sobota, 29 grudnia 2012

"Milość" (Amour), film, reż. Michael Haneke, Austria+, 2012, własnie w kinach

"Milosc" (Amour), film, reż. Michael Haneke, Austria+, 2012, własnie w kinach

Widzialem ten film tydzien temu. Nadal mam go w glowie, wracam, mysle, obserwuje forum na Filmwebie dorzucajac czasami cos od siebie.

To bardzo dobry, zarazem przerazliwie ciezki, koszmarnie ponury film.

Widzialem go za sprawa przypadku. Zadzwonila przyjezdna kolezanka z propozycja wybrania sie do kina najchetniej na cos polskiego. Odparlem, ze po pierwsze widzialem wszystkie polskie filmy, a po drugie w wiekszosci sa dosc ciezkie, wiec nie ma sensu sie katowac. Zaproponowalem jako alternatywe "Miłość", o ktorym slyszalem tylko tyle, ze jest, ze jedna z glownych rol gra Jean-Louis Trintignant, ze jest wysoko oceniany.
Staram sie nie czytac recenzji przed objerzeniem filmu, a obecnosc w filmie Jeana-Louisa Trintignanta, amanta kina francuskiego, aktora grajacego glowna role meska w "Kobiecie i Mezczyznie" Leloucha, filmie, ktory jest bardzo wysoko na mojej priv liscie filmowych arcydziel, gwarantowac miala moim zdaniem (wraz ze znamiennym tytulem "Milosc") rodzaj retrospektywy, zadumania, rachunku, podsumowania.

Pomylilem sie okrutnie!

"Milosc" to zaskakujaco prosta opowiesc o milosci/smierci.  Film pod kazdym wzgledem ascetyczny, fragmentami wrecz nuzacy, po to by z wieksza sila dotrzec do istoty tematu: memento mori.
Dotyka istoty czlowieczenstwa, mowi o ludzkiej godnosci w obliczu tego co nieuniknione. Pokazuje jak bardzo jestesmy nieprzygotowani na nieuchronny koniec. Mierzy sie z tabu jakim jest dla nas zmiana pieluchy wlasnej matce (zonie), radzenie sobie z fizjologia umierajacej osoby.
Zaskakujaco bolesny, prawdziwy, przejmujacy.
Nieuchronnosc smierci nie jest latwym tematem, a przeciez mamy ja wpisana w nasz byt od momentu urodzin. Genialny tytul: "Milosc jako smiertelna choroba przenoszona droga plciowa" filmu Krzysztofa Zanussiego (film taki sobie, moim zdaniem oczywiscie) porusza fenomen powodujacy, ze powolujemy na swiat dzieci, ktore beda sie mierzyc z bolem, beznadzieja istnienia konczacego sie w wiadomy sposob.
"Milosc" w bardzo bezposredni sposob pokazuje jak bolesna jest starosc, zwlaszcza, gdy towarzyszy jej ciezka choroba. Znakomity i nielatwy film "Iris" ze swietna Judi Dench (tak, to od kilku odcinkow szefowa Bonda) udowadnia, ze milosc daje sile radzenia sobie z choroba (demencja) kochanej osoby, ale nie oszczedza widzowi wiedzy o tym jakie to trudne. W "33 scenach zycia" (polski film, 2008, rez. Malgorzata Szumowska; to ta od dobrego "Sponsoringu") obserujemy jak ciezko poradzic sobie ze smiercia i cierpieniem bliskiej osoby, jak bardzo jestesmy nieprzygotowani na smierc, nasze przeznaczenie...

"Milosc" to najbrdziej przejmujacy film o milosci/smierci jaki widzialem. Przy okazji to bardzo dobry film. Dostal Zlota Palme w Cannes 2012. Z pewnoscia zasluguje na to dzieki mistrzowskiej rezyserii, swietnej kamerze, znakomitej grze aktorow, niebanalnemu tematowi (autorem scenariusza jest rezyser).
Ale czy mozna polecac jego obejrzenie?
Zanim pojdziecie pomyslcie 4x, albo i wiecej...
Pomyslcie takze, czy macie kogos kto Wam zmieni pieluche...

Przyjezdnej kolezance film sie podobal. Jednak powiedziala, ze w przyszlosci dobrze sie zastanowi zanim zdecyduje sie na ponowne wyjscie do kina w moim towarzystwie, zwlaszcza wowczas, kiedy ja bede wybieral film...
Chyba zaczne czytac recenzje (przed pojsciem do kina) inaczej grozi mi samotne obcowanie ze sztuka X-tej Muzy.

sobota, 22 grudnia 2012

"Drive", reż. Nicolas Winding Refn, USA, 2011, dvd

"Drive", reż. Nicolas Winding Refn, USA, 2011, dvd

Podobal mi sie nawet bardzo.
Ten film ma swoja mroczna, gesta atmosfere. Ma takze dobrego Ryana Goslinga (to moje drugie spotkanie z tym aktorem, pierwszym byly "Idy Marcowe"), spora dawke brutalnosci, dobre foto i co najwazniejsze ma ow drive decydujacy o tym, ze dajemy sie uwiesc akcji, sledzac z napieciem jej bieg.
"Drive" jest moim zdaniem bardzo dobrym kinem akcji, perfekcyjnie skrojonym i sfotgrafowanym.
Sceny maja odpowiedni timing, co daje calosci odpowiedni rytm podkrecony mocna muzyka.

Z przyjemnoscia obejrzalem go krecac na rowerku. Zalowalem, ze mial tylko niespelna 100 min., ale moze wlasnie tyle powinien trwac... Kazda minuta wiecej bylaby zbednym nadmiarem. 

"Ondine", reż. Neil Jordan, Irlandia+, 2009, dvd

"Ondine", reż. Neil Jordan, Irlandia+, 2009, dvd

Filmiaczek slabiaczek.
Jednak nie siegnalem po niego z nadzieja, ze dokonam odkrycia, ktore umknelo uwadze mediow, czy czlonkow Akademii. Chcialem zobaczyc coz takiego pokazala Alicja Colinowi, ze ten pospolity womanizer zainteresowal sie nasza goralka z wiadomym skutkiem.
Widac jednak wiecej pokazywala poza planem, na filmie nie zauwazylem nic ciekawego. Ma oczywiscie wszystko na miejscu, w dobrym gatunku, ale aktorka jest w mojej opinii slaba.
A moze to wina rezysera i scenarzysty w jednym? Mialo byc mistycznie, magicznie wyszlo plasko, byle jako i co gorsza nudnooooooo!

wtorek, 18 grudnia 2012

"Rattle and Hum" U2, 1988, dvd

"Rattle and Hum" U2, 1988, dvd

Nie jestem fanem U2, chociaz niektore kawalki bardzo lubie.

Ten film jest znakomity! (nawet dla kogos, kto nie jest fanem U2)

Doskonaly jak doskonala jest muzyka U2 z tamtego okresu: swietne rockowe granie, czysty, bezposredni przekaz, szczere, bez ozdobnikow gitarowe lojenie, glownie w czerni i bieli, a wsrod zaproszonych gosci takze  BB King.
Sam film nie jest czysta relacja z koncertow, ktore odbyly sie w USA. Wzbogacaja go krotkie, czasami nieporadne, wrecz smieszne wypowiedzi czlonkow kapeli.
Ale glowna role gra muzyka.
Czekalem z niecierpliwoscia na kazdy kolejny kawalek.
Zalowem, ze film mial tylko 90 min.
A moze to jego zaleta? Lekki niedosyt.

2012.12.20
Rano z Kalendarium Trojki dowiedzialem sie, ze dzisiaj wlasnie mija 30 lat od pierwszego wykonania "Bloody Sunday".  Na filmie jest ten kawalek. Swietny. Skomentowany przez Bono.
Warto pamietac, ze "Bloody Sunday" ma swoje odniesienie do przeszlosci - wydarzen z 30 stycznia 1972, kiedy w na przedmiesciach Derry, w trakcie pokojowego marszu zorganizowanego przez Civil Rights zgineli ludzie zastrzeleni bez powodu, przez brytyjskie wojsko. Dowodcy dostali medale od M. Thatcher, a po latach, kiedy stalo sie jasne, ze bylo to morderstwo, winnych nie znaleziono...
Jest na dvd film "Krwawa Niedziela" (2002). Dobry. Tak mocny jak nasz "Czarny czwartek".
Inne systemy, podobny czas, a smierc... Ta sama.

niedziela, 16 grudnia 2012

"New Blood, Live in London" , Peter Gabriel, koncert, 2011, dvd

"New Blood, Live in London" , Peter Gabriel, koncert, 2011, dvd

To dvd jest zapisem koncertu jaki mial miejsce w marcu 2011 w Londynie, na deskach Hammersmith Apollo z udzialem orkiestry symfonicznej. Calosc liczaca 162 min. zostala sfilmowana w 3D, co oznacza, ze potencjalny nabywca dostaje w jednym etui 3 plyty: dvd, blu-ray i 3D blu-ray (tutaj tylko 130 min.).

Niezle sie wynudzilem.

Oczywiscie ogladalem jadac na rowerku. Przyznam, ze nie wytrzymalem calych 162 min. i koncowke obejrzalem siedac na kanapie.
Nie bylem nigdy fanem Petera Gabriela, a po obejrzeniu tego dvd nadal nie bede. W moim przekonaniu koncert jest slaby i nudny. Praktycznie wszystkie kawalki zaczynaja sie bardzo mocnym, dynamicznym orkiestrowym intro niosacym ze soba obietnice czegos wielkiego, co nigdy nie nastepuje. Po niezlym poczatku wchodzi Peter Gabriel ze swoim wokalem, ktory w towarzystwie chorku skladajacego sie dwoch pan z mina cierpietnika objawia publiczonosci i swiatu swoje przemyslenia.
To nie jest spiew. To melorecytacja. I tak przez 3/4 krazka. Ponuro, wolno i dostojnie. Wszyscy, lacznie z orkiestra uduchowieni, zero usmiechu, graja, spiewaja i... cierpia. Gdzies pod koniec wraz z "Red Rain", "Don't give up" calosc przyspiesza, staje sie bardziej strawna, ale...
To jest 160 minut z ktorych moze 20 mozna nazwac muzyka. Reszta? Reszta to zart z widzow zgromadzonych w Hammersmith Apollo i tych naiwnych co kupili "New Blood". (pozyczylem od kolegi Jacka, ktory bedac fanem P. Gabriela udal sie za nim na koncert az do Oswiecimia).

W moim odczuciu tylko dla fanow P. Gabriela.
Tych zagorzalych.

"Malczewski, Obrazy i Słowa", książka, aut. Dorota Kudelska, 2012

"Malczewski, Obrazy i Słowa", książka, aut. Dorota Kudelska, 2012

Jakis czas temu dolecialo do mnie, ze autorka poswiecila kilkanascie lat na tropienie sladow Malczewskiego po Europie, ze na nowo dokonuje interpretacji jego dziel, ze "Malczewski..." to rozwiniecie jej poprzedniej ksiazki z roku 2008, ze jego malarstwo, osoba sa jej pasja.

Te kilkanascie lat studiow i poszukiwan zaintrygowaly mnie na tyle, ze zdecydowalem sie kupic i co bylo zdecydowanie trudniejsze przeczytac te ksiazke. Trudne dlatego, ze jest to literalnie praca naukowa napakowana, datami, nazwiskami, skrupulatnie odnotowujaca kazdy ruch Malczewskiego, gesto i czesto poslugujaca sie bardzo obszernymi cytatami z listow do i od Malczewskiego.
Poczatek lektury byl bardzo uciazliwy. Musialem sie wrecz zmuszac, zeby do niej wracac (a kolo biureczka, wiele innych nowych, lzejszch ksiazek). Jednak, kiedy przebrnalem przez pierwsze 100 stron, reszte przeczytalem z zainteresowaniem (umiarkowym).

To co podoblo mi sie najbardziej to fragmenty dotyczace zycia owczesnej klasy sredniej. Te majatki, dworki, wysylanie koni na pociag, przemieszczanie sie i pomieszkiwanie u kolejnych znajomych i przyjaciol. Malczewski czesto i chetnie korzystal z zaproszenia do mieszkania i tworzenia nie tylko u swoich mecenasow, ale takze u znajomych wlasnie, zwlaszcza u tych, ktorzy mieli atrakcyjne zony... Spory wplyw na ten tulaczy tryb zycia mialo jego nieudane malzenstwo z kobieta, ktora nie podzielala jego zainteresowan, byla mocno ukierunkowana na kase. A on, malarz, pomimo ze znany i popularny z kasa mial ciagle klopoty. Byl ponadto niedrodnym dzieckim owczesnej bohemy. Za mlodu lekkoduch i bon vivant. Zarazil sie dosc wczesnie wstydliwa choroba od jednej z modelek (autorka ku mojemu zdziwieniu nie podaje, dnia, godziny tego zdarzenia oraz danych personalnych tej Pani), ktora nigdy niewyleczona, miala niebagatelny, ujemny wplyw na cale zycie artysty.

Ilez ci ludzie mieli czasu! Ilez listow pisali! Podrozowali do wod, zwiedzali Wlochy, Grecje szukajac w antyku natchnienia i wzorow.  Tylko pozazdroscic! A owczesna krakowska bohema...
A gdyby tak sprobowac cos namalowac... Ostatecznie niektorzy nasi wspolczesni malarze maja sie zupelnie niezle.  Taki Sasnal, czy Dwurnik sprzedaja sie bardzo dobrze, a ich obrazy do najtanszych nie naleza. Tylko cos mi sie wydaje, ze sztalugi w Lidlu byly w sprzedazy jakis czas temu... No dobra, bedze musial poczekac na koleja promocje.

"The Secret Race:", aut.Tyler Hamilton, Daniel Coyle, książka, 2012

 
"The Secret Race: Inside the Hidden World of the Tour de France: Doping, Cover-ups, and Winning at All Costs" aut. Tyler Hamilton, Daniel Coyle, książka, 2012
 
Nie moglem nie przeczytac tej ksiazki. Jezdze intensywnie na rowerze prawie 20-cia lat, moj mlodszy syn (tez ja przeczytal) jest licencjonowanym kolarzykiem ze znaczacymi osiagnieciami w tym sporcie. Ksiazka Tylera Hamiltona w ciagu ostatnich miesiecy zrobila sie tak glosna, jak glosne i wielkie byly dokonania Lance Armstronga.
 
Ksiazka jest moim zdaniem fascynujaca.
 
Jednak nie sadze, ze bedzie w rownym stopniu interesowala wszystkich. Mysle, ze znajdzie uznanie w oczach tych, ktorzy zajmuja sie sportem, ktorzy obserwuja areny sportowe, ktorzy sledzili dominacje, byli pod wrazeniem osiagniec Lance Armstronga.
To kolejna, (ktora przeczytalem) po "Breaking The Chain: Drugs and Cycling - The True Story"  (2002) aut. Willy Voet, demaskatorska ksiazka o srodowisku kolarskim. W tym przypadku byla to slynna afera grupy Festina (1998). Mowilo sie wowczas, ze dzieki wpadce Festiny kolarstwo bedzie czyste. Na zawsze.
 
Teraz mowi sie to samo. Ciekawe co bedzie sie mowic za kolejnych 10-15 lat po kolejnej aferze. Ze bedzie taka nie mam najmniejszej watpliwosci.
 
Bo to co zrobilo na mnie najwieksze wrazenie to hipokryzja instytucji i ludzi odpowiedzialnych za sport i jego czystosc. To, ze nikomu tak naprawde nie zalezalo na ujawnieniu wpadek dopingowych Lance Armstronga, to, ze najmniej byla tym zaintersowana UCI (Miedzynarodowa Unia Kolarska), ktora powinna stac na strazy czystosci, transparentnosci tego sportu. Bogaty moze wszystko. To jasno wynika z ksiazki T. Hamiltona i odnosi sie glownie do osoby L. Armstronga. To wrecz przerazajace, bo na horyzoncie jest doping genetyczny, ktory jest ponoc szalenie drogi.

Deklaratywnie ksiazka T. Hamiltona nie jest wymierzona przeciwko L.Armstrongowi, ma byc spowiedzia dopera chcacego oczyscic swoj sport. W rzeczywistosci wszystko sie kreci wokol osoby Armstronga, tak jak wokol niego krecilo sie kolarstwo przez ostatnia dekade.

Warto te ksiazke przeczyatc takze dlatego, ze jest w niej opisany prosty mechanizm bazujacy na ludzkich slabosciach powodujacy, ze siega sie po doping, brnie w klamstwa  niszczac swoj spokoj i zycie, przy okazji demolujac zycie swoich bliskich. Jestem daleki od pochopnych ocen, wytykania palcem, wieszania transparentu "Dopers Suck". Jak przeczytacie te ksiazke bedziecie moze podobnego zdania, bo tak jak powiedziala nasza noblistka (oj udalo sie jej to zdanie): "Tyle o sobie wiemy na ile nas sprawdzono".

 

środa, 12 grudnia 2012

"Wyjazd integracyjny", rez. Przemysław Angerman, PL, 2011, dvd

"Wyjazd integracyjny", rez. Przemysław Angerman,  PL, 2011, dvd

No jasne, ze wiedzialem co biore.
No jasne, ze slabiutki.
No jasne, ze sie mi gebusia (jednak) usmiechala (czasami).

niedziela, 9 grudnia 2012

"Londyński bulwar" (London Boulevard) film, reż. William Monahan, USA+, 2010, dvd

"Londyński bulwar" (London Boulevard) film, reż. William Monahan, USA+, 2010, dvd

Nie spodobal mi sie.
Oceniam go na "ujdzie", czyli 4 w skali 1-10, bo lubie C. Farrella, zwlaszcza od czasu, kiedy zszedl ze swego hollywoodzkiego piedestalu i podzielil sie z nasz krajanka materialem genetycznym. Trudno wyrokowac, czy ciesza sie z tego faktu liczni krewni krajanki. Na miejscu Colina raczej bym tego nie sprawdzal. Mysle, ze ciezko sie gra z siekiera w plecach, a i marynarka kiepsko sie uklada.
W kazdym razie film moim zdaniem mozna sobie darowac. Watek milosny jest zupelnie zwalony, a calosc w niebezpiecznym balansie na granicy mimowolnego pastiszu.
Ale... kosztowal tylko 6 zl (lokalna wypozyczalnia dvd) i okolo 100 min. na rowerku, czyli bilans wychodzi na zero.  

wtorek, 4 grudnia 2012

Imany, koncert live, Trójka, 2012.12.03

Imany, koncert live, Trójka, poniedzialek 2012.12.03

Imany znaczy tyle co wiara w jezyku skad pochodzi, a pochodzi z Komorow, niewielkiego archipelagu wysp polozonych pomiedzy Afryka a Madagaskarem.
Imany jest rozpozawalna wokalistka grana od pewnego czasu przez Trojke. Jesli nie mieliscie okazji jej posluchac dobrym kierunkiem jest YT, a tam "You will never know", czy "Take care", to w moim odczuciu perelki z plyty "The shape of the broken heart". Jest obdarzona niezwyklym glosem. Tym bardziej jest niezwykly kiedy widzi sie, ze wydobywa go z siebie wysoka, szczupla, ciemnoskora slicznota.
Na scene Studia Agnieszki Osieckiej  wprowadzil ja Piotr Metz. Pomimo, ze slyszalem ja w radiu, bylem zaskoczony barwa jej glosu.
Niski, ciemny, szorstki-chropowaty, z ciut szpiczastym wykonczeniem, cieply i przyjemny. Odpowiedziala na kilka pytan Piotra Metza dotyczacych jej kariery, a zwlaszcza decyzji o porzuceniu kariery modelki (bo kariera piosenkarki trwa dluzej) i zaczal sie koncert.
Akopmaniowal jej bialy gitarzysta. Klasyczna gitara podlaczona do pradu. Mocny, wyrazny dzwiek, a nad tym wokal Imany. Pamietacie Tracy Chapman? Ten prosty, bezpretensjonalny wystep (koncert, urodziny Mandeli, gdzies w 1988r) sile, prawde emanujaca z "Fast Car",  "Talkin' 'bout a Revolution"? Pamietacie Grace Jones? Barwe jej glosu? Imany ze swoim wokalem, tembrem jest gdzies pomiedzy, zas z uroda blisko Whitney Huston i Naomi Campbell.
Tylko ona i jej gitarzysta. Nic, zadnej kapeli za ktora mozna byloby sie schowac.  Swoj wystep prowadzila sama opowiadajac historie powstania niektorych utworow. Przed "Please and change" przez chwile wprowadzila meska czesc publicznosci w dobry nastroj udzielajac rady obecnym w studio Paniom, zeby nigdy nie probowaly zmieniac swoich facetow, bo wysilek to prozny i chybiony (tu meski aplauz), lecz miast ich zmieniac lepiej zAmieniac na lepszy model...
A jesli juz zAmiana jest korzystna, to "Take care". Ten kawalek wykonany w jej rodzimym jezyku byl powalajacy, teskny, zniewalajacy. Moze tesknila do piaszczystych plaz, zwrotnikowego klimatu, ciepelka? Poprosila o zamkniecie drzwi, bo zimno i te cugi...
Bylo klimatycznie.

niedziela, 2 grudnia 2012

"Idy Marcowe" (The Ides of March), reż. G. Clooney, film USA, 2012, dvd

"Idy Marcowe" (The Ides of March), reż. G. Clooney, film USA, 2011, dvd

Podobal mi sie.
Wzialem z polki lokalnej wypozyczalni, zeby pomny zalecen pani laryngolog dac sobie spkoj z rowerem outdorowym, wrzucic do odtwarzacza, "wkrecic" na trenazerze.
Film nie jest odkrywczy (polityka to szambo), ale fabula, sposob jej podania, zwroty akcji sa zaskakujace, trzymaja w napieciu. Pewna ciekawostka jest fakt, ze producentem, rezyserem i aktorem jest G. Clooney, a wspolproducentem Leonardo diCaprio.
G. Clooney obsadzil sie zgodnie ze swoim emploi: czarujacego, silnego polityka scigajacego sie o nominacje na prezydenta USA. Jest zabojczo uroczy, przy okazji dosc paskudny, bo film jest o paskudnych politykach wlasnie.
I wlasciwie nie ma sensu pisac o "Idach" nic wiecej. Jesli kogos, podobnie jak mnie, ominal byt kinowy tego filmu, to warto poswiecic niespelna 100 min. na jego obejrzenie z dvd.
Dobre kino, a Clooney, Hoffman, Gosling kreujacy glowne role to 1-sza liga.
Nie nudzilem sie ani chwili.

sobota, 1 grudnia 2012

"Mój rower", film, reż. Piotr Trzaskalski, PL, 2012, wlasnie w kinach

"Mój rower", film, reż. Piotr Trzaskalski, PL, 2012.

A mnie sie ten film nie podobal (wielu sie podobal).
Pomysl niezly: pokazac w niewymuszony sposob trudne relacje miedzy trzema facetami, bez moralizowania i dydaktyki. Pomyslu starczylo na 20 moze 30 min., reszta to wypelniacze. Postrzegam to jako problem wielu polskich filmow. Jest kilka fajnych scen, miedzy nimi pustka.
To tak, jakby scenarzysta i rezyser wchodzili na plan, krecili owe mocne, wymyslone wczesniej sceny, zostawiajac cala reszte przypadkowi, improwizacji, aktorom.

Kolejna rzecza, ktora mnie uwierala to Artur Zmijewski kreujacy jedna z glownych rol. Jakos nie moglem sie pozbyc wrazenia, ze ogladam reklame SKOKu... Moim zdaniem obsadzenie aktora tak "zgranego" w reklamie zwlaszcza w glownej roli to ryzykowna decyzja. Aktor takze powinien sie liczyc z tym, ze jesli staje sie twarza kampanii reklamowej bede go omijaly niektore, zwlaszcza duze role. Nie moglem sie uwolnic od przeswiadczenia/obawy, ze za chwile Żmijewski zacznie przekonwywac ojca i syna do wziecia swojskiej pozyczki...

W tym na wskros realnym filmie sporo nierealnych scen/sytuacji. One takze zaklocaly moja precepcje podwazajac wiarygodnosc calej, nieglupiej przeciez opowiesci.

Mam wrazenie, ze film cieszy sie sympatia widzow, glownie dzieki osobie Michala Urbaniaka grajacego w tym filmie lubiacego wypic Dziadka. Wraz z Witoldem Dębickim tworza pare sympatycznych kumpli-ochlapusow dla ktorych "kazdy alkohol jest bardzo dobry z wyjatkiem denaturatu, ktory jest dobry". Alkoholowe sekwencje odebralem jako dosc tani sposob zjednania sobie publicznosci. W naszej tradycji takie "himilsbachy" zawsze cieszyly sie sympatia, budzily cieple uczucia, mialy przyzwolenie, wrecz aplauz. Cos sie we mnie buntuje przeciwko takiemu wizerunkowi Alkoholu. To COS nie jest powodowane moja abstynencja, czy wstretem do alkoholu. Tym CZYMS jest swiadomosc problemow jakie alkohol powoduje, a ze je powoduje wiem z cala pewnoscia, bo widze je w kregu swoich bliskich znajomych. 

Michal Urbaniak radzi sobie wcale dobrze w roli Dziadka. Jest przekonywujacy w swoim naturszczykostwie. Patrzac na niego dzisiaj staralem sie wyobrazic sobie jak wygladal 50 lat temu, kiedy bedac mlodym muzykiem wycieral sie po knajpach w NYC, poznal tamze mlodziutka Magde Zawdzka, ktora na kilka lat stala sie jego kobieta, natchnieniem, muza. Ciekawe takze co na to owczesna zona Urbaniaka - Urszula Dudziak. Moze sie kiedys dowiemy. Teraz wiadomo z cala pewnoscia, ze Magda Zawadzka z rozrzewnieniem wspomina tamten czas, o czym mowi glosno i publicznie. Zeby tylko Ulka nie chaciala sie odegrac. Wyglada na bardziej fit od Magdy...

Z przyjemnoscia odnotowuje skromna obecnosc w filmie Anny Nehrebeckiej. Kurcze! Troszke ten czas zasuwa! Mam ciagle swiezy obraz Nehrebeckiej z "Ziemi Obiecanej" w scenie, kiedy jako Anka zwalnia Olbrychskiego-Borowieckiego ze slowa zwracajac mu pierscionek.  Ten ciemny pokoj pociety smugami swiatla wpadajacymi przez niewielkie okna. Ona, czysta, nieskazitelna w bialej(?) sukni, symbol tego co odchodzi. Gdzies w tle stary ojciec w fotelu, placzace sie polskie ogary, jakies szable, tarcze na scianach niczym w obrazach Malczewskiego. Scena napakowana taka masa symboli, ze mozna ja (niczym obraz Malczewskiego) ogladac wiele razy odnajdujac ciagle cos nowego.

I jeszcze jedno.
Film mosi tytul "Moj rower", a na rowerach nie jezdza prawie wcale... 
Jezdza Land Roverem, w ktorym dla odmiany spedzaja duuuzo czasu. Dla mnie za duzo.
Nachalny product placement to grzech wielu polskich filmow, "Mojego roweru" takze.


środa, 14 listopada 2012

"Dziewczyna z Perłą" (Girl With a Pearl Earring), reż. Peter Webber, LUX +, 2003, dvd

"Dziewczyna z Perłą" (Girl With a Pearl Earring), reż. Peter Webber, LUX +, 2003, dvd

Kiedy "Dziewczyna z perla" byla emitowana w TV, Morfeusz skutecznie uniemozliwil mi obejrzenie filmu w calosci. Jednak fragmenty, ktore widzialem byly na tyle dobre, ze musialem zobaczyc go w jeszcze raz. Obejrzalem krecac na trenazerze.
Film jest bardzo dobry, moze wybitny. Bardzo mi sie podobal. Tak bardzo, ze bede musial wejsc w posiadanie swojej kopii, dolaczyc do mojej priv kolekcji.
Jak przystalo na film o malarzu, film jest bardzo wysmakowany wizualnie. Kazdy kadr jest przemyslany, nieposlednia role graja tu napuszczone, jakby zgaszone odrobina sepii kolory, swiatla, cienie, kompozycja, perspektywa. Znakomita atmosfera opowiesci, erotyczne napiecie pulsacje w relacjach pomiedzy glownymi postaciami filmu: sluzaca i malarzem, to znakmite aktorstwo Colina Firtha i Scarlett Johansson z akcentem na Firtha. Bardzo podobala mi sie dbalosc o scenografie znakomicie oddajaca realia XVII-sto wiecznego, holenderskiego Delft, miasta, ktore znam, lubie, w ktorym mieszkalem pare miesiecy. A fabula?
To zgrabnie opowiedziana, calkowicie, ale jakze wdziecznie wymyslona historia powstania wybitnego obrazu J. Vermeera. Nie jestem przekonany do urody i zdolnosci aktorskich S. Johansson, o ktorej gdzies przeczytalem, ze jest objawieniem, nadzieja itd. Musze jednak przyznac, ze w duecie z C. Firthem radzi sobie bardzo dobrze. Podbaly mi sie transformacje jej urody, ktora w zaleznosci od granych scen byla od mocno przecietnej do bardzo atrakcyjnej, za sprawa charakteryzacji, sposobu fotografowania, oswietlenia. Nic dziwnego, ze kolega malarz chetnie mieszal z nia farby, a ona niezmieszana obecnoscia zony mistrza mieszala w glowie malarzowi, lokalnemu rzeznikowi, mecensowi malarza i komu tam jeszcze... mimowolnie.
Troszke zalowalem, ze moj piwniczny zestaw dvd uzbrojony jest w niewielki, kineskopowy telewizor. Strona wizualna w tym filmie jest szalenie istotna. Tym bardziej bede musial zobaczyc go co najmniej raz jeszcze na wiekszym, panoramicznym ekranie. Moze warto takze przeczytac ksiazke Tracy Chevalier, ktora byla kanwa scenariusza.
Film ma urode i klimat, ale ksiazka jest ponoc znacznie lepsza.

niedziela, 11 listopada 2012

"Pokłosie", reż. Władysław Pasikowski, film PL, właśnie w kinach

"Pokłosie", reż. Władysław Pasikowski,  film PL, właśnie w kinach

Mnie sie podobal.
O jakosci filmu stanowi dobra obsada i oczywiscie sama, budzaca emocje, mroczna historia, ktora podana dosc lopatologicznie nie zachwyca jednak strona formalna.
Ireneusz Czop (gra jedna z glownych rol) to facet, ktorego chyba nigdy wczesniej nie widzialem,  jest dobry. Natomiast M. Stuhr, J. Radziwilowicz, Z. Zamachowski to sam czub i jak na czub przystalo sa bdb. Scenariusz napisal W. Pasikowski. Wiadomo jakie filmy robil do tej pory i "Poklosie" jest sila rzeczy zrobione w konwencji kryminalno-sensacyjnej. I to jest problem tego filmu, bo historia, ktora opowiada Pasikowski jest zdecydowanie glebsza, ciekawsza, wykraczajaca poza ramy tego gatunku.
Nie bede sie rozpisywal o samej fabule. Wszyscy, ktorzy maja oczy i uszy wiedza o czym jest ten film. Moze tylko napisze, ze nie dostrzeglem w nim zadnych antypolskich watkow. Prawdziwa historia, pewnie jedna z wielu, ktore mialy miejsce w Polsce, Europie. Przyczyna dla ktorej film budzi takie emocje jest falszowana do tej pory historia ostatniej wojny, gdzie my Polacy bylismy szlachetnym monolitem, walczacym z Niemcem, pomagajacym bezinteresowanie Zydom, brzydzacym sie kolaboracja. No i okazuje sie, ze bylo inaczej, a to budzi emocje. Skrajne.

Francuzi z wlasnej woli pakowali Zydow do "kontenerow" i przekazywali Niemcom, Austriacy radosnie sluzyli Hitlerowi o czym najchetniej milcza, Szwajcarzy strzegli tak pilnie i w takiej tajemnicy zydowskie depozyty, ze prawie "zapomnieli" skad sie wziely ich bankach, Wlosi i Hiszpanie szkoda gadac, Benelux poszedl na gleboka wspolprace za cene o ktorej niechetnie dzisiaj mowia. Podobnie cala podbita Europa.

Naszym rzeczywistym nieszczesciem jest to, ze wiekszosc obozow koncentracyjnych zostala ulokowana u nas co powoduje wiadome aberracje w roznych glowach i publikacjach.
Szczesciem jest to, ze na liscie Sprawiedliwych Yad Vashem jest mnostwo Polakow. Najwiecej (o ile pamietam) sposrod wszystkich narodow i nadal ich przybywa.
.... "gdy wieje wiatr historii ludziom jak pieknym ptakom rosna skrzydla, natomist trzesa sie portki petakom"....

piątek, 9 listopada 2012

"Celebration Day", Led Zeppelin, 2012, dvd pokaz kinowy

"Celebration Day", Led Zeppelin, 2012, dvd pokaz kinowy

Dolecialo do mnie, a jakze z Trojki, ze ruszyly pokazy kinowe dvd "Celebration Day" poprzedzajace premiere zestawu DVD/CD pod tym samym tytulem. Ruszylem do kina na pozny, 21:15 seans w Multikinie Ursynow.
"Celebration Day" jest zapisem koncertu jaki mial miejsce w 2007 roku, w Londynie. Skrzykneli sie na ten jeden od czasu rozstania koncert, poswiecony pamieci swojego wydawcy. Kiedy oglosili, ze go zagraja w jednej chwili chec kupienia biletow zglosilo ponad 20 mln fanow...
Led Zeppelin.
Bodaj 10 albumow, ponad 300 nagranych utworow i ponad 300 mln sprzedanych plyt. Kapela legenda? Gigantyczna legenda gigantow blues-rocka, prekursorow ciezkiego, rockowego brzmienia.
[Mam i ja jedna z tych 300 mln plyt. Czarna, zjechana "Led Zeppelin III" z najlepszym moim zdaniem ich kwalkiem - Since I've been loving you. (wrzucam na talerz, niech sobie potrzeszczy).]

To swietny koncert. Page i Plant, Jason syn Johna Bohnana na bebnach, a na basie, czujny John Paul Jones. To nic, ze solowy nie byly takie czyste, potoczyste jak na plytach. Riffy nadal mocarne, wspaniale wykonane, z wykopem. Supergrupa sprzed 30 lat z okladem, ktora nadal jest super!
Page wyraznie rozkreca sie w trakcie koncertu. Z utworu na utwor jest coraz lepszy. Kiedy bierze do reki dwugryfowa gitare i zaczyna "Stairway to heaven", widownia, ta w Londynie i ta w kinie wpada w ekstaze. Znakomite wykonanie. A graja praktycznie wszystkie wazne kawalki: Kashmir, Black Dog, Whole Lotta Love, Dazed and Confused, Since I've.. itd.
Wehikul czasu. Cofnalem sie gladko do czasow licealnych, kiedy w klopie, przy fajeczce wymienialo sie plyty. Rzadzili Cepy i Purple i goscie, ktorych rodzice jezdzili za granice i przywozili niedostepne w PL plyty.
Zapis "Celebration Day" to 2-godzinna uczta dla ucha i oka. Nie bez znaczenia byl duzy, kinowy ekran i swietne naglosnienie. Dobra robota operatorow, fajnie zmiksowane, bez specjalnych wizualnych fajerwerkow, wiec mozna bylo spokojnie wsluchiwac sie w muzyke.
A bylo warto. Tak podana muzyka nie jest tym samym co koncet live, ale przeciez nie wszystko da sie zobaczyc live. Piotr Kaczkowski byl na tym koncercie. Mowil, ze pojdzie do kina, zeby przywolac tamte wrazenia. Moze natkne sie na jego kometarz.
Kto nie byl w kinie niech zaluje.
Jakims rozwiazaniem jest kupienie dvd, odpalenie w domu. Ale ten duzy ekran...

"Sponsoring" (Elles), film, reż. Małgorzata Szumowska, PL+, 2011, dvd

"Sponsoring" (Elles), film, reż. Małgorzata Szumowska, PL+, 2011, dvd

Slota, zimno, ciemno = trenazer. Przezbroilem swoja szosowke, wstawilem w trenzer, reaktywowalem stanowisko do piwnicznego ogladania dvd, i jazda.

"Sponsoring" ominal mnie w kinach. Chyba niezbyt dlugo byl na duzym ekranie. W kazdym razie dolecialy do mnie pozytywne opninie na jego temat i fakt udzialu w filmie J. Binoche.
Ta pania bardzo polubilem od czasu obejrzenia "Zapiskow z Toskanii" i dlatego siegnalem po ten tytul. Zostalem zaskoczony na duzy PLUS. Dobry, pikantny temat. To jakby kontynuacja glosnych "Galerianek", ale bardziej dojrzala, glebsza. Kilka dramatow w jednym. Swietna Binoche, dobra, pomimo, ze epizodyczna Janda. Niebanalna kamera operujaca na duzych zblizeniach. Dosc kulawe (moim zdaniem) tlumaczenie sex dialogow (oryg. sciezka dzwiekowa jest francuska). Troszke jakby nieporadne sceny lozkowe (mialy byc chyba wyuzdane). Film bolesnie prawdziwy. M. Szumowskiej, ktora jest takze wspolautorka scenariusza udalo sie uniknac taniego dydaktyzmu, a nawet...

Zreszta nie bede sie rozpisywal. Film jest moim zdaniem dobry, warto poswiecic 96 minut na jego obejrzenie, a jesli jeszcze przy okazji przejedzie sie pare km na rowerku, to tym bardziej.

piątek, 2 listopada 2012

Basia Stępniak-Wilk, koncert live, Trójka, 2012

Basia Stępniak-Wilk, koncert live, Trójka, 2012

Slucham CD "Slodka chwila zmian" tejze artystki, pije kolejne brandy, przywoluje koncert z ostatniej niedzieli w Studio Agnieszki Osieckiej.
Znalem Basie z brawurowej "Bombonierki" wykonanej z G. Turanauem. Gdzies wpadla mi do ucha "Bossanova z Augustowa" (Augustow jest Letnia Stolica Trojki) i to wszystko, co wiedzialem o tej Artystki..
Za malo.
Przede wszystkim Basia to Barbara. Takie male, hmmm, rozczarowanie/zaskoczenie. Spodziewalem sie osoby znacznie mlodszej. Ponadto Basia jest tylko jedna - Trzetrzelewska. Basia Stepniak-Wilk jest Pania Barbara i mowienie o sobie Basia trąci (dla mnie) lekkim infatylizmem (np. Baska! brzmi lepiej; moim zdaniem oczywiscie).
Basia zaspiewala glownie repertuar z plyty "Przywidzenia". Wprawdzie okrasila swoj wystep "Bombonierka" (z plyty "Slodka chwila zmian"), ale dla mnie calosc i tak byla zbyt monotonna. Teoretycznie poezja spiewana, piosenka literacka, nurt, ktory reprezentuje Basia, to ten gatunek artystycznej wypowiedzi, ktory lubie, ktory do mnie trafia. Tym razem cos nie zagralo. Moze mialem gorszy dzien? Zrobilem sobie niedziele pracujaca, pojechalem do Trojki po pracy. Moze "krysztalowy" glos Basi ciut draznil moje ucho zbyt wysokimi, w moim odbiorze piskliwymi tonami?  Moze plyta "Przywidzenia" jest zbyt malo zroznicowana dramaturgicznie, a dawka wieksza niz 3 kawalki zaczyna (mnie) nuzyc. Pewnie, jak zwykle nie ma jednej przyczyny.
Basia wystapila z mocno rozbudowanym zespolem, ktory skladal sie z bodaj 9 muzykow uzbrojonych m.in. w fagot!  Najciekwszym (moim zdaniem) czlonkiem zespolu, byla perkusistka - Gertruda Szymanska (jedyna osoba z zespolu, ktorej nazwisko zapamietalem; artystka przedstawiala zespol bodaj 3x z imienia i nazwiska; dosc dlugie, denerwujace przerywniki), ktora z duzym profesjonalizmem, w sposob mily dla oka i ucha obslugiwala zestaw perkusyjny wzbogacony o kilka ciekawych przeszkadzajek.
Cala kapela byla bardzo dobra. Profesjonalni muzycy glownie z Krakowa, bo Basia takze mieszka na stale w Krakowie. Z Krakowem takze scisle wiaze sie  historia nagrania najwiekszego sukcesu Basi - "Bombonierki". Ot szla sobie w okolicach Rynku (jak to w Krakowie) i spotkala przypadkiem Grzegorza Turnaua (jak to w Krakowie). Zapytana dokad biezy, odparla, ze na nagranie i ad hoc zaproponowala G. Turnauowi udzial/duet w "Bombonierce". A ten, radosnie zaakceptowal propozycje, bo przeciez nigdzie sie nie spieszyl (jak to w Krakowie).

Slucham "Slodkiej chwili zmian". Slucha sie fajnie. Moze rzeczywiscie tej niedzieli mialem gorszy dzien?

sobota, 27 października 2012

Już zima? (rowerowe)

Sie porobilo. Koniec pazdziernika, a od rana sypie sniegiem. Wyskoczylem na rowerek i prosze. Po lewej po godzinie jazdy, po prawej po dwoch. Mokro, zimno, nieprzyjemnie. Nadal pada. Moj tytanowy rumak zazadal powrotu do garazu. Nie oponowalem zwlaszcza, ze paskudnie zmarzly mi palce u rak. Wyciagam trenazer, ustawiam stanowisko do ogladania dvd, a biegowki do smarowania. Zima!

"Skyfall", rez. Sam Mendes, USA, GB, 2012, film, wlaśnie w kinach

"Skyfall", rez. Sam Mendes, USA, GB, 2012, film, wlaśnie w kinach

Najnowszy Bond. Ot, sensacyjny filmik z pogranicza fantasy, wehikul product placement i nic, podobnie jak kilka ostatnich bondow z klimatu tych dawnych; znow dalem sie nabrac.
Nudny i dlugi (2h23m). Gdzies w 1/3 filmu Morfeusz zabral mnie w niebyt na kilka minut. Nawet kobiety i samochody nie te co onegdaj. Na chwile wyciagneli starego Aston Martina i bylo na czym oko zatrzymac. Na chwile.

niedziela, 21 października 2012

"Obława", rez. Marcin Krzyształowicz, film, PL, 2012, własnie na ekranach

"Obława", rez. Marcin Krzyształowicz

Nie jestem fanem filmow wojennych. Widzialem po kilka razy "Czterech pancernych" i przygody Janka Klosa (w "Stawce wiekszej niz zycie", NIE w "Stawce wiekszej niz smierc"), uwazalem wiec, ze temat "wojna" mam z glowy.
A tu prosze - "Oblawa".
Idac na ten film nie mialem nawet pojecia o czym jest. Powodem dla ktorego poszedlem byla osoba Marcina Dorocinskiego, ktorego zapamietalem z "Rewersu", utrwalilem w "Rozy", a po drodze przemknal mi w "Jestes Bogiem". W "Obławie", podobnie jak w poprzednich filmach jest b. dobry.
On, Maciej Stuhr, Sonia Bohosiewicz i Weronika Rosati to aktorzy kreujacy pierwszoplanowe role w tym filmie. Weronika troszke odstaje, za to pierwsza trojka jest swietna. O jakosci filmu decyduje takze z n a k o m i t a, nowoczesna realizacja, w tym dobra robota operatorska Arkadiusza Tomiaka. A sama historia... To wojna poprzez pryzmat konkretnego zdarzenia dotyczacego lokalnego oddzialu partyzanckiego, dzialajacego w oparciu o lokalna spolcznosc, sila rzeczy uwiklanego w sprawy tejze spolecznosci. Wojna ponura, paskudna, bezwgledna i okrutna. Zdrada, kolaboracja, szantaz, wola przezycia, patriotyzm, glod, zwierzecy strach. Wojna taka jaka pewnie byla, taka, ktora raczej nikt sie nie chwali, bo bycie cynglem nawet w imie wznioslych celow do radosnych zajec nie nalezy.
"Obława", podobnie jak "Róża" traktuja o doswiadczeniach wojennych pojedynczych ludzi, ktorych czlowieczenstwo jest poddawane niezyklej probie. "Tyle wiemy o sobie, na ile nas sprawdzono" swietnie pasuje do bohatera "Obławy" i "Róży".
Mnie sie film podobal.
Jesli dobrze znosicie klimat filmow Smarzowskiego - walcie smialo.
Jesli nie... No coz. Moze lepiej zobaczyc w akcji Janka Klosa.

sobota, 20 października 2012

"Moj pionowy świat, czyli 14 x 8000 metrów", aut. Jerzy Kukuczka, książka, 1995

"Moj pionowy świat, czyli 14 x 8000 metrów", aut. Jerzy Kukuczka, książka, 1995 r

Opatrznosc pogrozila mu palcem odpowiednio wczesnie. W czterech kolejnych wyprawach zgineli jego partnerzy, lub ludzie z najblizszego otoczenia. Nie potraktowal powaznie tego ostrzezenia. Wspinal sie dalej, zeby zginac na poludniowej scianie Lhotse 24.10.1989 r. Zbyt cienka lina asekuracyjna nie wytrzymala ciezaru zsuwajacego sie Kukuczki. Koledzy znalezli jego cialo 2 dni pozniej. Zostal pochowany w lodowej szczelinie.
Jerzy Kukuczka, drugi po R. Messnerze zdobywca Korony Himalajow, najbradziej znany polski alpinista znalazl chwile czasu, zeby opisac swoj wyczyn. "Moj pionowy swiat" jest zwiezla relacja z wejsc na wszystkie osmiotysieczniki. Prawie wszystkie odbyly sie nowymi drogami, czesc wejsc byla "na lekko", w stylu alpejskim, czesc pierwszymi wejsciami zimowymi, niektore z gor "zaliczal" jedna po drugiej w tym samym sezonie, wszystkie bez tlenu.
Podobnie jak poprzednie "gorskie" ksiazki, takze i te przeczytalem z duuuuzym zainteresowaniem. Proces organizacji wypraw jest tak samo fascynujacy jak opisy wejsc na kolejne szczyty. Niebywale realia lat osiemdziesiatych w Polsce skonfrontowane z marzeniami ludzi "spragnionych gor". Szczegolnie smakowity jest opis organizacji wejscia na calkowicie chinski osmiotysiecznik Shisha Pangma, ale inne tez przywoluja czas kiedy na polkach byl tylko ocet, a oni chcieli sie wspinac. Kukuczka wyjezdzajacy z magazynow Supermasamu z wozkiem pelnym luksusowych na owe czasy towarow, pakujacy sie do Malucha i agresywny, rosnacy tlum domagajacy sie sprzedania tych delikatesow... Nie wiadomo co bylo trudniejsze: organizacja, czy samo wejscie. Tym wiekszy szacun dla tych ludzi, ktorzy w wolnym czasie malowali kominy, zeby potem, w celu zdobycia niezbednych dewiz przemycic pare butelek Jasia, i wreszcie dopasc gor. Tych najwyzszych.
Czasami mieli swieto. Szwajcarska wyprawa zwijajca sie z powodu zalamania pogody zostawila kilka bebnow jedzenia zespolowi Kukuczki. Jedli w opor. Jednak to zdarzalo sie raz na 14 wejsc. W wiekszosci przypdakow wyprawom towarzyszyla ostra reglamentacja zywnosci, wrecz glodowe racje, a wszystko podporzadkowane jednemu celowi - zdobyc szczyt.
Reinhold Messner zdobyl Korone Himalajow jako pierwszy w ciagu kilkunastu lat. Jerzy Kukukczka zrobil to w ciagu osmiu lat, a wiekszosc jego wejsc byla wyczynem i o tym jest ta ksiazka.

niedziela, 7 października 2012

I znów tu jest. Jesień! (rowerowe)

Dzisiejsza (2012.10.07) kontrola stanu przyrody wykazala:
i znow tu jest! Jesien.
I znow w lesie pelno grzybiarzy. I znow cuchnie dymem papierosowym, bo z nudow, brak grzybow, trzeba cos robic, najlepiej zajarac. I znow spadaja z drzew liscie. I znow leza na sciezkach zakrywajac korzenie i doly. I znow kazdy ma szanse wpasc do dziury prowadzacej do srodka Ziemi. I znow w powietrzu wisi won (na zmiane z smordkiem papierosow) gnijacych lisci. I znow kazdemu dynda u nosa kropelka wycierana dyskretnie wierzchem dloni. I znow trzeba uruchomnic ogrzewanie dajc zarobic Gazpromowi, finansujacemu Zimowa Olimpiade w Soczi (i 60-te urodziny Putina pewnie tez). 
I znow ..."trzeba zaczac chodzic w pulowerze. Jesien idzie, rady na to nie ma!"...


<brzeg/rzeka Mienia, doplyw Swidra>

sobota, 6 października 2012

"Desperado", aut. Tomasz Stańko, Rafał Księżyk, książka, autobiografia, 2010

"Desperado", aut. Tomasz Stańko, rozmawia Rafał Księżyk, książka, autobiografia, 2010

..."Tak sie zylo. To jest zycie desperados. Na granicy. Tuz przy smierci. Inny jest wtedy trip. Inaczej sie mysli."...
Powiedziel Tomasz Stanko w wywiadzie-rzece, zapisie rozmow, ktore trwaly bez mala rok. Chcialem te ksiazke przeczytac od dawna. Mialem nadzieje, ze znajdzie sie w mojej lokalnej bibliotece. Nie kazda ksiazke chce miec na wlasnosc. Nie mieli.
Kupiem, przeczytalem. Prawie 500 str. lektury napakowanej nazwiskami ludzi ze swiata muzyki. (lista nazwisk na koncu ksiazki to kilkanascie stron, po 2 kolumny na stronie).
Pomimo, ze pod koniec lektury bylem ciut znuzony, uwazalem, ze ksiazka moglaby byc o 150 str. krotsza, sadze, ze byla warta czasu poswieconego na jej lekture. Moge ja polecic kazdemu kto ma chocby blada (jak ja) orientacje w swiecie jazzu. Tomasz Stanko, ktory jest trebaczem swiatowego formatu, gral z nieprawdopodobna iloscia muzykow, bral udzial w niezliczonych projektach, byl czlonkiem niepoliczalnej liczby kapel. Sypie nazwiskami muzykow jak z rekawa. Warto jest znac przynajmniej czesc z nich. Inaczej lektura bedzie nuzaca.
Ksiazka-autobiografia to zapis transformacji ..."z frika w burzuja w garniturze szytym na miare, z kolekcja kobiercow, mieszkaniem na Mahattanie."... jak powiedzial o nim Marek Karewicz, fotograf jazzmanow.
Bo Toamsz Stanko moglby spokojnie zmierzyc sie z Keithem Richardsem w ilosci tego co wciagnal, wstrzyknal, wypil, wypalil.  Leszek Balcerowicz z pewnoscia nie wie, ze jedna z zasadniczych przyczyn dla ktorych Stanko rzucil wszelkie nalogi, byly reformy owczesnego wicepremiera i ministra finansow... Tak! Leszek Balcerowicz wyciaganl z nalogow przynajmniej jedna duszyczke!
Tomasza Stanki.
Rzecza, ktora mnie przekonala do osoby Stanki, jest jego stosunek do historii i tradycji polskiej muzyki jazzowej, ktora zreszta sam tworzyl. Jakze nie lubic faceta, ktory z taka estyma wypowiada sie o Krzysztofie Komedzie, jego kunszcie i latwosci tworzenia muzyki filmowej, oraz o samym "Nozu w wodzie", jednym z najlepszych (moim zdaniem) polskich filmow. Tomasz Stanko gral z Komeda przez kilka lat. Nadal gra i nagrywa kompozycje Komedy, jest jego oredownikiem, ambasadorem jego muzyki.
Stanko, jako wolny od nalogow burzuj mowi Rafalowi Ksiezykowi, ze bycie czystym daje mu haj wiekszy niz wowczas, kiedy szedl sciezka desperado. Warto przeczytac z jakiego dolu wyciagnal go Leszek Balcerowicz. Warto sie uczyc na bledach innych. Naszych wlasnych moze nam nie starczyc, zeby szybko i skutecznie zmadrzec. Na Balcerowicza tez raczej liczyc nie mozna... Inne realia.

poniedziałek, 1 października 2012

"Jesteś bogiem", reż. Leszek Dawid, PL, film, w kinach

"Jesteś bogiem", reż. Leszek Dawid, PL, film, w kinach

Kiedy czytam, ze to "najlepszy polski film", a dowodem na to ma byc 375 tys. widzow w ciagu pierwszych 3 dni rozpowszechniania - ogarnia mnie pusty smiech.
Kiedy z kazdego publikatora wypada "Jestes bogiem", a wraz nim ochy i achy - nabieram dystansu, ide do kina z negatywynym nastawieniem.
Byc moze uniknalbym tego nastroju, gdym poszedl, tak jak planowalem w dniu, kiedy film wszedl na ekrany, czyli ponad tydzien temu. Nie udalo sie.
Po tygodniu medialnej indoktrynacji z pewna niesmialoscia i rezerwa wzialem ze soba mlodszego synka i udalismy sie na "najlepszy polski film".
To dobry film. Bardzo mi sie podobala robota rezysera, ktory sprawnie, sugestywnie i nowczesnie opowiedzial historie "Paktofoniki" i Magika, jej lidera. Film jest dlugi (1h50) na szczescie nie ma tam chwili dluzyzny. Jest gesty od akcji, bogaty w pomysly realizatorskie i dosc sugestywny. Nie na tyle jednak zeby dolecial do mnie i porwal fenomen hip-hopu. To nigdy nie byla moja muzyka. Moze dlatego, ze "moja" stacja - Trojka rzadko ja emituje, albo robi to w godzinach, w ktorych nie slucham radia. Skutek jest ten sam. Nie ma w Trojce, znaczy nie ma wcale. To duze uproszczenie, ale jest w nim sporo prawdy. Nie jestem osluchany z hip-hopem. Jest dla mnie marginalnym zjawiskiem kulturowym, marginesem sceny muzycznej, zwlaszcza polskiej.
Film nie tlumaczy fenomenu popularnosci hip-hopu. Dla mnie to slaba strona "Jestes bogiem". Scenariusz w moim przekonaniu zbyt koncentruje sie na technicznej stronie powstawania muzyki, traca tylko spoleczny aspekt kontestacji, ktora byla/jest gruntem powodujacym, ze klnacy, niezbyt ciekawi faceci, ubrani w dziwne zlachane ciuchy, majacy latwosc rymowania stali sie najpierw lokalnymi, potem krajowymi idolami mlodziezy. Tutaj bardzo mi sie podobably sceny uwiklania glownego bohatera, ktory z jednej strony gubil sie w przenosni i doslownie w nowej rzeczywistosci, z drugiej napedzal ja i dokarmial biorac udzial w otwarciu pierwszego bodaj polskiego centrum M1 w Czeladzi.
To nie jest moim zdaniem "najlepszy polski film". To dobry film, ktory dzieki spektakularnemu marketingowi, ogromnej ilosci kopii w rozpowszechnianiu, fenomenowi "Paktofoniki", samobojczej smierci jej lidera szybko osiagnal wysoka ogladalnosc.
To takze film, ktory warto zobaczyc, zwlaszcza, jesli nie mieszka sie w blokowisku, do pracy jezdzi samochodem, dzieci wysyla do prywatnej szkoly. Nie wszyscy mlodzi ludzie wyjechali na Zachod.
I ci co wyjechali i ci co nigdy nie wyjada beda pytac co i kto "taka rezolutna rasa, tak po ludzku spartolila" (Lao Che). Rozziew miedzy blokowiskiem, a osiedlem ogrodzonych apartamentowcow jest coraz wiekszy. Rosnie.

sobota, 29 września 2012

Krakusy ze Smokiem Wawelskim wypili całą (prawie) wode z Wisły! (rowerowe)


Dzsiaj, 2012.09.29 pojechalismy z kolegami sprawdzic poziom Wisly przy ujsciu Swidra. (W pierwszym planie Swider, w drugim Wisla.) Prawda wyszla na jaw! Trzeba to sobie powiedzec jasno i wyraznie: Krakusy wspomagane przez Smoka Wawelskiego wypily prawie cala wode z Wisly! Tam, gdzie kiedys byla potezna rzeka, widac tylko waska, zanikajaca wstazeczke wody. Tam, gdzie kiedys byl spieniony nurt, mozna przejsc na drugi brzeg majac wode niewiele pozyzej kolan!
Przedtem sikali nam do rzeki, a teraz wypili! I jak tu z nimi, Krakersami dojsc do ladu?

"Pepiki, Dramatyczne stulecie Czechow", aut. Mariusz Surosz, 2010, książka

"Pepiki, Dramatyczne stulecie Czechow", Mariusz Surosz, 2010, ksiazka.
 
Napisalem ten txt ponad rok temu na uzytek forum na NK.  Pomyslalem, ze moze warto, po lekturze "Laski nebeskej" wrococ do tego txt. Ksiazka jest tego warta. (moim zdaniem oczywiscie).

Kurcze jestem pod wrazeniem. Jasne, ze przeczytalem te rzecz, bo Mariusz Szczygiel przetarl szlak swoim nagaradzanym Gotlandem, robiac miejsce dla tekstow o naszych poludnowych sasiadach. Zreszta machnal swoja rekomendacje na skrzydelku Pepikow i byl to jeden z powodow dla ktorych przeczytalem te ksiazke. Pierwszym i wazniejszym byla jednak zacheta mojego kolegi - Maliny. Od niego wlasnie pozyczylem te ksiazke, ktora jest bardzo solidna, pelna dat i nazwisk praca pokazuajca jak, dzieki komu (sobie), Czesi ocalili swoja tozsamosc, pomimo geopolitycznego uwiklania, zdrad, niepowaznego traktowania, pomimo niewielkiego rozmiaru (wieklosc kraju i populacji) i malego w sumie znaczenia dla historii Europy/swiata.
Powodem dla ktorego pozwalam sobie rekomendowac Wam te pozycje to lecznicze wlasciwosci
tej ksiazki skutecznie dzialajace zwlaszcza na wybujaly, polski mesjanizm.
Po lekturze nie pokochalem tego czeskiego celnika, ktory zazadal 20 EUR za wwiezienie na teren Czech 1 butelki lyskacza i Beherowki, com je nabyl wracajc z nart w wiadomym sklepie przed granica. Po przeczytaniu Pepikow nie zapalalem miloscia do czeskiego policjanta, ktory po grozba wysokiej "pokuty" pogonil mnie do najblizszego (30 km w jedna strone) bankomatu, zeby skasowac swoj bakszysz za przekroczenie szybkosci, ktorego nie byl w stanie udowodnic. Moglbym mnozyc rozne smieszne i dramatyczne osobiste doswiadczenia i doznania z kontaktow z Czechami. Ale przeciez kazdy je ma, wiec po co?
Przetrwali. Nam tez sie udalo. A jak ONI to zrobili? Czytajcie "Pepiki..."

sobota, 22 września 2012

"Laska nebeska", aut. Mariusz Szczygieł, książka, 2012

"Laska nebeska", aut. Mariusz Szczygieł, książka, 2012

Po "Gottlandzie" i "Zrob sobie raj", ktore przyniosly autorowi mnostwo laurow i miano dyzurnego czechofila, kolejna ksiazka o Czechach. W zalozeniu zbior felietonow n/t konkretnych ksiazek literatury czeskiej. Tylko w zalozeniu. Mariusz Szczygiel w niewielkim stopniu trzyma sie zadania, ktore wyznaczyl mu jego glowny pracowdawca-zleceniodawca - "Gazeta Wyborcza". Kolejne felietony sa przyczynkiem do dzielenia sie z czytelnikami ogolna wiedza o charakterze Czechow, czesto w odniesieniu do naszych cech/przywar narodowych.
Niewielka usmiechnieta ksiazeczka. Swietnie sie ja czyta, bo z jednej strony wiedza autora jest unikatowa, mozna sobie poszerzyc horyzonty, z drugiej, bo pisanie, to zawod M. Szczygla, jest w tym dobry.
Nie moge sie oprzec, zeby nie zacytowac fragmentu (mowi znana czeska poetka):
..."Bo wiesz, ja mialam romans z Hrabalem, ale ten seks z nim to byla meczarnia, poniewaz jak on sie kladl na mnie, to na niego wchodzilo to stado kotow i musialam ich wszystkich wytrzymac na sobie"...
Takich perelek jest w "Lasce nebeskiej" wiecej.

PS.
Jesli juz macie za soba to co o Czechach napisal M. Szczygiel warto siegnac po ksiazeke p.t. "Pepiki. Dramatyczne stulelcie Czechow", aut. Mariusz Surosz. Ksiazka ma rekomendacje M. Szczygla. Podsunal mi ja kumpel Mali. Solidna porcja wiedzy o Czechach, ktora w moim przekonaniu skutecznie leczy nas, Polakow z mesjanizmu.
Aha.
Mam kota. Jednego. Lekuchny.


"Popiół i diament", film, reż. Andrzej Wajda, PL, 1958, DVD

"Popiół i diament", reż. Andrzej Wajda, PL, 1958, DVD

Po przeczytaniu, a wlasciwie w trakcie lektury "Czesc! Starenia" nie pozostalo mi nic innego jak odswiezyc sobie "Popiol i diament". W takcie ogladania filmu okazalo sie, ze nigdy nie widzialem go w calosci...
Moim zdaniem, stosujac dzisiejsze kryteria, filmu nie da sie ogladac. Jest slaby. Praktycznie nie ma w nim akcji. Znakomita wiekszsc scen to gadajace, zwykle dwie osoby, ktore akcje opowiadaja. Aktorskie, manieryczne "ł", teatralny styl gry niektorych aktorow, nieporadnosc montazu czynia z tego filmu zabytek. I wlasnie w tej kategorii: legendarnego zabytku, film mozna strawic. Slynna scena zapalonego w kieliszkach spirytusu, (gdzies slyszalem, ze znany rezyser chcial kupic prawo do wykorzystania tego pomyslu; pewnie Rosjanin, kto poza nimi i nami pije spirytus, jesli ktos z Hollywood to pewnie zrezygnowal, kiedy okazalo sie, ze lyskacza nie da sie zapalic..), ucieczka bohatera przez suszace sie na sznurach przescieradla i smierc na wysypisku, to sceny, ktore w historii naszego kina sa wazne i znaczace.
Nie zaluje, ze poswiecilem czas na obejrzenie tego filmu. Teraz mam wlasna opinie na jego temat.
 "Popiol i diament" istnieje w annalach polskiej kinematografii glownie za sprawa glownego bohatera. Ten film stworzyl legende Zbyszka Cybulskiego, ktory w opinii wielu fachowcow nigdy potem nie zagral tak znaczacej roli.
Moze poza "Wszystko na sprzedaz". Gra w nim glowna role, spoza ekranu...
Filmy sie starzeja. Legendy trwaja.

niedziela, 16 września 2012

"Cześć starenia! Wspomnienia o Zbyszku Cybulskim", aut. Mariola Pryzwan, 2007

"Cześć starenia! Wspomnienia o Zbyszku Cybulskim", aut. Mariola Pryzwan, 2007

"Kiedy sie usmiechal, mialo sie wrazenie, ze otwiera sie przed toba swiat".
Tak, albo bardzo podobnie zakonczyla swoje wspomnienie o Zbyszku Cybulskim jedna z osob, ktorych wspomnienia skladaja sie na ksiazke "Czesc starenia!".
Pierwsze wydanie ksiazki mialo miejsce w roku 1998. To z 2007 jest rozszerzone i wzbogacone wieksza iloscia zdjec.
W naszej kulturze mowienie zle o zmarlym, zwlaszcza zmarlym tragicznie nie jest przyjete i dobrze widziane. Pewnie dlatego w znakomitej wiekszosci wspomnien postac Zbyszka Cybulskiego sklada sie z samych pozytywow. W superlatywach wypowiadaja sie o nim zwlaszcza kobiety.... poza zona, ktora nie mowi o nim zle, ale dobrze tez nie. Swietna jest wypowiedz Tadeusza Konwickiego u ktorego Z.C. gral w filmie "Salto", a w "Popiele i Diamencie" byl kierownikiem literackim zespolu. Nie moge sie powstrzymac przed zacytowaniem czesci jego opinii n/t "Popiolu i Diamentu": ..."Sama ksiazka, ktora jest podstawa dramaturgiczna filmu, jest swego rodzaju polityczna science-fiction, jakie pisywalismy w owych czasach. Przedstawiala ona rzeczywistosc nie taka, jaka widac za oknem, ale taka, jaka skreowal autor, zyczliwy dla nowo przybylych doktryn politycznych i przyjezdnego rezimu. Moge o tym mowic bez skrepowania, bo sam imalem sie tego procederu. (...)"...
Zbyszek Cybulski dla mnie to przede wszystkim "Jowita" i "Wszystko na sprzedaz". "Popiol i Diament" tez, ale juz jako legenda Macka Chelmickiego - postaci, z ktora utozsamiala sie tamta mlodziez, bohater pokolenia, nie film. (Film pozyczylem po przeczytaniu ksiazki, i pierwszy raz w zyciu obejrzalem w calosci).
To fajna ksiazka. Czyta sie ja szybko. Jest moim zdaniem fascynujaca o ile czytelnika kreca dokonania "szpetnych czterdziestoletnich". Tak sie slada, ze mnie tak, stad wybor tej ksiazki (biblioteka) i zainteresowanie z ktorym ja przeczytalem.
Osoby, a jest ich mnostwo, ktore mowia o Cybulskim, nie pomijaja jego powolnego obsuwania sie, picia, dziwnych znajmosci. Jednak koncentruja sie na jasnej stronie jego bytu, osoby, i jest to szalenie budujace, pozytywne, krzepiace.
Ale Tadeusz Konwicki, ktorego opinia jest gesta, profesjonalna, bardzo meska, jest moim zdaniem bezwzglednie najlepszy, nazywa rzeczy po imieniu:..."Byl otoczony przez piekne kobiety, ktore trachali, wstyd powiedziec, inni, jacys akolici, jacys przygodni kompani, jakies hieny erotyczne, co ciagnely chylkiem za jego taborem"...
Dowiedzialem sie wiele (wiedzialem prawie nic) o facecie, ktory byl polskim Jamesem Deanem, pierwszym polskim powojennym celebryta.

sobota, 15 września 2012

"Na jednej linie", aut. Wanda Rutkiewicz, 2010, książka

"Na jednej linie", aut. Wanda Rutkiewicz, 2010, książka

Poszedlem za ciosem. Oddajac do biblioteki ksiazke, R. Messnera pozyczylem kolejna rzecz o gorach, tym razem autorstwa Wandy Rutkiewicz. (Czekam na zamowione ksiazki-nowosc, wiec wspieram sie lokalna biblioteka, a tu wybor w kat. reportaz, biografia, sztuka dosc mizerny).
Wanda Rutkiewicz jest z pewnoscia najbardziej znana polska himalaistka. Byla m.in. pierwszym Polakiem! i pierwsza Europejka, ktora stanela na szczycie Mount Everest (1978). Zginela w czasie wejscia na Kanczendzonge (1992).
"Na jednej linie" jest jedna z kilku ksiazek, ktore napisala. Wybor byl zupelnie przypadkowy - akurat stala na polce. Jest jedyna jej ksiazka, ktora przeczytalem. Nie rozczarowalem sie, chociaz mialem pewne problemy z przebrenieciem przez 30-40 pierwszych stron, gdzie W.R. dosc
szczegolowo listuje swoje wczesne dokonania sportowe siatkarki i wypady w Skalki w roli adeptki wspinaczki skalkowej. Sypie datami, nazwiskami, nazwami miejsc. Ciekawe zaczyna sie, kiedy wchodzi w wyzsze gory, a bardzo ciekawe, kiedy zaczynaja sie: Hindukusz i Himalaje. I nie jest to zwiazane bezposrednio z wysokoscia gor na ktore sie wspina, lecz organizacyjno-ludzka otoczka w ktorej wspinac sie jej przychodzi. Zbieranie kasy, lapanie sie na wyprawy, stosunki miedzyludzkie, ambicje sportowe, cele i dazenie do ich osiagniecia, uklady i ukladziki, czyli jak to robila, ze w siermieznych czasach socjalizmu podrozowala, zdobywala, spelniala sie jako czlowiek, kobieta, sportowiec. Jest w tej ksiazce sporo wspinaczkowego zargonu (nie wspinam sie poza wspinaniem na palce, co cholera robie coraz czesciej pomimo moich 185 cm, bo mlodziez psiakrew jakas ostatnio wyrosnieta), co moze troszeczke draznic. Jednak jest takze mnostwo opwiesci o organizacji wypraw (w tym smakowita opowiesc o podrozy Fiatem 125p z Polski, przez Niemcy do Pakistanu w skadzie 2 kobiety - Polki, 2 facetow - Niemcow, ktorych wysadzily po drodze), o atmosferze w obozach (w tym pod Pikiem Komunizma), o nacjonalizmach w czasie wypraw wielonarodowych, o chaosie, o roli przypadku, o feministycznym przechyle, o ambicjach i cieplej kapieli na 5 tys. metrow w plastikowym pojemniku zostawionym przez R. Messnera.
"Na jednej linie" podobala mi sie. Oddajac ja do biblioteki zauwazylem na polce kolejna ksiazke R. Messnera, ale zdecydowalem, ze odpoczne troche od ludzi "spragnionych gor" (tak pisala o sobie/swoich kolegach W.R.). Nie chce, zeby ksiazka W. Rutkiewicz zostala zbyt szybko "wyparta" kolejna himalajska opowiescia. Chce jeszcze przynajmniej przez chwile do niej, do najlepszych lat polskiego himalaizmu wracac/obracac w pamieci.

środa, 12 września 2012

Dorota Miśkiewicz, Studio Agnieszki Osieckiej, Trojka, koncert, live, 2012.09.09

Dorota Miśkiewicz, Studio Agnieszki Osieckiej, Trojka, koncert, live

To juz bodaj trzeci, powakacyjny koncert w Trojce. Tym razem kolejna spiewajaca kobieta - Dorota Miskiewicz wraz z kapela i nowa (maj 2012) plyta "Ale".
Jak zwykle w Trojce niewymuszona, luzna atmosfera. Koncert zapowiedziany przez Piotra Barona rozpoczal sie o 20:10, byl transmitowny live. Dorota Miskiewicz pisze nie tylko muzyke, jest takze autorka wiekszosci tekstow. A slowa sa na plycie "Ale" wazne nie mniej niz muzyka. Wiele z nich to dowcipne, lekkie teksty, ktorych autorami poza D.M. sa takze Wojciech Mlynarski, Grzegorz Turnau, Bogdan Loebl i Wojciech Waglewski. I one wlasnie podobaly mi sie bardziej, niz te, napisane przez artystke.
Nie byloby koncertu, gdyby nie znakomita kapela, ktora dowodzil wspolproducent, wspolkompozytor, jeden z najlepszych chyba polskich gitarzystow
jazzowych - Marek Napiorkowski. To duza przyjemnosc sluchac i patrzec jak ten facet gra! Robi to z taka latwoscia, ze nic tylko kupic instrument, pare chwytow i po robocie... Wyraznie cala kapela niezle sie bawila muzyka, tekstami, samym koncertem z korzyscia dla koncertu. Napiorkowski dowodzil, ale reszta muzykow takze najwyzszej proby.
No i sama Dorota Miskiewicz. Jest uznana, swietna wokalistka, atrakcyjna kobieta, obdarzona sympatyczna, bezposrednia osobowoscia. Otwarcie przyznaje sie do korzystania z rad i przewodnictwa Ewy Bem, czerpania z tradycji polskiego (i nie tylko) jazzu (jej ojcem jest znany jazzman Henryk Miskiewicz).
Fajne teksty, dobra muzyka, swietna kapela, znakomita, do tego atrakcyjna wokalistka w kameralnej sali Studia Agnieszki Osieckiej w niedzielny wieczor...
Niezly koniec/poczatek tygodnia.

Piszac slucham CD "Ale". Nie jest to muzyka "towarzyszaca". Teksty i muzyka maja mnostwo smaczkow,zakretasow, humoru, ktore wymagaja minimalnej, ale jednak, koncentracji. Fajny koncert, fajna, wielobarwna plyta, ktora trudno bedzie sie znudzic.

Ci co nie byli, a by chcieli, moga lypnac/posluchac tutaj>>>
http://www.polskieradio.pl/9/200/Artykul/674410,Koncert-Doroty-Miskiewicz-w-Trojce-(wideo)

niedziela, 9 września 2012

"Zakochani w Rzymie" (To Rome With Love), reż. Woody Allen, USA+, 2012, w kinach

"Zakochani w Rzymie" (To Rome With Love), reż. Woody Allen, USA+, 2012, w kinach
No taaaak. Gdybym nie lubil Woodego to moze mialbym inny stosunek do tego filmu. Ale lubie, wiec akceptuje film takim jaki jest: lekka komedia romatyczna. Pobrzmiewaja w niej echa "starego", kasliwego W. Allena, ale zeby jadowe musi wypadly...i to jakis czas temu...
Jakis czas temu (rok?) widzialem "O polnocy w Paryzu". Tamten film bardziej mi sie podobal. Mysle, ze przyczyna byl fajny, swiezy pomysl (moim zdaniem oczywiscie) na humor zwiazany z paryska bohemna.
W "Zakochanych w Rzymie" sporo rzeczy dzieje sie na sile. Jasne, ze szereg obserwacji, a zwlaszcza postac Moniki kreowanej przez Ellen Page sa super, jednak calosc...
No coz. Trzeba lubic Woodego Allena, zeby nie wyjsc z kina rozczarowanym.

czwartek, 6 września 2012

Marilyn Monroe w foto Miltona Greena z kolekcji FOZZ, właśnie do obejrzenia

Marilyn Monroe w foto Miltona Greena z kolekcji FOZZ, właśnie do obejrzenia.
W ostatnia niedziele pomny faktu, ze wystawa czynna tylko do 2012.09.07 wpadlem do Galerii ZPAF na Starym Miescie. Bardziej niz osoba MM magnesem byl sam FOZZ, ktory w wyniku roznych rozliczen wszedl w posiadanie kolekcji okolo 4 tys. foto Miltona Greena, fotografa pracujacego dla lifestylowych amerykanskich pism. Fotografowal gwiazdy Hollywood, w tym MM z ktora przez jakis czas byl blizej niz dlugosc obiektywu.
Mialem nadzieje, ze bedzie to rzecz na podobienstwo wystawy foto Kaliny Jedrusik, ktora widzialem prawie rowno rok temu. Kameralna, duzo zdjec z priv kolekcji, sporo z filmow (rzadzila Jowita i Ziemia Obiecana).
Niestety. Praktycznie wszystkie zdjecia MM prezentowane na wystawie byly pozowanymi, sesyjnymi fotami. Do tego garsc foto owczesnych gwiazd Hollywood. Jasne, ze MM wyglada dobrze, atrakcyjnie, a zdjecia mialy charakter. Milton Green byl profesjinalista.
Jednak wystawa zdjec Kaliny Jedrusik bardziej mi sie podobala. Wystawe otwieralo zdjecie polskiej MM w oryginalnym, kupionym na aukcji w USA swetrze MM...
Nie moge wykluczyc, ze fajniej mi sie ogladalo wystawe K. Jedrusik, bo ogladalem ja w milym towarzystwie.
Fani MM maja jeszcze szanse obejrzec wystawe.
Jutro.

poniedziałek, 3 września 2012

"Naga Góra", aut. Reinhold Messner, książka, 2004

"Naga Góra", aut. Reinhold Messner, książka, 2004
Pozyczylem ja sobie z lokalnej biblioteki, do ktorej wlasnie sie zapisalem. Kiedys bycie czlonkiem biblioteki bylo oczywiste. Ksiazki trudno bylo kupic, a biblioteki mialy praktycznie wszystkie nowosci. Dostawaly je chyba z "rozdzielnika". Potem, czyli po 1990r cos sie zmienilo w tym sysytemie i oferta bibliotek zalezy chyba od funduszu lokalnych wladz, ktore biblioteki utrzymuja. Moja lokalna, jest mala (bo to filia), wybor ksiazek niewielki, ich uklad dziwny, ale jest blisko. Wpadlem do niej kiedy okazalo sie, ze zostaje na weekend bez ksiazki.
To druga ksiazka Reinholda Messnera, ktora przeczytalem. Pierwsza byla na "Na koniec swiata" (1998). Przeczytalem ja dobrych kilka lat temu. Nie byla porywajaca. Natomiast "Naga Gora" jest wstrzasajaca, porywajaca i pasjonujaca. Niesamowita lektura o ludzkim charakterze, zmaganiu z gora - klatwa, przeznaczeniem niemieckich himalaistow.
Akurat Messner nie jest Niemcem, lecz Wlochem z poludniwoego Tyrolu, czyli obszaru Wloch, gdzie mowi sie po niemiecku. Moze byl to jeden z powodow (pierwszym pewnie fakt, ze byl dobrym alpinista) dla ktorego wraz ze swoim przyrodnim bratem Guntherem zostali zaproszeni do wziecia udzialu w wyprawie na Nanga Parbat. Jego brat zginal w trakcie zejscia po uwienczonym sukcesesm wspolnym ataku na szczyt (8125m n.p.m.).
Ksiazka jest relacja z wyprawy z roku 1970. Nie jest to jednak suche sprawozdanie-dziennik. To bardzo osobista ksiazka-wyzananie, miejscami rodzaj pamietnika, gdzie najslynniejszy himalaista tamtych czasow obnaza sie przed czyelnikami dzielac z nimi wszystkie rodzaje doznan, ktore mu towarzyszyly w czasie zdobywania szczytu (2-gi na tym szczycie; pierwszy byl Niemiec Herman Buhl w 1953r) i utraty brata w czasie zejscia po udanym ataku. Przejmujacy jest zwlaszcza opis samotnego, kilkudniowego zejscia z gory w czasie ktorego funkcjonuje na pograniczu snu i jawy. Glodny, oszalaly po stracie brata, odmrozony, chory brnie przez lodowce, skalne rumowiska bo  w jego przypadku wola zycia byla silniejsza od smierci.
Reinhold Messner byl tym facetem, ktory dal poczatek komercyjnemu himalaizmowi. On zaczal wyscigi po korone Himalajow. Byl tym, ktory wprowadzil alpejski, lekki styl wchodzenia na najwyzsze gory. To w trakcie "scigania" sie z Messnerem zginal Jerzy Kukuczka, drugi po R. Messnerze czlowiek, ktory zdobyl korone Himalajow).
Ksiazka jest tym ciekawsza, ze nie jest to wyznanie sportowca-herosa, lecz opowiesc pelnego slabosci czlowieka, ktory mierzy sie z silami przyrody, potega gory. Zwyciestwo, ktore jest udzialem Reinholda nie jest takze takie oczywiste. Okazuje sie, ze podobnie jak zdobywca Nanga Parbat - H. Buhl, Messnerowie wspomagali sie pirvitinem, srodkiem dopingujacym na bazie amfetaminy...
Moze wiec, gdyby nie pirvitin Reinhold Messner dolaczylby do prawie setki himalaistow pochlonietych przez te gore, ktorzy musieli na nia wejsc "bo byla"... i to za wszelka cene.

środa, 22 sierpnia 2012

"Portret o zmierzchu", reż. Angelina Nikonova, Rosja, 21011, w kinach

"Portret o zmierzchu", reż. Angelina Nikonova, Rosja, 21011, w kinach

Kino rosyjskie... Kiedys mielismy go po dziurki, chociaz byly tytuly, ktore sie docenialo. Dzisiaj z wlasnej woli sprezylem sie, zeby dotrzec do kina Praha na godz. 17:00 i obejrzec rosyjski, premierowy "Portret o zmierzchu". Tlumu nie bylo. Poza mna na sali bylo 2 widzow. Facetow. To, ze byli to faceci jest o tyle istotne, ze film jest moim zdanim baaaardzo babski (rezyserem/secnarzysta jest kobieta, glowna aktorka jest takze wspolscenarzystka) drenujcy kobieca psyche poza granice samczego rozumienia.
Odebralem "Portret o zmierzchu" jako portret kobiety zagubionej. Rzeczywistosc w ktorej sie zatraca jest zdominowana przez rzesze moco przykrych facetow (kobiety im dorownuja). Na domiar zlego jest to wspolczesna rosyjska rzeczywistosc. Nielatwa.
Nielatwo takze oglada sie ten film. Wszystko jest ciemne, brudne, ponure, przytlaczajace (poza bohaterka, ktora jest i owszem). Gesta atmosfera ma uzasadnic zachowanie bohaterki, ktora niczym Dante zwiedza i doswiadcza okrucienstw w kolejnych piekielnych kregach. Jednak ona sama nie jest bez winy. Pomimo, ze jej zagubienie zdeterminowane jest rzeczywistoscia wypelniona meskimi szowinistycznymi swiniami, ona - bezwolna, pozwala sie niesc biegowi wydarzen, ktore sama inicjuje malzenska zdrada.
Obejrzalem z zainteresowaniem. Takze te wpolczsna rosyjska rzeczywistosc, gdzie maszyny uze charoszyje, zapdnyje, tolko golowa jeszczo wostocznaja... Te zrujnowane blokowiska... Jakies znajome...
To nie jest wesoly film. Pokazuje przerysowany, wypaczony, piekielny swiat w ktorym porusza sie bohaterka.
Kreujaca glowna role i zarazem wspolscenarzystka Olga Dykhovichnaya to wiecej niz dobra aktorka. Takze atrakcyjna kobieta. Dla niej warto film zobaczyc.
Jesli macie dola raczej omijajcie, bo sie poglebi.
Godny polecenia wszystkim, ktorzy lakna kameralnego, autorskiego kina innego niz amerykanskie fastfoodowe gnioty.
Do obejrzenia tylko w kinach studyjnych.


sobota, 18 sierpnia 2012

"Open. Autobiografia Tenisisty", aut. Andre Agassi, książka, PL wydanie 2012

"Open. Autobiografia Tenisisty", aut. Andre Agassi, książka, PL wydanie 2012
Kupilem dziecku na urodziny i sam natychniast przeczytalem (dziecko doczytuje jedna z ksiazek Lance Armstronga, wiec nie protestowalo).
Prawie 450 stron, ale po przebrnieciu pierwszych 30-stu stron nie moglem sie od niej oderwac, przeczytalem szybko i sprawnie pomimo, ze  koncowka nie jest tak fascynujaca jak poczatek. Bo poczatek tenisowej drogi Andre Agassiego to droga pod gorke, ciezkie treningi wymuszone wola apodyktycznego ojca. To ojciec Andre postanowil, ze jego dzieci beda graly w tenisa, a ze Andre wykazal nawiecej talentu mial zostac profesjonalnym graczem.  Znienawidzil ten sport. To uczucie towarzyszylo mu w trakcie calej, niebywale dlugiej kariery, ktora skonczyl nie tak dawno, w roku 2006.
Pamietam, ze po opublikowaniu autobiografi w roku 2009 caly sportowy swiat byl wstrzasniety otwartym przyznaniem sie Agassiego do brania narkotykow. Mnie bardziej poruszyla hipokryzja Amerykanskiego Komitetu Antydopingowego, ktory zatuszowal sprawe na podstawie falszywego swiadectwa samego Agassiego.
To dobrze napisana ksiazka. Przez dluzsza chwile, juz po rozpoczeciu lektury, szukalem informacji n/t rzeczywistego jej autora. Nie znalazlem. Dopiero koncowy rozdzial ujawnil prawde z ktorej wynika, ze autorem "Open" jest laureat nagrody Pulitzera. Nic dziwnego, ze "Open" czyta sie tak gladko.
Moim zdaniem jest to pozycja dla osob, ktore lubia tenisa i troche sie na nim znaja. To przeciez autobiografia tenisisty, wiec jest w niej mnostwo opisow meczow, odwolan do konkretnych postaci ze swiata tenisa, tenisowego zargonu. Wiedza o tenisie, nawet ogolna ulatwia lekture.
Agassi pomimo deklarowanej nienawisci do tenisa zarobil na tej grze calkiem niezle pieniadze (co by bylo gdyby kochal te gre?) i pomimo, a moze wlasnie dlatego ozenil sie z gwiazda tenisa Steffi Graf (ona tez byla zmuszana do gry przez ojca). Moze lubi jak przy dziecku gada sie po niemiecku? W kazdym razie zarobione pieniadze i popularnosc pozwolily mu na zrealizowanie duzego projektu - fundacji, ktora wybudowala  spoleczna szkole dla dzieci z tzw. trudnych srodowisk. O Agassi Prep tez mozna przeczytac w jego autobiografii. Pisze o tym na szczescie z umiarem.

"Open" jest lektura pasjonujaca. Poziom szczerosci na ktora pozwolil sobie Andre Agassi powoduje, ze z nieomal zaparym tchem czytelnik sledzi losy jednej z ikon sportu, ktora miota sie miedzy Olimpem, a pieklem, doskonaloscia i destrukcja.
Lubisz prawdziwe historie?
Lubisz sport?
Lubisz tenisa?
Czytaj!

sobota, 11 sierpnia 2012

"Yuma", reż. Piotr Mularuk, PL/CZ, 2012, właśnie w kinach

"Yuma", reż. Piotr Mularuk, PL/CZ, 2012
Filmiaczek sredniaczek-slabiaczek moim zdaniem oczywiscie.
A taki wdzieczny temat!
Jest w tym filmie kilka bardzo fajnych scen, ktore sa fajne, bo byc moze zgodnie z info na koncu filmu byly z zycia wziete. Pomiedzy nimi pusto i nudno, a do tego dlugo. Film trwa 1h 45 min.
Niezly jest pomysl na przerysowane, troche komiksowe postaci bohaterow, komiksowa, uproszczona narracje. Bardzo mi sie podobala Katarzyna Figura w roli prowincjonalnej burdelmamy. Nie zachwycil mocno reklamowany J. Gierszal, ktorego pamietam z "Sali Samobojcow".
Oby nie skonczyl tak jak niejaki  J. Jakimowicz, ktory po sukcesie (eee, sukcesiku) filmu "Mlode Wilki" (podobnie jak "Yuma" o Polakach grasujacych za zachodnia granica) uznal, ze jest supergwiazda i od tego momentu przepadl, by pojawiac sie u boku roznych pan, jako rodzaj pseudocelebryty, bawidamka, breloczka, dopadacza, az do zamieszkania w domu Wielkiego Brata, gdzie zabiegal o wzgledy niejkiej Joli Rutowicz. O ile pamietam Jolka niezbyt pochlebnie sie o nim wyrazala, twierdzac, ze jest gotow na wszystko byle jego nazwisko pojawilo sie na "Pudelku", kolorowej prasie i innych miejscach tego typu.
Na "Yume" poszedlem m.in. ze swoim mlodszym synem uznajac, ze ten film to rodzaj lekcji o najnowszej historii Polski. Jumanie bylo w swoim czasie powszechne. Wracajac pociagiem z Hanoweru podrozowalem w jednym przedziale z mlodymi ludzmi (dosiedli sie w Berlinie), ktorzy dosc jawnie wymieniali miedzy soba spostrzezenia dotyczace sklepow w Berlinie, zabezpieczen towaru, sposobow ich obejscia. Tak. Jumala cala Polska, a nadgraniczne miasta, ktore sila rzeczy zawsze zyly z granicy jumaly na potege.
"Yuma" lekcja historii - jest niezla.
"Yuma" film - jest srednia-slaba.
Rzucilem okiem na dokonania rezysera filmu P. Mularuka. Lista rezyserowanych filmow jest wiecej niz skromna. Facet jest na poczatku drogi. Jak na pocztek "Yuma" ujdzie....
Moze jednak warto pojsc dlatego, ze to polski film, a wspieranie rodzimej kinematografii to patriotyczny obowiazek kazdego Polaka i dla Katarzyny Figury, ktora jest z n a k o m i t a.

sobota, 28 lipca 2012

"Morowe Panny", koncert, Muzeum Powstania Warszawskiego, Park Wolności, 2012.07.29, live

"Morowe Panny", koncert, Muzeum Powstania Warszawskiego, Park Wolności, 2012.07.29, live
Anita Lipnicka. Na scenie przygrywal jej na gitarze
morowy chlopak, John Porter. Anita wkonala swoja
piosenke 4x. 1-sze podejscie nie zostalo zarejestrowane przez TV
za sprawa zlosliwego chochlika,
w 2-gim i 3-cim wykonywanym dla potrzeb TV zapomniala
tekstu jednej ze zwrtoek, dopiero w 4-tym sukces.
To dosc niezwykly pomysl. Zaprosic do udzialu polskie wokalistki/teksciarki proponujac im napisanie tekstow inspirowanych ustnymi przekazami dziewczyn walczacych w Powstaniu Warszawskim. Potem zrobic z tego koncert i plyte na koleja rocznice Powstania Warszawskiego.
Niezwyklosc tego pomyslu spowodowala, ze kiedy w sobote jezdzac po Warszawie uslyszalem o nim w Trojce, niezwlocznie pojechalem do Muzemum kupic bilety. Informacja byla wsparta live wywiadem z K. Groniec i A. Lipnicka oraz songiem K. Groniec. Opowiedziec o dziewczynach z Powstania... Natychmiast moja wyobraznia uruchomila szereg obrazow wsrod ktorych dominowaly sceny z "Kanalu" A. Wajdy zwlaszcza te z pacyfikacji powstanczego szpitala polowego (moze z Kolumbow?).

To niezwykly, karkolomny i wspanialy pomysl. Jak sobie z tym poradzily? Jak zrobic cos takiego, zeby uniknac nadmiernego patosu przypisanego do slowa "hold", zeby calosc zapiela sie muzycznie, zeby byla przekonywujaca, zeby chcieli tego sluchac zwlaszcza mlodzi ludzie, a starsi nie narzekali, ze obrazoburcze.
Koncert zaczal sie kilkanascie minut przed 21:00. Wokalistkom towarzyszyl Maleo Reggae Rockers z liderem Dariuszem Malejonkiem na froncie, ktory byl takze kierownikiem muzycznym calosci projektu. Morowymi Pannami byly m.in. wspomniane K. Groniec, A. Lipnicka, H. Mlynkowa, Marika i inne mniej znane wokalistki. Rozne style muzyczne, rozne temperamnty i rozne podejcie do opowiadanych/spiewnych wlasnymi tekstami historii. I o to przeciez chodzilo!
Mnie sie podobalo.
Nie wszystkie piosenek rzucily mnie na kolana, moze dlatego, ze stojac tuz pod scena nie slyszalem dobrze tekstu wszystkich utworow. Calosc jako pomysl, przeslanie zrobila na mnie bardzo pozytywne wrazenie. Na kilku tysiacach widzow tez. Opinie ludzi opuszczajacych Park Wolnosci byly jednaoznaczne - bylo warto!

Dzieki temu, ze koncert byl rejestrowany dla potrzeb TV, kazdy bedzie mial szanse miec wlasna opnie. Emisja koncertu we srode 2012.08.01, TV1 godzina 22:00.

piątek, 27 lipca 2012

"Bez wstydu", reż. Filip Marczewski, 2011 PL, wlasnie w kinach

"Bez wstydu" 2011, rez. Filip Marczewski, PL, w kinach
Niezbyt wiele dzieje sie w miescie. Teatry w wiekszosci pozamykane, w kinach pozycje raczej wakacyjne. A tu prosze, premiera polskiego filmu: "Bez wstydu". Kazirodczy zwiazek siostry i brata to temat wdzieczny i pieprzny, wiec zapewniwszy sobie mile towarzystwo pognalem do kina.
W mojej opinii film jest slaby/sredni.
Przyjemnym zaskoczeniem jest wysoki poziom aktorow, zwlaszcza pierwszego planu, zwlaszcza glownej bohaterki kreowanej przez Agnieszke Grochowska. Nie pamietam zebym widzial ja wczesniej. Tutaj swietnie odnajduje sie w nielatwej roli zagubionej, szarpanej przez roznych facetow dziewczyny (te smuuuutne oczy), ktora starajac sie uciec od milosci brata, lokuje dosc nieszczesliwie swoje uczucie w zonatym i dzieciatym liderze rodzimych narodowcow.
Tak sobie siedzialem w kinie, slepilem w ekran i czekalem na jakas odkrywcza prawde dotyczaca zwiazku z mlodszym bratem. On i ona pogubieni we wlasnych emocjach, niezaplaconych rachunkach,
niedojrzali, w konsekwencji czujacy sie najbezpieczniej w swoim towarzystwie. Czekalem na cos mocniejszego. Nie doczekalem.
Wyszedlem z kina rozczarowany. Nie dosc, ze film mroczny, ciezkawy, to jeszcze ten kazirodczy watek mdlawy i rozwleczony... a liczylem na gesty psychodramat, analize grzechu. I wtedy wyszlo na to, ze warto pojsc do kina w towarzystwie (zwlaszcza milym), bo istnieje szansa, ze osoba towarzyszaca dostrzeze cos co mi umknelo. Kolezanka odczytala ten film jako probe pokazania upodmiotowienia kobiet przez meskie, szowinistyczne swinie...
Biedactwo, pomyslalem. Rozumiem, ze mozna nie lubic facetow, ale zeby AZ do tego stopnia, aby TAK odczytac ten film... Jednak kiedy wyjasnila swoj punkt widzenia nie moglem sie nie zgodzic.
Wyszlo wiec na to, ze chora, kazirodcza milosc tak, ale tematem filmu sa kobiety bezwzglednie wykorzystywane przez MCP (male chauvinist pig).
Kolejny facet-rezyser robiacy filmy o kobietach, w obronie kobiet?
A moze kolejna MCP na kobietach robiaca kariere?

sobota, 21 lipca 2012

"Przed zachodem słońca" (Before sunset) reż. Richard Linklater, USA, 2004, TV

"Przed zachodem słońca" (Before sunset) reż. Richard Linklater, USA, 2004, TV
Film jest kontynuacja nakreconego w 1995 roku "Przed wschodem slonca". Takie ponoc bylo zapotrzebowanie spoleczne, czyli oczekiwania fanow pierwszego filmu, ktory nie zarobil duzej kasy, ale zyskal sobie spora grupe sympatykow. Przypomnialm sobie, ze mam go na dysku, po przeczytaniu informacji o zamiarze nakrecenia w 2013 trzeciej czesci.
Obejrzalem z przyjemnoscia.
Fabula jest identyczna: para bohaterow znanych z "Przed wschodem..." ponownie sie spotyka, ponownie spaceruje (tym razem po Paryzu, nie Wiedniu) i gada, gada, gada.... Wieden chyba sypnal wieksza kasa, bo bylo go wiecej i ciekawiej, ale przeciez nie miasto jest wazne. Na ile to co kazalo im spedzic kilkanscie godzin w Wiedniu przetrwalo probe czasu? Uplyw czasu (od pierwszego spotkania minelo 9 lat) to takze doswiadczenia, czesto przykre, ktorymi sie wymieniaja w czasie paryskiego spaceru. Te spotkania, wzajemna fascynacja to troszke rodzaj wakacyjnej milosci, ktora zwykle wybucha nagle i gwaltownie, po to by nieuchronnie skonczyc sie wraz z koncem turnsu/wakacji/lata. Tutaj takze dzieje intensywnie. Jednak intensywnosc ogranicza sie do gadania, a jak sie konczy? Zobaczcie sami.
Mnie sie podobalo.
W/g mnie film, historia broni sie bo jest w niej sporo psychologicznej prawdy o wzajemnych fascynacjach, potrzebie bycia razem, stadnej, ludzkiej naturze. Duzy uklon dla rezysera! Dwie gadajace glowy! To takie niefilmowe, ze zrobienie z niego filmu to spora sztuka.
W tym filme glowna role graja relacje. Praktycznie zero akcji.
Lubicie akcje? Nie bedziecie lubic tego filmu.
Podobaja sie Wam romatyczne historie? Ogladajcie!

czwartek, 12 lipca 2012

Bruce Springsteen, koncert, trasa Wrecking Ball, Praga 2012.07.11

Bruce Springsteen koncert Praga 2012.07.11

W/g mojej opinii koncert byl fantastyczny! Zdecydowanie lepszy niz z trasy Magic w 2007 (bylem w Arnhem-Holandia, tam Bruce troszke niedomagal, moze dlatego). Boss w swietnej formie. Ponad 3h rocka na wspaniale naglosnionym stadione.  Jak sie pozbieram, wrzuce cos wiecej...

Zbieralem sie caly dzien. Ostatecznie bylismy z kumplem Malim, rowne 24h w trasie. Spalem 2-3 godz. w samochodzie w trakcie zmian za fajera. Koncert byl warty kazdego przejchanego kilometra z 1300, ktore pokonalismyy, zeby sie na nim znalezc. Ciagle mam mala biegunke mysli. Trudno jest napisac o samym koncercie, nie piszac co nas tam pognalo. Jaka sila sprawila, ze 2 facetow wsiada do samochodu, jedzie 1300 km, zeby posluchac innego faceta, a wszystko to za wlasna kase...
Moze jednak, jesli czytasz tego posta (domniemam, ze jestes fanka(em) Bossa, albo mnie znasz) nie jest konieczne wyjasnianie przyczyn, opisywanie pierwszego kontaktu z muzyka Bossa (to byl Point Blank z The River, w wykonaniu totalnych amatorow-studentow z Delft-Holandia), ktora wraz z tekstami literalnie rzucila mnie na kolana. Wsiaklem w Bossa gdzies okolo 1980. Trwam w tym stanie do dzisiaj na tyle mocno, ze razem z Malim pojechalismy do Pragi.
Nasze (moje) porzednie koncertowe doswiadczenia z Bruce to: akustyczny koncert solo w Kongresowej 15 lat temu z trasa The Ghost of Tom Joad,  koncert w Arnhem w 2007 (kiedys moze o tym napisze na blogu; fajny wyjazd, nadzwyczajne przygody). Potem, bodaj w 2011 kinowa projekcja z DVD koncertu w Londynie (Hyde Park chyba z 2009).  Ponadto jakies kasety VHS z zapisami z koncertow z polowy lat 80-tych. Moze niezbyt wiele, ale wystraczajaco, zeby miec opinie i umiec ocenic praski koncert "na tle".
Koncert byl fantastyczny!
Na estradzie zero gadgetow. 3 ogromne ekrany, troche swiatla Bruce i The E Street Band. Tylko tyle i AZ TYLE! Swietne naglosnienie, muzyka, teksty. Bruce i kapela we wspanialej formie. Znakomita pogoda (doslownie 30 min. po koncercie zaczelo niezle lac), dobre piwo, poprawna organizacja, miedzynarodowy tlum fanow w powodzi pozytwnych wibracji i gdzies okolo 19:20 Bruce wyszedl na front z gitara i harmonijka zeby otworzyc koncert z kawalkiem The Ghost of Tom Joad. Potem, juz z TESB: Badlands, Prove It All Night i poleeeeeecialo! (Pelna setliste znajdziecie tutaj>>>http://www.setlist.fm/setlist/bruce-springsteen/2012/synot-tip-arena-prague-czech-republic-63df42a3.html)  Facet ma 63 lata. przez prawie 3,5h byl na froncie nadajc rytm, napedzajac show. Na maksa! Jesli znikal ze sceny to doslownie na chwile, zeby napic sie wody, a i tak wszedobylskie kamery znajdowaly go ujawniajac na telebimach kazdy grymas, zmarszczke, strugi potu. W moim odbiorze Bruce pozostaje tym samym rockmanem, facetem z gitara grajacym w roku 1975 Born To Run (tez bylo). Jest autentyczny, spontaniczny, daje z siebie wszystko, do konca, do dna. Za to m.in. kochaja go fani. Energia, ktora mozna obdzielic 20 innych kapel, ewnetualnie zamiennie oswietlic Warszawe przez tydzien. Wulkan. Jasne, ze jest w tym wszystkim rezyseria, ze nie jest to 100% spontan. Wstarczy rzucic okiem na zapisy z innych koncertow, zeby przkonac sie, ze to jest show. Ale jaki, jak zrobiony! Pelna profeska! Zadnej sciemy! Wszystko wyspiewane, wygrane do konca, pelnym, zachrypnietym pod koniec gardlem, w dzinsach mokrych prawie do polowy tylka. Nawet jesli czesc tego potu byla woda, to i tak pelny szacun. Dostalem maksa. Tego oczekiwalem.
<jest 00:30, zamykam; nie wykluczam, ze bede kontynuowal; to bylo, wierzcie mi, wspaniale doswiadczenie>
cd.
Troszke dorzuce. Tyle obserwacji i wrazen. Cisna mi sie same na pazury.
Jednym z elementow show jest "koncert zyczen". Fani Bossa stojacy najblizej estrady przynosza wypisane na kartonach tytuly swoich ulubionych kawalkow, a on wybiera konkretny karton-zyczenie, prezentuje go do kamery (tytul widac swietnie a telebimach), sam czyta, pokazuje kapeli, potem nastepuje typowe dla Bossa odliczenie: "one, two, three" i jada! W Pradze bylo tak samo. Bruce siegnal po karton, dal na kamere. Na telebimach zobaczylsmy "Blowin' with the wind". Boss odwrocil karton do siebie (wszystko widac swietnie na ekranach), przeczytal i lekko zdziwiony skomentowal "to inny facet", jeszcze raz smiejac sie zaprezentowal tytul kamerze powtorzyl: "to ten drugi facet" i siegnal po nastepny karton... Wyrezyserowane? Moze. Jednak ja odnioslem wrazenie, ze nie bylo to ustawione. Boss byl moim zdaniem autentycznie zaskoczony propozycja kawalka, ktorego nigdy chyba nie wykonywal, a ktory znalazl sie na kartonie chyba jako rodzaj prowokacji/zartu. W pomylke raczej nie wierze. Boss fajnie, z klasa sobie z tym poradzil, koncert potoczyl sie dalej...

Jadac do Pragi wzielismy pare autostopowiczow. On i ona byli mlodymi Rosjanami podrozujacymi z Moskwy przez Petersburg, Estonie, Trojmiasto, Warszawe do Berlina na Wystawe Wzornictwa. Ot, mieli taki kaprys. Podrzucilismy ich pod bramki autostrady na Poznan/Berlin. W Pradze pod stadionem usiedlismy w barze raczac sie czeskim Budweiserem. Vis-a-vis nas siedzialy dwie mlode dziewczyny - Szwajcarki. Przylecialy z matka jednej z nich specjalnie na Springsteena. Nie dostaly biletow na koncert w Zurichu. Boss w trakcie koncertu pozdrawial nacje obecne na stadionie. Poza Amerykanami, Czechami, Rumunami zarejestrowal obecnosc znacznej grupy Polakow. Niby to normalne. Niby powinienem juz do tego przywyknac, ale nadal w takich sytuacjach uderza mnie, ze jeszcze nie tak dawno bylo to nie do pomyslenia. Jeszcze chwile temu udzial w takim koncercie byl marzeniem scietej glowy, a autostopowicze z Rosji byli czystym sci-fi.

Kiedys tam w 1980, kiedy z Malim siedzielismy w jakiejs sali w Delft na probach holenderskiej, studenckiej kapeli grajacej covery Springsteena pijac browarek mowilismy sobie, ze byloby fajnie byc na koncercie Bossa, ze jak bedzimy mieli mozliwosc to koniecznie...


niedziela, 24 czerwca 2012

Mazury bez zmian. Czerwiec 2012 (żeglarskie)

Na Mazurach bez zmian. Rozleniwione, bezczelne ptactwo gania za zaglowkami bezwzglednie domagajac sie haraczu. Kaczki sa dosc spokojnie, ale te labedzie! Wsadzi taki dzioba na lodke, przytrzyma za reling, nie nakarmisz, nie plyniesz! 


sobota, 23 czerwca 2012

Ray Wilson, Ogródek Trójki, "15 SPRINGSeteen", koncert, 2012.06.20

Ray Wilson, Ogródek Trójki, "15 SPRINGSeteen", koncert, 2012.06.20

Przyczyna dla ktorej odbyl sie ten koncert byla 15-sta rocznica koncertu Bruce'a Springsteena w Polsce.
Kilka dni wczesniej zadzwonila kolezanka z informacja, ze udalo sie jej dodzwonic i wydzwonic (Krycha! Duze Dzieki!) zaproszenia na ta impreze. Dolecialo do mnie tylko tyle, ze Bruce, ze koncert, ze w Trojce. Nie mialem swiadomosci na co ide. Wystarczylo, ze mialo to cos wspolengo ze Springsteenem, ktorego lubie do tego stopnia, ze moge sie okreslic jako fana jego muzyki.
W przyjaznej, piknikowej atmosferze wystapily kolejno dwie polskie kapele: "Ikarus Rising" - mlodziaki z rockowym zacieciem i "Lucky Town" - starszaki szanciaki. Kapele wykonaly po kilka kawalkow Bossa oraz zaprezentowaly sie we wlasnym repertuarze. Publicznosc czekala niecierpliwie na gwizade wieczoru Raya Wilsona. Nie mialem pojecia kim jest i co reprezentuje Ray. Jego dokonania gdzies mi uciekly. Nie mialem pojecia o jego istnieniu.
Na scene wszedl facet z gitara, podlaczyl sie do pradu, zaczal od "Born to Run". Oniemialem! To bylo bardzo dobre wykonanie, nielatwego, sztandarowego kawalka Springsteena. Kawalka od ktorego datuje sie nieprawdopodna kariera Bossa trwajaca nieprzerwanie od konca lat 70-tych. Potem Ray Wilson gral i spiewal dalsze mniej i bardziej znane rzeczy Bruce'a, lacznie ze slynnym "The River" z nie mniej slynnego 2-plytowego albumu pod tym samym tytulem. Spiewal i gral na gitarze. Prowadzil swoj wystep opowiadajac o muzycznych doswiadczeniach, przyczynach dla ktorych zajal sie wlasnie taka muzyka. Gral takze wlasne rzeczy o powstaniu ktorych barwnie, dowcipnie opowiadal. Skonczyl wystep, dal bis, a wyklaskany przez publicznosc wrocil na scene i koncert zaczal sie na nowo. Gral bez zadnych przerw dobre 1/2h, przechodzac plynnie do kolejnch utworow piosenki Gensesis, The Eagles, Boba Dylana, Neila Younga, Springsteena. Zagral takze kolejne swoje kompozycje, a ja w miedzyczasie pognalem do stoiska, zeby kupic set jego CD/DVD. Natknalem sie na Piotra Barona, redaktora Trojki, zapytalem kim jest do cholery ten Ray Wilson. Pan redaktor obcial mnie zdziwionym wzrokiem i odparl, ze to przeciez byly wokalista Genesis...
Po koncercie, w trakcie ad hoc zorganizowanego spotkania w towarzystwie Metaxy i paru kolegow dowiedzialem sie, ze Ray Wilson jest zaliczany przez fachowe pisma do pierwszej 20-stki najlepszych woklistow rockowych. Ze po rozwiazniu Genesis stworzyl projekt/kapele Genesis Classic i koncertuje na calym swiecie graja ich repertuar. Ze ma wlasna kapele "Stiltskin", (American Beauty, kawalek znany z list przebojow, pochodzi w plyty Stiltskin "Unfulfillment") ze od pewnego czasu mieszka na stale w Poznaniu,  a przyczyna dla ktorej porzucil rodzinna Szkocje jest Malgosia. Tak! Malgosie maja tak moc! Widac te poznanskie wieksza niz szkockie Margarety.  
To byl bardzo fajny, dla mnie odkrywczy wieczor/koncert. Ray jest obdarzony swietnym glosem. Gra bdb na gitarze. Spiewa po angielsku, nie szkocku, dzieki czemu mozna wyslyszec kazde slowo, kazdy niuans tekstu. Jest przy tym fajnym, bezposrednim facetem, ktory bardzo natruralnie reaguje na reakcje publicznosci (Mali, moj kolega poprosil, zeby zagral "Drive all night" z repertuaru Bruce'a, a Ray wytlumaczyl, ze nie da sie z tego zrobic z jedna gitara), ktora pomimo chlodnego wieczoru goraco przyjela Raya. Wkrotce nowa plyta Raya Wilsona ze Stiltskin, ktora w odroznieniu od balladowej w klimacie "Unfulfillment" ma byc bardziej rockowa.  "Unfulfillment" jest w secie, ktory kupilem na koncercie. Podoba mi sie, wiec czekam na nastepna, mocniejsza.
Czekam takze na kolejne koncerty w Trojce. To dobre miejsce na spotkania z muzyka. Wejsciowke trzeba wydzwonic, potem zaplacic cale 5 zl i juz mozna uczestniczyc w czyms wyjatkowym, niepowtarzalnym.
Dlatego place abonament.