poniedziałek, 27 lutego 2023

"Factfulness", aut. Hans Rosling, 2018, książka

 "Factfulness", aut. Hans Rosling, 2018, książka

Zawartość książki nie zaskakuje: "Dlaczego świat jest lepszy niż myślimy, czyli jak stereotypy zastąpić realną wiedzą" - czytamy na pierwszej okładce książki. Na czerwonym pasku mamy także rekomendację "Factfulness" podpisaną przez Billa Gatesa. Zdaniem założyciela Microsoftu książka jest jedną z najważniejszych jakie przeczytał. I chociaż w przeszłości zdarzało mi się czytać książki wskazane przez jednego z najbogatszych ludzi świata (TU), to w tym przypadku ważniejsza była rekomendacja osoby od  której dostałem książkę w prezencie. Książka trafiła na stertę "do przeczytania" i cichutko, pokornie czekała na swoją kolejkę. Przyznaję, że zanim tam trafiła przerzuciłem jej strony, żeby na wielu z nich zarejestrować szereg wykresów i diagramów. Te zaś nie zachęcają mnie do czytania. Fajne zdjęcia - tak, słupki i torciki - nie. Ale pomimo tabelek nadszedł jednak jej czas i muszę przyznać, że nie tylko nie żałuję czasu poświęconego na tę lekturę, ale nawet za w pełni uzasadnione uważam umieszczenie w tekście wykresów i rysunków.

Muszę ostrzec, że diagramy nie są najgorszym "złem", które czyha na czytelnika. Książka zaczyna się o testu... Ma tytuł "Sprawdź się" i bada poziom naszej wiedzy o współczesnym świecie. Jeśli zdecydujecie się na lekturę "Factfulness" potraktujcie test poważnie, czyli inaczej niż ja. Pytań jest raptem 13. Warto jest poświęcić przynajmniej 1 min na odpowiedź na każde z nich. Nie sądzę, żeby wpłynęło to wybitnie na poprawność odpowiedzi, ale gdy już będziecie znać wyniki testu nie będziecie mieli wymówki, że "wyszło słabo, ale zrobiłam(em) to na szybko". W każdym razie mój wynik to 5 poprawnych odpowiedzi na 13 pytań. A przecież gdybym chwilę dłużej pomyślał to byłoby z pewnością 13/13 :) 

Temat książki dzięki rozbudowanemu "podtytułowi" jest praktycznie oczywisty. Na 368 stronach książki autor dowodzi, że w ocenie ludzi i świata posługujemy się stereotypami, które nie mają wiele wspólnego z teraźniejszością/stanem faktycznym. Niczym Kaj z "Królowej śniegu" Andersena mamy wypaczony obraz rzeczywistości. Kajowi wpadł do oka kawałek diabelskiego lustra, więc to co było dobre i piękne, widział jako złe i ponure. To było przyczyną dla której łatwo dał się uwieść złej Królowej Śniegu zostawiając Gerdę całą w łzach i rozterce :( Naszym problem są nasze głowy. Nie umiemy zdaniem autora kontrolować milionów dramatycznych bodźców, którymi zalewają nas uwodzicielskie media... Ponadto jesteśmy leniwi. Nie odświeżamy 30-40-sto letniej wiedzy wyniesionej ze szkół. Mamy skłonność do postrzegania rzeczywistości w barwach czarnych lub białych zapominając, że "przepaść pomiędzy" wypełniona jest całą gama szarości. Co gorsza, jeśli z własnej woli, lub w wyniku zbiegu okoliczności staniemy się już "członkami plemienia" wyznającymi jedyną słuszną prawdę, widzimy i chcemy widzieć świat z jednej perspektywy. Zapominamy, że "wszyscy kłamią" (TU), że powinniśmy sami otworzyć oczy na fakty. Książka jest inspirująca. Jest prosta w przekazie. Odwołuje się do doświadczeń i wiedzy każdego przeciętnego czytelnika. Sugeruje ostrożność, gdy ktoś powołuje się na dane statystyczne, które często wyrwane z kontekstu służą udowodnieniu fałszywej tezy. (Wierzę tylko w te statystki, które sam sfałszowałem - W. Churchill). Książka jest szalenie aktualna, zwłaszcza teraz, w dobie internetu i postępującej, pogłębiającej się polaryzacji poglądów. Nie każdy ma swoją Gerdę, która jest w stanie się poświęcić, aby odzyskać Kaja... Dlatego w miejsce identyfikacji plemiennej wypada posługiwać się rozumem, który zamiast stereotypów potrzebuje rzeczywistej, odświeżonej wiedzy. Howgh! 

Ciekawa i szybka lektura. Przy odrobinie wyobraźni można "Factfulness" potraktować jak Gerdę, która pozwala spojrzeć obiektywnie na swoją wiedzę, a w skrajnym przypadku pomaga wyzwolić się z internetowych/mediowych sań zaprzężonych w trolle smagane biczem Królowej Dezinformacji i Fake Newsów :)   

środa, 22 lutego 2023

"Niebezpieczni dżentelmeni", reż. Maciej Kawalski, PL 2023, film, w kinach

 "Niebezpieczni dżentelmeni", reż. Maciej Kawalski, PL 2023, film, w kinach

Ten film to coś więcej niż komedia kryminalna. Bardzo wysoko oceniam sam pomysł na "Niebezpiecznych dżentelmenów", który poza byciem komedią kryminalną jest próbą przedstawienia autorskiej wizji alternatywnej rzeczywistości. Jednak zamiar to jedno, wykonanie drugie. Oceniam ten film na średni czyli 6 w 10-cio punktowej skali filmweb.

Potencjał pomysłu, siła gwiazdorskiej obsady zwiastowały absolutny hit. Zabrakło moim zdaniem błysku, fajerwerku, jazdy po bandzie, najchętniej bez trzymanki, czegoś totalnie odjechanego, brawurowego. Miała być bomba. Huknął kapiszon. Myślę, że gdyby Maciej Kawalski, który jest reżyserem i scenarzystą dopuścił kogoś z  wyobraźnią do pisania scenariusza, ewentualnie do przeczytania i podrzucenia paru pomysłów, powstałaby prawdziwie wybuchowa jakość. Zebranie w jednym miejscu i czasie (co w rzeczywistości nie miało miejsca): Witkacego, Boya-Żeleńskiego, B. Malinowskiego (to ten od sexu dzikich), J. Conrada, Piłsudskiego i Lenina wraz z Nadieżdą Krupską, tudzież paru innych postaci z międzywojennej, rodzimej bohemy to pomysł z ogromnym potencjałem. Wplątani w przewodnią intrygę bohaterowie opowieści są uwikłani w szereg innych, pomniejszych afer, a próby ich rozwiązania prowadzą do kolejnych, nieoczekiwanych problemów, te zaś skutkują usiłowaniem wybrnięcia z piętrzących się piętrowo opresji... Fajne. Tym bardziej, że kreujący główną rolę Tomasz Kot, wraz z Marcinem Dorocińskim, Andrzejem Sewerynem i Wojciechem Mecwaldowskim robią dobrą robotę. Rządzi T. Kot w roli Boya-Żeleńskiego. Daje popis znakomitego aktorstwa, ze stosownym komediowym błyskiem. Całość budzi uśmiech, wzbudza pozytywne wibracje, ale mnie zabrakło rechotu. Bo gdyby tak wysłać Lenina (wraz z Nadieżdą się rozumie) na ekspedycję z Bronisławem Malinowskim (wyprawa Witkacy-Malinowski jest jednym z wątków filmu) i pozwolić im podglądać "dzikich"? A gdyby im się spodobało i w "Iskrze" zamiast zajmować się tylko polityką na ostatniej stronie zamieścili relację z podróży ilustrowaną zdjęciami? I idąc dalej tym tropem w kolejnej, afrykańskiej wyprawie, w wyniku podglądania zwyczajów braci mniejszych - figlarnych bonobo, doszliby z Nadieżdą do wniosku, że wszelkie waśnie, spory i problemy można rozwiązywać w sposób pokojowy, ba!, przyjemny i akceptowalny dla każdej ze stron... Wówczas po powrocie do Rosji zamiast grzmieć o walce klas itp. staliby się piewcami miłości, a proletariat wiedziony ich światłym przykładem dokonałby rewolucji w sypialniach i powszechnie powstających kołchozach wolnej miłości. Żadnych wojen, rewolucji! Świat byłby lepszy! Peace&Love; Make love not war! A w to wszystko wrzucić słynącą z temperamentu Zofię Stryjeńską w towarzystwie Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej szepczącej malującej jej portret Tamarze Łempickiej: "Nie widziałam Cię już od miesiąca ..."; i Witkacy na peyotlu, i te spotkania organizowane przez Piłsudskiego w nomen omen "Milusinie"...  Oooj! Działoby się!

poniedziałek, 20 lutego 2023

"Opowieści mojej żony", aut. Mirosław Żuławski, 1972, książka

 "Opowieści mojej żony", aut. Mirosław Żuławski, 1972, książka

Przeczytałem tę książkę około 2 miesięcy temu. Dość długo zastanawiałem się, czy napisać o moich wrażeniach, gdyż mój stosunek do "Opowieści..." jest dość emocjonalny, a bez napisania z czego owe emocje wynikają pisanie o książce nie ma dla mnie sensu. Do tego cała historia  jest długa i pewnie nudnawa, ale... Spróbuję być zwięzły i na ile to możliwe konkretny.

Rzecz miała swój początek się w okolicach połowy lat 80-tych. W galerii na Krakowskim Przedmieściu wystawiał swoje prace nieżyjący już plastyk Artur T. Terminował u niego mój bardzo dobry kolega, Krzysztof Ś., (on także opuścił ziemski podół). Postanowiłem wpaść do galerii. Chciałem zobaczyć dokonania Artura T. w innej niż pracownia artysty przestrzeni. (Jego warsztat-pracownia mieściła się w jednej ze starych kamienic przy ulicy KRN. To był rodzaj strychu zimnego zimą, upalnego latem, gdzie w kilku zagraconych pomieszczeniach, w artystycznym nieładzie piętrzyły się prace Artura T. Oglądanie jego realizacji było praktycznie niemożliwe z racji ubogiego oświetlenia, tudzież rozmiarów prac. Artur T. był także scenografem). W galerii było pusto. Mojego kolegi - Krzysztofa Ś. nie było, natomiast Artur T. stał tuż przy wejściu pogrążony w rozmowie z dobrze ubranym mężczyzną. Ruszyłem w głąb pomieszczenia. Na wózku inwalidzkim wpatrzona w jedną z kompozycji Artura T. siedziała wyglądająca na 50+ lat szczupła, elegancka kobieta. Miękkie światło wpadające przez duże okna galerii wydobywało z pustej przestrzeni jej naznaczoną bólem, szlachetnie piękną twarz. Wpatrywałem się w jej posągowy, klasyczny profil i wówczas w niewytłumaczalny sposób, za sprawą neuronów pobudzonych chemią zmienioną w impuls elektryczny mój mózg przywołał "Opowieści mojej żony"... Ale nie książkę, tej przecież wówczas nie czytałem, tylko spektakl Teatru TV, gdzie rolę tytułowej żony grała Zofia Kucówna, mężem zaś (i reżyserem cyklu) był Adam Hanuszkiewicz,  a za scenografię odpowiadała Xymena Zaniewska. W pamięci utkwiła mi zwłaszcza jedna z opowieści - "Miłość". Zofia Kucówna w kręgu ciepłego światła, w swobodnej wpółleżącej pozycji, miękkim, dość niskim głosem opowiadała o spotkaniu szczególnej pary: islandzkiego poety o aparycji Wikinga i jego filigranowej żony obdarzonej wspaniałą urodą, o twarzy godnej pędzla mistrzów renesansu. Mój mózg zrobił mi niespodziankę. Przeniósł mnie o kilkanaście lat wstecz, gdyż emisja adaptacji opowiadań M. Żuławskiego w TV miała miejsce w roku 1972. Impulsem inicjującym podróż w czasie była twarz kobiety z galerii...

Wówczas, czyli około 1985 roku, już po wyjściu z galerii postanowiłem, że muszę przeczytać "Opowieści mojej żony". Pamiętałem, i to słabo przywołaną już "Miłość", oraz bardzo mgliście może jeszcze dwa inne opowiadania, a wiedziałem, że było ich więcej. Postanowienie przeczytania całości "Opowieści..." towarzyszyło mi blisko 40 lat... Wracało do mnie przy różnych okazjach, z różną mocą, żeby wreszcie się spełnić. Kupiłem używany egzemplarz na OLX i przeczytałem.

Książka jest zbiorem krótkich, czasami bardzo krótkich opowiadań, których narratorką jest tytułowa żona. Ten zbiorek w wersji, którą kupiłem liczy raptem 140 str. w małym formacie. Wszystkie opowiadania odnoszą się do osobistych doświadczeń opowiadającej i w sposób oczywisty są emanacją kobiecej mądrości, apoteozą kobiecego punktu widzenia. Opowiadania zawarte  w książce lekko trącą myszką. "Opowieści..." dotyczą świata, który odszedł. Zdarzenia które opisuje narratorka miały w większości miejsce przed II wojną. Odnoszą się do ludzi, sytuacji, kultury, którą dzisiaj można nazwać staroświecką, lub bardziej dosadnie - zramolałą (czy to trochę nie jest zramolałe? - zapytała koleżanka, gdy powiedziałem co aktualnie czytam). Jednak znakomita większość opowiadań mówi o wartościach uniwersalnych, ponadczasowych. Nie każde opowiadanie kończy się głębokim morałem. Niektóre są po prostu humoreskami. Wszystkie opisują zdarzenia, ludzi, sytuacje z kobiecej perspektywy. I właśnie ów kobiecy punkt widzenia stanowi o wartości książki. A kiedy tekst otrzymuje wartość dodaną - jest interpretowany przez Zofię Kucównę - ucieleśnienie wszelkich kobiecych cech, całość zapada w pamięć skutecznie, i do tego, jak widać na moim przykładzie, na baaaardzo długo.

W lekturze "Opowieści..." towarzyszył mi obraz Zofii Kucówny w spektaklu teatru TV. To taki rodzaj nachalnego wręcz wspomnienia/emocji, gdzie dominowały: spokój, ciepło i mądrość okraszone szczyptą humoru. Czytając nie starałem się od tego uwolnić. Zofia Kucówna była tam doskonała. Obawiam się jednak, że mój emocjonalny stosunek do "Opowieści..." ma niebagatelny wpływ na ocenę książki, która bardzo mi się podobała, którą polecam, ale przecież blog, nie bez kozery zatytułowany jest: "prosto z jeziora" :)

Emocje dotyczą nie tylko wspomnień odnoszących się do teatru TV, ale także osób nieżyjących kolegów. W zadziwiający sposób cała ta opowieść splata się w pewną patchworkową całość . Artur T. ubiegał się o pracę w TV, gdzie głównym scenografem była "żelazna dama" TV - Xymena Zaniewska. Była znana ze swojego zamiłowania do kolekcjonowania butów, do wagi, jaką przywiązywała do tego detalu garderoby. Współtworzyła nie tylko spektakle telewizyjne, ale także tradycyjne, w teatrach stacjonarnych. Jednym z jej bardziej spektakularnych dokonań był "Miesiąc na wsi" (1974) zrobiony dla Teatru Narodowego, reżyserowany przez Adama Hanuszkiewicza, gdzie główne role kreowali Zofia Kucówna i Andrzej Łapicki. Spektakl był wystawiany na  małej scenie Narodowego, która nazwała się Teatr Mały. Tam go widziałem. Klika lat później Artur T. poszedł na rozmowę kwalifikacyjną do Xymeny Zaniewskiej z teczką pełną swoich projektów. Na nogach miał obstalowane na miarę, wyglancowane, paradne oficerki... 

czwartek, 9 lutego 2023

"IO". reż. Jerzy Skolimowski, Polska, Włochy, 2022, film, w kinach

 "IO". reż. Jerzy Skolimowski, Polska, Włochy, 2022, film, w kinach

Obejrzałem ten film, do tego przypadkiem, zanim (niedziela 2023.01.22) został nominowany do Oscara w kat. "najlepszy film międzynarodowy".
Byłem troszkę zaskoczony, gdy zamiast oglądać film "Goya. Śladami mistrza" (Muranów) okazało się, że będę oglądał osiołkową epopeję, która nie była na mojej liście "do obejrzenia". Wyszło na to, że kupując w necie bilet pomyliłem dni. Na Goyę powinienem pójść w sobotę... Kiedy już dotarło do mnie, że to co widzę na ekranie nie jest reklamą, teaserem, ale regularną projekcją stwierdziłem - no trudno, zostaję.

W mojej ocenie "IO" zasługuje na 4 w 10-cio punktowej skali filmweb, czyli "ujdzie". Wróże filmowi oscarowy sukces, ale w kategorii "pierwszoplanowa rola męska" - osiołek jest OK. Jednak rolę IO grało kilka osłów, więc nie wiem jak sobie Akademia z tym poradzi...

Wynudziłem się okropnie. Uważam, że wszystkie zachwyty, liczne nominacje i nieliczne jak dotąd nagrody wynikają z woli uhonorowania przez tzw. "środowisko" 84-letniego J. Skolimowskiego trofeami, które odczytuję jako nagrody "za całokształt". W moim przekonaniu zdecydowana większość ochów i achów nad "IO" dotyczy intencji, nie rzeczywistego dokonania, którym jest film. Pomysł pokazania  ludzkiego padołu z punktu widzenia osła także nie świeży, odkrywczy. Jak wiadomo taki film, z osłem w głównej roli już powstał ("Na los szczęścia, Baltazarze" 1966; nie wdziałem), a jego reżyserem był Robert Bresson. 

"IO" to źle opowiedziana historia. Oczywiście można stawiać zarzuty o epatowanie drastycznymi scenami, o pokazywanie rzeczywistości w krzywym zwierciadle, w tym naszej, rodzimej, polskiej. Mnie to nie przeszkadza. Taka jest wizja artysty, tak to widzi osioł, niech mu będzie. Nikt rozsądny z osłem nie dyskutuje. Strata czasu :) Moja niska ocena wynika z tego, że słabością filmu jest według mnie mierna, czysto filmowa robota: mnóstwo rozwleczonych zdjęć osła wplecionych w sceny, sytuacje, które sklejone w całość "na siłe", tworzą ten film. Zamiar był dobry, inwencji starczyło na 20-sto minutową etiudę, a wyszła fabuła trwająca 1h26min...

Ale to moja opinia. Dlatego zachęcam do obejrzenia "IO". Warto jest mieć własne zdanie!

sobota, 4 lutego 2023

Rowerowy, zimowy poranek, sobota 2023.02.04, rowerowe

Rowerowy, zimowy poranek, sobota 2023.02.04, rowerowe

Ścieżka na rzeką Mienią. Godz. 9:10, temp. około minus 2, świeży, wczorajszy śnieg i wreszcie SŁOŃCE! 
W głębi Świder. Darek zmniejsza ciśnienie w kole - mniejsze ciśnienie = lepsza trakcja. Krzychu -
wujek dobra rada - oczywiście radzi. W powietrzu lecący z drzew złoty, śnieżny pył. Carpe diem!  

piątek, 3 lutego 2023

"Gwiazda Piołun. Opowieść o poezji, podróżowaniu i przyjaźni", aut. Andrzej Franaszek, 2022, książka

 "Gwiazda Piołun. Opowieść o poezji, podróżowaniu i przyjaźni", aut. Andrzej Franaszek, 2022, książka

Chociaż poezja nie jest moja bajką to zdecydowałem się na kupno, a nawet przeczytanie :) tej książki z uwagi na postać Józefa Czapskiego. To on miał być jednym z bohaterów książki, a wobec faktu, że A. Franaszek od lat paru pracuje nad biografią tego malarza/pisarza/patrioty to miałem nadzieję, że znaczna część książki będzie dedykowana właśnie Józefowi Czapskiemu. Poświęciłem jego osobie 3 posty (TU), więc nie będę powtarzał ogromu zasług, dokonań, bezprzykładnego patriotyzmu. Znajomość życiorysów takich ludzi jak Józef Czapski jest niezbędna do oceny teraźniejszości, a wojna wszczęta przez Rosję, nadaje książce J. Czapskiego "Na nieludzkiej ziemi" inny, boleśnie współczesny wymiar... 

W "Gwieździe Piołun" jest o J. Czapskim, ale niewiele. Zdecydowanie więcej jest o Gombrowiczu, Miłoszu, Iwaszkiewiczu, Różewiczu, Herbercie, ich relacjach, sporach, nawet kłótniach. Panowie mieli zwyczaj pisywać do siebie często i obficie. Widać Panowie wzięli dosłownie znany cytat Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, że "nic tak nie plami kobiety jak atrament" zapominając, że atrament może także być plamą na honorze mężczyzny. Jednak dzięki bogatej epistolografii autorzy-badacze tacy jak Andrzej Franaszek mają w czym się zanurzać, o czym pisać. Zasadniczym pytaniem jest pytanie o to, czy połajanki i przepychanki dotyczące wąskiej grupy ludzi są rzeczywiście interesujące dla przeciętnych zjadaczy chleba. Czy wahania, rozterki, wewnętrzne rozdarcia Panów Poetów/Literatów są warte kilku godzin jakie trzeba poświęcić na lekturę "Gwiazdy Piołun"? W jakimś stopniu myślenie o zawartości książki kierunkuje sam autor pisząc: że zabrał się za ..."życiorysy intensywne, pełne dramatyzmu, odbijające w sobie konwulsje dziejów"... Brzmi to aż nadto zachęcająco, ale rodzi kolejne pytanie o sposób podania tych treści. Czy autor ma umiejętność przekazania tych historii w sposób  na tyle ciekawy, szczery, odkrywczy, że przebrnięcie przez liczącą ponad 500 str. książkę będzie przyjemnością, nawet dla takiego ignoranta jak ja? (Przeczytałem książkę z narastającym zainteresowaniem w czasie terapii w komorze hiperbarycznej. Pomimo, że lektura nie jest porywająca to i tak ciekawsza niż 15-godzinne inhalowanie się tlenem z oczami wlepionym w sufit. Oczywiście mogłem wziąć inną książkę, ale z premedytacją zabierałem "Gwiazdę Piołun". Chciałem ją przeczytać!:) Po niej, też w komorze przeczytałem następną).

Andrzej Franaszek jest autorem m.in. najbardziej obszernej biografii Zbigniewa Herberta. Biografię Z. Herberta napisała także Joanna Siedlecka (nie czytałem żadnej z nich). W necie spotkałem się z opinią, że ..."przez Franaszka miejscami się brnie, Siedlecką czyta się jak najlepszą powieść"... Co więcej, autorowi "Gwiazdy Piołun" zarzuca się funkcjonowanie w kręgu "Gazety Wyborczej", a rekomendacja A. Michnika umieszczona na  4-tej okładce książki jest w odbiorze wielu pocałunkiem śmierci :) Chyba jednak poważniejszym zarzutem jest to, że przywołana wyżej biografia Z. Herberta to: ..."życiorys uładzony"; koncesjonowany przez wdowę po poecie, a zarazem jego spadkobierczynię, jak i przez literackie towarzystwo (salon) 'michnikowszczyzny'"... (cytaty z "Bibuły" całość TU). Link do "Bibuły" podrzuciła mi czujna koleżanka, co z kolei sprowokowało mnie do dalszego nurkowania w otchłani netu w celu szukania i weryfikacji ludzi, ich relacji, faktów. Pewnie efektem końcowym będzie przeczytanie biografii Z. Herberta pióra J. Siedleckiej. W każdym razie jeśli "Gwiazda Piołun", jej autor pobudza, prowokuje do dalszych poszukiwań, pogłębiania wiedzy to uznaję, że było warto ją przeczytać.  

Książka traktuje o pokoleniu, które przeżyło wojnę. J. Czapski był jednym z oficerów-więźniów Starobielska. Z. Herbert we Frankfurcie obserwował "na żywo" proces katów z Auschwitz. Każdy z bohaterów "Gwiazdy Piołun" zmagał się wojennymi traumami dając im wyraz w swojej twórczości. Przypadek sprawił, że to czego doświadczało tamto pokolenie przez wojnę na Ukrainie staje się naszym, teraźniejszym doświadczeniem. Brak jednoznacznego potępienia agresji, jednolitego, twardego stanowiska świata wobec agresora, każe z niepokojem myśleć, czy za jakiś czas o mordercach, gwałcicielach z Bachmutu, Buczy, czy Siewierodoniecka ktoś, podobnie jak o Niemcach napisał Z. Herbert w wierszu "Z niepisanej teorii snów", napisze o Rosjanach:

Oprawcy śpią spokojnie sny mają różowe

poczciwi ludobójcy którym już wybaczyła

krótka ludzka pamięć - obcych i plemieńcy                                   

(...)                                           

budzą się wcześnie rano pełni woli mocy                                     

starannie golą kupieckie policzki                                            

resztę włosów układają jak wieniec laurowy         

pod wodą zapomnienia która zmywa wszystko                                    

namydlają swe ciało mydłem marki Macbeth.


Wojna, powojenne traumy nie są głównym tematem książki. Są nim wzajemne relacje poetów na tle ówczesnej polskiej rzeczywistości. "Gwiazda Piołun" jest opowieścią o "salonie", który dryfując przez burzliwe wody powojennej historii Polski funkcjonował jednak w znacznym oderwaniu od problemów dnia codziennego. Podobnie jak dzisiaj, także wówczas twórcy cieszyli się specjalnymi względami "w'adzy". Jedni emigrowali, inni zostawali w Polsce godząc się z linią wyznaczaną przez rządzących. To w sposób oczywisty było źródłem konfliktów, burz i wojen prowadzonych przy kawiarnianym stoliku, często w Domu Pracy Twórczej w czasie turnusu finansowanego przez Państwo... Można mieć różny stosunek do tych środowisk, do burz w szklance wody, "śmiertelnych" ciosów zadawanych w niszowych publikacjach. Jednak gdzieś na końcu tego myślenia, patrząc na naszą (i nie tylko) historię nie sposób nie zgodzić się z Czesławem Miłoszem: "Szczęśliwy naród, który ma poetę i w trudnych chwilach nie kroczy w milczeniu". 

(dla porządku zaznaczam, że nie pamiętam abym kiedykolwiek przeczytał jakikolwiek wiersz Cz. Miłosza :) Ciekawe, czy Cz. Miłosz pisząc cytowane wyżej słowa miał na myśli siebie :) Ze mną byli Mickiewicz, Słowacki, nawet Broniewski i jeszcze paru innych. Miłosz zdecydowanie nie)