"Anatomia Góry. Osiem tysięcy metrów ponad marzeniami", aut. Rafał Fronia, PL, 2018, książka

Zanim przeczytałem tę książkę usłyszałem jej autora w jednej z reportażowych audycji Radia 357. (Ostatnio, czyli w ubiegłą sobotę 25.03, gościem tej audycji noszącej tytuł "Life Guru", był Marek Kamiński - znany polarnik/podróżnik; nie wiem, czy panowie Kamiński i Fronia mieli okazję się spotkać i porozmawiać, ale moim zdaniem poza pasją do ekstremalnych podróży mają wiele wspólnych cech z których jedną jest z pewnością umiejętność opowiadania o swoich wyprawach, które nominalnie są wyprawami na biegun (Kamiński) czy na ośmiotysięcznik (Fronia), a tak naprawdę są eksploracją zakamarków samego siebie). Rafał Fronia opowiadał prowadzącemu audycję o górskich wyprawach, w których brał udział, o swoim widzeniu gór, a zwłaszcza o potrzebie/jej braku ich zdobywania. Jakiś czas temu jeden z naszych czołowych himalaistów, nieżyjący już Artur Hajzer (zgiął w 2013 r. na Gaszerbrumie) nagabywany przez dziennikarzy o podanie przyczyn dla których się wspina, "na odczepnego" wypalił: "dla pieniędzy, sławy i powodzenia u kobiet". Tamto pokolenie niechętnie dokonywało wiwisekcji ujawniając powody dla których się wspinali/wspinają. W przypadku Artura Hajzera było to ponoć zahaczające o mistycyzm zauroczenie górami. Góry były jego wielką miłością. Książki "lodowych wojowników" traktowały zwykle o czysto technicznych aspektach kolejnych wypraw i wejść. Nie było przyjęte ujawnianie światu źródeł fascynacji górami, tłumaczenie z czego wynika potrzeba zmagania się z nimi. Autor "Anatomii Góry" jest raptem 10 lat młodszy (urodzony w 1971) od Artura Hajzera, ale te 10 lat różnicy powoduje, że w jakimś stopniu "spina" dwa pokolenia polskich himalaistów: tych "starych", jeszcze czynnych jak Krzysztof Wielicki (urodzony w 1950) i młodych, jak Adam Bielecki (urodzony 1983; w 2011 m.in. z A. Hajzerem wszedł bez tlenu na Makalu 8481 n.p.m.) Występując w roli "spinacza" Rafał Fronia opowiada chętnie i barwnie o górach, ale także jego osobistym stosunku do wspinania się, potrzebie bycia w miejscach, dokąd nikt rozsądny nie udaje się z własnej woli i do tego, często za własne pieniądze. Opowieść snuta w Radiu 357 była na tyle interesująca, a do tego opowiedziana fajną, bogatą w nieoczywiste przymiotniki i porównania polszczyzną, że naturalną konsekwencją było kupienie książki i jej lektura.
W tej książce najważniejsze nie są haki, liny i seraki. Ważni są ludzie, przyroda i droga. Jest w tej książce wiele miejsca na rozmowy ze sobą (ale bez przesady), na liczne i sugestywne opisy niby oczywistych zjawisk takich jak szalejący wiatr, padający śnieg, czy potężny mróz. Czytając akapity poświęcone wiatrowi, jego różnym wcieleniom przypomniałem sobie książkę "81:1. Opowieści z Wysp Owczych" gdzie przeczytałem, że na określenie rodzajów deszczu wyspiarze maja ok. 250 słów, a wiatr, jego różne wcielenia opisują trzystoma słowami... Tam praktycznie zawsze pada deszcz i nigdy pionowo. Taki mają klimat i adekwatnie bogate słownictwo. Bo u nas jak mocno wieje to albo łeb urywa, lub piździ jak w kieleckiem; i tyle:) I chociaż nie dowiemy się jak bogaty w odniesieniu do lokalnych zjawisk przyrody jest słownik Szerpów, to barwne opisy natury w "Anatomii Góry" niemal pozwalają na przeżywanie wraz z autorem zjawisk, niedogodności i bólu, których on doświadcza. Książkę dobrze się czyta i dzięki licznym zdjęciom także ogląda. Jest w tych opisach swoista poetyka odwołująca się do doświadczeń czytelnika. Ten rodzaj narracji buduje szczególną więź z autorem książki, aż do współodczuwania włącznie. A przy tym wszystkim to o czym czytamy w "Anatomii Góry" to nie weekendowe chodzenie po Górach Izerskich, ale np. udział w Narodowej Wyprawie Zimowej na K2 w 2018, która zasłynęła akcją ratunkową w wyniku której ze ściany Nanga Parbat sprowadzono francuską himalaistkę Elizabeth Revol. Jej wspinaczkowy partner - Tomek Mackiewicz został tam na zawsze. Autor nie szczędzi też gorzkich, wierzę, że prawdziwych słów charakteryzując postać Denisa Urubko (samowola i nie tylko), daje upust swojej "miłości" do jajek dominujących w wyprawowym menu oraz barwnie opisuje polsko-polskie spotkania na krańcach świata.
O Rafale Froni mówi się, a może on tak mówi o sobie, że jest "romantykiem gór". I dzisiaj, w dobie zaliczania rekordów, często bzdurnych i "na siłę", bardzo mi się to podoba. Podobnie jak to, że książka i opisywane w niej historie często prowokują do uśmiechu. A tego nigdy dość!
PS Oglądając wczoraj mecz Polska-Albania dotarło do mnie, że mamy w swojej grupie Wyspy Owcze. Nie wydaje mi się, żeby Farerzy mieli u siebie więcej niż jedno pełnowymiarowe boisko do piłki nożnej. Teoretycznie powinno być łatwo, ale... Przywołany wyżej tytuł świetnej książki: "81:1. Opowieści z Wysp Owczych" nawiązuje do wyniku meczu piłkarek ręcznych, w którym jakiś czas temu Panie z Wysp pokonały Panie szczypiornistki z Albanii. Wynik jest w pewnym stopniu emanacją zadziorności i nieustępliwości Pań Wyspiarek. Już się cieszę na mecz naszej reprezentacji z wyspiarzami! Może być jeszcze weselej niż w meczu z Czechami :)