sobota, 28 lipca 2018

Mistrzostwa Polski MTB XCO/XCR 2018, Mrągowo, 2018.07.29

Mistrzostwa Polski MTB XCO/XCR 2018, Mrągowo, 2018.07.29



Patrycja - personal pit stop girl i synek Maciek
w trakcie rozgrzewki (a temperatura
powietrza 30+).
 
Tym razem Mistrzostwa Polski w kolarstwie gorskim odbyly się w Mrągowie na Gorze Czterech Wiatrow. Szalenie silowa trasa, praktycznie zero sekcji technicznych, wysoka temperatura powietrza, krótkie, strome podjazdy - to warunki w których dobrze odnajdują się zawodnicy prezentujący silowy styl jazdy. Maciek zdecydowanie woli trasy najeżone trudnościami technicznymi z długimi podjazdami. Planem Maćka na te zawody była pierwsza dziesiątka...
Pić! Lekko schłodzony izotonik
w jedną stronę, w drugą także
schłodzona woda do polania i picia.
(bufet był dwukierunkowy) 
Góra Czterech Wiatrów to oczywiście morena na której postawiono wyciag narciarski typu "wyrwiłapa" dający na każdym okrążeniu przewyższenie około 200 m. Jak latwo policzyć 6-ść okrążeni to wspinaczka na 1200 m, wszystko w czasie około 1,5h. Mordęga! Ostre, strome, eksponowane na słońce podjazdy zabierały błyskawicznie siły, odbierały ochote do walki. Ale warunki były jednakowe dla wszystkich. Bartek Wawak i Marek Konwa wyglądali swieżo do końca wyścigu. Reszta, im nizej w klasyfikacji tym bardziej ujechana z jęzorem na kierownicy.
Szacunek i gratulacje dla wszystkich zawodniczek (w kat. elita kobiet wygrala Maja Włoszczowska) i zawodników!

Wyscig do przedostatniego okrążenia ukladal się po myśli Maćka. Jechał na pozycji 9-10, czyli na maksimum swoich
możliwości. Pod koniec przedostatniego okrążenia zaczął słąbnąć. Zawodnicy, których wyprzedził w polowie wyścigu
skracali dystans, Maciek zaczął "spływać". W rezultacie skończyl wyścig na miejscu 12-stym w połączonych
kategoriach elita i U-23.
Pierwsze miejsce pewnie wywalczyl Bartek Wawak, drugie Marek Konwa, a trzecie ku naszej radości przypadlo
koledze Maćka - Krzyśkowi Łukasikowi.

 

środa, 25 lipca 2018

"Mamma Mia: Here We Go Again!", reż. Ol Parker, USA, 2018, film-musical, w kinach

"Mamma Mia: Here We Go Again!", reż. Ol Parker, USA, 2018, film-musical, w kinach

Na co by tu pojsc?
Pytanie padlo w trakcie konsumowania lodow o smaku solonego karmelu i francuskich makaronikow w cukierni Sucre; wakacyjny reperuar kin nie dawal dużego wyboru.
Padlo na "Mamma Mia". Jeśli ma być cos z letniego repertuaru, to na całego!

Ujdzie.
Ostatecznie to wakacje, da się (jakoś) obejrzeć...

II czesc nie ma tego ladunku zaskoczenia - karkolomnego pomyslu obsadzenia dużych aktorow w komediowych rolach glam-musicalu.
Pierwsza czesc bardzo mnie bawila i podobala. Druga nastroila nostalgicznie.
Chór staruszków z miasta Pruszków...
10 lat pomiędzy częściami... Czas jest nieubłagany. I jeszcze ta Sher wyciagnieta z jakiejś lodówki...
Miałem wrazenie, ze ledwo powłóczy nogami...
Najlepiej trzyma się Colin Firth. On wyraźnie, komicznie zdystansowany, wygląda nadal dobrze, a jego bycie obok jest przynajmniej smieszne. Podobnie jak reszta "dużych", ma nieduza role. "Duzi" sa raczej figurantami, nie udzielają się zbytnio aktorsko i, może na szczescie, wokalnie prawie wcale.
Odgrzewane kluchy często smakują lepiej niż te, swiezo zrobione. Sequele praktycznie nigdy nie sa lepsze od pierwowzoru i "Mamma Mia: Here..." boleśnie potwierdza te regule.
Ale w goraca, letnia sobote?
Dało się przeżyć.

niedziela, 15 lipca 2018

Mazowieckie klimaty, 2018.07.7/8, rowerowe

Mazowieckie klimaty, 2018.07.7/8, rowerowe

Ten weekend, 14/15.07 nie sprzyja jeździe na rowerze. Mielismy w planach wyprawe do miejscowości Gassy, gdzie znajduje się "Pyton-Sztab". Naszym celem miało być obywatelskie zatrzymanie gada. Nic z tego nie wyszlo. Deszcz zniweczyl nasze plany. Rzęsiste opady skutecznie zniechecily nas do jazdy nad Wisłe.
W poprzedni weekend pogoda była zdecydowanie lepsza.
Budowa obwodnicy Warszawy  przecinającej teren Mazowieckiego Parku Krajobrazowego idzie pełną parą. Wgląda koszmarnie, a będzie jeszcze gorzej, kiedy w tym miejscu będzie biegła regularna autostrada.

Ruiny pałacu Łubieńskich w Okuniewie. Nacjonalizacja, czyli w praktyce brak właściciela (ten stan trwa do dzisiaj)
skutecznie przyczyniła się do dewastacji obiektu.


Świadectwo walk z II wojny.
Ta chata jest opuszczona, ale sądząc po
całkiem świeżym remoncie komina
jeszcze niedawno była zamieszkała.
 


Pręby. Tuż obok krytej strzechą chałupy pamiątka
z Powstania Styczniowego.



Resztki mechanizmu młyna wodnego.
Skuteczne rugowanie własności prywatnej
dało w efekcie katastrofalne obniżenie lustra
wody gruntowej. W powojennej Polsce
zniszczono kilkaset młynów wodnych.
Wykonane z drewna koło dawno się
rozpadło. Dolny element, rodzaj panewki(?)
zachował nawet nazwę producenta
pochodzącego z Raciborza.

 
 

środa, 11 lipca 2018

"Whitney", reż. K. Macdonald, USA, GB, 2018, film, właśnie w kinach

"Whitney", reż. K. Macdonald, USA, GB, 2018, film, właśnie w kinach

Film jest moim zdaniem niezły, 6 w 10-cio punktowej skali.
Musze przestrzec. Moim zdaniem jest szalenie przykry, smutny, dołujący.

Pierwszym skojarzeniem po wyjściu z kina była znana bajka I. Kraszewskiego o zajaczku, którego wszyscy kochali, ale w konsekwencji "gdy więc wszystkie sposoby ratunku upadły,
Wśród serdecznych przyjaciół psy zająca zjadły".
Przykre jest to, ze praktycznie wszyscy z jej otoczenia lacznie z braćmi, mezem, ojcem, licznymi ciotkami traktowali ja jak bankomat.
Smutne, ze jest bankomatem także po śmierci, bo ludzie którymi się otaczala sa gotowi, za kase jak sadze, powiedzieć o zmarłej wszystko, zdradzić kazda tajemnice.
Dołujace, ze pocignela za sobą corke, której zafundowala zycie w trasie, brak normalnego dzicinstwa; przezyla Whitney o 3 lata.

Jakis czas temu widziałem podobny film - "Amy" o Amy Winehouse.  Konstrukcja jest taka sama: gadajce glowy na zmiane z krótkim dokumentami, urywkami fimikow z koncertow, plus zapisy z programów TV w których brala udział Whitney. W "Whitney" zachwiane sa proporcje. Zbyt dużo gdajacych glow, za mało materiałów filmowych. Whitney, w odróżnieniu od Amy, zyla w czasach, kiedy nagrywanie filmikow przy pomocy komórki nie było dostępne.
Rezyser szukal sensacji. Nagral wywiady z kilkudziesięcioma osobami. Na szczecie (chyba) nie wszystkie umiescil w filmie. Sensacja to kasa. Dlatego usilowal wymusić na mezu Whitney więcej "zeznan" o prochach, ciagnał za jezyki matke, ciotki i fryzjerke dopytując o pikantne szczegoly z zycia gwiazdy. Whitney nie ma spokoju nawet po śmierci. Ciekawe jest to, ze jedyna wazna w zyciu Whitney osoba, która nie dala się przekonać do wynurzeń przed kamera jest wieloletnia, ponoc więcej-niż-przyjaciolka Whitney - niejaka Robyn Crawford. Widac uczucia i emocje jakie wiazaly się ze zmarłą były na tyle silne, prawdziwe, ze jej wspomnień nie dalo się kupic.
W naszej kulturze o zmarłych mowi się dobrze, albo wcale.
Dlatego draznilo mnie dobre samopoczucie tych, korzy uczestniczyli w wieloletniej balandze, której ofiara była ta, która ja finansowala - Whitney.
Była dziewczyna z Newark, czarnego getta, której los dal glos i urode. Matką chrzestną była Aretha Franklin, ciotką Dionne Warwick, matka Cissy była rozpoznwalna piosenkarka, a sama Whitney szybko stala się gwiazda choru w lokalnym kościele baptystów.
Skazana na sukces.
Odeszla w wieku 48 lat.

poniedziałek, 9 lipca 2018

The Rolling Stones, STONES - NO FILTER, European Tour 2018, PGE Narodowy, niedziela 2018.07.08

The Rolling Stones, STONES - NO FILTER, European Tour 2018, PGE Narodowy, niedziela 2018.07.08

Zastanawialem się dluzsza chwile nad sensem pojscia na koncert który widziałem rok temu w Amsterdamie. Ta sama trasa, numery te same, może nie warto, myslalem. Tak sobie dumałem, żeby dojść do wniosku, ze to przecież swieto muzyki, ze mam tych gości pod bokiem, ze nawet jeśli nie jestem ich wielkim fanem, to jednak pojde.
Nie zaluje.
Zalowalbym gdybym nie poszedł!
Srodze!
To był zarówno dobry koncert jak i rodzaj celebry, odswietnego obcowania z legeda muzyki, kapelą, która uczynila rock'n'roll'a klasycznym już chyba gatunkiem muzyki.
Byłem na trzech koncertach Stonesow: wiele lat temu w Budapeszcie, rok temu w Amsterdamie i wczoraj na Stadionie Narodowym.
Wczorajszy był zdecydowane najlepszy.
To był ostatni koncert kolejnego etapu trasy "Stones - NO FILTER". Było widać, ze kapela jest dość wyluzowana, ze ciesza się ostatnim koncertem, perspektywa odpoczynku. No, luzu to im raczej nigdy nie brakuje, ale majac porównanie z niedawnym koncertem w Amsterdamie widziałem, ze maja większe sklonnosci do jamownia. Był taki moment na koncercie, kiedy wspierający Stonesow czarny, grający na gitarze basowej muzyk (Darryl Jones, grywal z M. Davisem, Stingiem i mnóstwem innych) lekko odleciał dając popis funkowego, solowego grania. Reszta kapeli dala mu sporo przestrzeni, az do momentu kiedy Mick dal znak do powrotu do bluesowo-rockowego grania. Solowe popisy sa czescia każdego koncertu. Ten odberalem jako inny, bardziej spontaniczny, uwolniony od zwykłych ram: teraz wchodzisz ty, potem perkusja itd.
Rzecza która mnie uwierała był dźwięk, czyli jego jakość. Nie był czysty. Miałem wrazenie, ze slysze go z dwóch zrodel, z lekkim pogłosem, który znieksztalcal prowadzona przez Micka konferansjerkę, powodowal nieczytelność tekstow utworow. Może to wina miejsca w którym siedziałem, może na miejscach umieszczonych centralnie było slychac bardziej wyraźnie.
Podobno Stadion Narodowym ma te przypadlosc, ze jest trudny do naglosnienia. Moje doświadczenie zdaje się to potwierdzać, chociaż być może lekkie ujecie watów moglo zdzialac cuda. Bo było, oj, glosno.

Dodatkowa atrakcja były jakies skrzydlate, niegroźne owady (jętki?) które wyznaczyly sobie miejsce zbiorki na wysokości naszych foteli, czyli w okolicy 3-ciego pietra. Draznily swoja obecnoscia głownie panie, które z duza obrzydliwoscia gwałtownie reagowaly na ich lotnicze popisy.

Organizacja była OK. Mnostwo stewardów, mnóstwo bramek, sprawne wejście i wyjscie ze stadionu.
Nie wiem jak było na parkingu. Na wszelki wypadek przyjchalem tramwajem zostawaiajac samochod daleko od stadionu. To było dobre rozwiązanie. Wygladalo to lepiej niż w Amsterdamie, chociaż i tam pomimo potężnego tloku na stacji metra dość sprawnie dostaliśmy się do centrum.

Kim sa ci goście, którzy majac ponad 70 lat graja koncert trwający ponad 2h i nadal, pod jgo koniec calkiem sprawnie się ruszają? Co ich trzyma na tyle mocno, ze tyle lat graja razem? Mick powiedział, ze to ich 5-ty koncert w PL. W 1967 dali dwa koncerty jednago dnia. Mick ma wiec racje. Mnie wychodzilo, ze to ich 4-ty raz w PL.  Ciekawe, czy rzeczywiście pamięta tamten czas, czy jego ludzie od PR'u podrzucili mu teksty, które rzucal w trakcie koncertu. Do pewnego stopnia sa fenomenem.
Fajnie, ze nadal maja tyle energii, która udziela się innym.
Long Live Rock 'n' Roll!