piątek, 30 grudnia 2016

"Everest. Góra gór", aut. Monika Witkowska, 2013, książka

"Everest. Góra gór", aut. Monika Witkowska, 2013, książka

Wlasnie pomyslalem sobie, ze usiade i napisze posta o książce, która przeczytałem już jakiś czas temu. Krążąc po domu zastanawielm się od czego zacząć. Przeciez Everest, wspinaczka na Gore Gor to takie oczywiste, teraz wręcz powszednie. Co w tym, w tej książce jest ciekawego, innego, ze warto po nia siegnac, poswiecic czas na jej przeczytanie.
A tu w Trojce (piątek - lista przebojow) zagrali Leonarda Cohena. Zatrybilo mi w glowie i bezwiednie przypomniał mi się wywiad z L. Cohenem emitowany na antenie Trojki w bloku bodaj Piotra Metza, gdzie tuz po wydaniu ostatniej plyty, niewielka grupa dziennikarzy zadawala pytania Mistrzowi. Pamietam, ze pierwsze wyslyszane dotyczyło obietnicy L. Cohena o rzuceniu palenia (na plycie jest jego foto z papierosem). Odpowiedz Cohena brzmiała (uruchomcie wyboraznie, usłyszcie ten głęboki, charakterystyczny glos i wolno, od niechcenia rzucone) - "You know, there are some guys you can't trust". A zaraz potem pytanie o opinie Cohena na wlasnie-co-opublikowana informacje o Noblu dla Boba Dylana.
I odpowiedz: "To tak, jakby na najwyzsza gore wnieść i przybic tabliczke Najwyzsza Gora"....

Najwyzsza gora jest jedna i najwazniesza. Ksiazka Moniki Witkowskiej nie traktuje o heroizmie, walce, konaniu z zimna itp. Jest raczej rodzajem zgrabnego, napisanego dość prostym jezykiem reportazu o decyzji wejścia na Everest i realizacji tego postanowienia. Tym ciekawsza, ze rozszerzona o krótkie, zwiezle wtręty (wyróżnione innym kolorem, zwykle dwie kartki) dotyczące np. jakow, Szerpow, skrocony słownik szepsko-polski, ilości osiemdziesialatkow którzy weszli na Everest itp.
Czyta się to latwo. Autorka skupia się na technicznej stronie znaczącego jednak przedsiewziecia jakim jest wejście na Gore Gor. Dowiadujemy się ile kosztuje uczestnictwo w takiej wyprawie, ile trzeba mieć na to czasu, z jakiech agencji korzystać, jakie ciuchy/buty trzeba mieć. Nie mniej ciekawy jest problem siusiania i sposoby jego rozwiazywania, miejsca w necie gdzie można kupic stosowne, sluzace do tego akcesoria. Tlen, butle, maski - tutaj także znajdziemy wskazówki czego uzywac, co odrzucić.
Ksiazka ma nowoczesna konstrukcje, co oznacza, ze kolejne rozdzialy sa krótkie, zwarte, przeplecione specjlanie oznaczonymi stronami-wrzutami poglebiajacymi wiedze o temacie rozdzialu, a dobrej jakości zdjęcia ilustrują/uzupelniaja tekst. Nie wiem, czy strona formalna książki, sposób jej zredagowania to pomysl autorki czy wydawnictwa. Mnie się TO podobalo.

"Everest. Góra gór" fajnie mi się czytala.
Dobrze się ja oglda. Zawiera mnóstwo autorskich zdjęć. Stanowia dodatkowa wartość.
Przeczytalem i przeczytam sporo książek o gorach, wlazeniu na nie i mogę ja polecić każdemu, kto (a na pierwszym miejscu listy Trojki Leo Cohen - "You want it darker") lubi góry, kogo interesują dokonania polskich himalaistów, dla kogo Kukuczka i Rutkiewicz to osoby rozpoznawalne, znane.
Autorka "Everest. Góra gór" znalazła wlasny, autorski sposób na opowiedzenie swojej historii wejścia na Everest. To jest jedna z wartości tej książki. Inne jej zalety najlepiej ocenicie sami czytając 319 stron tej ciekawej moim zdaniem książki.
Myslalas(es) o wejściu na Everest?
Przeczytaj ZANIM podejmiesz wyzwanie.
Koniecznie!

niedziela, 25 grudnia 2016

"W domu. Krótka historia rzeczy codziennego użytku" (At home. A history of private life), aut. Bill Bryson, 2013, książka

"W domu. Krótka historia rzeczy codziennego użytku" (At home. A history of private life), aut. Bill Bryson, 2013, książka

To druga po "Historii prawie wszystkiego" ksiazka Billa Brysona, która przeczytałem. Ponownie jestem pod ogromnym wrazeniem erudycji autora, umiejetnosci poruszania się wśród roznych zagadnień, dyscyplin naukowych, kierunkow filozoficznych oraz latwosci z jaka autor przybliza rzeczy trudne, skomplikowane przeciętnemu czytelnikowi. Ten facet ma prawdziwy dar opowiadania w sposób przystępny, ciekawy, o odkryciach, wynalazkach, nauce, modzie, architekturze, historii.
Do tego robi to w sposób dowcipny (dot. "W domu..."), a jego poczucie humoru to dyskretne zmruzenie oka, cos co wywoluje uśmiech, umozliwia latwiejsze przyswajanie poważnych problemów, dat, nazwisk.
Obie książki sa fascynujące.

Przypadek sprawil, ze bedac "w miescie" miałem "okienko", wpadłem do EMPIKu z zamiarem kupienia zupełnie innego tytułu. Tego co chciałem nie bylo, krazylem miedzy polkami i zobaczyłem te wlasnie ksiazke. Tytul: "W domu" nie wygląda/brzmi zbyt atrakcyjnie. Nie sadze, żeby ktoś, kto nie zna "Historii prawie wszystkiego" kierowany impulsem kupil te ksiazke. Wzialem ja "w ciemno" kierując się nazwiskiem autora. Nie zaluje.
Mysle, ze takie książki powinny trafiać na liste lektur szkolnych. Może nie tych obowiązkowych, może uzupełniających, w szkołach licealnych. Mysle, ze takie lektury mogą prowokować do głębszych studiow, być powodem wyzwolenia się konkretnych zainteresowan czytelnikow, zwłaszcza tych młodych. Zachecaja do poznawania, odkrywania, badania.
Ksiazki Billa Brysona sa interdyscypilnarym kalejdoskopem wielu dziedzin zycia, wglądem w rozwój historii cywilzacji, jej postępu. Każdy kolejny rozdzial, to kolejna porywjaca historia. Zwykle zupełnie innna od porzedniej, bo dotycząca innego aspektu zycia. Konstrukcja taka jak "Muppet show". Nowy rozdzial, koncentracja nad nowym tematem i zanim czytenik zdazy się znuzyc, kolejny rozdzial, kolejne problemy, dokonania.
W przypadku "W domu.." osia książki jest dom do którego wprowadza się autor wraz z rodzina. Przeprowadzka do starej, anglikańskiej plebanii, przemieszczanie się po jej kolejnych pomieszczeniach staje się przyczynkiem do znakomitych rozpraw o zwyczajach, postępie naukowym, obyczajności i mnóstwie innych aspektow zycia glownie w odniesieniu do kultury anglosaskiej. Rozpietosc dyscyplinarna jest imponujaca. Ksiazka kaze wierzyc w potege ludzkiego rozumu, który chociaż czasami prowadzi nas na manowce, to w konsekwencji jesteśmy do przodu.
Goraco polecam!

sobota, 24 grudnia 2016

Mikołaj, jaki jest każdy widzi! Wigilia 2016.12.24

Mikołaj, jaki jest każdy widzi! Wigilia 2016.12.24
Wszystkim: tym którzy zaglądają na mojego bloga,
oraz tym którzy tutaj nie zaglądaj (ci maja
gorzej bo się o tych życzeniach nie dowiedzą),
życzę radości, spokoju i fajnego Mikołaja jak ten,
który mnie odwiedził, któremu, chociaż był szybki,
 zdążyłem zrobić foto.
(Aha! Spokój i radość to zero rozmów o polityce!)
 

niedziela, 18 grudnia 2016

"Zrób sobie kraj" (DIY country), reż.A. Butts, Francja, 2016, 2016.12.11 "Muranów"

"Zrób sobie kraj" (DIY country), reż.A. Butts, Francja, 2016, 2016.12.11 "Muranów"

Mialem w planie wizyte w Trójce i probe dostania się na koncert Moniki Brodki. Stalo się inaczej. Uslyszalem w radiu informacje o przeglądzie filmow dokumentalnych Watch Docs i pokazie "Zrob sobie kraj".
Wybralem film.
To przejmujący dokument o powstaniu samozwańczej Donieckiej Republik Ludowej. Zrobiony przez angielskiego operatora/reżysera, za francuskie jak rozumiem pieniądze film jest porazajacym dowodem na to co może zrobić grupka zdeterminowanych, gotowych na wszystko "politykow", którzy w imie wymiernych korzyści finansowych pochaja Donbas ku wojnie. Jest to możliwe dzięki wsparciu społeczeństwa zindoktrynowanego rosyjska propaganda, finansowej i militarnej pomocy Rosji i opieszalosci Ukrainy.
To przerazajacy film o wojnie domowej, w której gina obywatele tego samego kraju, mowicy tym samym jezykiem, majacy wspolna, nielatwa historie. Nawet jeśli uzwgledni się fakt, ze Donbas to w 80% ludność rosyjskojezyczna, to przecież nadal ten sam narod.
W czasie bratobójczych walk zginelo 9 tys. ludzi i nadal gina.

Jednak to co mnie uderzylo najbardziej to pewna analogia do tego co się dzieje obecnie w Polsce.
Niewielka grupa frustratów usilujaca wszelkimi sposobami zdestabilizować panujący lad nawolujac do ulicznej konfrontacji to wlasnie Donbas.
Ze wszystkimi konsekwencjami.

Ciekawa i uderzajca jest rola "uzytecznych idiotow" (termin ukuty przez Lenina). Zostaja szybko zastąpieni, wyparci, a ich zdanie przestaje być wazne. Pozostaja idiotami, których uzytecznosc miała znaczenie w początkowej fazie rokoszu. Film zrobiony jest przez osobe bezstronna. Powalajace sa zdjęcia/sceny fałszowania referendum i nie o fałszowanie tu chodzi, ale cynizm i szczerość organizatorow, którzy przy wlaczonej kamerze (mieli pelna swiadonmosci, ze sa nagrywani) ustalają sposób fałszowania i wyniki...
Czy kazdy może sobie zrobić kraj?

Z pewnoscia każdy może wyrobić sobie opinie o "Zrob zobie kraj". Majac polski IP komputera można film obejrzeć za darmo na platformie vod.pl. (limitowany czas darmowego dostępu).

Po projekcji (darmowej, pelna sala) odbylo się spotkanie z A. Buttsem, który opowiadal powstaniu filmu, odpowiadal na pytania widzow. Było to nie mniej intersujące niż sam film.

A Monika Brodka?
Poczeka. (chociaż nie palnuje kupienia  cd "Clashes".)

sobota, 17 grudnia 2016

Zima? sobota 2016.12.17

Zima? sobota 2016.12.17
Jest około 9:30, temp. minus 3-4 st.
wracam nad lokalnym bagienkiem,
gdzie szron, bezwietrzna pogoda,
zamieniły kępy wikliny w ciekawe,
kształtne formy, które mogły by być
inspiracją dla M. Abakanowicz.
I chociaż szaro, mgliście i zimno,
 warto było się ruszyć.

środa, 14 grudnia 2016

The Rolling Stones Olé Olé Olé!: A Trip Across Latin America, GB, 2016, film, w kinach

The Rolling Stones Olé Olé Olé!: A Trip Across Latin America, GB, 2016, film, w kinach

Niewiele jest filmow muzycznych.
Taki film to swieto.
Okazja do spędzenia prawie 2h w towarzystwie grającej ponad 50 lat kapeli rockowej.
Film dla każdego! Dla fana rock&rolla pozycja obowiazkowa.

Bohaterami filmu sa The Rolling Stones i muzyka rockowa. Zjawisko kulturowe. Fenomen ktory dociera do mnie każdego dnia, kiedy wlaczam rano radio, który towarzyszy mi caly dzien. Wejscie na ekrany polskich kin zbiega się z wydaniem kolejnej plyty Stonsow "Blue & Lonesome" . Studyjna plyta na która kapela kazala czekac swoim fanom ponad 10 lat. Tym razem sa to covery kawalkow  bluesowych, powrot do korzeni, do muzyki dzięki której powstali. Bo to wlasnie niesione pod pacha rythm&bluesowe winyle zwrocily na siebie uwagę dwóch chlopakow z Dartford, którzy za chwile dali zycie kapeli The Rolling Stones.
Był rok 1961...

Film mnie wzruszyl.
Jest w nim mnóstwo smaczków, wśród nich opowieść Keitha i Micka o koncertach w Argentynie, gdzies w latach 80-tych i koleżankach, które z piskiem wypadly z toalety, gdyż ze spłuczki wyskakiwaly czarne, bezokie zaby. Rzecz miała miejsce na farmie, która wynajęli na czas pobytu w Argentynie. Jest tych opowieści więcej, plus mnóstwo znakomitych zdjęć z południowo amerykanskiej trasy, gdzie w tle czeka niesamowity, darmowy koncert na Kubie przed ponad milionowa publicznoscia.
Film mnie wzruszyl, bo wzruszające sa emocje z jakim Stonsi sa witani w każdym z odwiedzanych krajów. Element wolności niesionej przez rocka, zwłaszcza tam, gdzie rzadzily junty wojskowe jest wielokrotnie podkreślany, mocno artykuowany w odniesieniu do Argentyny, Chile i oczywiście Kuby.
Rock muzyką wolności.
Rock muzyką zakazaną w wielu krajach.
Rock sztuka, której bali się owczesni i dzisiejsi dyktatorzy.

Wiesc gminna niesie, ze za koncert w Warszawie (1967) zapłacono Stonsom wodka (z braku dewiz, czy innych wartości dających się latwo wymienić na twarda walute). Jednak ulubionym alkoholem Keitha była/jest nie polska gorzala, ale Jack Daniels, a reszta używek... Jak Ci faceci to przezyli? Jak w takiej formie, która widzimy na filmie mogą funkcjonować do dzisiaj? Moim zdaniem to kolejny fenomen, który powinien być przedmiotem studiow naukowych. Mam prywatna teorie według której oni sa wewnętrznie zmumfikowani, zakonserwowani, odporni na wszelkie choroby i przypadlosci.
Tak, będą zyc wiecznie, tak jak wiecznie zyc będzie ich muzyka.

czwartek, 8 grudnia 2016

"Gimme Danger", reż. Jim Jarmusch, USA, 2016, film, właśnie na ekranach

"Gimme Danger", reż. Jim Jarmusch, USA, 2016, film, właśnie na ekranach

Oceniam film jako poprawny, czyli gdzies w okolicach "5" w dziesięciopunktowej skali filmweb.
Jego glowna zaleta jest to, ze jest, bo jednak po osobie reżysera i scenarzysty w jednej osobie oczekiwałem więcej. Teza, proba jej udowodnienia, ze The Stoogies byli jedna z ważniejszych kapel w historii muzyki wydaje mi się być co najmniej naciagana.
Jednak warto zobaczyć ten film. Jest tak mało filmow muzycznych, ze pojawienie się kolejnego na naszych ekranach jest dla mnie swietem, dobrym podwodem, żeby siadając w kinie podążać  za opowiadana, w tym przypadku przez Iggy Popa, historia.

Ubiegly tydzień był bogaty w doznania muzyczne. Poniedziałek - Mariza - fado, czwartek - Taco Hemingway - rap, sobota - The Stoogies/Iggy Pop - punk rock. Niezla rozpietosc.

Ogladajac film Jima Jarmuscha trzeba pamietac, ze on i Iggy to dobrzy kumple, a "Gimmie Danger" to moim zdaniem rodzaj laurki, do tego trochę lukrowanej dla Iggiego i The Stoogies. Czy warto poswieciec film kapeli, której zasieg ograniczal się do kliku hrabstw, która wydala 3 plyty, których nikt nie chciał kupować/sluchac i obsceniczny wokalista sciagajacy na swoje koncerty skromna grupke fanow. W filmie przypisuje się The Stoogies zapoczątkowanie punk rocka, wskazuje na nich jako zrodlo inspiracji dla wielu innych grup, zwłaszcza Sex Pistols.
Jak zwykle sukces ma wielu rodzicow (jeśli uznac punk za sukces).

Film odbieram jako zapis destrukcji. Czytalem biografie Iggy Popa (TU moja opinia) i mogę powiedziec, ze film wraz z komentarzem Iggy Popa to prawda lukrowana. Ci faceci byli faktycznie ćpunami, tylko w niewielkim stopniu muzykami. O ile Iggy się obronil, okrzpel jako artysta i co istotne przezyl (w dużej mierze dzięki Dawidowi Bowie), o tyle cala reszta kapeli przeniosła się do Krainy Wielkich Łowów już jakiś czas temu.

Wiec kto stworzyl punk-rocka? The Stoogies, czy Sex Pistols? Mysle, ze żadna z tych kapel. Sądzę, ze powrot do prostej, bezpretensjonalnej, dzikiej muzyki, to znak czasu, efekt zmeczenia progresywnym rockiem, kapelami, których koncerty wymagaly ogromnego wysiłku organizacyjnego, taboru tirów ze sprzętem, masy kasy. Grazowe granie było zawsze. Ktos nazwal je punkiem, potem grungem, gdzies wyszedł z podziemia rap i hip-hop. Pojawanie się nowych gatunkow, powrot do prostoty odbieram jako naturalne falowanie rynku, potrzeb, nastrojow. Rodzaj ewolucyjnej samoregulacji. Jak cos urośnie zbyt duże, trudne do wyżywienia, to po jakims czasie ginie, zpada się, w miejscu implozji powstaje cos nowego, bywa, ze to nowa, bardziej atrakcyjna jakość. W jakims stopniu dowodem tego falowania jest Jack White. Ten facet potrafi zaskakiwać prostota której kwintesnecja jest jego sklonnosc do grania na tanim sprzęcie, gra na skonstruowanej ad hoc "gitarze" w "Będzie Głośno" (TU moja opinia).
Ktos kiedyś powiedział, ze wszystko już było. Ze wszystko, lacznie z muzyka, jest wtorne.
Ogladam jednym okiem wygrany przez Legie mecz (ze Sportingiem), pisze tego posta i mysle sobie, ze może odpowiedz na pytanie kto był pierwszy nie jest takie ważne, jak ważne jest to, ze rozne, bardzo rozne gatunki muzyczne koegzystują ze soba, znajduja swoich odbiorcow, fanow.
Fado, rap, punk.
Co przyniesie kolejny tydzień?
Widze, ze w kinach Stonsi z Hawany...

niedziela, 4 grudnia 2016

Mariza, live, Torwar, poniedziałek 2016.11.28

Mariza, live, Torwar, poniedziałek 2016.11.28

Nie moglem pominąć tego koncertu. Kilka lat temu miałem okazje widzieć i slyszec Marize na koncercie w Sali Kongresowej. Było zjawiskowo. Podobalo się nawet mojemu starszemu synkowi, który musial mieć wówczas około 22 lat, a sluchal glownie metalowych kapel w stylu Godsmack (tez mi się podoba). Widac poszerzanie muzycznych horyzontow ma sens, bo po koncercie przyznal, ze baaardzo mu się podobalo (i niczego ode mnie nie chciał).
Tym razem poszedłem na koncert z grupka znajomych zostawiając starszemu synkowi poszerzanie wiedzy odnośnie pielęgnacji wnuczka - Ignasia.
Mariza zaczela punktualnie o 19:00. Chociaz hala Torwaru nie należy do miejsc kameralnych po chwili zrobilo się jakby cieplej i bardziej przytulnie. Trzech gitarzystów, perkusja i szefowa - Mariza.
Trasa z która ruszyla w swiat nosi nazwe "Mundo" od jej ostatniego, wydanego w 2015 albumu pod tym samym tytulem. Koncert był wzbogacony o utwory z poprzednich albumow.
Trwal ponad 2,5h!
Mariza dzierży berło królowej fado od czasu śmierci poprzedniej divy tego gatunku Amelii Rodriquez w 1999 roku. Jest twarza tego gatunku, osoba, która spopularyzowala fado w całej Europie. Jednak to co spiewa, to co zawierają jej plyty, zwłaszcza ostatnia - "Mundo", to nie tylko fado. W jej piosenkach, songach, utworach slychac nuty z Cabo Verde, flamenco, jest także wtręt muzyki arabskiej, saharyjskiej. Czyli bardziej muzyka swiata, tchnienie ibero-ethno niż czyste: "los i przeznaczenie" jak tłumaczone jest "fado". Urodzila się przecież w Mozambiku i chociaż rodzice przenieśli się do Portugalii kiedy miała 3 lata, to jednak rodzaj wiezi kulturowej z Afryka był czescia kultury w której dorastala.
Koncert był znakomity. Mariza ponownie zjawiskowa. Kapela tym razem mniejsza niż ta sprzed kilku lat w Kongresowej, ale nie mniej sprawna, tak samo dobra.
Mariza bardzo szybko nawiazala kontakt z publicznoscia i chociaż proby rozśpiewania Polakow, w jezyku portugalskim można uznac za średnio udane, to i tak dostala duże brawa za sam fakt, ze probowala. W trakcie koncertu opowiedziała, ze czas pomiędzy ostatnimi plytami poswiecila na macierzyństwo (ma 5-cio letniego synaka) i wyjście za mąż. Sporo opowiadala o rodzinie i bardzo się rozczuliła kiedy dostala kwiaty od 3-letniej dziewczynki, z która chwile pogaworzyla in private. Widac rozlaka z synkiem troszkę jej doskwiera.
A jak już poczula się swobodnie i swojsko zeszla z estrady i ruszyla w widownie przybijajac "piatke" ze szczęśliwcami siedzącymi na skrajnych miescach. W tym momencie moi znajomi oświadczyli, ze nie oddadzą mi kasy za bilety (190 zl/szt.), bo kupielem kiepskie miejsca, ze oni tez by chcieli z Mariza się klepnąć, a tak, kiedy dzieli nas barierka to oni czuja się zawiedzeni. Swoja droga byłem trochę zdziwiony swoboda Marizy. Ruszyla w widownie bez zadnego ochroniarza, a przecież zawsze może znaleźć się jakiś oszołom, który chciałby wytarmosic jej blond fryzure, (by wyrazić swój afekt) tudzież szarpnąć za wspaniala, czerwona suknie (żeby sprawdzić czy dobrze się trzyma bez ramiączek). Nikomu taki durny pomysl na szczęście nie przyszedł do glowy. (może jednak dobrze, ze siedzieliśmy trochę dalej)
Zrobilo się rodzinnie, przytulnie i swojsko. Atmosfera stala się wręcz goraca, kiedy Mariza przedstawiając muzykow zaznaczyla, ze Yami grający na gitarze basowej (klasyczne, duze pudło, basowy naciag) zna Polske bardzo dobrze, bo grywa z .... tu Mariza zapytala jak się nazywa TA wokalistyka, a Yami na to elegancko i glosno: Anna Maria Jopek!
Tak, znakomita plyta A.M. Jopek "Sobremesa" to luzofońskie klimaty nagrane z stawka doborowych muzykow, także portugalskich. Miałem okazje być na koncercie z trasy promującej te plyte. Kto nie zna tej plyty - polecam. Jest moim zdaniem znakomita. (TU relacja z koncertu).
Potem Mariza wykonala manewr znany mi z poprzedniego koncertu. Odstawila mikrofon, kapela podeszla do niej i stojąc w srodku hali zagrali bez prądu imitując gre/atmosferę lizbońskiej knajpki. Ten zabieg oceniam jako ryzykowny, lekko przeszarzowany. Mariza ma potężny glos, ale nie tak donosny, żeby bez wspomagania naglosnic kubaturę Torwaru. Proba unplugged dotyczyła na szczęście jednego kawalka. Potem wrocila na scene i po wielu bisach przed godzina 22:00 zakonczyla koncert.
Mariza rzadzi.
Kultura sceniczna, wspanialy glos, sztuka, która wykonuje plasują ja bardzo wysoko na mojej priv liscie najlepszych artystek. Poza tym jest atrakcyjna, elegancką kobieta, której wizerunek zwłaszcza w polaczeniu z wykonywna sztuka nikogo nie pozostawia obojetym. I chociaż to co prezentuje na scenie odbiega od fado-kanonu (wszysto na czarno) to być może dzięki temu zdobyla dla fado nowych fanow w całej Europie, może na swiecie.

(znajomi kase za bilety jednak mi oddali; ostatecznie to ja wykazałem stosowna czujność infomujac ich o koncercie, kupujac bilety)

sobota, 3 grudnia 2016

Taco Hemingway, koncert, Palladium, czwartek 2016.12.01

Taco Hemingway, koncert, Palladium, czwartek 2016.12.01

Od pierwszego warszawskiego koncertu Taco, na którym bylem, który miał także miejsce w Palladium minal ponad rok. To był dobry rok dla Taco. Kariera od pucybuta do milionera. Nie wiem, czy zarobil już szesc zer jak spiewa w jednej z piosenek, ale stal się gwiazda polskiego rapu, zdobyl Fryderyka za najlepsza plyte hip-hopowa 2015. Zeszloroczna trasa koncerowa sprzedala się w mgnieniu oka, nagral kolejne plyty, ruszyl w kolejna, tez w calosci już sprzedana trase.

Za sterami Rumak,Taco na froncie.
Koncert w Palladium był kolejnym, 18-stym z rzedu. Poprzedni, we Wroclawiu, na którym był mój syn Maciek, zgomadzil mnóstwo młodych ludzi, a sam koncert był zdanim mojego dziecka znakomity.
Zdecydowalem, ze sprobuje zobaczyć jak wygląda/brzmi Taco w nowym repertuarze. Pomimo poznej godziny koncertu (21:00), powszedniego, pracowitego dnia, obficie pdajacego sniegu pojechałem do Palladium. Miałem pomysl, żeby pojechać tam taksowka i po pierwszym kolku w poszukiwaniu wolnego miejsca do parkowania uznałem, ze to był znakomity pomysl. Szkoda, ze go nie wdrozylem.
Tlum młodych ludzi i zero szansy na znalezienie dobrego miejsca na widowni. Warto jednak przyjsc wcześniej, zajac miejsce bliżej sceny, lub nawet siedzące na balkonie.
Koncert zaczal się z 15-sto minutowym, akceptowalnym poślizgiem. Ten facet budzi duże emocje wśród swoich fanow! Zostal przyjęty gorącym, ogluszajacym aplauzem. Nie potrafie napisac co i w jakiej kolejności gral. Mam wszystkie jego plyty, ale dwie ostatnie: "Wsok" i "Marmur" jeszcze w folii, kupielem je na koncercie. Zaspiewal(?), raczej wykonal, znane i popularne kawalki z porzednich plyt, w tym popularna "Nastepną stacje", która była na pierwszym miejscu LP Trojki.
Rap, hip-hop to tekst wsparty bitem. To tekst stanowi o wartości tej sztuki, bit czyni tekst latwiejszym w przekazie. Tekst staje się bardziej czytelny, latwiejszy do zapamiętania, wspólnego spiewania, a calosc nadaje do kołysu. Autorem tekstow jest Taco, za bity odpowiada Rumak.
Nie wszystkie kawałki były z mojego punktu wiedzenia jednakowo nośne, ciekawe. Być może to kwestia braku znajomosci tektow, może dlatego, ze rap to jednak nie moja bajka... Ale publiczność!
Rumak za biurkiem, Taco z mikrofonem, kolumny, trochę
świateł i jest show! Rap to sztuka ekonomiczna. 
Ta bawila się doskonale! Łapy w gorze i wspólny spiew z Taco. Wiele tekstow znali w calosci, refreny praktycznie wszystkie.
Taco zachecal publicznosc do zabawy, chociaż ta nie potrzebowala specjanych zaproszen. Mlodzi ludzie spotanicznie i glosno reagowali na prośby Taco o nagrodzenie "hałasem" wspolautorow sukcesu: Rumaka i producentow muzycznych, których nickow niestety nie pamiętam.

To był fajny, dlugi wieczor. Koncert po kilku bisach skonczyl się około 23:00.
Potem tylko jeszcze mordęga w szatni, gdzie brak jakiejkolwiek organizacji przy odbiorze/wydawaniu ubran powodowal, ze proces obierania ubran był b. dlugi i zmudny.

Od pierwszego warszawskiego koncertu Taco, na którym bylem, który miał także miejsce w Palladium minal ponad rok. To był dobry rok dla Taco, ale w ciągu tego roku Taco stracil jedna, wierna fanke, moja koleznake Krystyne, z która byłem na tym pierwszym koncercie. Pomimo, ze poradzila sobie z jedna choroba, inna, w sposób niespodziewany, zaskakujący przerwala jej zycie. Przedwczesna smierc, bolesna strata.

Dziadkiem być!

Dziadkiem być!
Nikt się mnie nie pytal, czy chce być dziadkiem. Mysle, ze to faux pas, ale co mi pozostaje innego, jak się z tym pogodzić...

Ma już prawie 2 m-ce. Ma na imie Ignacy.
Jest fajny, niezbyt marudny, zarloczny i zdrowy.

Bycie dziadkiem zdaniem wielu jest wygodne i przyjemne.
Można się cieszyć dzieckiem tak długo jak się cieszyc chcesz, potem jak się się rozwrzeszczy, ew. znudzi oddaje się go rodzicom i po robocie.
Zobacze.
Bycie dziadkiem to także konfrontowanie się z upływem czasu. Jeszcze nie tak dawno gugałem bujając na kolanach tego faceta co jest ojcem Ignasia... Niecale 30 lat temu...
Pytanie: "kiedy to zleciało" samo się ciśnie na usta.
Rodzicom Ignasia zyczylem efektywnego wykorzystania programu 500+. Ciekawe, czy wezma to na poważnie.

sobota, 26 listopada 2016

Świder i Wisła, 2016.11.26

Świder i Wisła, 2016.11.26
Jest 9:45. Temperatura około +1 st., lekki, zimny przedmuch wzdłuż koryta Wisły, więc cieszymy oczy fajnym widokiem przez krótką chwilę - nie chcemy wystygnąć. To była dobra, ponad 50-cio kilometrowa jazda w ładny słoneczny, listopadowy dzień.  Jutro od rana ma padać...

niedziela, 13 listopada 2016

"Wybawiciel" (Frelseren), aut. Jo Nesbø, ksiązka, kryminał

"Wybawiciel" (Frelseren), aut. Jo Nesbø, ksiązka, kryminał

..."Jej długie, pomalowane na czerwono paznokcie biegały po klawiaturze jak wystraszone karaluchy."...
To nie jest początek książki. To cytat z 56-stej strony.  Z jakiś wzgledow podzialal na moja wyobraznie, został w glowie na dluzsza chwile. Może to moja podswiadoma sklonnosc do wizualizacji takich barwnych tekstow, może doświadczenie z przeszlosci, kiedy widziałem rzeke karaluchów przenoszących się przez londynska ulice z hotelu do hotelu, gdy w jednym z nich rozpoczęto intensywna dezynsekcje. A przecież wcale nie były czerwone, tylko praktycznie czarne, duże, obrzydliwe.
"Wbawiciel" to kolejna książka Jo Nesbo z pakietu, który dostałem w prezencie od koleżanki z jej rekomendacja. Kolejna, która przeczytałem i zarazem kolejna, trzecia, która mi się podoba.
Wszystkie laczy postac Harrego Hole dość ekscentrycznego komisarza policji z Oslo. Wszystkie sa ciekawe, pogmatwane, a rozwiązanie jest niemozliwe do przewidzenia. Lektura tych kryminalow pomimo pewnej komplikacj wynikającej z obco brzmiących skandynawskich nazw i nazwisk jest przyjemna i szybka. Także dzięki takim "kwiatkom" jak początkowy cytat. Grzebiac w googlach zorientowałem się, ze jest strona poswiecona cytatom z Nesbo. Wiadc autor ma dar do zaskakiwania czytelnikow niebanalnymi lub/i celnymi stwierdzeniami/pointami.
"Wybawiciel" to fajna, rozrywkowa, chociaż wcale niewesola pozycja na listopadowy weekned.
No i te karaluchy...
A szczypawy do zabawy!

sobota, 12 listopada 2016

Pierwszy śnieg 2016.11.11

Pierwszy śnieg 2016.11.11
Zimowy klimacik nad bagienkiem w Aleksandrowie, sobota 2016.11.12 około 8:30 po pierwszym większym
opadzie śniegu w Dzień Zwycięstwa.

piątek, 11 listopada 2016

"Fredro dla dorosłych – mężów i żon", reż. Eugeniusz Korin, Teatr 6-ste Piętro, sobota 2016.11.05

"Fredro dla dorosłych – mężów i żon", reż. Eugeniusz Korin, Teatr 6-ste Piętro, sobota 2016.11.05

Po dwóch kolejnych (środa, czwartek) wizytach a kinie na filmach cięższego kalibru padlo na cos lżejszego. Przyjezdna, złakniona kontaktu z polska kultura kolezanka radośnie zaakceptowala trzecie wyjście, tym razem do teatru. Nie miała okazji widzieć tej sceny, Fredro to solidna firma, a biorący udział w spektaklu aktorzy byli gwarancja udanego wieczoru. Mnie pozostalo kupienie biletow.
Szybko okazało się, ze biletow nie ma.... Na szczęście byly wejsciowki dzięki którym weszliśmy na grany od roku 2010 (zagrany ponad 400 razy) spektakl. W necie można z pewnoscia znaleźć mnóstwo recenzji autorstwa tych, którzy na teatrze się znaja, wiec miast się wysilać napisze (jak zwykle) czy mi się podobalo.
Otoz po spektaklu zgodziliśmy się, ze do grania komedii trzeba mieć talent... komediowy. W naszym, koleżanki i moim przekonaniu, nie wszyscy aktorzy grający w tym spektaklu maja go w wystraczajacym stopniu. Jolanta  Fraszyńska jest gwiazda, centralna postacia komedii i ona (moim zdaniem) ma ów dar czyniący z niej wlasciwa osobe, której emploi jest zgodne z kreowana postacia, duchem tekstu. To co robi na scenie jest autentycznie smieszne, swieze, przekonujące. Pozostala trojka aktorow: Joanna Liszowska, Konrad Darocha, Michał Żebrowski maja komediowego daru jakby mniej, a może zwyczajnie już się nie bawia tym co graja. Przeciez grali to już ponad 400 razy....
Zabawa jest na dobrym poziomie. Publicznosc się smieje, wlasciwie reaguje, bawi się  damsko-meska intrygą, ale brakuje kropki na "i", komediowego przytupu, gestu/grymasu swiadczacego o stuporcentowym wejściu w role, pelnym utożsamieniu się z grana postacia. Smialem się, ale nie był to rechot, raczej uśmiech wywolany paroma fajnymi grepsami/gagami.
Czy warto pojsc na "Fredro dla dorosłych – mężów i żon"?
Warto! Jest lekko, przyjemnie. Smiechu nigdy dość!
Warto mieć wlasna opinie.

Teatr "6-ste Piętro" to teatr prywatny, którego szefem i wspolwlascielem jest Michal Żebrowski. To fajne miejsce, ciekawe także ze względu na lokalizacje w Pałacu Kultury. Byłem tam na paru spektaklach, raz nawet na seansie filmowym w ramach benefisu Daniela Olbrychskiego. Kultura nie jest latwym biznesem. Podziwiam aktorow, którzy zdecydowali się na podjecie takiego wyzwania. Wielokrotnie pisałem o moim uznaniu dla Krystyny Jandy (jej ostatnie, niefortunne moim zdaniem wypowiedzi/komentarze polityczne nie umniejszają jej dokonan jako aktorki i szefowej "Polonii" i "Och-Teatru"). Jest Emilian Kaminski z teatrem "Kamienica", jest Tomasz Karolak i jego teatr "IMKA" jest pewnie wielu innych aktorow i wiele innych prywatnych przedsiewziec teatralnych o których nie pamiętam, nie slyszlem, nie wiem.
Chapeau bas, się znaczy: czapki z głów, czyli szacun dla tych, którzy podejmują takie wyzwania. To nie jest latwy chleb. Z biletow utrzymać się nie można, a sponsorzy... Cóż... Łaska pańska na pstrym koniu jeździ...
Moglbym pewnie napisac sążnisty tekst o problemach, takim/nie innym repertuarze, powodach i przyczynach mizerii kondycji prywatnych teatrow, ale sobie daruje.
Widze, ze "6-te piętro" zbiera fundusze na nowa premiere poprzez portal crowdfundingowy.
"OŻENEK" N. Gogola to najnowszy projekt.
Wchodzę.

P.S.
1. Wlasnie wygrywamy 3:0 z Rumunia i chociaż pilka nozna nie jest moja bajka - fajnie!
2. Tym razem mielismy wspólnie z kolezanka wystarczajaca ilość bilonu, żeby bezstresowo wyjechać z parkingu pod PKiN.
Pamietajcie! 15 zl w BILONIE i opuszczacie parking Palacu bez problemu.
 

poniedziałek, 7 listopada 2016

"Jestem mordercą", reż. Maciej Pieprzyca, PL, film, 2016, właśnie na ekranach

"Jestem mordercą", reż. Maciej Pieprzyca, PL, film, 2016, właśnie na ekranach

Ten film obejrzałem w piątek, w dzień kiedy wszedł na ekrany.
"Prostą historie o morderstwie" o którym pisze we wcześniejszym poscie, we czwartek.
Dwa polskie filmy, dwie historie z moderstwem w tle, dwa wcielnia A. Jakubika (reżyser i aktor), dwa powody dla których warto wyjść z domu.
"Jestem morderca" bardziej mi się podobal.
Oceniam go jako dobry (7/10).
Film oparty na autentycznej historii seryjnego mordercy z Zaglebia - Marchwickiego, jest ciekawy, ale to nie jest kryminal, tylko zgodnie z plakatowa obietnica thriller psychologiczny. Watek kryminalny wyczerpuje się dość szybko, potem zaczyna to co stanowi o jego jakości - wiwisekcja mrocznej, ludzkiej natury zawarta w przewrotnym plakacie/tytule - "Jestem morderca".
Historia nie dość, ze znakomicie opowiedziana jest także swietnie zagrana m.in. przez A. Jakubika, A. Kulesze, P. Adamczyka (nawet niezbyt mnie uwierał pomimo udziału w reklamowkach wiadomego banku) i uwaga! Mirosława Haniszewskiego. To nowa (dla mnie) postac i od razu w dużej, znaczącej, bardzo dobrej roli. Ten aktor przypominal mi trochę młodego Jerzego Stuhra (może także Jerzego Radziwiłowicza z "Czlowieka z marumuru"/"Człowieka z żelaza"), tego z czasów "Wodzireja" i "Amatora". Troszke podobny owal twarzy, zwłaszcza w ujęciach "lekko z tylu", cos podobnego w sposobie mowienia. Ale najważniejsze, ze to co zagral jest przekonujace, prawdziwe.
Nie byłoby tego filmu, nie byłoby Srebrnych Lwów, gdyby nie scenografia. Swietna robota. Lata 70-te dokładnie takie jak je pamiętam, oddane z dbaloscia o szczgoly. Dzieki temu nie tylko JE, lata 70-te widzimy, ale także nimi oddychamy. Ta duszna, siermiezna atmosfera PRL-u jest niezbedna do budowy napięcia, rozumienia motywow postepowania glownego bohatera.
A Agata Kulesza!
To trzeba zobaczyć!

niedziela, 6 listopada 2016

"Prosta historia o morderstwie", reż. Arkadiusz Jakubik, PL, 2016, film, własnie na ekranach

"Prosta historia o morderstwie", reż. Arkadiusz Jakubik, PL, 2016, film, własnie na ekranach

Moim zdaniem ten film reklamowany jako kryminal, nie jest kryminalem, lecz filmem społeczno-obyczajowym. Rezyser, który jest także wspolscenarzysta, to także jeden z ulubionych aktorow W. Smarzowskiego. Nic dziwnego, ze z "Prostej historii..." wyzieraja znane z filmow Smarzowskiego watki, ze film jest podobnie dosłowny w swojej wymowie.
Moim zdaniem to niezły (6/10) film z dobrymi rolami A. Chyry i K. Preis.

Pare lat temu (2-3) w prasie można bylo przeczytać o kilku przypadkach przemocy w rodzinach policjantow. Jeden z nich, majacy miejsce w Warszawie skonczyl się tragicznie smiercia zony funkcjonariusza. Pamietam, ze dziennikarze przez chwile zajmowali się tymi przypadkami spekulując o rzeczywistych/domniemanych przyczynach zdarzeń. Potem, gdy sprawy przestaly być sensacja, hałas wokół nich ucichl.
"Prosta historia..." jest w moim przekonaniu nawiązaniem do tamtych, zamkniętych już spraw. Film w bardzo przekonujacy sposób pokazuje polska, policyjna rzeczywistość. Nie jest to tak dosadne jak w "Drogowce" (A. Jakubik, gral tam jedna z gl. rol), ale bolesne, bo prawdziwe (moim zdaniem).  Demoralizacja, alkohol, uwikłanie prowadza do poglebiajacej się frustracji, a ta do tragedii.
Ogladajc takie filmy nie można uciec od chwili refleksji nad sposobem weryfikacji służb, narodowa dyskusja nad redukacja przywilejow, wysokoscia zarobkow itp. zwłaszcza w odniesieniu do wypowidzi znanej  polityk: "....6 tysięcy... Rozumiesz to? Albo złodziej, albo idiota... To jest niemożliwe, żeby ktoś za tyle pracował..." O ile wiem, policjanci zarabiają zdecydowanie mniej niż owe 6 tys...
Nie twierdze, ze policjanci bijają swoje połowice w efekcie frustracji wynikającej z tej wypowiedzi, ale jeśli cale komendy, kilkunastu policjantow, jest skazywanych w procesach o korupcje to mamy doczynienia ze zjawiskiem nad którym warto się zastanowić. Moze wzięli słowa pani Bieńkowskiej do serca i po prostu dorabija, żeby nie wyjść na idiotow?
Usmiechnij się do policjanta, gdy będzie wlepial Ci mandat.
Dla swojego dobra.

środa, 2 listopada 2016

"Dziewczyna z pociągu" (The gril on the train), reż. Tate Taylor,USA, thriller, 2016, w kinach

"Dziewczyna z pociągu" (The gril on the train), reż. Tate Taylor,USA, thriller, 2016, w kinach

Poprawny, bez fajerwerkow, praktycznie 1:1 z ksiazka, która powodowany sukcesem wydawniczym/czytelniczym przeczytałem jakiś czas temu.
Ksiazka nie była powalajaca, ale przyjemna, film tez nie rzuca na kolana, ale da się ogladac.
Troszke liczyłem na lepsza obsade, na lepsza robote aktorska, bo moim zdaniem tutaj była przestrzen do nadania niezłemu tekstowi dodatkowych walorow.
Tak się nie stało, powstal film, który nie porywa.
Mysle jednak, ze może być interesujący zwłaszcza dla tych, którzy nie czytali książki.
Ksiazka lepsza.

niedziela, 30 października 2016

Świder i Wisła, 2016.10.30

Świder i Wisła, 2016.10.30
Jesienny, poranny klimacik u ujścia Świdra (z lewej) do Wisły (z prawej). Także z prawej malkontent Jacek (nad Wisłe? tak daleko?), który teraz stoi i pasie oczy widokiem miejsca, gdzie czyste wody Świdra zasilają mętny nurt Wisły, gdzie przyroda, powietrze, przestrzeń i światło dają efekt wow.

poniedziałek, 24 października 2016

"Jakobi i Leidental", aut. Hanoch Levin, reż. Marcin Hycnar, Teatr Studio, piątek 2016.10.21

"Jakobi i Leidental", aut. Hanoch Levin, reż. Marcin Hycnar, Teatr Studio, piątek 2016.10.21

Na ten spektkal zostalem zaproszony przez koleznake, wiec chociaż termin troszkę niefortunny (piątek, prosto z fabryki) to przecież zebrałem się w sobie i pojechałem. Paskudna pogoda, caly dzień lało, a w Teatrze Studio pelno ludzi, glownie młodych. Zgodnie z obietnica koleżanki miało być dobrze i smiesznie.
W Teatrze nie było, za to po...

Sztuka grana gościnnie w Teatrze Studio jest zwyczajnie lekko nudnawa. Pomimo dobrej obsady, w której brawurowa gra wyrozniala się Katarzyna Herman i zaskakująco dobry Jacek Barciak, tekst i akcja, pomimo niezlych momentow, nie porywają.
Nie kazda pianistka gra na pianinie, chociaż może być pianistka-artyska. Troche pogmatwane, ale rozwiązanie tego rebusa znajduje się w spektaklu i jest tym co mi po nim, spektaklu, zostało. Zainteresowanych rozwiązaniem odsyłam do Teatru Studio.

Najsmieszniej było PO teatrze kiedy usilowalem zaplacic za parking. Otoz okazało się, ze automat odrzuca 80% banknotow, co spowodowalo, ze prozaiczna rzecz-placenie, zajelo mi około 40 min. biegania w rzęsistym deszczu pomiędzy automatem, samochodem, kawiarnia, gdzie bezskutecznia usilowalem rozmienić pieniądze.
Gratuluje administratorowi Palacu Kultury!
Mysle, ze rosyjska technonolgia z czasów budowy Palacu bylaby by lepsza i bardziej sprawna od tego co jest tam teraz zainstalowane.
Na szczęście koleznaka miała bilon akceptowany przez bezduszne urządzenie. W rezultacie wyszlo na to, ze zaplacila nie tylko za bilety, ale także za parkowanie.
Nastepnym razem moja kolej.

piątek, 14 października 2016

"Głód" (El Hambre), aut. Martín Caparrós, książka, 2014, PL 2016

"Głód" (El Hambre), aut. Martín Caparrós, książka, 2014, PL 2016

Gdzies, z jakiegoś przekazu medialnego dolecialo do mnie, ze obok "To zmienia wszystko" Naomi Klein, "Głód" jest jedna z ważniejszych, a dla niektorych najwazniejsza ksiazka XXI wieku.
Czekala dluzsza chwile w kolejce. Przeczytalem ja jakiś czas temu. Meczylem się z nia długo. Ciezar 700 stron druku i ciezar tematu nie zachecaly do lektury.

Autor - argentyński dziennikarz jeździ po swiecie, pisze o Głodzie, jego zrodlach, przyczynach, sposobach zwalczania, jego tragicznych konsekwencjach dla tych, Głodem dotkniętych i Głodzie - zrodle bogacenia się tych, którzy Głodem sterują.
Nie będę pisal o wstrząsających opisach Głodu. O cichym umieraniu głodnych ludzi, beznadziei matek glodujacych dzieci, o blisko miliardzie ludzi dotkniętych systemowym niedożywieniem.
Na 700 stronach książki zrobil to Martín Caparrós analizując konkretne przypadki z praktycznie wszystkich kontynentow, wielu krajów, lacznie z USA. Zrobil to az nadto dobrze, lepiej niż ktokowiek przed nim.
Wnioski wynikające z jego studiow nad Głodem sa zadziwiająco zgodne z analiza mechanizmow funkcjonowania swiata zawarta w "Dokrtynie szoku" Naomi Klein.
Ksiazka jest bardzo aktualna. Autor skonczyl ja pisać w roku 2014. Można znaleźć w niej wyjaśnienie przyczyn masowej migracji z która boryka się Europa. Można przeczytać o sile amerykańskiej firmy Monsanto, która jest wlasnie przjmowana przez niemiecki Bayer i o wolnym rynku zywnosci sterowanym przez Goldman Sachs.

Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się nad hańbą jak dla naszej cywilizacji jest smierc GŁODOWA ludzi mieszkających obok nas, jeśli kiedykolwiek pomyśleliście nad sensem i wartoscia swiata w którym zyjemy, gdzie z jednej strony marnowane sa ogromne ilości zywnosci, z drugiej zas ludzie umierają w wyniku jej braku - przeczytajcie.
Jeśli nigdy o tym nie myśleliście, tym bardziej powinniscie przeczytać te ksiazke.
Ksiazka jest mocna, gorzka.
Ostrzegam.
Bez nadziei na happy end.

poniedziałek, 10 października 2016

Katarzyna Groniec, koncert "Zoo z piosenkami Agnieszki Osieckiej", Trójka, 2016.10.09, niedziela

Katarzyna Groniec, koncert "Zoo z piosenkami Agnieszki Osieckiej", Trójka, 2016.10.09, niedziela

Osiemdziesiata rocznica urodzin Agnieszki Osieckiej, studio im. Agnieszki Osieckiej i Katarzyna Groniec w repertuarze Agnieszki Osieckiej z wydanej jesienią plyty "Zoo z piosenkami Agnieszki Osieckiej".
Czy kazda proba ponownego odczytania tekstow A. Osieckiej jest warta zmiany niedzielnych planow, udania się do Trójki, spędzenia tam blisko dwóch godzin, w miejsce "Wołynia"?
Artystka poprosila, żeby robienie foto
ograniczyć do 2 pierwszych utworow,
bez flasha. Nie byłem pewien ustawien
telefonu - zrobiłem pare zdjęć po
koncercie.
Pewnie nie, ale jeśli to proba w wykonaniu Katarzyny Groniec - warto.
Pamietam dobrze jej trójkowy koncert sprzed kilku lat, gdzie poza muzyka podobala mi się cala inscenizacyjna, aktorska otoczka przekazu. Poza muzyka, tekstem, duza role gral gest, zabawa z publicznoscia.
Teraz było podobnie.
Koncert miał swój znaczący, wizualny wymiar.
Tekstowo i muzycznie zas niby przewidywalnie, przecież to A. Osiecka, ale jednak ryzykownie, bo obarczone proba mocno własnej interpretacji.

Katarzyna Groniec wybrala w większości mniej znane, rzadziej wykonywane utwory A. Osieckiej. W tym przypadku proby narzucenia własnego tempa, skutkujace innym sposobem podania tekstu były latwiejsze do zaakceptowania. Jednak tam gdzie tkwiący w glowie pierwowzor nie pozwalal na poddanie się wizji artystki podążanie za nia było zdecydowanie trudniejsze, może nawet bolesne.
"Nim wstanie swit" w wykonaniu E. Fettinga jest w moim odczuciu dzielem kompletnym, skończonym. Kazda proba wykonania tej ballady w innym niż oryginal stylu budzi mój automatyczny sprzeciw, bunt, za
który odpowiedzialny jest wegetatywny układ nerwowy. Dzieje się tak zawsze, tak było także tym razem. Interpretacja Katarzyny Groniec była tak rozna od wielu innych znanych mi wcześniej, tak zaskakujaca dzięki uzytym w trakcie wykonania gadgetom, ze az ciekawa, kazaca ponownie zastanowić się nad sensem tekstu.
(nie będę opisywal co i jak zrobila artystka, warto to zobaczyć, z pewnoscia koncert był rejestrowany i jest/będzie w trojkowym archiwum).
Czy mi się podobalo?
Koncert jako koncepcja, calosc - tak.

Panow w kapeli było trzech, ale jeden się nie
zmiescil, za to Katarzyna na ekranie i froncie.
Poszczegolne jego elementy: niektóre piosenki, wizualizacja widoczna na monitorze były zaskakujące, interesujące, ale według mnie bez szans w konfrontacji z pierwotnymi wykonaniami.
Tylko czy powstaly po to, żeby z oryginałami konkurować? Pewnie nie. Sa kolejnym świadectwem, ze tekst można czytac i rozumieć w różny sposób, nadac mu rozne znaczenia, a muzyka... Tutaj można pozwolić sobie na jeszcze więcej.
Mojej kolezanace, która sluchala koncertu w radio - zupełnie się nie podobalo.
Publicznosci zebranej w studio A.Osieckiej, sadzac po rekacji, podobalo się, i to bardzo.

Poza sama Katarzyna Groniec, której seceniczny image bardzo mi się podoba, imponowal mi znakomicie ustawiony dźwięk, dzięki czemu wyraznie było slychac kazde slowo, oraz swietne swiatla. Scenicznego entourage dopelnial wygląd kapeli ubranej w identyczne, czarne wdzianka podobne do spodnium K. Groniec.
Jednym słowem - profeska.
Jeśli artystka będzie jezdzila z tym koncertem po Polsce - polecam.
Zareczam, nie wyjdziecie zawiedzeni.

czwartek, 29 września 2016

"Ostatnia rodzina", reż. Jan P. Matuszyński, PL, 2016, za chwile w kinach

"Ostatnia rodzina", reż. Jan P. Matuszyński, PL, 2016, za chwile w kinach

Nie moglem sobie odmowic! Uslyszalem w Trojce anons o poniedziałkowym, przedpremierowym pokazie. Oderwalem się od tasmy, trzasnalem drzwiami fabryki i pognałem na Mysliwiecka, żeby o 18:45 usiasc w studio A. Osieckiej i miast (zwyczajowo) Melpomenie dac się porwać 10-tej Muzie.
Szczerze mowiac moja percepcja, zwłaszcza przez pierwsze 20 min. była mocno przytępiona...
Ciezki poniedziałek po intensywnym weekendzie...


O lewej: trójkowy gospodarz - Ryszard Jażwiński; aktorzy:
 Dawid Ogrodnik, Andrzej Seweryn, Aleksandra Konieczna,
reżyser Jan P. Matuszyński.
Nie znam innych filmow biorących udział w Festiwalu w Gdyni.
Ale, żeby az Złote Lwy?
Moim zdaniem przesada.
O ile cała "rodzina" gra koncertowo i nagrody za najlepsza, pierwszoplanowa role meska/kobieca maja uzasadnienie (moim zdaniem oczywiście), o tyle film...
Film mnie nie porwal, nie uwiódł, nie zachwycil.
Jest naznaczony piętnem dokumentalisty (reżyser zrobil pare "dokumentów"), gdzie duza wage przykłada się do wiernego oddania realiów, poswiecajac (ponownie moim zdaniem) to co w fabule najwaznniejsze - dobrze opowiedziana, ciekawa historie.
A historia tez jest slaba.
Neurotyczny związek ojca/syna, w tym matka/zona starajaca się za wszelka cene kleic to co się sypie. Czy to wystarczająco dobre i interesujące, żeby zrobić o tym film? Nawet jeśli TO rodzina Beksinskich, gdzie ojciec jest znanym malarzem, syn zaś prezenterem muzycznym w Trojce, znanym/uznanym tłumaczem anglojęzycznych sciezek dialogowych w wielu filmach, w tym, w słynnym Monty Phytonie. Nawet jeśli ojciec-malarz ginie zamordowany we własnym mieszkaniu, a syn odchodzi nie mniej tragicznie, sam odbiorajac sobie zycie.

[Obrazy Beksinskiego, pierwszy z nimi kontakt to wczesne lata 80-te. Dom Braci Jabłkowskich, który wówczas pretendowal do miana przybytku kultury przez duże "K". Absorbujace wizje ulokowane gdzies miedzy Hireonimem Boshem a Mad Maxem. Duzo potem okazało się, ze powstawaly w zwykłym, socrealistycznym M-ileśtam, ot, meblościanka, muzyka i wyobraznia.
Mlody Beksinski, jego trójkowe dokonania, to dla mnie zagadka. Funkcjonowal w moim ulubionym radiu, w godzinach, kiedy ja spalem. Jego radiowy byt jest mi zupełnie obcy. Natomiast jako tłumacz... Był błyskotliwy, może wręcz genialny.]

W trakcie spotkania z aktorami i reżyserem zadałem Panu Andrzejowi Sewerynowi pytanie o powod dla którego zgodzil się zagrac w filmie młodego, niedoświadczonego reżysera. Spytalem, co takiego znalazł w scenariuszu, ze podjal ryzyko rzucenia na szale swojej "andrzjaseweryna" wielkości.
Nie dostałem odpowiedzi, poza bardzo obok stwierdzeniem, ze chciał uczestniczyć w "młodym" projekcie, zagrac u młodego reżysera...
Pamietacie film "Bogowie"?
To była jazda! Kompletny, porywający film znakomicie przyjęty przez publiczność.
Pamietacie "Ide"?
Nieduze kino, ze znakomitymi kreacjami aktorskimi ujętymi w fantastyczne, czarno-biale kadry. Oscar!
"Ostatnia rodziana" ma z tych filmow tylko (i az) znakomita gre aktorow.
"Ostatnia rodzina" od jutra w kinach.
Zostaliscie ostrzeżeni.

P.S.
Filmowy pokaz w Trojce był biletowany, ale gratis. Trzeba było sobie zadac trud smsowania, dzwonienia itd. żeby się na niego dostać. Tylko tyle, az tyle. W zamian zywy kontakt z twórcami, możliwość obejrzenia filmu w kameralnej atmosferze.
Takie rzeczy tylko w Trójce.
Dlatego place abonament. 

wtorek, 27 września 2016

"Smoleńsk", reż. Antoni Krauze, PL, 2016, właśnie w kinach

"Smoleńsk", reż. Antoni Krauze, PL, 2016, właśnie w kinach

Poszedlem, żeby mieć własne zdanie.
Niestety, wszystko co doleciało do mnie z mediów jest prawda.
To zwyczajnie i po porstu bardzo slaby, zly film. Wartosc poznawcza zerowa.
Szkoda, ze Antoni Krauze, który zrobil dobry "Czarny czwartek" konczy swój reżyserski byt takim gniotem.
Leżącego się nie kopie.
R.I.P.

sobota, 24 września 2016

Puchar Mazowsza, finał, mtb xc, 2016.09.18, niedziela, rowerowe

Puchar Mazowsza, finał, mtb xc, 2016.09.18, niedziela, rowerowe

Wyscig to wyścig! Klikaja zatrzaski i jedziesz ile fabryka dala!
XC to inna niż maraton jazda. Do zdechniecia, do bolu,
"w trupa". Po 2 okrazeniach, twardym przejeździe przez 
korzenie stracilem mnostow powietrza w tylnym kole.
Kolejne 2 okrazenia jechałem zachowawczo licząc na to,
ze bezdetkowy zestaw, prezent od synka na Dzien Ojca
wytrzyma do końca. Wytrzymał. Dojechalem na półflaku:)
 
60 zl kosztowalo (mnie) wpisowe do finałowej imprezy zamykającej cykl wyscigow mtb xc - Puchar Mazowsza. Jak na około 40 minut jazdy po lesie za moim domem, który znam jak wlasna kieszen, cena może się wydawac ciut przesadzona, ale...
Jestem fanem lokalnych, niewielkich imprez sportowych. Wydaje mi się, ze one wlasnie maja największy sens zwłaszcza dla młodych i bardzo młodych scigantow. Tutaj można przyjechać cala rodzina, spedzic fajnie czas w przyjemnym  otoczeniu Mazowieckiego Parku Krajobrazowego (w tym przypadku).
Mniejszy puchar za I-sze
miejsce i większy, ku mojemu
zdziwieniu za II-gie
w generalce (w sumie bralem
udział w dwóch wyścigach).
To był final. Było cale mnostow (kilkdziesiat) pucharow dla wszystkich kategorii wiekowych z podzialem na mężczyzn i kobiety. Kategorii wiekowych jest teraz cale mnowstwo, w tym kilkuletnie dzieciaki "żaczki 1" i "żaczki 2".
Profesjonalna obsluga/pomiar czasu, naglosnienie, fajnie "wycieta" trasa ustawiona przez lokalny serwis rowerowy "Cyklon", nawet bar z herbata i kawa.
Jeśli moje 60 zl sluzy jako wsparcie do organizacji takich zawodow, niech będzie, trudno:)
W każdym razie nie wydatek 60 zl był przyczyna trudności z podjęciem decyzji o wzięciu udziału w zawodach. Zawsze w takim przypadku nekaja mnie wątpliwości o sensie/bezsensie meczenia się, ujechania do bolu, za pieniądze, po swoim lesie.
W mojej grupie wiekowej (kat. masters IV) nie było dużej konkurencji. Widac starcy niechętnie staja do wyscigow. W kolejnej, młodszej (masters III) tez nie było tloku. Przed nami,  wystartowano panie w kat. elita i lejdis.
Było OK.
Przyjechalem (TU wyniki) pierwszy w swojej kat. wiekowej i drugi w polaczonych kat. IV i III.

wtorek, 20 września 2016

"Miles Davis i ja" (Miles Ahead) reż. Don Cheadle, USA 2015, film, właśnie na ekranach

"Miles Davis i ja" (Miles Ahead) reż. Don Cheadle, USA 2015, film, właśnie na ekranach

Miałem nadzieje na solidna dawke wiedzy o Milesie - geniuszu. Dostalem kawalek zyciorysu popapranego cpuna, który cos, kiedyś tworzyl, nagral, nawet sprzedal.
Kreowana przez Dona Cheadla postac Milesa jest znakomita.
Cala reszta niestety więcej niż przecietna.
Do tego mało muzyki, dużo koki, damskiego boksu.
Geniusz tchnięty w faceta przez geniusz zniszczonego.
Ilu ich było, ilu jest i będzie?

Nie wroze filmowi długiego zycia na ekranach nawet kin studyjnych, w których jest grany.
Jeśli musicie go zobaczyć - nie zwlekajcie.


środa, 14 września 2016

Mazury welcome to! Weekend 2016.09.09-11

Mazury welcome to! Weekend 2016.09.09-11

Zegluje od wielu lat, ale jeszcze nigdy nie widziałem na Mazurach tyle zagli ile w ostatni weekend.
Kisajno i Dargin były wręcz zatłoczone. Ilosc wszystkiego co plywa była przytlaczajaca. Fantastyczna jak na ta pore roku pogoda spowodowala, ze sezon niespodziewanie się przedluzyl, a wlasciciele wypozyczlani jachatow na gwałt uzbrajali odstawione na zimowanie lodki.
Marina Stranda. Na szczęście nie wszystkie jachty wyszly na wode. W przeciwnym wypadku byłoby zero miejsca
na pływanie. Ciekawe jaka jest pojemność Mazur?
Krzycho w akcji.
Problemy z silnikiem to staly punkt większości wypraw zeglarskich. Pomimo, ze wiele się zmienilo na Mazurach od czasu, kiedy pierwszy raz znalazłem się na jeziorach, a silnik, jakikolwiek, glownie rosyjski lub enerdowski był rarytasem, ten element pozostaje niezmienny. Chociaz cud techniki przy naszej lodzi nie nazywal się Timmler, Saliut, czy Wietieriok, sprawial te same kłopoty.
Wiara czyni cuda.
Dopóki szarpiesz, póty masz wiare, ze zapali.
Póki walczysz jesteś zwyciezca.
Tak było także tym razem:)
Zapalił!
                                                                                                     

środa, 31 sierpnia 2016

„Vermeer i muzyka. Sztuka miłości i odpoczynku” z The National Gallery w Londynie, film, dokument, 2016.08.28

„Vermeer i muzyka. Sztuka miłości i odpoczynku” z The National Gallery w Londynie, film, dokument, 2016.08.28

Tym razem wszystko zagralo. Kupilem bilet w necie, dojechałem do "Muranowa" odpowiednio wcześnie, zajalem dobre miejsce.
Schemat ten sam co w filmach o Manecie i Munchu. Tym razem holenderski mistrz pedzla, któremu w ostatnim czasie popularności przysporzyl znakomity film "Dziewczyna z perla" (2003). Kto nie widział - powinien. Poza tym, ze jest to fantastyczny popis umiejetnosci aktorskich Scarlett Johansson i Colina Firtha, to mamy tutaj doczynienia ze znakomita robota całej ekipy w osobach reżysera, operatora i scenografa. Dbalosc o detale, wysmakowane ujęcia i towarzyszące calemu filmowi delikatne, erotyczne napiecie w relacji modelka/sluzaca - malarz. Wspanialy film.

Film powstal według bestsellerowej książki Tracy Chevalier.
Autorka jako uznana znawczyni Vermeera jest także jedna z osob odczytujących, przybliżających nam jego sztuke w filmie "Vermeer i muzyka". Jest przekonywujaca. Widac, ze studiowala zyciorys/epoke flamandzkiego malarza długo i wnikliwie. Wie dużo, chętnie i ze swadą dzieli się swoja wiedza.
Vermeer namalowal około 50 obrazow. Przetrwaly 32 dziela, z których znaczna czesc to portrety z muzyka w tle. Pomimo, ze taki był temat przewodni wystawy, w filmie pokazana jest owa slynna "Dziewczyna z perla", której portret sluzy za kanwe szerszej opowieści o malarastwie Vermeera.

Ponownie uzupelnilem swoja wiedze, a informacja o "zlotym stuleciu malarstwa flamandzkiego" oraz unikalnym w skali Europy (czyli swiata) nawyku gromadzenia obrazow w domach Holendrow (przecietnie po kilkanasice plocien w każdym domu, każdej warstwy społecznej) pasowal jak element układanki do wizyty w sensacyjnym muzeum Kröller-Müller w Arnhem, do którego trafiłem przypadkiem, przy okazji wyjazdu na koncert Bruce Springsteena. Otoz chodząc po pawilonach w których zgromadzono niepoliczalna ilość obrazow największych europejskich nazwisk zastanawiałem się co było powodem, ze dwie rodziny holenderskich przemyslowcow zdecydowalo, ze okreslona czesc dochodu będą poswiecac na kupowanie/gromadzenie sztuki. Robili to przez pokolenia pomio, ze biznes nie zawsze na to pozwalal. A tu proszę! Oni "zwyczajnie" kontynuowali tradycje przodkow, których zamilowanie do sztuki czynilo Holandie absolutnym ewenementem.

Vermeer nie prowadzil pamietnikow. Wszystko co wiemy o nim, to suche "miejskie" zapiski dotyczące urodzin, daty malzenistwa, ilości dzieci (11-scioro) oraz faktu, ze nalezal do cechu malarzy, w którym terminowal przez 6 lat, zanim stal się pełnoprawnym, wolnym rzemieślnikiem- artystą.
Fajnie się to oglada i slucha. Do tego jest nawet trochę (jak dla mnie) smiesznie. Otoz pani kustosz/kurator wystawy ze lzami w oczach opowiada o ogromym wzruszeniu jakie było jej udzialem, kiedy pomiędzy dwoma portretami kobiet grających na instrumentach klawiszowych powiesila portet kobiety grającej na gitarze. Takie zestawienie, tych konkretnych trzech obrazow miało miejsce pierwszy raz w historii od momentu ich powstania. Rzecz w tym, ze wszystkie trzy stale znajduja się w Londynie... Dwa prezentowane sa w National Gallery, a ten z gitara kawalek dalej w Kenwood House... Dopiero konieczność wykonania remontu w Kenwood House była powodem chwilowego przekazania obrazu pod opieke National, a ten fakt stal się przyczynkiem do powstania wystawy "Vermeer i muzyka".
To takie angielskie.
Tak jakby National Gallery ignorowala fakt istnienia dziala Vermeera w innym muzeum i dopiero naprawa rur spowodowala, ze przypomniano sobie o jego obcenosci w Londynie, możliwości wspólnej wystawy.
(Ignorowanie rzeczywistości to cecha angielska. To widać np. po dzieciakach idących do szkoły w krótkich spodniach/podkolanowkach przy minus 7 st. i sniegu po kostki).

Ponownie spedzilem fajne 1,5h.
Czekam na kolejne filmy: Rembrandt i van Gogh.
Dobra informacja dla tych, których ominely niedzielne seanse.
Będą dodatkowe, we wtorki. Daty i godziny na stronach kina "Muranow"

środa, 24 sierpnia 2016

"Munch 150” z Munchmuseet i Nasjonalgalleriet w Oslo, reż. Phil Grabsky, film, dokument, właśnie był na ekranie

"Munch 150” z Munchmuseet i Nasjonalgalleriet w Oslo, reż. Phil Grabsky, film, dokument, właśnie był na ekranie

To kolejny film z cyklu "Wielkie wystawy na ekranie" i kolejne, jakze przyjemne doznanie estetyczne, swiadomosc poszerzania tzw. horyzontow.
Jedynym obrazem Edvarda Mucha, który znalem, był "Krzyk". Okazuje się, ze "norweski skarb narodowy" nie tylko machnal cztery "Krzyki" (z czego jeden Sotheby's sprzedal chwile temu, za bagatela, 120 mln USD), ale około 1000 innych obrazow, a 150 urodziny (2013) artysty były okazja do zgromadzenia w dwóch muzeach ponad 200 obrazow malarza.
Wlasciwie moglbym powielić wszystkie ochy i achy, które sa poniżej w poscie dotyczacym filmu z wystawy obrazow Maneta.
Ten sposób prezentacji malarstwa to wspanialy pomysl,  az dziwne, ze nikt nie wpadl na to wcześniej.
Pomny problemów z dostaniem się na Maneta, odpowiednio wcześniej kupiłem bilety w necie. Nie oszczedzilo mi to problemow ze znalezieniem miejsca na widowni (miejsca/bilety nie sa numerowane), gdyż ponownie dotarlem do kina ("Muranów", niedziela, godz. 16:00) na ostatnia chwile, a sala ponownie była nadmiarowo wypelniona.
Tym razem jednak znalazłem miejscowke na "miękkim", a 1,5h podrozy po malarstwie Muncha uplynelo błyskawicznie.
Sledzenie na ekranie kolejnych etapow budowania wystawy, powstawania koncepcji ekspozycji podzielonej miedzy dwa muzea JUŻ jest ciekawe. Scieranie się roznych koncepcji prezenatcji dziel, ich kolejności, sposobu wystawiania, na początku wydaje się być rodzajem akademickiego pustogadania, po jakims czasie zaczyna mieć sens, żeby wreszcie obronić się w czasie kompleksowego przejazdu kamery polaczenogo z komentarzem norweskich kustoszy wystawy. Fajne! No i oczywiście zbliżenia najważniejszych dziel wraz komentarzem nie tylko fachowcow od Muncha, ale także pasjonatow malarstwa w ogole. Coz, musze stwierdzić, ze bez fachowego przewodnictwa znaczenie, measteria, inność tematyki, techniki, kolorystyki zwyczajnie umyka takim ignoratom jak ja. Być może malarskie dziela widziane na ekranie nie robia takiego wrazenia jak oryginaly ogladane w muzeum, ale obejrzane w kinie w zestawieniu z informacja o ich powstaniu, życiorysem E. Muncha, tlem historycznym pozwalają na ich rozumienie, umozliwiaja odczytanie "co artysta miał na myśli". Jasne, ze można dywagować nad sensem (i jego brakiem) tłumaczenia sztuki. Albo budzi emocje, albo nie. Ale... Jak się wie więcej, większe sa emocje.
Zreszta będą kolejne projekcje. Sprawdźcie sami.
Obrazom towarzyszyla muzyka innego "norweskiego skarbu narodowego" - Edvarda Griega.
Ten fakt zasial w moim sercu jaskółczy niepokoj: czy aby tworcy fimu o Manecie ilustrując go muzyka Chopina nie wzięli Chopina za francuskiego kompozytora? Widac nie można być omnibusem... Sie wie o malarstwie, sie ma dziurke w wiedzy o muzyce. Może jakas spec ustawa, która powinna scigac ignoratow i wsadzać ich do tiurmy na 25 lat+?
Pomyslalem sobie także, ze na wszelki, w wolnej chwili machne pare bohomazów. Może być na kartonie, tempera i kredka (tachnika jednego z "Krzkow"). Wyciagna to kiedyś prawnuki, pokaza swiatu i może z tego, cos fajnego dla nich wyniknie.
Nie licze na 120 mln USD.
Mysle, ze urządzi ich nawet 120 USD.

niedziela, 7 sierpnia 2016

"Manet – portrecista życia", reż. Phil Grabsky, film, dokument, właśnie na ekranie

"Manet – portrecista życia", reż. Phil Grabsky, film, dokument, właśnie na ekranie

Dolecialo do mnie z mediów, ze w kinie Muranow rusza niecodzienny cykl filmowy: "EXHIBITION ON SCREEN", Wielkie malarstwo na ekranie Kina Muranów. Szalenie ciekawe przedsiewziecie, którego celem jest przybliżenie szerokiej publiczności postaci znanych malarzy poprzez prezentacje na ekranie znaczących wystaw ich dziel.
Jak w atrakcyjny sposób pokazac na kinowym ekranie wystawe obrazow?
Jak będą wygladac powszechnie znane dziela w jakości HD w ekstremalnym powiększeniu, zbliżeniu?
Kino "Muranów", niedziela, godz. 16:00. Nie spodziewałem się takiego zainteresowania. Stanalem w kolejce po bilet, żeby się dowiedzieć, ze biletow brak...
Wiara, upor i.... tak!, uprzejmość obsługi czynia cuda. Z krzesełkiem (twardym i niewygodnym) z kinowej kawiarni i biletem (25 zł) wszedłem na sale, ulokowałem się w dogodnym miejscu.
Film już się zaczal, stracilem dosłownie 1-2 minuty. To było bez znaczenia.
"Manet - portrecista życia" jest zapisem pierwszej w historii wystawy dziel Maneta w Royal Academy of Arts w Londynie (2013) przedstawiającej go jako portreciste. Film prezentuje najważniejsze obrazy, zaproszeni fachowcy opowiadają o historii powstania obrazu, a z off'u dobiega zyciorys Maneta.
Praktycznie caly film okraszony jest muzyka Chopina, która znakomicie współgra z prezentowanymi na ekranie postaciami, scenami z obrazow Maneta.
Nie trzeba pasjonować się malarstwem, żeby docenic ten film.
W dużej mierze to opowieść o epoce, czasie, kiedy raczkowala fotografia, a malarze tacy jak Manet, czuli, ze ich obrazy-portrety powinny przekazywać więcej niż zdjecie. Dlatego praktycznie każdy obraz zawiera szereg elementow nadających mu dodatkowe znaczenie, tresc. O tych tajemnicach, ukrytym przekazie mowia ludzie zafacynowani sztuka Maneta, zaproszeni do filmu kustosze z wielu muzeów, z których pożyczono obrazy zgromadzone na wystawie. Przy okazji dowiadujemy się o powodach dla których słynnym obrazem "Koncert w ogrodzie Tuileries" dziela się galerie w Londynie i Dublinie, prezentując go na zmiane przez 6 lat kazda.
Manet zyl i tworzyl w czasie, kiedy rodzil się impresjonizm. Sam nigdy nie uzywal tego sposobu malownia, wierzyl w znaczenie swojej sztuki, ksztaltowal wlasny styl i technikę.
Film zrobil na mnie duże wrazenie.
I chociaż malarstwo nie budzi we mnie wielkich emocji to prezentowane przez fachowcow jest szalenie interesujące. (np. informacja, ze gl. postac z obrazu "Kolej żelazna" patrzy na nas, widzow oczami Maneta, jest bardzo sugestywna, a znaczenie tego obrazu dla laika jakim jestem,  bez tla historycznego, wyjaśnienia detali, szczegółów kompozycji, nie jest oczywiste)
Czekam na następne filmy z tego cyklu.
Kolejnym będzie filom o Edvardzie Munchu.
(a podczas pisania posta przegraliśmy z Brazylia w ręke; szkoda, ze w kiepskim stylu)

środa, 3 sierpnia 2016

Koncert "Osiecka na Bemowie", Joanna Dark, czwartek, 2016.07.28, godz. 19.00

Koncert "Osiecka na Bemowie", Joanna Dark, czwartek, 2016.07.28, godz. 19.00

Joanna Dark w całej okazałości, chociaż nogi za odsłuchem.
Niby Dark, a blondyna... 
W tym roku zamiast tradycyjnych 3 koncertow jest/było ich 6. Kiedy przypomnialem sobie o cyklu "Osiecka na Bemowie" 2 koncery już się odbyly, w tym koncert Anny Szałapak, jedynej obok  Joanny Trzepiecińskiej rozpoznawalnej (dla mnie) artystki biorącej udział w tegorocznym cyklu.
Zaopatrzeni w poduszki pod pupe (lawki w amfiteatrze sa b. twarde/niewygodne) udaliśmy się z kolezanka na koncert. Tym razem z większym niż zwykle wyprzedzeniem powodowani ubiegłorocznym doświadczeniem, kiedy nie udało się nam dostać na koncert Ewy Błaszczyk oraz zapowiedzia o "ograniczonej ilości miejsc".
Konferansjerem, osoba wprowadzajaca Joanne Dark na scene był znany tekściarz, Marek Dutkiewicz. Szkoda, ze zamiast radośnie pelnic role zapowiadacza dal upust swojej niechęci do obecnej władzy. Byl wrecz nachalny w wyrazaniu swoich pogladow, co moim zdaniem było objawem braku profesjonalizmu, niemiłym zgrzytem, w święcie jakim jest obcowanie ze sztuka Agnieszki Osieckiej.
Potem na scene weszla Joanna Dark. Obdarzona niskim glosem, atrakcyjna blondyna, która nie wiedziec czemu postanowila zaprezentować się w czerwonym wdzianku, które na moje oko było skrzyżowaniem tradycyjnego poncho z wingsuit. W wiki przeczytałem, ze zaspiewala glowny temat w "Krolu Lwie". Spodziewalem się, ze wezmie i ryknie, ale nie. Calosc koncertu była utrzymana w przyjemnych dla ucha klimatach jazzowych. Akceptuje twórcze interpretacje znanych piosenek z tekstami A. Osieckiej. Nie mam (chyba) problemu z słuchaniem najbradziej znanych, osłuchanych przebojow (nie bojmy się tego słowa!) w wykonaniu nowych, młodych artystow, ale...
Pamietacie sposób frazowania Hanny Banaszak? Tę szczególna manierę akcentowania, zaśpiewu, która w jej, Hanny Banaszak wykonaniu mnie nie draznila, była/jest jej wizytowka, rozpoznawalnym, charakterystycznym elementem jej sztuki?
Otoz Joanna Dark robi cos podobnego. Roznica polega na tym, ze to co u Hanny Banaszak było OK, u Joanny Dark ciut mnie draznilo. Poza tym było fajnie i chociaż artystka nie dysponuje zbyt szerokim repertuarem, spiewa glownie covery (nie, nie ryknela), to 1h uplynelo szybko i przyjemnie.
Nie bez znaczenia dla ogolnego pozytywnego wrazenia miała towarzyszaca Joannie Dark kapela.
Kolezanka rozpoznala (bezblednie, ja miałem wątpliwości), ze sekcja rytmiczna w osobach perkusisty i kontrabasisty to 2/3 skladu tria Włodka Pawlika. Do tego trąbka i znakomite klawisze (ale nie W. Pawlika). Było slychac, ze ci faceci potrafia, lubia i dobrze się bawia, co nie ustrzeglo ich przed malym bledem, złym wejściem w jeden z utworow, czego powodem jak sadze, była mala ilości prob.
"Osiecka na Bemowie" trwa.
Kolejne koncerty 11/18/25.08.
Moim zdaniem warto.

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Muzeum Powstania Warszawskiego - Smolik / Grosiak / Miuosh - koncert "HISTORIE", 2019.07.29, 21:00

Muzeum Powstania Warszawskiego - Smolik / Grosiak / Miuosh - koncert "HISTORIE", 2019.07.29, 21:00

Na bis. Tyłem Natalia Grosiak, front - Miuosh, w kapleszu -
muzyczny szef - Smolik.
 
Koncert zaczal się z malym poślizgiem. Wymogi bezpieczeństwa spowodowaly, ze proces przechodzenia przez bramki trwal dluzej niż zwykle. Jednak nikt nie protestowal. Mloda (w większości) publiczność czekala spokojnie na rozpoczęcie anonsowanego na antenie Trójki wydarzenia.
Było dobrze i na temat.
To kolejny koncert z okazji rocznicy Powstania Warszawskiego na którym byłem. Staje się powoli tradycja sieganie do oryginalnych, powstańczych tekstow, w tym przypadku wspomnień, do których muzyke pisze uznany kompozytor, tutaj - Smolik.

Tym koncertom towarzysza szczególne emocje. Publicznosc także jest szczegolna. W tym roku widziałem/slyszalem sporo obcokrajowcow. Być może był to "odprysk" Światowych Dni Młodzieży. Wiele z tego, co było istota koncertu musiało im uciec. Tekst był bardzo wazny, warstwa muzyczna dodatkiem sluzacym przekazaniu zasadnicznej wartości - oryginalnych tekstów z pamietnikow uczestnikow Powstania.
Wydaje mi się, ze Lao Che ze swoim "Powstaniem Warszawskim" pozostaje nadal poza wszelka konkurencja. Nie znaczy to, ze nie jest warto być na kolejnych koncertach, sluchac jak powstancza historia ponownie, w innej wersji, trafia do tłumu młodzieży.

niedziela, 31 lipca 2016

niedziela, 24 lipca 2016

"Kamper", reż. Łukasz Grzegorzek, PL, 2016, film wlaśnie na ekranach

"Kamper", reż. Łukasz Grzegorzek, PL, 2016, film wlaśnie na ekranach

Zbyt wiele w kinach się nie dzieje. Wakacyjne produkcje niezbyt mnie pociagaja. Na szczęście
udało mi się znaleźć w bieżącym repertuarze polski film - "Kamper".
Oczywiste skojarzenie z samochodem kempingowym wiedzie na manowce. Tytul jest mocno nietrafiony, a Kamper to nick glownego bohatera, o czym dowiadujemy się w trakcie filmu.

O ile wprowadzający w blad tytul jest moim zdaniem mocno chybiony, cala reszta zdecydowanie lepsza.
To budujące widzieć, ze mamy cala mase dobrych aktorow, reżysera i scenarzyste w jednym, który zgrabnie opowiedział wspolczesna historie bez moralizowania i zbędnych zadęć.
To opowieść o pogubieniu, utracie priorytetow, zyciu młodego małżeństwa, które traci pomysl na dalsze bycie z sobą.
Historia jakich wiele wokół nas.
Film nie zwala z nog, ale dzięki udziałowi młodych aktorow jest swiezy, a wspolczesna akcja, pomimo, ze znana i banalna, jednak wciagajaca i pociagajaca.   

sobota, 16 lipca 2016

Mistrzostwa Polski MTB XCO 2016 GIELNIÓW, sobota 2016.07.16

Mistrzostwa Polski MTB XCO 2016 GIELNIÓW, sobota 2016.07.16

Mój synek Maciek potwierdzil swoje wysokie, sportowe predyspozycje.
Jest od kilku godzin wicemistrzem Polski MTB w szlachetnej, olimpijskiej dyscyplinie, crème de la crème kolarstwa gorskiego jaka jest wyścig xc.

Jestem szczęśliwy i dumny.
Mistrzostwa Polski MTB XCO przeszły do historii.
Złoto - Bartek;
Srebro - synek Maciek;
Brąz - Wojtek.

wtorek, 12 lipca 2016

"Czerwone gardło", aut. Jo Nesbo, kryminał

"Czerwone gardło", aut. Jo Nesbo, kryminał

"Czerwone gardło" jest reklamowane na pierwszej okładce jako "norweski kryminał wszech czasów".
Jednak przyczyna dla której wlasnie go przeczytałem nie była zacheta ze strony polskiego wydawcy, ale fakt, ze dostałem te ksiazke wraz z dwoma kolejnymi kryminalami J. Nesbo od koleżanki, której czytelniczy gust pozwalal mi wierzyc, ze to będzie cos dobrego.
Wyszlo na to, ze reklama i gust kolezanki sa zbieżne...
Ksiazka czyta się bardzo fajnie.

To drugi, pochodzący z tej samej rekomendacji i prezentu, kryminal Jo Nesbo, ktory przeczytałem. W zasadzie mam do niego te same uwagi co do "Pierwszego śniegu". Dotycza glownie (moich?) problemów z zapamiętywaniem skandynawskich nazwisk/nazw, koniecznoscia szybkiego przeczytania książki, bez utraty orientacji kto jest kim.
Cala reszta jest baaaaardzo przyjemna, lacznie z tłumaczeniem Joanny Zimnickiej. (nie znam norweskiego oryginalu [jezyka norweskiego tez], to domysl/czucie).
Uklad, sposób budowy akcji identyczny jak w "Pierwszym Śniegu". Akcja dąży z kilku miejsc i roznych czasów do momentu, kiedy gdzies w okolicach polowy książki wszystkie z pozoru niepowiązane ze soba historie splatają się w jedno.
Troche to przypomina zabawke z głębokiego dzieciństwa - "łamigłówkę". Rodzaj tabliczki-kwadratu, w której "na pióro", umieszczone były dające się przesuwać  mniejsze tabliczki. Tabliczki były czarne i biale, kazda była (chyba) oznaczona litera. Jedno pole było wolne. Dzieki temu, przesuwając male tabliczki z literami było możliwe układnie słow, zdan.
Czytajac, trzeba uważnie sledzic tytuly rozdzialow. Zakodowac sobie w glowie z ilu "tabliczek" sklada się kryminalna lamiglowka i już możemy wejść w role komisarza Harrego Hole.

Mam pewne zastrzeżenia co do finalu. Rozwiazanie jest troszkę naciągane (moim zdaniem oczywiście), ale sledzenie rozwoju akcji w polaczeniu z oszczędnym stylem budowania postaci, akcji, zwartych, jednocześnie obrazowych opisow miejsc, to przyjemność, jakiej oczekujemy od literatury tego typu.
Wiec jeśli lubicie kryminaly - polecam.
Jeśli nie - tez polecam.
Polubicie.

niedziela, 3 lipca 2016

"To zmienia wszystko. Kapitalizm kontra klimat." aut. Naomi Klein, 2014 świat, 2016 PL, książka

"To zmienia wszystko. Kapitalizm kontra klimat." aut. Naomi Klein, 2014 świat, 2016 PL, książka

To trzecia ksiazka Naomi Klein, która przeczytałem (No Logo, Doktryna Szoku), druga o której pisze na blogu, zdecydowanie najtrudniejsza do przeczytania, o czym nizej.
Gdzies, jakiś czas temu dopadla mnie informacja, ze po publikacji tej książki Naomi Klein została oficjalnym doradca Baracka Obamy ds. ochrony klimatu/środowiska. Autorka "No Logo" - antyglobalisytycznej biblii, która zrobia na mnie duuuuze wrazenie, zostala wspolpracownikiem przezydenta USA...
To daje do myslenia i jednocześnie stawia Naomi Klein w dwuznacznej pozycji: kontestartorki i bylej kontestatorki kupionej przez establishment...
Czekalem na polskie wydanie, doczekałem się, przeczytałem.

Ksiażka, która trzeba przeczytać.

A przeczytac ja nie jest latwo. Jest znacznie trudniejsza do przebrniecia, aniżeli "Doktryna Szoku". Przyczyny sa podobne: mnóstwo nazw, nazwisk, odniesien do amerykańskiej/kanadyjskiej rzeczywistości. Gesty druk. Zadnych spacji. Brak dialogow. Wzrok nie ma gdzie odpocząć. Niektóre tematy wałkowane "na okrągło" (np. piaski bitumiczne Alberty), do znudzenia, przez cala ksiazke.
Ale...
To ksiazka o Ziemi. O tym co dzieje się z Błękitną Planetą bezwglednie eksploatowana przez nasza cywilizacje.
Czwarta okładka.
Podobnie jak w przypadku "Dokryny Szoku", także tutaj uklon w kierunku autorki. Zrobila mnóstwo roboty, (wlasnie Niemcy strzelili brame Włochom - szkoda), odwiedzila mase egzotycznych miejsc, poswiecila znaczny kawalek zycia (5 lat), żeby udokumnetowac te ksiazke, która ma cala mase przypisow i odniesien, swiadczacych o ogromie pracy jak musial wlozyc autorka (i jej zespol, o czym w podziekowaniach), żeby ksiazka miała odpowiednie umocowanie faktograficzne.
(1:1 Niemcy/Włochy, no!)
Nie ma w tej książce fajerwerkow, olsniewajcych passusów, zwalających z nog wnioskow.
Jest rzetelna (w moim przekonaniu) robota, dokumentujaca rzeczywistość, przywolujaca sukcesy i porażki w walce o lepsze jurto Ziemi, lepsze jurto dla nas, ludzi.
Jest szereg szalenie mocnych przykladow bezmyślnej, rabunkowej eksploatacji naturalnych zasobow (np. wyspa Nauru), o których nie pisze się w mainstreamowych mediach. Naomi przypomina o katastrofach ekologicznych (np. platforma BP Deepwater Horizon, tankowiec Exxon Valdez) udowadniając, ze prawdziwe spustoszenia widoczne sa/były 2-4 lata PO słynnych wyciekach, kiedy przyroda nie była w stanie odtworzyć populacji całej masy zwierzat, które w stanie larwalnym/embrionalnym zostały unicestwione przez zanieczyszczenia. Naomi pisze o powiazaniach miedzy wielkim biznesem wydobywczym, a organizacjami eko, które wbrew swoim deklaracjom sa wlascicielami szybow naftowych (Nature Conservancy).
Czy możliwe jest, jak sprawić, żeby gatunek ludzki przedkladal przyszlosc nad terazniejszosc i zrezygnowal z paliw kopalnych na rzecz odnawialnych zrodel energii w imie ochrony Planety?

Czy ocieplenie klimatu jest wynikiem działania człowieka, czy efektem cyklicznych, naturalnych zmian zachodzących na Ziemi od jej powstania? Wiekszosc naukowcow (73% jak podaje Naomi w swojej książce) nie ma watpliwosci, ze to co obserwujemy od lat jest bezpośrednim efektem emisji gazow cieplarnianych. Ale nawet jeśli tak nie jest. Jeśli maja racje ci, którzy twierdza, ze ocieplenie to powtarzalny proces na który nie mamy wpływu, czy nie jest warto podjąć wysilku, żeby mieć pewność, ze zrobiliśmy wszystko, aby całkowicie wyeliminowac wpływ rabunkowej gospodarki na podgrzewanie klimatu? Bo jeśli wpływ człowieka na klimat jest kłamstwem to jedyne co nam grozi, to tylko to, ze stworzymy lepszy swiat...

Oczywiście nie wszyscy zagadzaja się z Naomi Klein. Kto glosniej krzyczy, kto pisze - ma racje, jak zauwazyla moja koleznaka i podrzucila mi link>>> http://wolnemedia.net/manipulacje-naomi-klein/
dotyczący "Doktryny Szoku", gdzie autor - Johan Norberg, zarzuca autorce wyolbrzymianie niektórych faktow, mieszanie pojec itd.
Z pewnoscia można znaleźć w necie krytyczne wypowidzie odnośnie "To zmienia....".
Tym bardziej warto przeczytać tę książkę.
Warto mieć wlasny pogląd.