niedziela, 20 marca 2016

"Przypadek", Krzysztof Kieślowski, PL, 1981, film, Iluzjon

"Przypadek", Krzysztof Kieślowski, PL, 1981, film, Iluzjon

Nigdy nie widziałem tego filmu. Dlatego w piątkowy wieczor poszedłem do "Iluzjonu", żeby w sali "Mała czarna" spedzic 2h z kinem Kieślowskiego. W glownej roli B. Linda w doborowym  towarzystwie  m.in.: T. Łomnickiego, Z. Zapasiewicza, Z. Hubnera. Rzecz o znaczeniu przypadku w naszym zyciu. W tej konkretnej historii, do której scenariusz napisał K. Kieślowski, kamera sledzi trzy rozne możliwości losów bohatera zalezne od tego czy zdąży na pociąg. Jego udzialem jest to, co nigdy nie będzie nam dane: możliwość cofniecia się do niekoniecznie swiadomie zwrotnego punktu swojego zyciorysu, dokonania drobnej korekty, przezycia ponownie tego co niesie skorygowany los. Po pierwszych, wprowadzających kadrach filmu, kiedy dochodzi do pogoni za uciekającym pociagniem, myslalem, ze bedzimy mieli wyraźne nawiązanie do wpisanej na stale w historie polskiego kina śmierci Z. Cybulskiego. Jest inaczej, chociaż pościg za pociągiem, stroj bohatera, powodują uruchomienie tych miejsc w mozgu, gdzie zapisane sa sceny z "Wszystko na sprzedaż".
A jak już ten film, to zaraz potem "Klub profesora Tutki" (czy ktoś to jeszcze pamięta) i odcinek o dwóch siostrach: punktulanej i wiecznie się spozniajacej wraz z moralem, ze może nie warto być w zyciu zbyt akuratnym, bo punktulana ginie w katastrofie samolotu, a spoznialska z biletem na ten sam lot, coz, wlasnie się spoznia...
"Przypadek" to dramat wielopoziomowy:
- polityczny - jego akcja osadzona jest w późnych latach 70-tych, czasach Latajacych Uniwersytetow i Solidarnosci,
- psychologiczny - kolejne możliwości przezycia swojego zycia sa zdeterminowane przez osobowsc bohatera,
- modowo-wizerunkowy/lifestylowy (do pewnego stopnia oczywiście:)) - dotyczy bowiem czasów, kiedy nie istnialy fryzury intymne.

Kopia "Przypadku", która widziałem w "Iluzjonie" miala napisy w jezyku angielskim. Było to, zwłaszcza na początku trochę meczace. Jak się wyswitela - trzeba czytac. Jednak po jakims czasie okazało się, ze "setkowy" dźwięk jest kiepskiej jakości i można się ratowac napisami. Przy okazji zostało mi w glowie przyjemnie fafluniaste słówko "fluff", którego wcześniej nie znalem.

Krzysztof Kieślowski nie zajmowal się robieniem rzeczy lekkich. Jedynym jak sądze filmem o znacznym ladunku tragikomicznym jest "Amator". Mysle, ze glownie z racji kreującego glowna role, znakomitego J. Stuhra.
"Przypadek" nie jest filmem latwym. Tym bardziej byłem zaskoczony spora, nawet jak na "Mała Czarna" sale, ilość widzow. Chetnych było na tyle dużo, ze ratowano się dostawkami. Wiekszosc widowni stanowila mlodziez. Budujace.
W "Iluzjonie" trwa przegląd filmow K. Kieslowskiego. Warto sprawdzić co kiedyś umknelo, obejrzeć teraz.

Techniczne.
Dla zaintrygowanych, szukających symertrii.
Nie ma w "Iluzjonie" sali "Duza biała".

"Król kebabów i inne zderzenia polsko-obce", aut.Mazuś Marta, 2015, książka

"Król kebabów i inne zderzenia polsko-obce", aut.Mazuś Marta, 2015, książka

Tytul prezycyjnie opisuje zawartość tej książki. Uslyszalem o niej w Trojce, a recenzja Michała Nogasia była na tyle zachecajaca, ze bezzwłocznie ja kupiłem i... polozylem na kupkę "książek oczekujących". Wreszcie przyszla jej kolej.
Czyta się szybko. Jest interesujaca, dobrze napisana. Autorka jest zawodowa dziennikarka, dobrze operuje słowem, a poszczególne opowieści, których jest trzynaście maja rozne formy. Dzieki temu ksiazka nie jest monotonna.
Jej oczywista zaleta jest aktualność tematu: obcokrajowcy - my Polacy.
Mnie się podobala.
Czy jesteśmy tolerancyjni?
Jak nas odbierają inne narodowości?
Co wiemy, jak reagujemy na wielkulturowosc?
Gdzie leza granice naszej goscinnosci?
Jakie znaczenie w naszym odbiorze obcych maja stereotypy?
O tym wlasnie jest w "Królu kebabów".
Więc jeśli jesteście ciekawi jak wygląda przyslowiowa polska goscinnosc z perspektywy przybyszow z Albanii, Ukrainy, Wietnamu, Turcji, jak ich odbiera duże miasto i Polska "B" - czytajcie.
Moim zdaniem warto.

Wiosna 2016, niedziela 2016.03.20, rowerowe

Wiosna 2016, niedziela 2016.03.20, rowerowe


1-szy dzień wiosny w kalendarzu. W przyrodzie tez wiosna. Na lokalnej, leśnej
sadzawce kaczory wykazują zwiększone zainteresowanie kaczkami, kwaczą,
zaglądają kaczkom pod skrzydła, czyli się dzieje.
 Odwieczne prawo natury, czy 500+?
(wszelkie podobieństwo osób i faktów jest przypadkowe)

czwartek, 10 marca 2016

"Stare grzechy mają długie cienie" (La isla mínima), reż.Alberto Rodríguez, Hiszpania, 2014, w kinach

"Stare grzechy mają długie cienie" (La isla mínima), reż.Alberto Rodríguez, Hiszpania, 2014, w kinach

Ten film widziałem jakiś czas temu w Kinie KC.
Może jest jeszcze na ekranach.
Mnie się podobal. Dalem mu 7/10.

To co rzuca się w oczy już od pierwszych kadrow czolowki to kolor. To on, bez zadnych dodatkowych zabiegow przenosi nas w lata 80-te, w czas, w którym osadzona jest akcja tego kryminalu. Kolor wyblakłej tasmy ORWO, której kolory tracac z biegiem czasu nasycenie przechodzą powoli w odcienie sepii.
Potem sa znakonite zdjęcia. Później świetni aktorzy i wreszcie akcja, która toczy się w realiach malej spolecznosci, gdzie część ludzi wie, część domysla, część woli być glucha i ślepa, ignorować morderstwa, ktorych ofiarami sa młode dziewczyny.
Atmosfera miejsca w którym dzieje sie akcja filmu do pewnego stopnia przypomina mi tę z wysypy Pitcairn znakomicie opisanej w reportażu "Jutro przypłynie królowa" Macieja Wasielewskiego.
Mała, hermetyczna spolecznosc, jej tajemnice, wynaturzenia...
W "Starych grzechach..." autochtoni niczym wyspiarze niechętnie poddają się inwigilacji pary policjantow przysłanych z dużego miasta wierząc, ze milczenie ich ocali, zapewni im spokój.
A wszystko dzieje się w mrocznej atmosferze pofrankistowskiej Hiszpanii, gdzie stare grzechy rzucja długie cienie...
Film dostal nagrody Goya w kilku kategoriach. To dobra rekomendacja.

"Stare grzechy....." sa dla tych, którzy lubia kino zrobione z dbaloscia o szczegoly, zgodnie z regułami gatunku i do tego w jezyku innym niż angielski. 

poniedziałek, 7 marca 2016

"Ucho, Gardło, Nóż", aut. Vedrana Rudan, Teatr Polonia, niedziela 2016.03.06

"Ucho, Gardło, Nóż", aut. Vedrana Rudan, Teatr Polonia, niedziela 2016.03.06

Krystyna Janda zrobiła to kolejny raz.
Zostawila mnie z opadniętą szczęką, oniemiałego, pelnego powdziwu dla jej umiejetnosci, kunsztu, którym poza mna zachwycila kilkadziesiąt osob zgromadzonych na widowni Małej Sceny Teatru Polonia.
"Ucho, Gardło, Nóż" to spektakl szczególny. Okrutny. Monodram, według książki serbskiej pisarki, którą Krystyna Janda zaadoptowala na potrzeby teatru, sama wyrezyserowala i oczywiście zagrala.
Dramatyczna bezsenna noc ciężko doświadczonej przez wojne domowa kobiety 50+, która w bardzo bezpośredni sposób dzieli sie swoimi doświadczeniami z widzami. Przeplatana wulgaryzmami, obscenicznymi opisami mesko-damskich relacji opowieść o zyciu w kraju, w którym po latach względnego pokoju-spokoju, sąsiad zabija sąsiada.
Bezmiar doznanych cierpień, obcowanie ze smiercia powodują, ze bohaterka - Tonka tlumiąc swoje lęki, do komunikacji z widzami używa specyficznego, brutalnego jezyka. Schowana za nim, niczym za drutem kolczastym chaotycznie i nerwowo dzieli sie strzępami swojego zycia.

Duża, mocna rola Krystyny Jandy.
Nie wiem które z wcieleń Pani Krystyny bardziej lubie. To z "Shirley Valentine", "Bialej Bluzki", "Marii Callas", czy "Boskiej". W każdym razie rola w "Ucho, Gardło, Nóż" jest z pewnoscia najmocniejsza, sugestywna do tego stopnia, ze część traumy bohaterki nadal mam w głowie...

Jak oni, aktorzy to robia, ze po zagraniu czegoś takiego, potrafią "wyłączyć" graną postać, normalnie funkcjonować?

Bardzo mi sie podobało!
(w znaczeniu: zrobilo wrazenie, zostawilo slad)

niedziela, 6 marca 2016

"Moja Mama JANIS", reż. Redbad Klijnstra, Tetar Polonia, piątek 2016.03.04

"Moja Mama JANIS", reż. Redbad Klijnstra , Tetar Polonia, piątek 2016.03.04

Calkiem niedawno widziałem film dokumentalny - "Janis".
Podobal mi się, podobnie jak podoba mi sie wokal Janis Joplin.
Janis-wokalistka jest postacia na tyle intrygujaca, ze kazda o niej rzecz wyzwala moje zainteresowanie. Tak wlasnie było w przypadku tego spektaklu reklamowanego: ..."Janis Joplin po polsku"... Nie bez wplywu na moja decyzje pojscia do "Teatru Polonia" w piątkowy wieczor miał fakt, ze zostalem tam zaproszony, a koszt biletu poniosła osoba zapraszajaca...

"Moja mama Janis" jest monodramem wykonywanym przez Jolante Litwin-Sarzyńską i zespol muzyczny do jej własnego scenariusza. Historia dojrzalej kobiety ilustrowana piosenkami Janis Joplin przetłumaczonymi na jezyk polski. Pomysl ciekawy, intrygujący, a proba zmierzenia sie geniuszem Janis Joplin wręcz karkolomna.
Z proby woklanej Jolanta Litwin-Sarzyńska wyszla obronna reka. Jest moim zdaniem dobra wokalistką. Ma za plecami znakomita kapele wytrawnych muzykow, a sama potrafi wyspiewac trudne frazy piosenek Janis z duza latwoscia i stosownym ladunkiem emocjonalnym.
Gdyby przedstawienie ograniczalo sie do części muzycznej moglbym ze spokojnym sercem rekomendować je wszystkim, którzy lubia Janis Joplin. Jednak w monodramie sa także zadania czysto aktorskie: tekst, przekaz tego co stawnowi jadro spektaklu - dramat kobiety szarpiącej sie z własnym z życiem. Tutaj moim zdaniem jest zdecydowanie gorzej. Dlatego "Moja mama Janis" to rzecz dla fanow Janis Joplin, ale tylko tych zagorzałych, kibicow jej talentu, ale tych z "żylety".

Mysle także, ze kostiumy w których artystka grala w roku 2005 (premiera) wymagają zmiany. Teraz sa zbyt ciasne, ograniczają ruchy artystki, wręcz deformują jej sylwetke. Nie sadze, żeby ten efekt, który okreslilbym jako groteskowo-komiczny był zamierzony. To raczej brak dużego lustra i dobrego, krytycznego doradcy w najbliższym otoczeniu.

Jolanta Litwin-Sarzyńska potrafi spiewac i umie do spiewu przekonać także pulicznosc. W trakcie spektaklu artyska udaje sie wraz z mikrofonem na widownie zapraszając (glownie mężczyzn) do wspolnego spiewania. Nie jest to zadanie latwe, a w przypadku Teatru Polonia, gdzie widowania wznosi sie bardzo stromo, wręcz grożące kalectwem zwłaszcza, gdy biega sie po tej stromizmie w wysokich szpilach. Artyska dala rade! Przekonala do spiewu nawet mnie, paru innych widzow oraz Izabele Trojanowska, która byla na widowni.

Dzięki muzyce wieczór zaliczam do udanych.

Techniczne.
W teatrze było zimno! Panie - koniecznie szal, Panowie - piersiówka, podkoszulek lub/i folia NRC.
Można oczywiście poprosić o podkrecenie temperatury, ale komfort termiczny to sprawa indywidualna, wiec lepiej być zaopatrzonym w osobisty zestaw ratunkowy.