Ikony Jazzu: Jan Garbarek feat. Trilok Gurtu, Filharmonia Narodowa, poniedziałek 2024.11.25 godz. 20:00, koncert
Od lewej: Rainer Bruninghaus - klawisze, Yuri Daniel - bass, Jan Garbarek - saksofony, Triloku Gurtu - perkusja |
szanującego się muzycznego fana jest być na jego koncercie. Wiedziony takim przesłaniem, mając w pamięci kawałki takie jak np. "In Praise of Dreams" (2004) (myślę, może naiwnie, że zna to każdy często nie wiedząc, że to Jan Garbarek; jeśli nie kojarzycie tego tytułu koniecznie odszukajcie w jakimś serwisie, np. (TU) odsłuchajcie; jest nieskończenie śliczny; cała płyta jest warta uwagi, ma ten sam tytuł) tudzież wiele innych, zwłaszcza tych granych Keithem Jarrettem pod szyldem "Kwartetu Europejskiego" (II poł. lat 70-tych) nie wahałem się ani chwili, gdy zadzwonił Malina z pytaniem czy wchodzę w koncert (270.00 zł). Nigdy wcześniej nie byłem na koncercie Jana Garbarka! To wyłączyło moją czujność, spowodowało, że zignorowałem info: "feat Trilok Gurtu", nie pogrzebałem w streamingu w poszukiwaniu ich wspólnych nagrań. Moja wina...
Koncert zaczął się z 10-cio minutowym poślizgiem. Panowie zaczęli od dość gładkiej kompozycji, aby potem rozpocząć coś, co mogę nazwać nie inaczej jak muzycznym eksperymentem. Brak wyraźnej linii melodycznej przywodził skojarzenia z "Warszawską Jesienią", ale taką mniejszą, w kameralnym wydaniu na kwartet :) Zgodnie z zasadami jazzowego koncertowania, każdy z muzyków miał mnóstwo przestrzeni do solowych popisów, którą skrzętnie wykorzystywał. W wytwarzaniu dźwięków różnych i różniastych przodował anonsowany w tytule koncertu hinduski perkusista Trilok Gurtu. Wydobywał dźwięki nie tylko z bardzo rozbudowanego zestawu perkusyjnego, ale także produkował dźwięki paszczowe, onomatopeiczne, natywne, rzec można ethno. Całość jego solo-wejść przywodziła mi na myśl płynący po Amazonce XIX-sto wieczny statek parowy, w którym z racji wieku, braku serwisu zaczyna stopniowo rozpadać się napęd. Wśród hałasującego, wirującego żelastwa, uwija się lekko szalony/nawiedzony mechanik, który memłając coś pod nosem stara się opanować nieuchronny rozpad maszynerii stukając, wiercąc, nitując odpadające elementy... (Być może to skojarzenie ma związek z właśnie ukończoną przez mnie lekturą książki "Pasażerowie. Ayahuasca i duchy Amazonii"). Pewna część publiczności uznała, że pomimo starań mechanika statek niechybnie zatonie. Nie chcieli być świadkami katastrofy. Wyszli...
Panowie dziękują publiczności za wytrzymałość i cierpliwość. Jan Garbarek zapakował swoje saxy tenorowy i sopranowy do teczki. Fajrant! |
Na koniec, na bis panowie zagrali miły dla ucha, ładny, melodyjny kawałek. Czyli coś, na co idąc na koncert liczyłem, czego oczekiwałem.
O takich koncertach, gdy się nie wie co powiedzieć zwykle mówi się "ciekawy", lub "interesujący". Dla mnie było to rozczarowanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz