czwartek, 28 listopada 2024

Ikony Jazzu: Jan Garbarek feat. Trilok Gurtu, Filharmonia Narodowa, poniedziałek 2024.11.25 godz. 20:00, koncert

 Ikony Jazzu: Jan Garbarek feat. Trilok Gurtu, Filharmonia Narodowa, poniedziałek 2024.11.25 godz. 20:00, koncert

Od lewej: Rainer Bruninghaus - klawisze, Yuri
Daniel - bass, Jan Garbarek - saksofony, Triloku
Gurtu - perkusja
Jan Garbarek jest wielki! Do tego jest troszkę nasz, polski, bo wiadomo, tata Polak. Jednak Janek rzadko wpada do Polski, więc jeśli już tu jest to obowiązkiem każdego
szanującego się muzycznego fana jest być na jego koncercie. Wiedziony takim przesłaniem, mając w pamięci kawałki takie jak np. "In Praise of Dreams" (2004) (myślę, może naiwnie, że zna to każdy często nie wiedząc, że to Jan Garbarek; jeśli nie kojarzycie tego tytułu koniecznie odszukajcie w jakimś serwisie, np. (TU) odsłuchajcie; jest nieskończenie śliczny; cała płyta jest warta uwagi, ma ten sam tytuł) tudzież wiele innych, zwłaszcza tych granych Keithem Jarrettem pod szyldem "Kwartetu Europejskiego" (II poł. lat 70-tych) nie wahałem się ani chwili, gdy zadzwonił Malina z pytaniem czy wchodzę w koncert (270.00 zł). Nigdy wcześniej nie byłem na koncercie Jana Garbarka! To wyłączyło moją czujność, spowodowało, że zignorowałem info: "feat Trilok Gurtu", nie pogrzebałem w streamingu w poszukiwaniu ich wspólnych nagrań. Moja wina...

Koncert zaczął się z 10-cio minutowym poślizgiem. Panowie zaczęli od dość gładkiej kompozycji, aby potem rozpocząć coś, co mogę nazwać nie inaczej jak muzycznym eksperymentem. Brak wyraźnej linii melodycznej przywodził skojarzenia  z "Warszawską Jesienią", ale taką mniejszą, w kameralnym wydaniu na kwartet :) Zgodnie z zasadami jazzowego koncertowania, każdy z muzyków miał mnóstwo przestrzeni do solowych popisów, którą skrzętnie wykorzystywał. W wytwarzaniu dźwięków różnych i różniastych przodował anonsowany w tytule koncertu hinduski perkusista Trilok Gurtu. Wydobywał dźwięki nie tylko z bardzo rozbudowanego zestawu perkusyjnego, ale także produkował dźwięki paszczowe, onomatopeiczne, natywne, rzec można ethno. Całość jego solo-wejść przywodziła mi na myśl płynący po Amazonce XIX-sto wieczny statek parowy, w którym z racji wieku, braku serwisu zaczyna stopniowo rozpadać się napęd. Wśród hałasującego, wirującego żelastwa, uwija się lekko szalony/nawiedzony mechanik, który memłając coś pod nosem stara się opanować nieuchronny rozpad maszynerii stukając, wiercąc, nitując odpadające elementy... (Być może to skojarzenie ma związek z właśnie ukończoną przez mnie lekturą książki "Pasażerowie. Ayahuasca i duchy Amazonii"). Pewna część publiczności uznała, że pomimo starań mechanika statek niechybnie zatonie. Nie chcieli być świadkami katastrofy. Wyszli...

Panowie dziękują publiczności za wytrzymałość i cierpliwość.
Jan Garbarek zapakował swoje saxy tenorowy i sopranowy do 
teczki. Fajrant!
W czasie, gdy Trilok wyżywał się i szalał wśród swojego żelastwa reszta kapeli, łącznie z Janem Garbarkiem wycofywała się w głąb sceny, gdzie siedząc na krzesełkach cierpliwe czekali na aż perkusista się zmęczy. To trwało dłuższą chwilę, a gdy wreszcie Trilok oznajmiał "no dobra, bedzie", zespół wracał, by kontynuować eksperyment. Klasą dla siebie był klawiszowiec Rainer Bruninghaus, który zasiadając w półmroku na tyłach sceny zakładał potężne słuchawki. Nie mam pojęcia czy były to chroniące słuch słuchawki bhp, czy słuchawki bluetooth. Niezależnie od typu wyraźnie szukał relaksu :)

Na koniec, na bis panowie zagrali miły dla ucha, ładny, melodyjny kawałek. Czyli coś, na co idąc na koncert liczyłem, czego oczekiwałem.

O takich koncertach, gdy się nie wie co powiedzieć zwykle mówi się "ciekawy", lub "interesujący". Dla mnie było to rozczarowanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz