niedziela, 27 grudnia 2015

"Doktryna szoku. Jak współczesny kapitalizm wykorzystuje klęski żywiołowe i kryzysy społeczne", aut. Naomi Klein, 2007, książka

"Doktryna szoku. Jak współczesny kapitalizm wykorzystuje klęski żywiołowe i kryzysy społeczne", aut. Naomi Klein, 2007, książka

To lektura obowiazkowa dla wszystkich, którym zależy na poznaniu mechanizmow rzadzacych naszym swiatem. Prawda, którą obnaża ksiazka nie jest przyjemna. Książka nie należy do łatwych. Jej lektura z roznych wzgledow  zajela mi prawie 2 m-ce, ale było warto.

Naomi Klein po napisaniu alterglobalistycznej biblii "No logo" (kto nie czytal musi) zarobila wystarczajco dużo kasy, żeby oddac się słodkiemu nic-nie-robieniu. Jednak miast rzucic się na hamak i konsumować owoce swej pracy zajela się studiami, gromadzeniem materiałów do kolejnej książki - "Dokrtyna Szoku". Podtytuł: "Jak współczesny kapitalizm wykorzystuje klęski żywiołowe i kryzysy społeczne" precyzyjnie opisuje zawartość książki. To przerażający i porażający opis swiata rządzonego przez korporacje pod dyktando instytucji typu Bank Światowy, czy Międzynarodowy Fundusz Walutowy. To obraz naszej rzeczywistości wyjęty z ram Z. Beksińskiego - apokaliptyczna wizja, gdzie jednyną regułą jest maksymalizacja zysku za wszelka cene. Nawet za cene wywolania wojny, której nieprzewidywalne skutki mamy dzisiaj ante portas...
Jakis czas temu obejrzałem film pod tym samym tytulem. Formalnie slaby, porazil mnie trescia. Obiecalem sobie, ze musze koniecznie (wreszcie) przeczytać te ksiazke.
Koniec roku nie sprzyjal lekturze. Wykspleatowany do cna praca w fabryce miałem duzy  problem ze znalezieniem odpowiedniego stopnia koncentracji koniecznego do odbioru tej lektury. Mnostwo faktow, przypisow, odniesien, nazwisk i dat. Ponadto jest to ksiazka napisana przez kobiete... Gwaltowne skoki na boki wymagają maksymalnej koncentracji, dużego skupienia, żeby nie stracic watku, nie pogubić w meandrach dowodow, faktow. Cale szczęście, ze znakomita ich większość nie była mi obca, a te dotyczące Polski bliskie i jakby znajome:)
Nie będę się rozwodzil nad koniecznoscia przeczytania "Doktryny..."  Zwlaszcza teraz, kiedy Polska ma nowy, demokratycznie wybrany, jednopartyjny rząd majacy parlamentarna większość, warto przeczytać przed jakimi wyborami stal T. Mazowiecki z ekipa ekonomistow pod wodza L. Balcerowicza. Trzeba znac prawde o kulisach prywatyzacji, twardego kursu reform anno 1989.
Bo zasadnicznym pytaniem jest, czy istnieje trzecia droga?
Jedną drogą jest bycie na marginiesie swiata i zycie w nedzy.
Druga, narzucona korporacyjna rzeczywistosc, gdzie bogaca się nieliczni, reszta tkwi w nedzy.
Trzecia to ta, która chce iść dzisiejsza Polska.
Z książki wynika, ze paru, nielicznym krajom się udało.
Tylko czy NAM pozwolą?
Czy nie jesteśmy zbyt dużym krajem, żeby kapital przymknal oko mowiac: IDŹTA.
Jak bardzo będą bronic swojej wizji, gdzie magiczna reka wolnego rynku załatwia wszystkie problemy?
Jakiej broni użyją, żeby udowodnić, ze M. Friedman miał racje, a J. Keynes to lamus i przeżytek?
Nie jest trudno rzucic na kolana kraj z zadluzeniem bliskim 1 biliona zl.
Wystarczy, ze jedna z agencji ratingowych zacznie obnizac nasza wiarygodność...

2016.01.16
No i stało się. Z politycznych połajanek weszliśmy w faze "prostownia" ekonomicznego.
Dwa dni temu Standard & Poor's obnizyl nasz rating.
Zaczyna się dziać.

Świder, świąteczna sobota 2015.12.25, 9:10, rowerowe

Świder, świąteczna sobota 2015.12.25, 9:10, rowerowe
Mgła nad wodą zawsze przywodzi mi na myśl mickiewiczowska Świteź. Wpatrując się w mleczną biel można zobczyć
różne fajne rzeczy...

środa, 16 grudnia 2015

Magda Piskorczyk, live, Studio Agnieszki Osieckiej, Trójka, niedziela 2015.12.13

Magda Piskorczyk, live, Studio Agnieszki Osieckiej, Trójka, niedziela 2015.12.13

Były dwa powody dla których poszedlem posluchac Magdy Piskorczyk:
Studio A. Osieckiej widziane
ostatniego rzedu. Tyż piknie!
- nigdy jej/o niej nie slyszalem,
- osobą anonsująca jej koncert był Jan Chojnacki, redaktor muzyczny, spec od bluesa; lubie jego audycje, wejścia w blokach innych redaktorow np. W. Manna.
Nie zawiodłem się. Magda Piskorczyk gra muzyke, która (dla mnie) brzmi jak oryginal z delty Missisipi z afrykańskim, etnicznym wtrętem, czyli smakuje i pachnie jak blues afrykański. W czasie koncertu grala na wpiętej do pradu gitarze klasycznej, gitarze basowej oraz perkusji. Ponadto spiewa, zacheca publiczność do zabawy. Nie tańczy, nie stepuje, ale i tak jest niezla.

Magda Piskorczyk w centrum, Aleksandra Siemieniuk
z lewej, na perkusji Bartosz Kazek - skład podstawowy.
Urszula Stosio widoczna na foto obok wpada, żeby wspomagac
podstawowe trio. Tyż piknie!
Trzy Panie na gitarach + samotny facet
na bębnach. Tyż piknie!
Nie mam pojęcia jaki jest klucz doboru artystow do koncertow w Trojce. Nigdy nie slyszalem Magdy Piskorczyk na trójkowej antenie. Oczywiście nie słucham radia 24h/7. Istnieje możliwość, ze grano ja w tych pasmach kiedy nie jestem przy radioodbiorniku, a szkoda. Dzieki koncertowi Trojka zrehabilitowala się w moich uszach.
Koncert jest nagrany. Można go obejrzeć/odsluchac z trojkowego archiwum (tutaj).
Moim zdaniem warto.
Po koncercie kupiłem 2 z 4 możliwych do kupienia plyt, które towarzysza mi kolejny dzień w samochodzie. Slucham sobie i jak zwykle w takich sytuacjach zastanawiam się, jak wiele jest kapel, wokalistów, muzykow i muzyki, ciekawej, innej niż radiowy mainstream, której nigdy nie uslysze.
Nie znam klucza doboru wykonawców koncertujących w Trojce. Może nie warto dociekać skad wziela się tam Magda Piskorczyk, tylko cieszyc się, ze była.
Bo było fajnie.




piątek, 11 grudnia 2015

"Nadejdą lepsze czasy", reż. Hanna Polak, Dania, PL, film, dokument, właśnie na ekranach

"Nadejdą lepsze czasy", reż. Hanna Polak, Dania, PL, film, dokument, właśnie na ekranach

Wielokrotnie slyszalem o filmie "Dzieci z Leningradzkiego" Hanny Polak (o bezprizornych mieszkających w katakumbach moskiewskiego metra). Nigdy go nie widziałem. Takie filmy maja krotki zywot ekranowny. Pojawiaja się na chwile w kinach studyjnych, aby szybko zginac, przepasc i ew. wracac w późnych godzinach nocnych w kanalach TV typu "Kultura", TVP2 "Ogladaj z Andrzejem Fidykiem".
Dlatego, gdy tylko uslyszalem w Trojce wywiad z Hanna Polak bedacy anonosem wejścia jej nowego filmu na nasze ekrany, rzucilem wszystko lacznie z rowerem i pognałem do kina, samochodem.
Było warto. (Chociaż zaparkować w okolicy "Luny" trudno).
Nikt, kto lubi dokument nie wyjdzie rozczarowany.
Mnie się podobal.

Zawsze przy takiej okazji z rozrzewnieniem wspominam czasy, kiedy miast 30 minut durnych reklam, przed filmem leciała propaganda ("Kronika filmowa"), potem dokument wlasnie. Bywalo, ze dokument był lepszy od filmu glownego, bo krecenim filmow dokumentalnych zajmowali się (i zajmują) wybitni tworcy. W "Iluzjonie" były przeglądy filmow dokumantalnych, kreskowek. Do dzisiaj pamiętam niektóre z nich. To se newrati, także dlatego, ze dzisiaj nie mam tyle czasu, żeby siedzieć w kinie przez 3 dni po kilka godzin dziennie...

Pewnie w pobliżu każdego dużego miasta jest duże wysypisko smieci. Na nim, wokół niego zyja ludzie, dla których smietnik jest miejscem pracy, zrodlem utrzymania. Moskiewska "swałka" nie jest niczym szczególnym, wiec gdyby film był reportażem z wysypiska nie zaslugiwalby na wieksza uwagę.
"Nadejda lepsze czasy" nie jest filmem o wysypisku. Jest historia dziewczyny - Juli, której Hanna Polak towarzyszy z kamera przez kilkanaście lat dokumentując jej egzystencje od 11-sto letniego dziecka, po zycie dojrzalej, prawie 30-letniej kobiety.
To poruszajaca historia pokazujaca jakim heroizmem jest proba wyrwania się ze swojego środowiska, nawet jeśli jest nim śmietnisko. To także dowod na to, ze niewiele trzeba, żeby wyzwolić w sobie wole ucieczki do lepszego zycia. Ot, wystarczy, ze przyjedzie pani filmowiec z Polski, ze z uporem graniczącym z dazeniem do samozagłady będzie eksplorować oddzielny kosmos jakim jest "swałka", ze będzie tam wracala przez kilkanaście lat, dając dowod na to, ze jest inny swiat, w nim ludzie, którzy mysla o tych wykluczonych, tych ze śmietnika. To dzięki Hannie Polak Jula wyzwala w sobie sile potrzebna do proby ucieczki ku lepszemu. Osoba reżyserki, jej wielokrotna obecność na wysypisku staje się oparciem i dowodem na to, ze jest swiat, w którym ktoś dba, myśli, w którym ktoś pamięta o niej - Juli.
Na ten temat nie ma w filmie ani słowa. Można się tylko domyslac, ze gdyby nie osoba Hanny Polak, zycie Juli potoczyłoby sie inaczej. Decyzja o towarzyszeniu Juli przez kilkanaście lat, udzielone wspracie, pomoc w wyrwaniu się ze "swałki" zasluguje na szacunek.
Filmowa robota na 7/10 (moim zdaniem).
Może na więcej?
Oceńcie sami.

wtorek, 8 grudnia 2015

"Maria Callas. Master Class", aut. Terrence McNally, OCH Teatr, poniedziałek 2015.12.07

"Maria Callas. Master Class", aut. Terrence McNally, OCH Teatr, poniedziałek 2015.12.07

Krystyna Janda rulez!
Wlasnie wrocilem z teatru i jestem pod wrazeniem na tyle silnym, ze pomimo poznej godziny (23:15), siadam, pisze posta.
Jest to chyba cecha zarezerwowana dla aktorow wybitnych. Im sa starsi, tym sa lepsi, a grane role, kreacje, sa pelniejsze, bardziej przekonywujące, trafiające w punkt.
Tak wlasnie jest z Krystyna Janda w roli Marii Callas.
Swietny tekst wspaniale podany przez Pania Krystyne nie pozostawil nikogo obojętnym, a zgromadzona licznie publiczność (100% miejsc zajetych, poniedzialek!) nagrodzila artystow owacja na stojąco.
Bo jest/bylo za co!
Zycie bez sztuki jest puste, bezsensowne, smutne, ale to tez zycie. To banał, oczywistość, ale kwestia powiedziana przez Krystyne Jande, sceniczna Marie Callas nie jest błahostką zwłaszcza teraz, kiedy religią jest kasa, wyznaniem egoizm.
Co jest sztuka?
Co czyni wykonawcę artystą?
A milosc do sztuki, a bycie jej czescia, a utożsamienie się z ze sztuka, a oddanie jej wszystkiego?
O tym wlasnie jest "Maria Callas. Master Class" -  spektakl, który trzeba widzieć. Jest jednym z tych ważnych dokonan w artystycznym życiorysie Krystyny Jandy, które stawiam na rowni z "Biala Bluzka", "Shirley Valentine", "Boską", czy rola z "Czlowieka z marmuru". Sztuka aktorstwa w najlepszym wydaniu, aktorstwo sztuką w czystej postaci.
Nie jestem obiektywny. Lubilem, lubie i cenie Krystyne Jande.
Nie kazda rzecz, w której gra jest dobra. Jej udział nie sprawia, ze slaby spektakl/film staje się dobry, warty polecenia. Ale znakomity tekst z jej udzialem urasta do miana rzeczy wybitnej.
Zobaczcie koniecznie "Maria Callas...", przekonacie się sami!
Swietna calosc, w niej dwa znakomite monologi w wykonaniu Krystyny Jandy. Jakże wiarygodne, pełne, wzruszajace dzięki jej osobie - artystki-kobiety, dojrzalej, doswiadczonej, sponiewieranej(?) przez zycie.

I pewnie moglbym dalej w tym tonie, ale nie będę.
Nie dajcie się sponiewierać brakiem miejsca do parkowania w okolicy OCH Teatru. Wyruszcie z domu odpowiednio wcześnie dając sobie margines 30 min. na szukanie, lub przyjedźcie tramwajem.
Naprawde nie warto psuc sobie humoru, biec do Teatru na ostatnia chwile, żeby stwierdzić, ze Wasze miejsce za które zapłaciliście 100 zl jest zajęte przez "wejściówkę"...

sobota, 5 grudnia 2015

sobota, 28 listopada 2015

SLASH, Atlas Arena Łódź, koncert live, piątek 2015.11.20, godz. 20:00

SLASH, Atlas Arena Łódź, koncert live, piątek 2015.11.20, godz. 20:00

Idziesz na Slasha, dostajesz Dode:)
Ciekawe ile musiala zapalcic Doda, żeby Slash zaakceptowal jej obecność na scenie.
Pewnie niemało.
Brak telebimow i dość cienki vocal Mylesa to kolejne cienie na znakomitym moim zdaniem koncercie giganta gitary - Slasha.
Ale po kolei...
Support, chociaż nie pamiętam jak
się nazywali zrobil dobrze swoja
robote - rozgrzal publiczność.
Kto lubi Guns'ow powinien zobaczyc i uslyszec Slasha. Gunsi pewnie już nigdy razem nie zagrają, a Slash z The Conspirators i Mylesem Kennedym na voacalu poza własnymi kawałkami, chętnie wykonuje te, z repertuaru GN'R. Ta wiedza była powodem dla którego zdecydowałem się na wyprawe do Łodzi. Nie bez znaczenia była niedawna lektura książki basisty Gunsow - Duffa McKagana. Mocna rzecz o karierze facetow, którzy w latach 80/90-tych rządzili na swiatowych estradach, a ich postpunkowy hard rock wyznaczyl kierunek rozwoju muzyki tamtych lat.

Swiatla były, ale bez orgii; brak
telebimow to skucha.
Nie było lekko. Piateczek! Pomimo, ze wyruszyliśmy z W-wy o 16:30, dotarliśmy do Atlas Areny niewiele przed 20:00. Rowno o 20:00 na scene wyszli zagrzewacze, którzy calkiem sprawnie radzili sobie z własnym jak sadze repertuarem. Halasowali przez 45 min. by ustapic miejsca Slashowi i jego kompanii. Panowie sprawnie zainstalowali się na scenie, wpieli do pradu i już pare minut po 21:00 zaczeli jazde.
To było to! Slash ani na chwile nie zszedł ze sceny, nie zwolnil tempa. Był w znakomitej formie. Razem z reszta kapeli tworzyli zgrane combo, które znakomicie radzilo sobie z kawałkami z własnego repertuaru jak i utworami GN'R. Swietne rockowe granie. Bardzo dobre naglosnienie (inaczej niż na Motorhead na Torwarze [za glosno] i Dianie Krall także na Torwarze [za cicho])

Slash na froncie, reszta z tylu. Realizacja oczekiwan fanow.
niezle wywazone, dzięki czemu pomimo miejsc z boku estrady, było slychac dosłownie wszystko.


Brak telebimow do których przywykłem, które staly się praktycznie standardem na większości koncertow uważam za spory minus. Brakowalo mi możliwości zobaczenia sprawności Slasha na zbliżeniach (niewielkie kamery na gryfach gitar o także standard) oraz pokazywanych zwykle na wielkich ekranach telebimow zblizen twarzy muzykow.
Gdzies w okolicach 1/3 koncertu Slash zapowiedział niespodzianke: lokalna, polska gwiazde - Dode.
Doda. Swoim zachowaniem usilowala
sprawić wrazenie, ze jej relacje ze
Slashem sa bliższe, cieplejsze. Jednak
proba polozenia Slashowi reki na
ramieniu spotkala się z więcej niż
chlodna rekakcja gitarzysty, która
odczytałem: zaplacilas, zaspiewalas,
spadaj. Tylko po co ten obciach
był potrzebny Slashowi?
Zanim publiczność zorientowala się o co i kogo chodzi, Doda już była na scenie wzbudzając dezaprobatę artykuowana buczeniem... Sweet Child O' Mine w jej wykonaniu nie było zle, ale do Axla było jej daleko... Dla mnie sam fakt wykonania jednego z najbardziej rozpoznawalnych kawalkow GN'R przez kobiete, już był swoistym peknieciem, a wykonanie go przez Dode nieporozumieniem. Bo jak napisałem wokalnie nie było zle, ale wizualnie, fatalnie. Doda, jak to Doda wyszla na scene w bardzo obcislej, migotliwej, swiecacej sukience, tak krótkiej, ze chyba wcześniej musial zaliczyć wizyte u elektryka (przeniesienie gniazdka) i szpilach tak wysokich, ze ledwo chodzila, a o skakaniu nie moglo być mowy. Jednym słowem zdecydowanie nie pasowala do rockowego anturażu kapeli Slasha, a jej glamrockowy outfit kwalifikowal ja do wystepow z Ziggy Stardustem, czy innym Gary Glitterem. Zaspiewala, zeszla, Slash & Co. skasowali swoje, i grali dalej.
A dalej było tylko lepiej. Kapela wyraźnie się rozgrzewala napedzana energia zywo reagujacej publiczności. Slash zgodnie z oczekiwaniami dal niesamowity popis swoich umiejetnosci grając jeden z kawalkow jako jedna dluga partie solowa w czasie której, reszta kapeli wycofala się w cien glebi sceny, żeby stojąc pod piecami dyskrenie wspomagac Slasha, który wymiatal na froncie. (duzy ekran az się prosil w takich momentach) Poleciala także chyba najbardziej znana rzecz The Conspirators - Anastasia oraz mieszanka reperturtuaru GN'R z własnymi dokonaniami. Wokal Mylesa Kennedyego akceptowalny (dla mnie) we własnych kawałkach Konspiratorow nie był wystarczająco przekonywujący w tych z repertuaru GN'R (moim zdaniem oczywiście). W sposób oczywisty każdy kto się bierze za repertuar Gunsow naraza się na porównanie z Axlem, a z nim rownac się trudno...
Final! Leca confetti, Slash wymiata, publiczność szaleje! Się dzieje!
Nie wystarczy umiec spiewac. Trzeba mieć te sile, te moc, to razenie, które charakteryzują pierwowzor. Charyzma lidera i wiarygodność wspoltworcy to elementy trudne, jeśli nie niemożliwe do podrobienia, zwłaszcza, gdy wykonania/interpretacje usilaja być blisko/ludzaco podobne do oryginalu. To się nie może udac i moim zdaniemi było to slychac, widać i czuc.
Nie zmienia to faktu, ze ogolnie było bardzo dobrze. Oceniam koncert bardzo wysoko. Kwalifikuje jako jeden z lepszych na których byłem, chociaż mialbylm trudność z ustawieniem kolejności. Otoz chodze zwykle na bardzo dobre koncerty:) Pierwszym, prawdziwym był bodaj koncert Supertramp. Londyn w zamierzchłych, wczesnych latach 80-tych...

Slash z kolegami gral 2h+. Mysle, ze nikt z publiczności, która w około 60%-70% wypelnila Atlas Arene nie był zawiedziony. Patrzylem na wychodzących z koncertu ludzi. Przekroj wielku od lat nastu do nieskonczonosci, a wszystkie gębusie usmiechniete, zadowolone, wręcz szczęśliwe, pomimo, ze bilety tanie nie były. Nasze, siedzące kosztowaly 280 zl. Te do Golden Circle w momencie kiedy kupowałem swoje były już niedostępne, ale musiały kosztowac 300+.
Znakomity wieczor pelen dobrych emocji.
Dobra była także organizacja calosci. Duzo "porządkowych" dzięki którym latwo było znaleźć toalete, wjechać/wyjechać z parkingu. W W-wie byliśmy już w sobote, a do domu dotarłem po 1:00.
(teraz, kiedy koncze posta, w Trojce leci November Rain w bogatej, uczesanej ver. z towarzyszenim orkiestry; znak jakiś, czy co?)

środa, 25 listopada 2015

"Steve Jobs", reż. Danny Boyle, USA, 2015, film, właśnie w kinach

"Steve Jobs", reż. Danny Boyle, USA, 2015, film, właśnie w kinach

Nie czytałem zadnej z biografii Jobsa.
Nie byłem na poprzednim filmie.
Byłem jednak świadkiem i uczestnikiem tego co dzialo się w branzy IT od momentu kiedy sir Clive Sinclair dal swiatu ZX 81, a szybko potem ZX Spectrum. Gdzies w tym samym czasie Jobs z Wozniackiem, Hewlett z Packardem siedzieli w garażach, dłubali w elektronice, tworzyli historie.

"Steve Jobs" to oczywiście film biograficzny. Zupełnie niefilmowy. Zaludnia go masa niefilmowych gadających glow. Na ekranie pada mnóstwo slow bez dubbingu, co  wymusza bardzo szybkie czytanie, a w konsekwencji utrate akcji dziejącej się w dalszych planach. Można probowac zrezygnować z czytania, wsluchac się w dialog, obserowowac robote reżysera, scenografa, gre aktorow, ale... Takie filmy powinny mieć dubbing. Bez niego widz dużo traci (moim zdaniem oczywiście).
"Steve Jobs" dla wyznawcow Apple - OK.
Dla reszty? Raczej slabiaczek pomimo dobrej roboty reżysera i udziału Kate Winslet.
Podana w ekspresowym skrocie filmowa historia Steva Jobsa okrzykniętego geniuszem marketingu mnie nie zachwycila. Nie znaczy to, ze się nudziłem. Wiekszosc ludzi wspomina swoja mlodosc z sentymentem, a ten film cofnal mnie o 30+ lat, spowodowal, ze przypomnialm sobie klienta, który wpadl do piwnicy firmy w której wówczas pracowałem, z kupionym u mnie i niesionym na rekach Apple II (komputer ocalal, ucierpiał klient). Przypomnial o wojnie systemow PC i Mac, szumie medialnym wokół projektu Next, który miał swoja wielka premiere na jednym z CEBIT'ow, które wówczas regularnie wizytowałem. Odswiezyl pamięć landrynkowych obudow komputerow AiO na które snobowali się ludzie wolnych zawodow, iPody, iPhony i iPady...

Historia toczy się dalej. Rzadza otwarte systemy (Android), a w ograniczony iOS wierza glownie wyznawcy Apple.
Nadal liczni, ku radości udzialowcow Apple.

sobota, 14 listopada 2015

"Listy do M. 2", reż. Maciej Dejczer, PL, film, właśnie w kinach

"Listy do M. 2", reż. Maciej Dejczer, PL, film, właśnie w kinach

Zamiast "11 minut", w wyniku blednej informacji na Filmweb obejrzałem "Listy do M.2".
Nie podobala mi się czesc 1-sza.
Widziana przez przypadek czesc 2-ga jest żałośnie słaba, nieudolna, chaotyczna, nie ratuje jej udział czolowki PL aktorow.
Ot, knot (czyli gniot).

"Opozycja", "Dance on Glass", "Lorien", koncert live, Centrum Promocji Kultury, sobota, 2015.11.07

"Opozycja", "Dance on Glass", "Lorien", koncert live, Centrum Promocji Kultury, sobota, 2015.11.07

Moja obecność na tym koncercie była naturalna konsekwncja uczestnictwa w koncercie "Cheap Tabacco". Zwyczajnie i po prostu sprawdziłem na stronach CPK jakie koncerty maja w planie...
Zadnej z tych kapel nie znalem wcześniej, chociaż wydaje mi się, ze "Dance on Glass" jako nazwa, doleciało do mnie z przestrzeni medialnej. Znalem czy nie, zdecydowałem, ze
"Lorien". Front - Inga Habiba, z prawej
Piotr Kazała, którego dośpiewy drażniły
moje ucho.
zaryzykuje poswiecajac sobotni wieczor na odsłuchanie nieznanej muzyki w miejsce najnowszego Bonda (on poczeka, koncert ucieknie).
Nie zaluje.
Za 5 zl dostałem blisko 3h muzyki.
Nawet jeśli nie wszystkie 3 kapele graly to co mnie kreci, i tak było warto.
Zagrali w kolejności: "Dance on Glass", "Lorien", "Opozycja". Moim zdaniem kolejność powinna być trochę inna: "Lorien", "Dance on Glass", "Opozycja", według zasady dobre, lepsze i najlepsze.
"Opozycja", która była gwiazda wieczoru (zgodnie z zapowiedzia wokalistki "Lorien") rzeczywiście dolozyla do pieca. Mocno, glosno, energetycznie. Fajne, punkowe granie. Dobre teksty, silny, meski vocal, to power tej kapeli. Graja w roznych skladach od 1984 roku!
"Lorien", które mnie nie przekonalo do swojej muzyki - szeroko rozumiana muzyka alternatywna - było za to najbradziej atrakcyjne wizualnie dzięki osobie wokalistki - Ingi Habiby. Wydaje mie się, ze najsłabszym punktem ich występu, były bardzo slabe (moim zdaniem) wokalne wejścia gitarzysty.
"Dance on Glass". Ania Blomberg-Gahan
z opadającym ramiączkiem i kartonowym
pudlem, którego zawartość pozostala
do końca zagadką.
"Dance on Glass", podobnie ja reszta, nie sa młodziakami. Graja od 1984 roku. Rozne składy spina wokalistka Ania Blomberg-Gahan, która na koncertach wspierają muzycy ze składu "Opozycji". Black-in-black kreacja wokaliski, wysoki glos, anglojęzyczne teksty i gotycki przechyl pewnie mogą się podobać, ale...
Mnie się podobala "Opozycja"!

"Opozycja" z Arkiem "Krzywym"
Krzywodajciem na froncie kończyła
wieczór. Szkoda, ze po koncercie
nie można było kupić płyt. Na "a"
też słabo, same używki.
 
Centrum Promocji Kultury na Pradze to dziwne miejsce. Byłem tam 2x i 2x byłem zaskoczony jego atmosferą. Takie skrzyżowanie osiedlowego klubu  (4:2 Polska/Islandia, patrze jednym okiem) Złotej Jesieni, sali koncerowej, świetlicy. Mysle, ze Centrum ma duzy potencjal, ale z jakis wzgledow nie jest wystarczająco popularne, rozreklamowane zwłaszcza wśród młodzieży.
Slaba aktywność na fejsie?
Byłem na dwóch koncertach. 2x byłem zaskoczony wiecj niż skromna iloscia publiczności, która za cene 5 zl/bilet zestawiona z jakoscia grających kapel  powinna wypelnic sale o pojemności 200 osob po brzegi.
Sledze aktywność CPK, zwlaszcza te koncertowa.
Muzyka live...
NAJ! Niezaleznie od gatunku:)


piątek, 30 października 2015

Cheap Tabacco, koncert live, Centrum Promocji Kultury, W-wa, czwartek, 2015.10.29

Cheap Tabacco, koncert live, Centrum Promocji Kultury, W-wa, czwartek, 2015.10.29

Nazywaja się Cheap Tabacco. Sa polska kapela grajaca rocka. Pewnie nigdy bym o nich nie uslyszal, gdyby nie Piotr Baron z Trojki, który w swoich "Trzech wymiarach gitary" zagarl ich 2x. To co uslyszalem było na tyle fajne, ze na rzecz koncertu zrezygnowałem z wieczornej, czwartkowej jazdy na rowerku.
Nie zaluje.
Tanie Tytotnie maja klasyczny skład: 2x gitara, bębny i wokal. Wokal ucielesnia Natalia Kwiatkowska, która także przygrywa na klasycznej gitarce wpiętej do pradu. To ona tworzy front, jest twarza kapeli, jednym z jej filarow. Ma bdb. glos, pisze muzyke i teksty, dobrze się rusza, jest mloda, atrakcyjna i ma to cos - rockowy drive. Michal Bigulak na basie wraz z Adamem Partyka na perkusji stanowią solidne zaplecze rytmiczne, a Robert Kapkowski na gitarach wymiata swoje. Calosc więcej niż mila dla ucha.
Tanie Tytonie daly koncert za tanie pieniądze (5 zl/bilet) w Centrum Promocji Kultury na Warszawskiej Pradze. Ostatnio byłem (i będę) na paru koncertach kosztujących 300+ i prawda jest taka, ze na Cheap Tabacco bawiłem się nie gorzej, ba, nawet lepiej. To w dużej mierze zasluga gatunku - rock. Ale nie tylko. To także swiezosc, bezpretensjonalnosc, mlodosc.
Cheap Tabacco wydali 2 plyty. Koncert na Pradze jest początkiem trasy promującej ich drugi krazek - Promises of Tomorrow. Nie szukajcie go w sklepach. Do kupienia w necie, lub na koncertach.
Moglbym pisać dużo i pochlebnie o ich muzyce. Krytykowac schematyczność niektorych utworow. Zastanawiac się nad angielskimi tekstami Natalii i komplementowac brzmienie. Jednak miast dokonywać logicznego rozbioru tego co robia lepiej odsluchac ich na YT lub pojsc na koncert (kolejny warszawski niebawem).
Wczoraj sluchalem ich na koncercie. Dzisiaj sluchalem ich w samochodzie.
Dawka pozytywnej energii.
Dla każdego.

środa, 28 października 2015

"Demon", reż. Marcin Wrona, PL Izrael, 2015, film, włąśnie w kinach

"Demon", reż. Marcin Wrona, PL Izrael, 2015, film, włąśnie w kinach

Dałem mu "ujdzie", czyli 4/10 w skali Filmwebu.
Może jest troszkę lepiej, może nawet na 5, ale film nie jest wystarczjaco demoniczny, a Demon zdecydowanie za mało demoniasty.
Miałem większe oczekiwania rozbudzone poprzednimi niezlymi filmami M. Wrony: "Moja krew", "Chrzest", (z których bardziej podobala mi się "Moja krew"), a do tego ten Izrael jako wspolproducent.
Niezaleznie od tragicznej śmierci reżysera film z pewnoscia bym obejrzał. Marcin Wrona dobrze się wprowadzil w swiat filmu. Miał znaczne osiagniecia jak na 42 lata. Szkoda, ze go nie ma.
W przypadku "Demona" wzial się za bradzo trudny gatunek jakim jest thriller z elementami metafizyki, horroru. Wydaje mi się, ze poradzil sobie z tym poprawnie przy pomocy dobrych aktorow, którzy umieli zachować stosowne proporocje w dozowaniu srodkow aktorskich. Dzieki nim wlasnie sceny widzeń, opętań, kontaktu z demonem sa wiarygdone, nie budza smiesznosci o co latwo w przypadku słabego warsztatu.
"Demon" to także rzecz o splocie polsko-zydowskim, który przed wojna był oczywista rzeczywistoscia w każdym polskim miasteczku, żydowskich mistycyzmach, polskich lękach, przenikaniu kultur, ich znaczeniu i wpływowi na czasy wspolczesne.
Jednak wydaje mi się, ze gdyby to zrobil Smarzowski bylbym bardziej zmieszany i wstrzasniety.
Bo tak, to moim zdaniem "Demona" można sobie darować.

niedziela, 18 października 2015

"Pierwszy Śnieg", aut. Jo Nesbo, książka

"Pierwszy Śnieg", aut. Jo Nesbo, książka

To jeden z niewielu kryminalow jakie ostatnio przeczytalem. Pierwszy(!) kryminal skandynawski (z wykrzyknikiem, bo zrobily się b. popularne, a ja dopiero teraz) i pierwszy z wielu popełnionych przez Jo Nesbo.
Wybor tego tytułu nie był przypadkowy. Ksiazka jest prezentem od koleżanki, która czyta tak dużo, ze skutecznie zawyza statystyki czytelnictwa nie tylko w PL, ale także w krajach anglo- i niemieckojęzycznych, a całego Nesbo machnela (pewnie) za jednym dosiadem w jakiś dluzszy weekend.
W każdym razie to wlasnie kolezanka, książek pożeraczka, wybrala ow tytul i wybor okazal się być trafiony.
"Pierwszy snieg" jest fajna rozrywka pomimo, ze mroczna atmosfera i pokrecona osobowosc glownego bohatera - komisarza Harrego Hole wcale fajne nie sa.

Lektura tej książki przypominala mi trochę zakupy w Ikei: mnóstwo obiektow (rzecz jest o seryjnym zabójcy, wiec ludzi zwych, martwych, miejsc i dat oj, dużo) o trudnych do przeczytania/zapamietania/wymówienia nazwach. Do tego wiele nazw własnych pisanych jest z uzyciem skandynawskich znakow diaktrytycznych, które przypominając sybole runiczne dodaja calosci więcej mroku i tajemniczości.
Na końcu okazuje się, ze wszystko jest proste jak deska, norweska, a seryjnym morderca jest ten, no... Jens Weißflog*, nie, to Niemiec, może wiec Bjørn Wirkola, albo jakos tak.
Zreszta jak przeczytacie, to się dowiecie.

Przeczytac jako przerywnik miedzy poważniejszymi pozycjami warto. Ksiazka czyta się szybko i da się ja przeczytac w jeden weekend pomimo znacznej (427 str.) objetosci. Mnie się ta sztuka nie udala (permanentny brak czasu) i czytając ja przed około 4 dni miałem problemy ze skojarzeniem/zapamietaniem miejsc, ludzi i zdarzeń im przypisanych.
"Pierwszy snieg" należy do tych lektur od których trudno jest się oderwać. Wciaga, kaze myslec o jej bohaterach, powoduje, ze zabiera się ja ze sobą do fabryki, żeby nawet w krótkiej przerwie rzucic okiem na następne kartki, posunąć akcje do przodu.
Pierwsza i pewnie nie ostatnia ksiazka z Harry Holem w glownej roli jaka przeczytałem.

* Skojarzenie z Jensem Weißflogiem nie jest przypadkowe, wiaze się z pewnym, dość jak mi się wydaje smiesznym zdarzeniem z jednej z wypraw zeglarskich po Wielkich Jeziorach Mazurskich w latach 80-tych. Jak mnie najdzie wena to może o tym napisze.

niedziela, 11 października 2015

"Od zwierząt do bogów. Krótka historia ludzkości", aut. Yuval Noah Harari, PWN 2014, książka

"Od zwierząt do bogów. Krótka historia ludzkości", aut. Yuval Noah Harari, PWN 2014, książka

Zmaganie z 500+ stron tej popularnonaukowej książki, która dostałem w prezencie trwalo dluzsza chwile glownie z racji permanentnego braku czasu. Ksiazka jest bardzo ciekawa, niezle napisana i powninna zainteresować praktycznie każdego.
Mnie się podobala.

Kiedy ja dostałem uderzyl mnie brak notki biograficznej o autorze, która zwykle umieszczona jest na "skrzydełku" wydawnictw tego typu. Dopiero po jej skończeniu przeczytałem, ze  autor, rocznik 1976, jest izraelskim historykiem, który zrobil doktorat na Oxfordzie, a ta ksiazka jest jego jedynym znaczącym dokonaniem. Miałem pewne wątpliwości co do wartości niektórych dowodow zwłaszcza w pierwszej części ksiazki dotyczących sposobu i powodow, dla których znakomita wiekszoc ludzkości ze zbieraczy stala się rolnikami, zmieniajac koczowniczy tryb zycia na osiadly. Odnioslem wrazenie, ze autor usiluje dowieść prawdy zalozonych z góry tez. Troszke mnie to uwierało. Klocilo z logika i moja skromna wiedza na temat przyczyn zmian trybu zycia owczesnych ludzi.
Jednak nie zmienia to faktu, ze ksiazka jest ciekawa i warta rekomendacji.
Nie jest tak dobra jak znakomita "Krotka historia prawie wszystkiego" Billa Brysona, która goraco polecam jako zelazna pozycje domowej biblioteki, lekturę, która dzięki swej interdyscyplinarności, talentowi autora oraz znakomitemu tłumaczeniu jest ksiazka do której chętnie się wraca, która moim zdaniem powinna być lektura obowiazkowa na poziomie liceum. Jest tak dobra, ciekawa, wciagajaca, ze może być inspiracja dla młodych do pogłębiania wiedzy. Starszakom tez się przyda:)
"Od zwierzat do bogów" także zmusza do myslenia.
Niespelna 100 tys. lat historii człowieka na Ziemi. Od grzebania palcem w ziemi, do grzebania w kodzie DNA, a nadal jesteśmy zwierzętami, które swoje problemy i frustracje zalatwiaja maczuga, nawet jeśli jest nia nowoczesny lotniskowiec i F16.
Jak wygladamy jako cywilizacja, która z jednej strony cierpi na nadmiar kalorii, otylosc i choroby cywilizacyjne, z drugiej zas toleruje smierc glodowa i ludobójstwo?
"Od zwierząt do bogów" - zwierzętami jesteśmy nadal, bogami na pewno jeszcze nie.

sobota, 3 października 2015

Taco Hemingway, live, Warszawa, PALLADIUM, sobota 2015.09.19

Taco Hemingway, live, Warszawa, PALLADIUM, sobota 2015.09.19

Koncert wyprzedany! Przeczytalem, gdy wszedłem na strone Palladium, żeby kupic bilety. Ponoc sprzedaly się w ciągu 1h od ogłoszenia daty i miejsca koncertu. Nie wiem jaka była ich regularna cena. Z archiwum allegro wynika, ze dochodzila do 200 zl... (Slash w Łodzi od 240 zl).
Chcialem zobaczyć Taco na zywo. Na jego pierwszy koncert w klubie Hocki-Klocki w wyniku własnego gapiostwa nie dotarłem. Obiecalem sobie, ze na kolejny koniecznie, a tu kicha.

Taco jest dla mnie bardziej zjawiskiem kulturowo-socjologicznym (dzisiaj nr 3 na LP Trojki) niż artystyczno-muzycznym. Dowodem na sile netu, portali spolecznosciowych. Zywym przykładem młodego człowieka, który w ciągu kilku miesięcy z zupełnego niebytu dorobil się sążnistego artykulu w Newsweeku, wywiadow w Trojce, koncertu na Openerze, numeru 1 na LP Trojki (2 kolejne notowania, "Nastepna stacja") oraz co najważniejsze, licznej i wiernej rzeszy fanow.
Taco jest autorem tekstow i spiewajacym(?) frontmanem. Rumak odpowiada za bity. Razem tworza rap. Rap nie jest moja bajka. Mysle, ze jedna z przyczyn jest to, ze muzyka jest zwykle tlem do moich codziennych zajec. Nie wsluchuje się w teksty, a te w rapie sa najważniejsze. Muzyka (bity) sluzy tekstowi podkreslajac wage slow, ale sama nie niesie emocji takich jak porządny kawalek rockowy, czy bluesowy. Poza wszystkim rap w stacji której słucham (Trojka) to margines, a raczej to BYŁ margines, bo pojawil się Taco...
Taco i jego "Nastepna stacja" była "piosenka tygodnia" Trojki. Nie dalo się przed nia uciec. Tekst o podrozy metrem z urodzinowej imprezy u Jarzyny wbijal się w glowe w rytm bitow Rumaka.
Taco ma w dorobku raptem dwie EPki: "Trojkat warszawski" i "Umowa o dzielo" (można pobrać legalnie z jego strony), a wszystkie teksty sa rownie ciekawe, pelne interesujących obserwacji, zwrotow akcji, point, a wszystko z pozycji mieszkjacego w dużym miescie młodziaka.

A koncert?
Zdecydowalem się na miejsce na balkonie. Tuz przy
barierce. Było dobrze slychac, widać, także publiczność
i jej reakcje.
Tak, wszedłem. Zle odczytałem info o godzinie rozpoczęcia koncertu. Byłem w Palladium przed 20:00. Planowy czas rozpoczęcia koncertu godz. 21:00 ulegl "modyfikacji", gdyż JEDEN bileter nie radzil sobie ze sprawdzaniem biletow/wpuszczaniem ludzi. Koncert rozpoczal się tuz przed 22:00. Ku mojemu zdziwieniu mloda publiczność na obsuw zareagowala b. spokojnie. Czesc gaworzyla sobie z rówieśnikami, inni wyciągnęli samrtfony i zajeli się aktywnoscia w necie.
Head down generation.
Zaczelo się tuz przed 22:00. 1500 łap w gorze i chór gardel dospiewujacych teksty robil wrazenie. Zywo reagujaca publiczność bawila się dobrze przy wszystkich polskich kawałkach. Kiedy Taco siegnal po teksty w jezyku language, od których ponoc zaczynal swoja przygodę z rapem, nie wygladalo to już tak dobrze. Bo jak już wcześniej pisałem teksty sa glowna sila, kwintesencja przekazu. A przekaz kierowany jest do młodzieży - rowiesnikow Taco: imprezy, markowe ciuchy, iPhony, czyli nic z klimatow Paktofoniki, "Jestes Bogiem" (kto nie widział - koniecznie) i slaskich blokowisk. Potem jeszcze bisy. Taco powiedział, ze nigdzie mu się nie spieszy, ze nic nie zaplanowal na wieczor po koncercie, wiec publiczność skutecznie wyklaskiwala Taco i Rumaka.
Strona wizualna pomimo zdjęć i filmow ilustrujących teksty
- wiecj niż skromna.
Nie bez znaczenia dla calosc odbioru były generowane przez rzutnik zdjęcia i filmy ilustrujące teksty.
To niezły, ożywczy pomysl, bo statyczny Rumak za konsoleta, Taco z mikrofonem i ubogie swiatla to zdecydowanie za mało jeśli chodzi o warstwę wizualna. Troszke brakowało mi tego co zawiera ksiazeczka towarzyszaca podwojnemu CD, tlumaczaca pochodznie fraz, wyjasniajaca fanom (efekt plebiscytu w necie) skojarzenia i przyczyny powstania niektórych tekstow, czyli pogaduchy Taco z widownia. Ale może się czepiam.
Było dobrze. To był dobrze spedzoeny wieczor, pomimo, ze  przesuniecie godziny koncertu spowodowalo, ze uciekla mi zaplanowana impreza na której grano bluesa i rocka na zywo.

Jakis czas potem Taco był zaproszony do Trojki, gdzie udzielil obszernego, godzinnego wywiadu red. Agnieszce Szydlowskiej. Można go z pewnoscia odsluchac grzebiąc w trojkowym archiwum. Ja wysluchalem live jezdzac na rolkach na Narodowym. Wynikalo z niego m.in. ze Taco ruszyl w trase po Polsce, ale wszystkie bilety od dawna sa wyprzedane...

Nie słyszeliście Taco? Jest na YT, a pliki mp3 można sciagnac legalnie.
Bo wejść na koncert będzie ciężko, chociaż bilety z pewnoscia pojawia się na allegro...

piątek, 18 września 2015

"Everest", reż. Baltasar Kormákur, Islandia, USA, GB, film, właśnie w kinach

"Everest", reż. Baltasar Kormákur, Islandia, USA, GB, film, właśnie w kinach

Kto lubi temat "góry" polubi ten film.
Mnie się podobal.
Oszalamiajace zdjęcia (byłem na seansie 3D), przyroda sfotografowana najnowsza technika, a w tym wszystkim ludzka nicość i wielkość w mierzeniu się z Górą Gór.
Szkoda, ze nie MY zrobiliśmy ten film. Mielismy/mamy sporo do powiedzenia w najwyższych gorach. Historii, autentycznych, takich jak w "Everest" mamy na pęczki. Utytulowanych himalaistów, prawdziwych, sportowych dokonan z pewnoscia więcej niż Amerykanie.
Zasadniczym problemem (moim zdaniem oczywiscie) jest brak dubbingu. Ogladanie ver. 3D z polskimi napisami, które pojawiają się w pierwszym planie jest meczace. Przenoszenie wzroku z planu pierwszego na dalsze to mega trudne cwiczenie dla oczu, a film trwa 2h+.
Ale 3D to jednak jest TO!
A Góra?
Jest smiertelna, zimna, kusi i czeka.

niedziela, 30 sierpnia 2015

"Dar" (The Gift), reż. Joel Edgerton, USA, 2015, właśnie na ekranach.

"Dar" (The Gift), reż. Joel Edgerton, USA, 2015, właśnie na ekranach.

Wybor sprowadzal się do nowego Woody Allena i "Daru". Padlo na "Dar".
To poprawny dreszczowiec, który spokojnie można sobie darować.
Z pewnoscia sa lepsze.
Spora zaletą filmu jest wyraźny, zrozumialy angielski. Pojscie na film można potraktować jako wprwke jezykowa.

sobota, 22 sierpnia 2015

Wkra, 2015.08.22, rowerowe

Wkra, 2015.08.22, rowerowe

Most kolejowy na Wkrze. Specjalnie urodziwy to on nie jest. Wygląda prawie jak mosty w Stańczykach, ale biegnie po
nim czynna linia kolejowa. (foto Jacek M.)
 
Tego nie wolno robić! Przed Pendolino nie ma ucieczki! 
Dobrze, ze nie jeździ po tej trasie (chyba). (foto Jacek M.)
Ruszylismy poza nasz las - Mazowiecki Park Krajobrazowy. Podróże jak wiadomo kształcą. Cóż, wyszło na to, że nad Wkrą jest inaczej niż nad Świderm, ale ścieżki kiepskie, zdecydowanie mniej atrakcyjne niż w MPK. Może kiedyś wybierzemy się na Wkre na kajaki. Rzeka wygląda ciekawie, a na brzegach mnóstwo miejsc na ognicho i pieczenie kielbachy. Rowerowo raczej kiepsko. W gore rzeki (od Pomiechówka) slaba sciezka wzdłuż rzeki. Powrot asfaltem.

niedziela, 16 sierpnia 2015

Messi i Ronaldo gryzą z zazdrości pazury, czyli - The Magnificent Flying Rat

Messi i Ronaldo gryzą z zazdrości pazury, czyli  - The Magnificent Flying Rat

Szczuralski wtargął do naszej piwnicy. Nie chcieliśmy go unicestwić. Postanowilismy go poprosic, żeby nie wyżerał naszych zapasow, nie kupkał i nie siusiał w naszej piwnicy. I wyprosić.
Pod tym linkiem zapis akcji po obejrzeniu której panowie Messi i Ronaldo postanowili przejść na emeryturę....a ja czekam na angaż z Barcy lub Realu.
Póki co bezskutecznie.

Niestety.
Dosc szybko okazało się, ze Szczuralski miał towarzystwo. Byly jeszcze DWIE paskudy! Te uśmierciliśmy przy pomocy pułapek. Najskuteczniejsza przynetą okazaly się kabanosy marki Krakus.
Gratki dla producenta!
Zanim jednak udaly się druga strone Styksu zniszczyly:
- koszulka polo... x1
- rękawiczki kolarskie... x2
- "Halo headband"... x1
- plus rozne silikonowe elementy... trwa inwentaryzacja.

"Amy", reż. Asif Kapadia, GB, 2015, film, właśnie na ekranach

"Amy", reż. Asif Kapadia, GB, 2015, film, właśnie na ekranach


Film jest przejmujący, brutalny w swojej dokumentalnej doslownosci.
Bardzo mi się podobal.
Pojscie na "Amy" było dla mnie czyms naturalnym. Przeczytalem sporo książek o kapelach i muzykach rockowych/jazzowych, którym udało się uniknąć losu Amy. Ona nie była wystarczajaco madra, może nie żyła wstarczajaco długo jak słusznie zauwaza Tony Bennett, żeby wyjść z nalogow i za jakiś czas napisac o tym ksiazke. Zmarla majac 27 lat zapijając się na smierc.

"Amy" to powalajaca sila dokumentu, muzyka plus zgrabne zlozenie roznych filmowych, fotograficznych bits&pieces w wyważoną calosc.  Nie watpie bowiem, ze tworcy filmu mogli umiescic bardziej drastyczne materialy, jednak uniknęli pułapki taniej sensacji i wlasnie w wywazony moim zdaniem sposób pokazali staczanie się Amy.
Ten film to swiadectwo, ze ułomne rodziny to dzieci o zwichniętej psychice, które nie majac wzorow w osobach matki i ojca, nie majac wyznaczanych limitow zachowań nie radza sobie w dalszym zyciu.
"Amy" to dowod na to, ze nawet wlasny ojciec (porzucil rodzine na wiele lat) za kilka srebrników jest gotow sprzedać prywatność corki.
Film, co nie jest odkryciem, dowodzi także, ze tzw. branża potrafi zarżnąć kure znosząca złote jaja realizując doraźne cele = zarabiając srebrniki.
Kasa rządzi.
Otaczalo ja mnóstwo ludzi. Miala chlopakow, męża, przyjaciół, ojca i matke, którzy w większości grzali się w cieple jej slawy, korzystali z jej sukcesu. Nawet po jej śmierci, bo nie watpie, ze priv. filmiki i foto z zasobow/komórek jej przyjaciol trafily do filmu za ciężkie pieniądze.
Smierc, tragedia sprzedaja się lepiej niż sukces.
"Amy".
Smutny film o niegrzecznej dziewczynce, która nie chciała, może nie zdążyła dorosnąć i przyjaciołach posrod których "psy zajaca zjadły".



poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Mazowiecki wieczorny klimacik, 2015.08.07, rowerowe

Mazowiecki wieczorny klimacik, 2015.08.07, rowerowe

Dlatego lubię jeździć po szosie. Wystarczy wbić się w lokalne asfalty, żeby cieszyć oko polami po horyzont, bocianami,
malowniczymi zachodami słońca i niższą(!) temperaturą.

Szosa z synkiem, niedziela 2015.08.02, rowerowe

Szosa z synkiem, niedziela 2015.08.02, rowerowe

Dzisiaj tlen 2,5h - zakomunikowało dziecko. Jedziesz? - spytal. Bo wiesz, ja lubię z Toba jeździć - kontynuował synek.  Pewnie dlatego, że ciągle jestem niezły - odparłem z dumą i nadzieją. Tak, to też, ale głównie dlatego, że w odróżnieniu
od moich rówieśników mało mówisz - powiedział Maciek.
(bo jak tu gadać, kiedy jest się zajętym łapaniem oddechu)

 

środa, 29 lipca 2015

Muzeum Powstania Warszawskiego, Koncert "Placówka'44", Voo Voo i goście, piątek 2015.07.24

Muzeum Powstania Warszawskiego, Koncert "Placówka'44", Voo Voo i goście, piątek 2015.07.24


Kamerlanie i bez zadęcia. Kolejny udany rocznicowy koncert.
To kolejny, czwarty już koncert upamietniajacy rocznice Powstania Warszawskiego organizowany na terenie Muzeum Powstania, na którym byłem. Kolejny, który mi się podobal potwierdzając moim zdaniem slusznosc idei organizowania takich imprez.
Kombatanci, politycy, mlodziez spotykają się 1-szego Sierpnia na Cmentarzu Powazkowskim. Na koncerty przy Muzeum Powstania Warszawskiego przychodzi glownie mlodziez (stad moja tam obeenosc) i w odróżnieniu od obchodow kombatanckich ta impreza wolna jest od demonstracji politycznych, buczenia i innych dziwnych zachowan, które nie licuja z powaga miejsca i rocznicy.

Tym razem gralo odpowiadające za muzyke VooVoo. Spiewali glownie zaproszeni goście plus W. Waglewski. Teksty pochodzily z wierszy przysylanych na konkurs zorganizowany polowie sierpnia 1944 przez AK. Z pewnym wyprzedzeniem w Trojce puszczano zwiastun plyty/koncertu "Placówka'44", którym był najlepszy moim zdaniem i najbardziej dynamiczny kawalek w wykonaniu Organka: "Palec na cynglu".Pomyslem, który ponownie się sprwdzil było zaproszenie młodych wokalistów, glownie wokalistek.  Wiarygodnosci dość naiwnej poezji nadawal wiek wykonawców wraz z odrobina staranności w ubiorze nawiazujacym do okupacyjnego sznytu. To były teksty pisane w tamtym czasie, przez tamtych ludzi. Proste, bezpośrednie, naznaczone (chyba) przeczuciem zblizajacej się kleski. Pozbawione fałszywych nut, koturnów o jakie można byłoby je posadzac, gdyby były napisane wspolczesnie.
Mateusz Pospieszalski szalal na froncie na saksofonach, dogrywal na klawiszach, udzielal się w chorkach, czyli robil znakomicie swoja robote sprawnego multiistrumetalisty. Nad caloscia czuwal grając na wielu gitarach brodaty (Wojtek zrob wreszcie cos z ta kozia broda, proszę!) Wojciech Waglewski, a z tylu sprawnie radzila sobie sekcja rytmiczna: kontrabas Karim Martusewicz i prekusja Michał Bryndal.
Było fajnie. Refleksyjnie.

Na froncie z gitara b. dobry Organek w przebojowym
"Palec na cynglu". 
Publicznosc (około 1 tys.) nagrodzila artystow długimi brawami i zmusila do bisu (Organek).

Moim zdaniem taka formula sprawdza się zdecydowanie lepiej niż czysto rockowe koncerty w stylu "Luxtorpedy" z zeszłego roku. Z czterech, które widziałem nr. 1 jest koncert Lao Che "Powstanie Warszawskie", potem "Morowe Panny" i "Placowka'44", na końcu "Luxtorpeda".
Bo chociaż kaliber tekstow i wykonania daleki jest od "Wierszy wojennych" Baczyńskiego w interpretacji Ewy Demarczyk, to warto jest podazac za pomysłem: tamte teksty, wspolczesna muzyka.
To się sprawdza, podoba, budzi emocje, zostaje.

poniedziałek, 27 lipca 2015

Mistrzostwa Polski MTB XC, Sławno, 2015.07.19

Mistrzostwa Polski MTB XC, Sławno, 2015.07.19

Się leci.
foto: Dariusz Krzywański/s24
To były pierwsze Mistrzostwa Polski w kolarstwie gorskim w których mój syn Maciek scigal się w kategorii elita (czyli tej zasadniczej).
W poprzednich latach: 2013 i 2014 zdobywal brązowe medale startując w kategorii wiekowej "do 23 lat" (U23). W klasyfikacji open (wszystkie kategorie wiekowe razem) przyjezdzal odpowiednio na miejscu 8-smym i 10-tym.
Celem max w tym roku było osiaganiecie 5-tego miejsca.
Cel został osiagniety!
Maciek w sezonie 2015 jest numerem 5 w Polsce w kolarstwie gorskim.

I. Marek Konwa
II. Bartek Wawak
III. Piotrek Brzózka

Kompletne wyniki sa tutaj

To były ciężkie, ale być może najlepsze zawody Maćka. Trasa w Sławnie pomimo, ze nie jest tak spektakularna jak uchodzaca za najlepsza w PL trasa XC w Jeleniej Gorze, była trudna i wymagajaca.
1h 40 min. jazdy na maxa w temperaturze 30 st., sztuczne dropy, sztywne podjazdy, sporo piachu, kręte, ciasne single, cala czołówka polskiego mtb plus dużo kibicow skladaly się widowisko, które przeszlo już do historii.
Cel na rok 2016 >>> pudło! 

poniedziałek, 20 lipca 2015

"Sex, drugs, rock & roll i inne kłamstwa." aut. Duff McKagan, 2015, książka

"Sex, drugs, rock & roll i inne kłamstwa." aut. Duff McKagan, 2015, książka


Jakis czas temu zdecydowałem, ze koncze z czytaniem biografii gwiazd rocka. Jednak z mediów doleciała do mnie informacja o tej książce i pomyslalem, ze koncze, ale.... jeszcze ta jedna. Przyczna była informacja, ze jest to najbardziej szczere, wstrzasajace wyznanie rockmana, do tego napisane przez niego osobiście, bez wspomagania przez ghost writera. (zadziałał marketing, dalem się zlapac) Kolejna przyczyna była ta, dla której siegalem po ten typ literatury. Otoz interesowalo mnie i interesuje, jaka sila, jakie przezycie, jaka wiara, co sprawilo, ze udało im się przezyc. Nie mniej intrygujaca jest także metamorfoza facetow, którzy z punkow przepoczwarzali się w księgowych, z hippisow w szanowanych czlonkow społeczeństwa, z cpunow w odpowiedzialnych rodzicow. Wielu takie przeistoczenie się nie powiodło. O nich także pisze Duff.
Ci którym się udało czasami uwazaja za stosowne podzielić się swoimi doświadczeniami z innymi.
Doswiadczenie Duffa McKagana jest mroczne, mocne, mordercze.
Przeczytalem z zainteresowaniem. O wartości książki nie decyduje jej jakość literacka. Jej sila jest prawda, bolesna szczerość, ale w konsekwencji pozytywny koniec. Jeśli ktoś przy okazji lubil/lubi Guns'ow i interesuje się scena rockowa lat 80/90 to warto siegnac po te lekturę.
Wśród wielu "rock-książek" nadal najlepsza (moim zdaniem) jest "Desperado" - wywiad rzeka z Tomaszem Stańko, potem wlasnie "Sex, drugs..." Duffa McKagana, "Upadki, wzloty..." rzecz o Iggy Popie. Gdzies z boku jest, ze względu na inna jakość jest niedawno przeczytana "Czarny Anioł" o Ewie Demarczyk.
Grajacy w GN'R Duff McKagan zadziwiająco wiele pamięta z czasów kiedy był w alkoholowo-narkotycznym ciągu. Miał dużo szczęścia, ze przezyl. Miał/ma także talent, który spowodowal, ze wraz z kolegami stworzyli kapele, która zarabiala duza kase. Miał wystarczająco wiele rozsądku, żeby jej nie roztrwonić. Pieniądze umozliwily jemu i jego rodzinie dostatni byt także w momentach kiedy spadal na dno. Ale chyba najważniejsze jest to, ze spotykal na swojej drodze ludzi, którzy umieli i chcieli mu pomoc. Było ich wielu. Wśród nich zawodowi kolarze, terenerzy sztuk walki, medytacji, bo Duff uważa, ze to właśnie wysiłek fizyczny w dużej mierze pomogl mu uzyskac rownowage, wyjść z nalogow.
"Sex, drugs..." dowodzi, ze można się odbic, otrząsnąć, odnaleźć. Życie to ciąg upadkow i powstan,  zejść i wskrzeszeń, a sila która to napedza tkwi zdaniem Duffa w każdym z nas. Jego historia trwa, a z niej wynika także, ze uzaleznienienie to piętno, przeklenstwo na cale zycie. Może za wcześnie na odtrąbienie sukcesu?

poniedziałek, 13 lipca 2015

"Czarny Anioł. O Ewie Demarczyk", aut. Angelika Kuźniak , Ewelina Karpacz-Oboładze, 2015, książka

"Czarny Anioł. O Ewie Demarczyk", aut. Angelika Kuźniak , Ewelina Karpacz-Oboładze, 2015, książka

Nie pamiętam, czy byłem na koncercie Ewy Demarczyk. Był rok 1990 może 1991. Targi Infosystem w Poznaniu i paradoksalnie dwoje wielkich, krakowskich artystow koncertowalo w Poznaniu tego samego dnia, o tej samej godzinie... Nie jestem pewien, który z koncertow wybrałem. Czas i intensywne zycie targowe zatarly pamięć. (Chyba jednak wybrałem Grechute).
Może dzisiaj troszkę zaluje? Dokonania Ewy Demarczyk znam tylko z plyt, skąpych archiwalnych zapisow filmowych z festiwali i urywkow, migawek (także YT) z Jej koncertow. Moja wiedza na Jej temat była bardzo ograniczona, praktycznie żadna. Dlatego "Czarny Anioł..." rekomendowany przez Trojke znalazł się w mojej bibliotece.
Ksiazka - skromna i bardzo rzeczowa opowieść o fenomenie polskiej sceny bardzo mi się podobala. Także ze względu na objetosc - w sam raz na weekend.
Tylko 189 stron (plus przypisy), a mnóstwo wiedzy, faktow, opinii w tym tych ostatnich, dotyczących problemów z teatrem Ewy Demarczyk. Ciekawa, fascynujaca historia artystki, której geniusz, może przede wszystkim autentyzm nie zostawial obojętnymi słuchaczy/widzow na całym swiecie. Koncertowala w wielu krajach. Także w Australii i Japonii. Podbijala kazda publiczność spiewajac wybrane utwory w lokalnym jezyku, nie rezygnuajc z wykonan w jezyku polskim (jedyny, wydany w ZSRR LP sprzedano w nakładzie 17 milionow egz.!) Znakomity, starannie dobierany repertuar, dazenie do prfekecji, swiadomosc własnej wartości powodowaly, ze nie była osoba latwa we współpracy. O tym wszystkim jest ta ksiazka, która unikając pułapek taniej sensacji nie pomija także tematow drażliwych, tych z pogranicza plotki, pomowienia, kłamstwa.
Gdzie sa dzisiaj artyści Jej formatu? Gdzie jest publiczność, która chce takich artystow sluchac, wielbić, czcić? Na ostatnim Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu, proba poetyckiej prezentacji tworczosci Jeremiego Przybory spotkala się więcej niż skandaliczna reakcja publiczności. Ta dzisiejsza chce żłopać browar, robic fale i skakać w rytm disco polo.
..."w warunkach wolnorynkowych dyktat gustu większości prowadzi do dominacji rzeczy miernych i tandetnych"... (Czesław Miłosz)
 A jeszcze pare lat temu podobne przedsiewziecie sygnowane przez Magde Umer dotyczące tworczosci Agnieszki Osieckiej zostało cieplo odebrane przez ta sam festiwalawa publiczność....
Po skończeniu "Czarnego Anioła..." i chwili dyskusji z koleżanka, która podobnie jak ja była swieżo po lekturze tej książki, doszliśmy wspólnie do wniosku, ze biografia Ewy Demarczyk to znakomity material na film dokumentalny. Może nawet fabularyzowany? Musi być mnóstwo materiałów filmowych traktuajcych o Niej. W tym te, o których mowi się w książce, nakreconych przez telewizje australijska na publikacje ktorych Ewa Demarczyk nie chciała się zgodzić.
Jeśli taki film powstal o Czesławie Niemenie ("Sen o Warszawie") powinien także o Ewie Demarczyk.
Nawet wbrew Niej samej, bez Jej autoryzacji, blogoslawienstwa.
Warto jest pokazywać, ze można (było?) być TAK wielkim, popularnym bez epatowania golizna, bez hołdowania gustom większości.
Czy w historii polskiej sceny muzycznej istnieje cos bardziej dramatycznego od "Wierszy wojennych", bardziej lirycznego od "Tomaszowa", ekspresyjnego od "Grande Valse Brillante", wstrząsającego od "Taki pejzaż"? A "Rebeka", "Groszki i róze", "Karuzela z Madonnami", a "Skrzypek Hercowicz", "Jaki śmieszny", a...

czwartek, 9 lipca 2015

Taco Hemingway - Opener Festival 2015 (HD)



Mam jego cd "Trójkąt Warszawski" plus znam to co lata w Trójce.
Rap nie jest moją bajką, ale nadstawiam ucha na to co robi Taco, bo teksty zgrabne, ze spora doza humoru, i fajne bity.
Ominal mnie jego koncert W-wie, ale po obejrzeniu tego z Openera na kolejny - koniecznie!

MOTORHEAD, koncert, Torwar Warszawa, 2015.07.06

MOTORHEAD, koncert, Torwar Warszawa, 2015.07.06

Nie jestem pewien PO CO mi to było, ale wiem z cala pewnoscia DLACZEO znalazłem się o 20:30 w poniedziałek na koncercie kapeli Motorhead.
Snaggletooth - logo Motorhead, ozdoba
koncertowych koszulek kapeli. 
Otoz wszystkiemu winien jest redaktor Wojciech Mann. To on wlasnie w jednej ze swoich trójkowych audycji wyemitowal kawalek zatytułowany "Lost woman blues". Brzmialo mocno, rasowo, blues-rockowo. Na tyle fajnie, ze zadałem sobie trud wygrzebania z playlisty audycji tytułu/wykonawcy tego kawalka. To był Motorhead. Podobalo mi się. Kupilem plyte ("Aftershock"), która poza tym jednym kawałkiem jest utrzymana w konwencji heavy metalowej. Zrzucielm calosc na pen-drive i cieszyłem się w samochodzie mocnym brzmieniem kapeli, która wlasnie obchodzi 40-sto lecie grania pod szyldem Motorhead.
To niewiarygodne ile halasu jest w stanie wyprodukować przy
udziale techniki trzech facetow. Do tego trochę swiatel
i cała sala się buja.
Wiec kiedy doleciało do mnie, ze panowie Motorheadowie będą przygrywać na Torwarze nabyłem bilety (290 zl. - Golden Circle) i ze stosownym wyprzedzeniem udałem się tamze. Widok tlumu ubranych na czarno facetow w towarzystwie nielicznych dam, w których strojach także dominowala czerń (plus tatuze i kolczyki) dobitnie swiadczyl o tym, ze to raczej nie moja bajka. Ale wizyta w barze kibica na Legii i trzy kolejki lyskacza (65 zl) wplynely pozytywnie na odbior rzeczywistości, skrocenie dystansu. Już za chwile byłem w "zlotym kręgu" blisko (za blisko) sceny, na której punktualnie o 20:30 pojawili się panowie Motorheadzi (takie niby "motory", a weszli zwyczajnie,  na nogach).
Phil Campbell gra na wielu gitarach, łapie kontakt i skutecznie
zabawia publiczność. 
To był łomot nie muzyka i do tego potwornie glosny.
Lider-wokalista mamlał cos od niechcenia pod nosem - tekstu nie było praktycznie slychac.
To co grali tylko w ogolnym zarysie przypominalo to co znalem z plyty. Panowie zagrali także "Lost woman blues", ale był to zupełnie inny kawalek niż ten z cd. Zero linii melodycznej i hałas, hałas na granicy bolu (a miem zabrać korki do uszu).
Wytrzymalem w tym huku do końca, czyli 1,5h. Potem jeszcze kupiłem sobie stosowna, czarna (a jakze), koncertowa koszulke (110 zl; zawsze kupuje, żeby mieć pamiatke) i już jestem gotowy (no, jeszcze tylko czarne glany, czarne spodnie 3/4) na nastepna wizyte Motorhead...
Mikkey Dee bardzo sprawnie obsluguje rozbudowany, dominujący na  
scenie zestaw perkusyjny. Lemmy Kilmister (z prawej) w charakterystycznym
kapeluszu statycznie szyje na basie podśpiewując niezrozumiale do
mikrofonu.
A po co mi to było?
Nie jestem pewien. Mysle, ze podzialalo na mnie owo 40-lecie istnienia szyldu Motorhead. Wiedzialem, ze ta kapela to legenda, prekursor ciężkiego grania, a ich tegoroczna wizyta w PL być może jest ostatnią w ich karierze. Okupilem spotkanie z legenda bolem uszu (dzisiaj jest czwartek, jeszcze mnie bola) i konstatacją, ze na ich koncert nigdy więcej.
Bo jeśli chodzi o plyty to już zamowiem "Ace of spades".
Do sluchnia w samochodzie.
Ale tam mam potencjometr.

sobota, 4 lipca 2015

sobota, 20 czerwca 2015

"Timbuktu", reż. Abderrahmane Sissako, Francja, Mauretania, 2014, film, wlaśnie w kinach (studyjnych)

"Timbuktu", reż. Abderrahmane Sissako, Francja, Mauretania, 2014, film, wlaśnie w kinach (studyjnych)

Ponownie Kino KC. Tym razem w piątek, a w piątek jak się okazało bilety po 10 zl.

Smrodek niewywietrzonej sali kinowej tym razem był dość uciążliwy. Jednak powinnni robic większe przerwy miedzy seansami i wietrzyć, bo atmosfera ciezka, nie sprzyja ogladaniu, nawet jeśli oglądanie kosztuje tylko 10 zl.

A film?
Rozczarowalem się.
Co z tego, ze dobry, aktualny temat, ze fajne zdjęcia i muzyka, ze proba opisania dżihadu ciekawa, kiedy film nudny, kiepsko zmontowany? (moim zdaniem oczywiście)
Dobry operator i dobry pomysl na scenariusz to za malo, żeby zrobić dobry film. Znaczna ilość nagrod, glownie fracuskie Cezary plus nominacja do Oscara mogą oznaczac, ze:
- film je dostal bo zajmuje się nośnym tematem i wybor jurorow jest tego efektem,
- film jest rzeczywiście dobry, a moja niska ocena ("ujdzie") chybiona.
Może jednak warto go obejrzeć w innym kinie? Takim lepiej wywietrzonym, bo być może brak tlenu miał ujemny wpływ na prace moich szarych komorek...

piątek, 12 czerwca 2015

"Dureń" (Durak), reż. Yuriy Bykov, Rosja, 2014, film, własnie na ekranach kin studyjnych

"Dureń" (Durak), reż. Yuriy Bykov, Rosja, 2014, film, własnie na ekranach kin studyjnych

Wyszlo mi, ze na srodowy wieczor to będzie ten film. Miałem jeszcze chwilke zeby wychylić szklane Guinnessa w barze vis-a-vis Muzeum Narodowego i już za chwile byłem w Kinie KC.
Tloku nie było. Wiec było OK, chociaż odmowiono mi sprzedaży biletu ze znizka seniorska bez okazania dokumentu. A tego nie miałem przy sobie.
A film?
Film jest z tezą i teza jest ciężarem obniżającym/obciążającym moja ocenę - z góry wiadomo jaki będzie koniec, a ja takich filmow zwyczajnie nie lubie.  Aktorstwo ciut teatralne, nadmiarowe. No i pytanie: ten film, ta historia to metafora wspolczesnej Rosji, czy Polski...

Strasznie ponura opowieść. Nie, nie, nie! Nie idzcie, jeśli macie zly nastroj, bo po TYM filmie nic tylko palnac sobie w leb!
Ale nie zaluje, ze go widziałem. Wspolczesne kino rosyjskie niezbyt często gości w naszych kinach.
Szkoda. Zwykle jest w nich klimat, którego brakuje zachodnim, komercyjnym produkcjom rozumiany jako rodzaj poetki, realiow, jezyka, odwolan, kontekstu dobrze rozumianego przez braci Slowian. Sie znaczy przez nas. Kiedys było ich (filmow) więcej i wszyscy mieli ich po kokarde, marzyli o kolejnych Bondach... A tacy "Spaleni Słoncem", "Syberiada", czy słynne kino wojenne: "Leca zurawie", "Los człowieka"... wymieniac moglbym długo, to obrazy, które mam w glowie, które sa uznanymi dziełami nie tylko w RWPG.
"Dureń" moim zdaniem dzielem nie jest, ale warto.

sobota, 30 maja 2015

"Manglehorn", rez. David Gordon Green, USA 2014, film, pokaz przedpremierowy kino Muranów

"Manglehorn", rez. David Gordon Green, USA 2014, film, pokaz przedpremierowy kino Muranów


Pacino dobry, film sredni, przeslanie oczywiste.
Pacino w kameralnej pozbawionej fajerwerkow roli pozytywnie zaskakuje potwierdzając nieuchronność przemijania. To pozytywne zaskoczenie wynika z faktu, ze zgadzając się na gre w niskobudżetowym, kameralnym filmie, zgadza się także na na role starego faceta, którym jest także prywatnie. Stary aktor, gra starego, zgorzkniałego, ciut zdziwaczałego gościa. Niby oczywiste, ale aktorzy tego rozmiaru, tej klasy niezbyt chętnie pokazuja się bez charakteryzacji przyznając, ze upływ czasu pozostawia piętno także na ich twarzach.
Obejrzalem z zainteresowaniem.
Powodowany wyglądem Pacino nie moglem się jednak uwolnić od obrazow, które tkwia w mojej pamięci, filmow w których zaczynający karierę Pacino wygladal zupełnie inaczej. Dobrze pamiętam znakomitych "Narkomanow", "Stracha na wróble", "Cruising", czy "Ojca Chrzestnego". Czas jest dla aktorow bezwzgedny. Bardziej niż dla "zwykłych" ludzi.
A przeslanie filmu? Autor scenariusza musial sluchac Grechuty. "Ważne sa dni których jeszcze nie znamy" może być mottem tego filmu. Nie warto grzebać w przeszlosci, rozdrapywać rany. Jak nowa kolezanka proponuje wspolna kapiel, nie ma się co zastanawiać nad kolorem kapielowek.
Tylko plum!

środa, 27 maja 2015

Szosa z synkiem, niedziela 2015.05.24, rowerowe

Szosa z synkiem, niedziela 2015.05.24, rowerowe
Synek Maciek miał trening w tlenie: niska intensywność/umiarkowana szybkość. Zapomnial powiedzieć, ze tym razem o 7 watow mocniej niż 3 tyg. wcześniej. Dla jednego tlen, dla drugiego zdech. Tym drugim byłem ja... ale...
60 km treningu z synkiem. Czy może być cos fajniejszego? 

wtorek, 5 maja 2015

Błoto! To je to! Heubach MTB-Festival Bike the Rock. 1-3 Maja 2015

Błoto! To je to! Heubach MTB-Festival Bike the Rock. 1-3 Maja 2015
Synek Maciek na trasie. Trasa na synku Maćku.
Powazne sciganie za granica w 1-szo majowy weekend. Caly europejski czub elity MTB, a wśród nich Maciek, który w tym sezonie startuje w elicie wlasnie (w zeszłym roku U23). Było dobrze: nie dostal dubla, przyjechal około 40-stego miejsca na okolo 80-ciu startujących.
 

Niemiecka sluzba celna zwrocila się do Maćka o zwrot 2 kg. niemieckiej ziemi. (a ta splynela
do rury, i co? cło?) 

środa, 29 kwietnia 2015

"Wiza do Iranu", aut. Artur Orzech, książka, 2014

"Wiza do Iranu", aut. Artur Orzech, książka, 2014

Przypadek sprawil, ze po książce Wojciecha Manna przeczytałem kolejna ksiazka napisana przez trojkowego redaktora muzycznego. Ta także została przyniesiona przez Mikolaja i także ta nie jest o muzyce... Jest reportażem z podrozy do Iranu bogato ilustrowanym zdjęciami zony autora - Karoliny.
Wielkim pisarzem Artur Orzech nie jest (moim zdaniem oczywiście). Jednak wartoscia książki nie sa zdolności literackie autora, ani szczególna wrazliwosc obserwatora-reportażysty, lecz fakt, ze autor mowi po persku...
Tak, tak... Artur Orzech skonczyl iranistykę na UW i gada po ichniemu jak po naszemu. Na tyle dobrze, ze ma w swoim c.v. dobrze zapowiadajaca się karierę tlumacza. Był w Iranie jakiś czas temu jako oficjalny tłumacz naszej delegacji handlowej sprzedającej Iranowi cukrownie, czy inna mleczarnie. Malo tego! Dalbym sobie glowe uciac, ze slyszalem na antenie Trojki jak A. Orzech prowadzil wywiad ze spiewajaca artystka w jezyku szwedzkim! Spiewajaco! I więcej! Facet gada także po angielsku! Slyszalem go live, gdy prowadzil konkurs Eurowizji. Imponuja mi ludzie mowiacy kilkoma jezykami. Jakis czas temu usilowalem posiasc umiejetnosc wladania jezykiem Cervantesa i poległem sromotnie ograniczając swoje zdolności lingwistyczne do rosyjskiego i angielskiego. A mam w szerokim kręgu znajomych faceta, który francuski, wloski, hiszpański, swietny angielski przetyka znakomitym niemieckim i okrasza bardzo dobrym rosyjskim. Przyjemnie się go slucha kiedy miesza trzy jezyki, a jemu się nie miesza... Slyszam na własne uszy.
Ale, ale... Wracam do Artura Orzecha.
Wielkim pisarzem nie jest, ale ze mowi po persku potrafi wniknąć znacznie glebiej w codziennosc Iranu, wejść do perskiego domu, posiasc wiedze dostepna dla "swoich". Jest w tej ksiazce wiele smaczków wynikających wlasnie z jego iranistycznej wiedzy (nie tylko jezyka), latwosci nawiązywania kontaktow oraz, co wielokrotnie podkresla, milosci jaka darzy Iran, Iranczykow i ich kulture.
Przeczytalem "Wize do Iranu" tuz przed zniesieniem embarga na iranska rope i zgoda Iranu na scisla kontrole jego programu atomowego. To szczególny kraj. To dumni ze swojej wielowiekowej historii Persowie tkwiący w okowach państwa wyznaniowego, do którego wrócili na własne zyczenie po pozbyciu się Rezy Pahlawiego, powrocie z emigracji Chomeiniego. Kraj, który za cene uporu w kontynuowaniu swojego programu atomowego dobrowolnie skazal się na ubóstwo, gdyż embargo pozbawilo Iran dochodow z ropy naftowej. Kraj ludzi, dla których znajmosc klasycznych, rodzimych poetow to oczywistość, gdzie ich wiersze i poematy sa powszechnie znane, cytowane i sa odtwarzane z kaset nawet przez taksówkarzy... Kraj, którego meska reprezenacja siatkówki zloila niedawno skore naszym siatkarzom, a ludzie kultury regularnie zdobywają nagrody na wielu festiwalach filmowych. Kraj w którym sieje postrach policja wyznaniowa, w którym jednak młodzi ludzie imprezują w rytmie hip-hopu. Iran także okazal się być kolejnym po Polsce krajem, gdzie kaseta magnetofonowa zrobila szczegolna karierę. Bez kasety nie byłoby w PL disco polo, a w Iranie Chomeiniego, który wlasnie dzięki temu nośnikowi stal się powszechnie znany i popularny w swojej ojczyźnie. (wysylal swoje kazania/przeslania z emigracji we Francji na kasetach wlasnie, a w Iranie masowo je kopiowano i rozpowszechniano; z dwojga wybieram disco polo)
To i więcej,  w "Wizie do Iranu", bardzo osobistej, bez jezykowych posrednikow, książce-reportazu, autorstwa Artura Orzecha.
Bez zachwytu, ale ciekawe.

sobota, 25 kwietnia 2015

"Foto Grafo Mannia, Obrazki autobiograficzne", aut. Wojciech Mann, 2014, książka

"Foto Grafo Mannia, Obrazki autobiograficzne", aut. Wojciech Mann, 2014, książka

To jedna z książek przyniesionych przez Mikolaja. Sam bym nie kupil
i pewnie nie przeczytal, a tak, prosze, przeczytałem. I to jakiś czas temu.

NIE podobala mi się.

A przecież lubie Wojciecha Manna. Zawsze go lubiłem. Lubie go na tyle, ze gdy przez jakiś czas, kiedy zaangazowal się w Radio Kolor, zaczalem sluchac (czasami) czegos innego niż Trojka. (Musze wtracic, ze był to czas kiedy Trojka trochę oslabla, szukala nowej formuly). Lubie tego faceta, także za "Szanse na sukces" (szkoda, ze już nie ma tego programu), a teraz za trójkowe piatki, kiedy już od 6-stej rano dodaje do piątkowego luzu, swoja muzyke, pogaduchy i przkomarzanie z Michałem Nogasiem.
Jakis czas temu przeczytałem inna jego ksiazke -  "Rock Mann", ktora pomimo pewnych niedostakow, podobala mi się (tutaj wrazenia).
Ale tama ksiazka była o muzyce, czyli o naturalnej dla W. Manna materii, o której wie, w której tkwi, w której jest dobry.

"Foto Grafo Mania..." to zupełnie inna ksiazka. Autor prezentuje swoje zdjęcia, których jest bohaterem od narodzin po czasy wspolczesne i komentuje je usilujac zrobić to dowcipnie. "Usiłowanie" czytane jako silenie się na dowcip, stanowi o slabosci książki. Ponadto sam pomysl pasuje bardziej do blogosfery niż do książki. Kolejnym niedomaganiem (moim zdaniem oczywiście) jest wrazenie, ze Wojciech Mann USIŁUJE swoja "muzyczna" popularność, rzutkość i  dowcip przenieść na sfery, gdzie niekoniecznie jest tak dobry jak w muzyce i jej okolicach. Był taki TV program - "MdM" plus jego wariacje, który polegl, z prozaicznego powodu - nie był, a miał być, smieszny.
"Foto Grafo Mania..." jest wlasnie takim "MdM".