niedziela, 19 maja 2013

Australian Pink Floyd, koncert, Hala Arena, Poznań, 2013.05.16, live

Australian Pink Floyd, koncert, Hala Arena, Poznan, 2013.05.16, live

W tym roku mamy 40-sta rocznice (sic!) wydania "Dark Side of The Moon". W tym roku także kolejny raz zawital do PL Australian Pink Floyd - kapela jak nietrudno się domyslic grajaca Pink Floyda. Byli już w Polsce pare (około 4) lat temu. Koncertowali m.in. w W-wie, ale wówczas nie miałem szczególnej checi na spotkanie z muzyka Floydow, w innym niż oryginalne wykonanie. Warto przy tym zaznaczyć, ze jestem fanem Pink Floyd, a "Dark Side..." i pare innych ich plyt uważam za ważne i znaczace, a proby grania ich kawalkow uwazalem(am) za rodzaj swietokradztwa skazanego z góry na porazke. Cztery lata temu na koncert australijczykow udali się moi koledzy z Krakowa, których lubie, których zdanie  cenie (pomimo, ze od dawna, uporczywie sikaja nam do Wisly). O koncercie, australijczykach mówili bardzo dobrze. Wobec faktu, ze Floydzi w oryginalnym składzie prawdopodobnie już nigdy nie zagrają, nie pozostalo mi nic innego jak kupic bilety i wraz z grupa kolegow udac się do Poznania (tym razem w PL były 2 koncerty: w Poznaniu i Katowicach).

Było dobrze, nawet bardzo.

Australijski Pink Floyd nie gra coverow. Oni graja, probuja grac Floydow 1:1. Nie wnosza do tej muzyki nic własnego, nic nowego. Sa, usiluja być w 100% Pink Floydem. Tak widza siebie, swoja "misje", tak zarabiają pieniądze. Ciekawe, ze maja przy tym oficjalne klepniecie czlonkow Pink Floyd. Jakis czas temu byli zaproszeni  przez Davida Gilmoura, żeby zagrac na jego 50-tych urodzinach. Koncert przerodzil się w niezły jam, na imprezie było "paru" muzykow, którzy chętnie dolaczyli do Kanagurow. Roger Waters nie jest chyba tak pozywtywnie usposobiony do dokonan Aussie Floydow, ale jak wiadomo jemu i Gilmourowi od dawna nie jest pod drodze, wiec jego rezerwe trzeba traktować raczej jako rodzaj emocji niż chlodnej oceny umiejetnosci Australian Pink Floyd.
Co oni potrafią?

Mielismy miejsca stojące; byliśmy dość blisko sceny; było
odpowiednio glosno, dźwięk bliski prefekcji.
Potrafia grac muzyke Pink Floyd bardzo blisko, ludzaco podobnie do oryginalu. Bedac na hali, dajc się unieść dzwiekom nieśmiertelnych kompozycji Watersa i Gilmoura ma się wrazenie podrozy w czasie.  To silna, mocno dzialajaca na wyobraznie sensacja. Pamietam swietnie swoje wrazenia z pierwszych odsluchan "Dark Side..". Bez problemu potrafie przywolac myśli jakie towarzyszyszyly mi przy oglądaniu "The Wall", w londyńskim kinie, gdzies na początku lat 80-tych. To wszystko jest, wraca wraz z słuchaniem, uczestniczenim w koncercie Australian Pink Floyd. Grali dużo z "Dark Side...", "The Wall", "Wish you were...". Praktycznie same rodzynki, największe hity z dorobku Pink Floyd. Graja bowiem tylko najmocniejsze, najbardziej rozpoznawalne kompozycje. Takie "Best of...",  cos czego Pink Floyd nie gral, nie wydal.... Robia to dobrze. Wskrzeszaja floydowskiego ducha, pozwalają słuchaczom uczestniczyć w czyms nieosiaglanym, niemożliwym - koncercie (o-mało-co) Pink Floyd.
Bo jednak pomimo perfekcji, nieml 100% ułudy to nie jest oryginaly Pink Floyd. To tylko, może az, bliska doskonalosci kalka...

Australijczycy musieli mieć 2 zestawy koncertowe. Poprzedniego
dnia grali w Katowicach. Wydaje się prawie niemożliwe, żeby
w ciągu jednej doby zwinąć/rozstawic taka mase sprzętu, zwłaszcza
swiatel - podstwawe scenografii.
Po koncercie przychodzily mi do glowy rozne mysli, wątpliwości na temat sensu i bezsensu istnienia takich kapel. Nie wnosza do granej muzyki nic nowego. To nie jest twórcze rozwiniecie utworu, interepretacja, dodanie własnych akcentow, emocji. To nie jest "With a little help..." Beatlesow w wykonaniu Joe Cockera, czy Princowe "Nothing compares to you" w wykonaniu Sinead O'Connor. To kopia, kalka. Dobra, ale czy warta pieniędzy (140 zl) za bilet, jazdy do/z Poznania? Wszystko: scena, grafiki, swiatla, strojenie/ustawienie instrumentow, tembr glosow, ma być i jest możliwie bliskie oryginalu. Ale nim nie jest... Bo to przecież nie Roger Waters i David Gilmour, tylko grupa kangurow, która sobie wymyslila taki sposób na zycie. To także zupełnie cos innego niż Ray Wilson grający ze swoja kapela kwalki "Genesis" w koncertach "Tribute to...", który bedac ostatnim wokalista prawdziwego "Genesis" jeździ z ich muzyka utrzymujac klimat oryginalow, dajac swój glos, swoje emocje.

Czy warto dzielic włos na cztery?
Może lepiej pojsc na koncert, sprawdzić empirycznie jak gra Australian Pink Floyd?
Ja wyszedłem zadowolny.

Jeszcze przed koncertem (jak kaze zwyczaj) kupiliśmy "koncertowe" koszulki (100 zl). Do kupienia były także cd i dvd australijczykow. Uznalem jednak, ze kupowanie plyt nie ma sensu, a proba ich sprzedaży jest ze strony australijczykow pewnym nadużyciem.
Ostatecznie w domu mam (podbnie jak większość fanow)  ORYGINALNE plyty Floydow. Oryginaly sa nadal do kupienia w sklepach, a te australijskie to tylko kalka, dobra, ale TYLKO i nadal kalka...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz