 2103, książka

"Klęska rozumu. Kulisy najważniejszych wydarzeń w historii najnowszej", aut. Marcin Król, 2103, książka

Tę książkę wraz flaszeczką Pliski przyniósł do SPA Jacek.
Specjalnie, czego do tej nigdy wcześniej nie robilem, umieszczam foto okładki książki. Bo moim zdaniem w dużej mierze tytul, zdjecie, oraz informacja o zawartości książki to zabieg czysto marketingowy. Duzo obietnic i nadziei, ze autor odkryje przed czytelnikiem nowe, nieznane fakty, rzuci swiatlo, odsłoni "kulisy najważniejszych wydarzeń w historii najnowszej". Nic (prawie) z tych rzeczy. Poza kilkoma drobnymi ciekawostkami jest to powtorka z historii od Rewolucji Francuskiej przez m.in. Norymberge, Wersal, Monachium, Teheran.
Czytajac te ksiazke często zastanawiałem się o czym ona wlasciwie jest/miała być. Wracalem do okladki, kolejny raz czytałem tytul, kontynuowałem lekture. Czas poswiecony na przeczytanie "Kleski rozumu" nie jest stracony. Odswiezylem sobie nadwatlona uplywem czasu szkolna wiedze historyczna. Za b. interesujący uważam zwłaszcza ostatni rozdzial książki: "Fatalny urok demokracji", który jest tym ciekawszy, ze jego lektura zbiegla się w czasie z wyborami do Parlamentu Europejskiego. Pouczajacy, obnazajacy slabosc mechanizmow demokratycznych, opierających się na oświeceniu wyborców i niemozliwosci stosowania ordynacji/demokracji bezpośredniej. W rezultacie rzadza skladajace się żądnych kasy i władzy elyty, wybrane przez spoleczenstwo, którego większość w swoich wyborach kieruje się kolorem oczu, krawata i gładkim licem lidera.