czwartek, 20 lipca 2023

Tash Sultana, Letnia Scena Progresji, Fort Wola 22, Warszawa, sobota 2023.07.15, godz. 20:00, koncert

Tash Sultana, Letnia Scena Progresji, Fort Wola 22, Warszawa, sobota 2023.07.15, godz. 20:00, koncert

Na 1h przed koncertem miałem
poczucie, że znalazłem się na
Lesbos. Wrażenie wyobcowania
ustępowało w miarę zapełniania
się widowni :)
Nie wahałem się zbyt długo, gdy w newsletterze od eventim pojawiła się informacja o koncercie Tash Sultany. Niezwłocznie kupiłem bilety (marzec 2023) w obawie, że błyskawicznie się wyprzedadzą. Pomimo, że to co muzycznie robi Tash jest dość dalekie od bluesowo-rockowych klimatów, których gdy mam wybór słucham najchętniej, to znając wąski wycinek jej dokonań zdecydowałem, że warto. Jej sztandarowe jak dotąd dokonanie "Jungle", które usłyszałem w Radiu 357 ma na dzień dzisiejszy 231 mln odsłuchań na Spotify, a reszta innych po kilkadziesiąt milionów. Ale to nie siła liczb była przyczyną dla której zdecydowałem się na wydanie pieniędzy na ten właśnie koncert. Są artyści cieszący się większą popularnością bijący na głowę Tash w ilości odsłuchań. Byle k-popowy girls/boysband ma zdecydowanie lepsze statystyki, gdzie ilość odtworzeń lekko sięga 0,5 mld i więcej. Przyczyną dla której poszedłem na Tash jest muzyka, jej jakość, tudzież osoba samej artystki, która jest multiinstrumentalistką, kompozytorką, inżynierem dźwięku, performerką w jednym. Muzyka, którą gra Tash jest szalenie trudna do zdefiniowania. To autorski, międzygatunkowy mix wielu stylów. Jest tam wszystko: rockowy riff, reggae rytm, bluesowy zaciąg, bit rodem z drum&bass, sporo electro-popu i oczywiście hip-hopowe frazowanie. 

Nieduża, dobrze zorganizowana scena. Napakowana najnowszą
elektroniką. Dzięki techologii Tash może na żywo tworzyć, ale
także skakać po estradzie mając pełną, bieżącą kontrolę nad
procesem powstawania i prezentacji utworu.
Ciekawy koktail, który na żywo, na scenie miksowany był przez samą Tash dzięki użyciu wszelkich możliwych gadgetów elektronicznych służących do bieżącego nagrywania, zapętlania, nadgrywania kolejnych instrumentów. Po zbudowaniu rytmu, dograniu dodatków Tash sięgała po wiodący instrument, którym mogła być gitara, trąbka, puzon czy mandolina, aby na tle zbudowanej przez siebie muzycznej ściany zagrać partie wiodące i solowe. Mocne! Imponujące!

Stałem wystarczająco blisko, żeby widzieć szczegóły tego co
dzieje się na estradzie. Jednak LED-y, zwłaszcza centralny,
gdzie poza obrazem samej Tash widzianej przez kilka kamer
wyświetlano grafiki i wizualizacje, robią robotę. Ponadto
fajne światła i to co najważniejsze - znakomicie zbalansowane
nagłośnienie. Na otwartej przestrzeni dźwięk był moim zdaniem
znakomity! Chyba na dobre wyleczyłem się z koncertów
stadionowych!
Tash prezentując swoje multiinstrumentalne możliwości siła rzeczy troszkę się miota zmianiając instrumenty. Zwłaszcza na początku każdego kawałka ma ręce dosłownie pełne roboty, bo nie dość, że zmienia gitary podawane przez obsługę, dogrywa partie perkusji i klawiszy, to jeszcze przecież bywa, że coś dośpiewuje, a w międzyczasie(!) podskakuje i klaszcze zachęcając widownie do aplauzu. Huk roboty! Na szczęście po kilku pierwszych utworach (zaczęła od "Jungle") na estradę wyszła grupa wsparcia w osobach dziewczyny na klawiszach, bass-gitarzysty i perkusisty, którzy wzięli na siebie część zadań pozwalając Tash na więcej swobody w fikaniu po scenie i prezentację biegłości w opanowaniu innych instrumentów, gitary zwłaszcza. Koncert trwał około 1,45h. Na koniec było ponownie "Jungle", dłuuuugo nic poza publicznością domagającą się bisu i wreszcie spektakularny bisowy koniec. O ile troszkę mnie drażniło domaganie się, może nawet wymuszanie przez artystkę aplauzu (dłoń przy uchu) to koncert był moim zdaniem znakomity. Pozytywny odbiór to z pewnością wynik wielu czynników: dobra pogoda, świetne nagłośnienie, dobre miejsce do słuchania/obserwacji, nieoczywiste miejsce ulokowania sceny (na tyłach Progresji otoczeniu lekkiego bałaganiku magazynowo-postindustrialnego). Ale to były tylko dodatki do jakości jaką dostarczyła Tash Sultana. Była zwyczajnie i po prostu z n a k o m i t a!

Tash Sultana (foto net)


O samej Tash nie wiedziałem nic poza tym, że jest z Australii. Znałem tylko jej muzykę w towarzystwie bodaj jednego clipa widzianego na yt. Już po koncercie pogrzebałem chwilę w necie zaczynając od wiki (TU). Jakiś czas później koleżanka podrzuciła mi wywiad z Tash (TU) z komentarzem: "Oscar za tłumaczenie". Warto przeczytać. Ekwilibrystyka tłumacza jest zabawna :) Z pewnością w necie na jej temat, jej muzyki i koncertów jest zdecydowanie więcej. Nowej muzyki, nowych młodych wykonawców jest całe mnóstwo. Przebić się do świadomości słuchaczy nie jest łatwo. Zaistnieć globalnie jeszcze trudniej. Fajnie, że Tash się udało, zwłaszcza, że muzyka którą tworzy i wykonuje ma niebywale szeroką bazę. Mówi w wywiadzie, że robi to co lubi, w sposób jaki ją kręci nie schlebiając niczyim gustom. Chyba mówi prawdę...:) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz