piątek, 29 listopada 2024

"Święty Leonard z pól", aut. Marek Stokowski, PL 2025.02.21, książka

 "Święty Leonard z pól", aut. Marek Stokowski,  PL 2025.02.21, książka

Najnowsza książka Marka Stokowskiego będzie miała premierę 
w lutym 2025. Poniżej nota wydawnictwa.

Świat „Świętego Leonarda z pół” został zbudowany na granicy mitu
i bajki. 
Marek Stokowski, autor znany m.in. z powieści „Samo-loty”,
„Stroiciel lasu” czy wydanego w ubiegłym roku „Lotnicha” oraz humoresek
nagranych przez Zbigniewa Zamachowskiego i Adama Woronowicza, do
niedawna był kustoszem Muzeum Zamkowego w Malborku. 
W swojej
najnowszej książce nie ogranicza się jednak do realizmu magicznego
 i bohaterów – niewinnych czarodziejów odpornych na wszelkie choroby wieku.

W „Świętym Leonardzie” znalazło się miejsce także dla „rachunku krzywd”
(wątek przymusowego wcielania Polaków do armii hitlerowskiej podczas
II wojny światowej). Próżno jednak szukać tu rewizjonizmu – dla
Stokowskiego najważniejszy bowiem jest czytelnik i jego satysfakcja z lektury.

„Nie mam ambicji – mówi autor – żeby moja literatura otwierała nowe
przestrzenie kosmiczne. 
Wolę opowiadać historie, które mogą komuś uczynić
dzień lepszym”.


Natomiast autor pisze o swojej książce tak: 

Rzecz dzieje się całkowicie współcześnie, w okolicach opisanych wcześniej przez autora w powieściach „Stroiciel lasu”, „Kino krótkich filmów” i częściowo w „Lotnichu”, czyli w dolinie dolnej Wisły i w lasach na jej krawędzi.

 Bohaterem jest polski Don Kichot na rowerze, człowiek, który niemal codziennie wyprawia się w drogę, aby pomagać tym wszystkim, którzy są w jakiejś potrzebie. Ta powieść drogi złożona została z kolejnych wyraźnie filmowych scen, wypełnionych humorem a zarazem silnymi wzruszeniami. Jest to rzecz nieco zwariowana, a zarazem stojąca wyraźnie po stronie tradycyjnych wartości – przyjaźni i odpowiedzialności za innych.


„Święty Leonard z pól” jest z jednej strony osobliwym romansem rycerskim, a z drugiej – przewrotną, współczesną opowieścią hagiograficzną (choć tytułowy święty nie jest ideałem). Mogą się zatem zdarzać w tym świecie rzeczy pozornie niemożliwe.


Współczesna replika damki Kronan w wykonaniu marki Kross,
(foto rekin.com)
Cieszę się na nową książkę Marka Stokowskiego. Znakomitą wiadomością jest fakt wydania książki przez jedną z najbardziej prestiżowych oficyn wydawniczych w Polsce - PIW - Państwowy Instytut Wydawniczy! 

Bohatera - Leonarda już zaocznie polubiłem. Facet "jeździ maniakalnie na rowerze (szwedzka damka wojskowa Kronan). To taki Don Kichot na rowerze" - pisze autor, gdy starłem się dociec na jakim biku, z jaką intensywnością jeźdź Leo. Muszę jeszcze dopytać czy Leo preferuje jazdę w "obcisłym żeby mieć styl", czy jego Kronan posiada regulaminowe oświetlenie, a on chroni głowę kaskiem, jak na Don Kichota przystało :) 

(Tak, tak, widzę przecież, że na okładce mknie jakiś hipster na gravelu, w słomkowym kapeluszu, ale sądzę, że to autorska wizja Mariusza Stawarskiego, twórcy okładki) :)

Książkę już można zamawiać w kilku internetowych księgarniach np. >>>>> TU <<<<<


czwartek, 28 listopada 2024

Ikony Jazzu: Jan Garbarek feat. Trilok Gurtu, Filharmonia Narodowa, poniedziałek 2024.11.25 godz. 20:00, koncert

 Ikony Jazzu: Jan Garbarek feat. Trilok Gurtu, Filharmonia Narodowa, poniedziałek 2024.11.25 godz. 20:00, koncert

Od lewej: Rainer Bruninghaus - klawisze, Yuri
Daniel - bass, Jan Garbarek - saksofony, Triloku
Gurtu - perkusja
Jan Garbarek jest wielki! Do tego jest troszkę nasz, polski, bo wiadomo, tata Polak. Jednak Janek rzadko wpada do Polski, więc jeśli już tu jest to obowiązkiem każdego
szanującego się muzycznego fana jest być na jego koncercie. Wiedziony takim przesłaniem, mając w pamięci kawałki takie jak np. "In Praise of Dreams" (2004) (myślę, może naiwnie, że zna to każdy często nie wiedząc, że to Jan Garbarek; jeśli nie kojarzycie tego tytułu koniecznie odszukajcie w jakimś serwisie, np. (TU) odsłuchajcie; jest nieskończenie śliczny; cała płyta jest warta uwagi, ma ten sam tytuł) tudzież wiele innych, zwłaszcza tych granych Keithem Jarrettem pod szyldem "Kwartetu Europejskiego" (II poł. lat 70-tych) nie wahałem się ani chwili, gdy zadzwonił Malina z pytaniem czy wchodzę w koncert (270.00 zł). Nigdy wcześniej nie byłem na koncercie Jana Garbarka! To wyłączyło moją czujność, spowodowało, że zignorowałem info: "feat Trilok Gurtu", nie pogrzebałem w streamingu w poszukiwaniu ich wspólnych nagrań. Moja wina...

Koncert zaczął się z 10-cio minutowym poślizgiem. Panowie zaczęli od dość gładkiej kompozycji, aby potem rozpocząć coś, co mogę nazwać nie inaczej jak muzycznym eksperymentem. Brak wyraźnej linii melodycznej przywodził skojarzenia  z "Warszawską Jesienią", ale taką mniejszą, w kameralnym wydaniu na kwartet :) Zgodnie z zasadami jazzowego koncertowania, każdy z muzyków miał mnóstwo przestrzeni do solowych popisów, którą skrzętnie wykorzystywał. W wytwarzaniu dźwięków różnych i różniastych przodował anonsowany w tytule koncertu hinduski perkusista Trilok Gurtu. Wydobywał dźwięki nie tylko z bardzo rozbudowanego zestawu perkusyjnego, ale także produkował dźwięki paszczowe, onomatopeiczne, natywne, rzec można ethno. Całość jego solo-wejść przywodziła mi na myśl płynący po Amazonce XIX-sto wieczny statek parowy, w którym z racji wieku, braku serwisu zaczyna stopniowo rozpadać się napęd. Wśród hałasującego, wirującego żelastwa, uwija się lekko szalony/nawiedzony mechanik, który memłając coś pod nosem stara się opanować nieuchronny rozpad maszynerii stukając, wiercąc, nitując odpadające elementy... (Być może to skojarzenie ma związek z właśnie ukończoną przez mnie lekturą książki "Pasażerowie. Ayahuasca i duchy Amazonii"). Pewna część publiczności uznała, że pomimo starań mechanika statek niechybnie zatonie. Nie chcieli być świadkami katastrofy. Wyszli...

Panowie dziękują publiczności za wytrzymałość i cierpliwość.
Jan Garbarek zapakował swoje saxy tenorowy i sopranowy do 
teczki. Fajrant!
W czasie, gdy Trilok wyżywał się i szalał wśród swojego żelastwa reszta kapeli, łącznie z Janem Garbarkiem wycofywała się w głąb sceny, gdzie siedząc na krzesełkach cierpliwe czekali na aż perkusista się zmęczy. To trwało dłuższą chwilę, a gdy wreszcie Trilok oznajmiał "no dobra, bedzie", zespół wracał, by kontynuować eksperyment. Klasą dla siebie był klawiszowiec Rainer Bruninghaus, który zasiadając w półmroku na tyłach sceny zakładał potężne słuchawki. Nie mam pojęcia czy były to chroniące słuch słuchawki bhp, czy słuchawki bluetooth. Niezależnie od typu wyraźnie szukał relaksu :)

Na koniec, na bis panowie zagrali miły dla ucha, ładny, melodyjny kawałek. Czyli coś, na co idąc na koncert liczyłem, czego oczekiwałem.

O takich koncertach, gdy się nie wie co powiedzieć zwykle mówi się "ciekawy", lub "interesujący". Dla mnie było to rozczarowanie.

poniedziałek, 25 listopada 2024

Leszek Kułakowski Quintet - Jubileusz XXX-lecia zespołu, wtorek 2024.11.19, PROM Kultury, koncert

 Leszek Kułakowski Quintet - Jubileusz XXX-lecia zespołu, wtorek 2024.11.19, PROM Kultury, koncert



Leszek Kułakowski
(foto net)
Dobrze jest mieć blisko miejsca zamieszkania miejsce takie jak PROM Kultury. Staram się w miarę regularnie sprawdzać repertuar PROMu i praktycznie zawsze znajduję tam coś ciekawego, wartego ruszenia się z domu. Całkiem niedawno był to koncert amerykańskiej kapeli Deltaphonic (TU), a dosłownie kilka dni później jubileuszowy koncert Leszek Kułakowski Quintet. W tym przypadku naszą (moich kolegów i moją) uwagę zwrócił na tę imprezę Tomek, który zadał sobie trud odszukania dokonań Leszka Kułakowskiego w serwisach streamingowych i zarekomendowania nam koncertu. 

PROM - kameralna estrada tuż
przed koncertem.
(foto Tomek)

Quintet Leszka Kułakowskiego jest zespołem jazzowym, którego lider jest nie tylko muzykiem, ale także wykładowcą w klasie kompozycji, muzycznym teoretykiem oraz aranżerem. Biję się w piersi! Nigdy wcześniej nie słyszałem jego muzyki, nie wiedziałem o jego istnieniu. A tu proszę, jubileusz XXX-lecia... Ochoczo wyraziłem chęć kupienia biletu (30.00 zł), aby w deszczowy wtorkowy wieczór zasiąść na widowni, posłuchać co Leszek wraz z kolegami ma do zagrania. Z PROMowej fiszki anonsującej wydarzenie wynikało, że Leszek Kułakowski nagrał kilkanaście autorskich płyt, a przez sygnowany jego nazwiskiem quintet przewinęli się znani nawet mnie muzycy jazzowi, a gościnnie występowały takie znakomitości jak np. Zbigniew Namysłowski, czy Jan "Ptaszyn" Wróblewski.

Leszek Kułakowski Quintet w komplecie, od lewej:
Piotr Kułakowski - kontrabas, Leszek Kułakowski - fortepian,
Piotr Szlempo - trąbka, Szymon Kowalik - saksofony,
Tomasz Sowiński - perkusja.
Było warto! Półtorej godziny grania minęło w oka mgnieniu. Lider kapeli okazał się być nie tylko znakomitym pianistą, muzykiem-kompozytorem, ale także dowcipnym konferansjerem i autorem intrygujących tytułów swoich kompozycji. "Wstawiłem na FB zdjęcie swojego kotka i nikt nie zareagował" - to tylko jeden z wielu przykładów autorskiej wyobraźni Leszka Kułakowskiego. W trakcie konferansjerki opowiadał, że z racji pracy z młodymi ludźmi jest na bieżąco z najnowszymi trendami i modami, zwłaszcza tymi odnoszącymi się do warstwy słowotwórczej. Wyznał, że śledzi konkursy na "młodzieżowe słowo roku", co z kolei inspiruje go do używania słów-zwycięzców w tytułach swoich kompozycji. Więcej o Leszku Kułakowskim i jego muzyce można przeczytać na jego stronie (TU), a wypowiedzi fachowców oraz ścieżka jego muzycznej kariery powinny skutecznie zachęcić lubiących muzykę do posłuchania jego dokonań. Nie zamierzam podejmować próby opisania muzyki Leszka Kułakowskiego. Bardzo fachowo i precyzyjnie z użyciem profesjonalnej nomenklatury robią to zawodowcy na wskazanej wyżej stronie. Dla tych którzy zaglądają na "prostozjeziora" być może wystraczająca będzie moja rekomendacja. Dla pełnego obrazu dodam, że słuchanie każdej praktycznie muzyki najlepiej smakuje "na żywo". Koncertowy jazz z racji swojej złożoności i wpisanej w gatunek potężnej przestrzeni improwizacyjnej nigdy nie smakuje tak samo. Szkielet kompozycji będący wynikiem fascynacji muzycznych kompozytora, jego kreatywności, smaku, doświadczenia jest bazą do wariacji, gdzie każdy z muzyków dostaje możliwość włączenia się w niepowtarzalny proces twórczy, który w koncertowym wydaniu nigdy nie brzmi tak samo. Przyjemnością jest nie tylko słuchanie, ale także obserwowanie muzyków, którzy grając zwykle bez zapisów nutowych wykonują różne muzyczne ekwilibrystyki i wygibasy, aby w tajemniczy sposób wrócić (zwykle) zgodnie do tematu głównego, a po chwili ponownie odlecieć dając się unieść nastrojowi chwili wspieranemu energią widowni. I to właśnie jest powodem dla którego niełatwej muzyki Leszka Kułakowskiego w wydaniu koncertowym mogę słuchać z przyjemnością przez 1,5h. W przypadku słuchania z płyt cierpliwości wystarcza mi zwykle na dwa, trzy utwory :)  Jazz! W tym roku listopad mam koncertowy. Dzisiaj (poniedziałek) idę na koncert Jana Garbarka do Filharmonii.... :) a wczoraj byłem na koncercie Darii ze Śląska w Trójce :)

piątek, 15 listopada 2024

Deltaphonic, PROM Kultury, czwartek 2024.11.14, godz. 19:00, koncert

 Deltaphonic, PROM Kultury, czwartek 2024.11.14, godz. 19:00, koncert

W kapeluszu Andrew T. Weekes – śpiew, bas;
po prawej Paul Provosty – gitara;
po lewej Logan Sellers – gitara slide;
a ten czarny to Trenton O’Neal – perkusja.
(foto net.)
Przeglądając program "PROMUu" na listopad przeczytałem:

"Deltaphonic - jeden z zespołów, które tworzą własny gatunek – rock and roll zmieszany z nowoorleańskim funkiem, soulem i bluesem w stylu Mississippi Hill Country. Początkowo założony na słynnej ulicy Frenchmen w Nowym Orleanie w 2015 roku, zespół Deltaphonic umocnił swój obecny skład w 2020 roku po wydaniu trzeciego albumu, „The Funk, the Soul & the Holy Groove”. Indywidualnego stylu nadaje grupie unikalna estetyka piosenkopisarska lidera zespołu Andrew T. Weekesa, którego w tworzeniu unikalnego brzmienia zespołu wspierają: czarodziej gitary Paul Provosty, perkusista Trenton O’Neal  i gitarzysta slide Logan Sellers. Najnowsze wydawnictwo zespołu, „Maracuyero”, ukazało się 9 grudnia 2022 roku. Obecnie zespół pracuje nad czwartym albumem".

Nieduża sala, niewielka estrada, muzycy na wyciągnięcie
ręki. Patrzenie/słuchanie w tak komfortowych, nieomal
klubowych warunkach powoduje, że z niechęcią myślę
o halowych, stadionowych koncertach.

Zanim kupiłem bilety (40 zł) znalazłem Deltaphonic na spotify. Odsłuchałem kilka kawałków, sprawdziłem co i ile wydali, czy i na ile są słuchani (na około 100 tys/m-c) . Trzy wydane albumy to spory dorobek. To co


Na koniec zagrali solidny set składający
się z 3-4 kawałków. Gorące,
zasłużone brawa i w drogę. Dzisiaj grają
w Częstochowie

usłyszałem i przeczytałem było wystarczająco przekonywujące, abym rozstał się z czerdziestoma złotymi. Czy było warto?  
Było! To co grają rzeczywiście nie jest czystym blues-rockiem. Wyraźnie słyszałem w niektórych kawałkach funkowe brzmienia, ale kołys w większości był bluesowo-rockowy. Półtoragodzinny koncert to popis znakomitej jakości profesjonalizmu prezentowanego przez wszystkich muzyków. Publiczność łącznie ze mną dostała to czego oczekuje się od takich kapel, grających taką muzykę: w większości własne, oryginalne kompozycje, dużą dawkę energii, świetne gitarowe granie na wirtuozerskim poziomie ze znakomitymi momentami "dialogów" i "pojedynków" gitarowych. Deltaphonic jest w trasie po Polsce praktycznie do końca listopada. Jeśli będą w Waszej okolicy warto jest wpaść, posłuchać ich muzyki live. Zastanawia mnie tajemnica niskiej ceny biletu. To już kolejny, trzeci koncert w "PROMie" amerykańskiej kapeli z ceną 40 zł. Nie mam pojęcia ile kosztują bilety w innych polskich lokalizacjach. Zakładam, że podobnie. W moim przekonaniu to znakomity stosunek jakość/cena, o jaką dzisiaj bardzo trudno. Po koncercie publiczność mogła kupić koszulki i winyle Deltaphonic. Płyty cd zostały wykupione na poprzednich koncertach i raczej już nie będą dostępne na polskiej trasie zespołu. 30 listopada Deltaphonic będzie już u siebie, w Nowym Orleanie.  
 

poniedziałek, 11 listopada 2024

Tu jest Polska! Marsz Niepodległości 2024, 2024.11.11

 Tu jest Polska! Marsz Niepodległości 2024, 2024.11.11

Marsz Niepodległości 2024,11.11 godz. 14:50.
Początek Marszu (nie front). Wysokość stacji
Warszawa-Śródmieście. Front już idzie, my stoimy. Z lewej strony
Ronda Dmowskiego (od ul. Marszałkowskiej) wlewa się do głównego
 nurtu marszu idącego wzdłuż Al. Jerozolimskich uformowany na
 Marszałkowskiej potężny dopływ uczestników Marszu.
Media informują o rekordowej frekwencji,
szacując ilość uczestników na 250 tys. Nie jestem w stanie
 zweryfikować tej liczby. Wiem jednak z całą pewnością, ze
w porównaniu z marszami z lat ubiegłych był tam co najmniej
 dwóch maszerujących więcej.
 To byłem ja!  :)
(Ten drugi to Jarosław Kaczyński :))

Rondo Dmowskiego godz. 15:46

Muzeum Narodowe godz. 16:19
Tzw. "miasto Warszawa" podaje, że w marszu według ich statystyk
wzięło udział 90 tys. uczestników. Zakładając, że jedna i druga 
strona ma skłonność do: miasto zaniżania, org zawyżania liczby
uczestników, przyjęcie, że w Marszu wzięło udział około 200 tys.
polskich patriotów będzie najbliższe prawdy :)
To była potężna, liczna, spokojna demonstracja!

środa, 6 listopada 2024

Kisling. Lśnienie Montparnasse'u. Villa La Fleur, czwartek 2024.10.31, wystawa

 Kisling. Lśnienie Montparnasse'u. Villa La Fleur, czwartek 2024.10.31, wystawa

Plakat  (net).
Świat pędzi. Ty nie musisz. Jednym z warunków gwarantujących sukuteczność wyłączenia sie ze szczurzego wyścigu jest znalezienie odpowiedniego miejsca-azylu, hamowni, gdzie zaciskasz, lub depczesz hamulce, zwalniasz... Ty i czas...

Nie trzeba być koneserem, znawcą sztuki, żeby wizyta w Villi La Fleur była była czystą przyjemnością. Obcowanie ze sztuka przez duże "S" to przeniesienie się w inną rzeczywistość, spowolnienie, relaks. Duże "S" odnosi się nie tylko do obrazów, rysunków, rzeźb, ale także ze smakiem urządzonych wnętrz, stylowego ich wyposażenia. Magnesem przyciągającym publiczność do Villi La Fleur są przede wszystkim monograficzne, specjalne ekspozycje poświęcone konkretnej postaci reprezentującej Ecole de Paris. Te wystawy mają miejsce na poziomie -1 w większej willi, tej która w której jest wejście i kasa. Byłem tutaj 2x na wystawach Tamary Łempickiej i Mojżesza Kislinga. Na zwiedzanie wystawy dedykowanej trzeba zarezerwować 2-3h. (Warto jest poświęcić 10 zł extra i kupić bilet wraz z przewodnikiem). Ale spokojne obejrzenie całości ekspozycji, także tej znajdującej się w mniejszym budynku ulokowanym w głębi parku wymaga znacznie więcej czasu.

Jeden z przykładów umeblowania willi nr 2. Na boku fotela
widoczne jest logo w postaci stylizowanej litery "M". Właściciel
Villi La Fleur większość mebli w stylu art deco kupił 
w Marrakeszu. Jakiś czas temu jeden z hoteli wyprzedawał, 
"stare" meble. Nie mam pojęcia czy fotele są wygodne, 
jest prośba aby nie siadać, ale wyglądają znakomicie. Ponoć
meble nie były zbyt drogie o ile kupiło się hurtem jeden, dwa
kontenery...
Nieprzypadkowo na odwiedzenie wystawy poświęconej malarstwu Mojżesza Kislinga wybrałem czwartek 31.10. Dzień powszedni, tuż przed 1szym Listopada w pewnym stopniu gwarantował mniejszą ilość zwiedzających, ciszę i spokój. Kupiłem via-net bilet "z przewodnikiem" i taką formę zwiedzania mogę odpowiedzialnie rekomendować. To tylko 10 zł więcej niż bilet bez przewodnika. Wiedza, którą dysponuje przewodnik, którą dzieli się ze zwiedzającymi jest warta znacznie więcej. 

Takich mebli, z takich materiałów już się nie produkuje.
Warto nacieszyć oko tymi kształtami, tą jakością, tworzącymi
harmonijną jedność z wystawianymi obrazami i rzeźbami.
Początek zwiedzania typowy: informacje gdzie się urodził M. Kisling, w jakiej rodzinie itp. Dodatkowa informacja była wstrząsająca. Ulica Krakowska (tak w Krakowie:)) na której urodził sie M. Kisling dała nazwę Suchej Kiełbasie Krakowskiej, którą masarnia ulokowana na tej właśnie ulicy zawojowała USA! Przewodnik podał nr kamienicy, bodaj 52, w której urodził się M. Kisling. Numeru domu, w którym urodziła się Sucha Kiełbasa Krakowska nie znał. Przestałem dociekać, chociaż cisnęło mi się na usta kolejne pytanie o proweniencję kiełbasy podwawelskiej... I nie ma się co dziwić. Ostatecznie, przynajmniej do tej pory częstszy i bliższy kontakt miałem z wędliną niż z malarstwem Kislinga...

Martwa natura z rybami (1935). Modelki. poza węgorkiem
wyglądają na zmęczone, zniechęcone i jakby ciut śnięte.
Na wystawie zgromadzono ponad 150 różnych prac artysty, a wystawa uważana jest za największą prezentację twórczości Mojżesza Kislinga jaka kiedykolwiek miała miejsce w Polsce. Obrazy, zdjęcia szkice pochodzą z kolekcji polskich i zagranicznych, państwowych i prywatnych, w tym, także należących do właściciela Galerii Villa La Fleur (47). Całość wystawy osadzona jest w kontekście historycznym na tle zdjęć dokumentujących, oddających klimat epoki i miejsca, gdzie błyszczał talent M. Kislinga. Dla tych, którzy znają nawet pobieżnie życiorys Amedeo Modiglianiego nie będzie zaskoczeniem, że M. Kisling był bratem-łatą Modiego. M. Kisling w odróżnieniu od Modiego odniósł sukces za życia stając się dla Amedeo jednym ze źródeł finasowania, często mimowolnym dostwacą farb, pędzli, a nawet obrazów, które Modi zamalowywał, żeby umieścić na nich swoje. Dodatkowym samczkiem wystawy jest emisja archiwalnego filmu z pojedynku na szable pomiędzy M. Kislingiem a innym malarzem Leopoldem Gottliebem. Zdaniem Przewodnika nie zachowała sie informacja na temat przyczyn pojedynku. Bronią pierwotnie były pistolety. Potem blisko godzinne fechtowanie, które wyglądało na celebrycką ustawkę (na miejscu pojedynku była kamera i mnóstwo dziennikarzy; pojedynki były zakazane przez francuskie władze) przyniosło sławę obu panom malarzom. Nie wiem jakie były ustalenia sekundantów odnośnie warunków, ale pierwszą i kolejną ranę odniósł M. Kisling. Zakładając, że nie był to pojedynek na "śmierć i życie", przegrał M. Kisling.
Ewa Rubinstein (1942) Kisling namalował ten portret
w USA. gdy Ewa miała 9 lat. 29.10. 2024 Pani Ewa
była gościem w Villi La Fleur osobiście opowiadała
o namalowanym 82 lata wcześniej obrazie.

Malarstwo M. Kislinga robi wrażenie! Igromna ilość zgromadzonych obrazów pozwala śledzić jego rozwój, podziwiać znakomite portrety, pejzaże, martwe natury. M. Kisling przjaźnił się także z Pablo Picasso, jednak nie podążył za kubistycznym pomysłem Picassa. W portretach zwłaszcza widoczny jest cień stylu/maniery Modiglianiego: wydłużone szyje, oczy wycięte w migdał. Być może te powiększone, migdałowe oczy powodują, że obrazy M. Kislinga cieszą się dużym zainteresowaniem w Japonii. Pierwowzór postaci z mangi? Przewodnik podał, że na aukcjach obrazy Kislinga w końcowej fazie licytowane są głównie przez Japończyków oraz Polaków...

Runda z Przewodnikiem trwała około 1h20min. Potem runda samotna, a na koniec spacer do mniejszego budynku. Chciałem sobie odświeżyć zapamiętane nie tylko zebrane tam obrazy, ale także znakomite meble, wyposażenie, lampy, zegary, bibeloty, wszystko w stylu art deco. Zapewniam! Można tam spędzić dowolną ilość czasu. Dlatego jadąc do Villi La Fleur nie należy wyznaczać sobie ram czasowych. Trzeba pojechać tak wcześnie jak się da, wyjść po dogłębnym nasyceniu się urodą obrazów, wnętrz, mebli, architektury.

Ingrid (1932)

Przy wejściu, w kasie czeka na odwiedzających sporo książek, albumów, plakatów i gadgetów. Lubię mieć pamiątkę z takich wypraw. Podobnie jak w przypadku monograficznej wystawy dedykowanej Tamarze Łempickiej, kupiłem (właściwie zamówiłem, w dniu zwiedzania był niedostępny) album poświęcony wystawie M. Kislinga oraz magnes z reprodukcją obrazu "Ingrid". Magnes umieściłem na drzwiach lodówki. Teraz, ilekroć sięgam po Suchą Krakowską patrzę w oczy "Ingrid" Mojżesza Kislinga. Wyrównują się proporcje w konsumowaniu sztuki i kiełbasy... Zdrowa równowaga :) 


UWAGA!

Wystawa jest otwarta do 2025.01.30. Czynna w czwartki, soboty, niedziele w godz. 10:00 - 18:00. Wystawa jest dostępna TYLKO DLA OSÓB SAMODZIELNIE PORUSZAJĄCYCH SIĘ PO SCHODACH.




poniedziałek, 4 listopada 2024

Jesień 2024. Pierwszy mroźny poranek, niedziela 2024.11.03, rowerowe

 Jesień 2024. Pierwszy mroźny poranek, niedziela 2024.11.03, rowerowe

Rześki, niedzielny poranek. Godz. 8:15, temperatura około -1 st. Trawy podeschniętego, lokalnego
bagienka dotknął pierwszy tej jesieni przymrozek. I chociaż prognozy są optymistyczne, czyli 
w najbliższej perspektywie brak tęgich mrozów i opadów śniegu, to jednak pora pomyśleć 
o zimowym rowerowym kubraczku i cieplejszych rękawicach.

 
Pamiętacie Misie Gumisie? Mam podejrzenie, że niezwykłe moce i umiejętności, którymi te
rozkoszne, figlarne istoty były obdarzone nie brały się wcale z destylatu przefermentowanych 
gumi-jagód...