czwartek, 7 listopada 2013

Krysztof Ścierański, live koncert, Jazzarium Cafe, sobota 2013.10.26

Krysztof Ścierański, live koncert, Jazzarium Cafe, sobota 2013.10.26

To było ciekawe doświadczenie. Tydzien wcześniej Joe Bonamassa, a zaraz po nim jeden z najlepszych polskich gitarzstow basowych - Krzysztof Scieranski. Sala Kongresowa wypelniona nieomal w 100% i malutka, kameralna scena w niewiele większym od sceny lokalu Jazzarium Cafe.
Joe B. ze swoja kapela, K. Scieranski solo. Inne style i estetyka, inne pokolenie, wiec inne doświadczenia, a to co wspólnego to ten instrument i ponadprzeciętne umiejetnosci.
Ale od początku.
Bo wlasnie już na początku niezle się wkurzylem kiedy parkując na wąskiej Wilczej tuz przed Poznanska starając się "schować" tyl swojego dość długiego samochodu najechalem przednim zderzakiem na b. wysoki krawężnik. Korekta najazdu skonczyla się wyrwaniemm części zderzaka, co oczywiście nie nastroilo mnie zbyt radośnie. Natychmiast przypomniałem sobie czasy, kiedy jezdzac Polonezem moglem bez problemu niczym Eliot Ness wjechać w dowolna przeszkodę bez szkody dla pancernego zderzaka Poloneza. Teraz plastikowe zderzaki nie dość, ze kruche i lamliwe to jeszcze maja wielkość polowy samochodu i tyle mniej więcej kosztują. Cale szczęście, ze było cieplo, wiec nie urwałem wszystkich zatrzaskow/zaczepow i następnego dnia przy pomocy kolegi Krzycha udało się wsunąć zwisajaca czesc zderzaka na miejsce.
Krzysztof lubi sobie
pogadać z dydaktycznym
przechylem, co na tak
kameralnym koncercie nie
razi, jest wręcz fajne.
Tak wiec wkurzony na około 1h przed koncertem wszedłem do Jazzarium Cafe, gdzie Krzysztof Scieranski rozgrzewal pazury i sprzet przed koncertem. Wymienilismy przyjzane "SieMA", zasiadłem i czekając na Maline z rodzina przygladalem się spiętrzonej na estradce elektronice. Dla K. Scieranskiego zostało niewiele miejsca, ale grzejąc sie poruszal sie w miare pewnie w mocno ograniczonej przestrzeni.
Powoli sciagala publiczność. Znaczna jej czesc okazala sie być bliższymi/dalszymi znajomymi artysty. Na sali był nawet lekarz Krzysztofa (podobnie jak u J. Bonamassy).
Jeszcze jedna para rak,
może nawet dodatkowa
para nog i gra gitara;
a tak tyle roboty, ze
na granie mało czasu.

 
Pare minut po 21:00 zaczal sie koncert. Krzysztof był mocno zarobiony starajac sie panować nad zgromadzona na scenie elektronika. Nagrywal i nakladal kolejne loopy, po to by "na nich" grac kolejne utwory/linie melodyczne uzywajac do tego celu glownie 2-funkcyjnej gitary-syntezatora. Wszystko oczywiście live. Odnosilem wrazenie, ze obsluga elektroniki pochlania artyste w tak dużym stopniu, ze miast uwolnić myśli i dac upust swoim stricte muzycznym mozliwosciom, był w większym stopniu zajęty naciskaniem guzikow niż samym graniem. Miałem wręcz odczucie, ze nie do końca panuje nad tymi wszystkimi zabawkami, które go osaczaly, swiecily, migaly, rozpraszaly.
"Zmazalo mi sie" - powiedział Krzysztof w trakcie budowania jednego z utworow, ale szybciutko dogral sobie "zmazana" pętelkę i pojechal dalej.
Jak już wreszcie
ogarnie te przelaczniki,
suwaki i inne guziki robi
to co robi najlepiej - gra.

 
Po przerwie koncert nabral rumiencow. Krzysztof opowiadal o kulisach powstania niektórych utworow, (ciekawa opowieść o utworze "Cialo" G. Ciechowskiego; K. Scieranski jako muzyk sesyjny uczestniczyl w nagraniu kilku plyt G. Ciewchowskiego) prezentowal rozne techniki gry, przywolywal historie swoich gitar, zwłaszcza Fendera z 1969 roku, który w tamtym czasie kosztowal tyle co polowa sporego mieszkania w Krakowie.
Ta srodkowa czesc koncertu była moim zdaniem najlepsza. Potem artysta oglosil koniec swojego występu i..... wyszedł z kawiarni. Publiczność domagala sie bisow, wiec wrocil i gral dalej. Miałem wrazenie, ze nie miał przygotowanego repertuaru na tak długie muzykowanie i momentami (moim zdaniem oczywiście) robilo sie nudnawo i smetnie. Defintywny koniec nastapil około 24:00.

Poszedlem na koncert bo pamiętam Krzysztofa Scieranskiego z okresu kiedy gral ze "String Connection" (niedawno, dzięki refleksowi Maliny, 3-4 lata temu bylismy na koncercie reaktywowanej kapeli w "Fabryce Trzciny") i z koncertu Walk Away w "Akwarium" wiele lat temu (chociaż tutaj nie jestem pewien jego obecności; z pewnoscia był tam jego brat Paweł, także gitarzysta).
Jazz-rockowe klimaty, mocne granie z duza przestrzenia/swoboda dla każdego z muzykow oraz to co bardzo lubie w takim graniu - interakcja, wzajemne stymulowanie sie, uzupełnianie, nakręcanie, na to liczyłem (w pewnym stopniu), tego oczekiwałem. Oczywiście miałem swiadomosc, ze ide na solo-koncert, ale chciałem slyszec więcej gitary, mniej synezatorow. Ta (syntezartorowa) strefa uzycia gitary jest skutecznie (dla mnie) wypelniona przez Pata Metheny, którego od czasu "Offramp" słucham w dużych ilościach, jestem praktycznie na każdym jego koncercie w PL, ale nie jest to równoznaczne, ze lubie i akceptuje wszystko co robi. Projekt/plyta/koncert "Orchestrion", formalnie ciekawy, nie przemowil do mnie. K. Scierański z uzglednieniem proporcji udal sie w tym wlasnie kierunku, a ten, jak już napisałem niezbyt mnie rusza.

Gitary Krzysztofa Ścierańskiego.
Fender (1969r) z prawej należał do
Mariana Pawlika z Dżambli. Kiedy
muzyk postanowil sie ozenic i trzeba
było kupic mieszkanie, on sprzedal
Fendera, oni - rodzice wybranki dorzucili
II polowe i starczylo na mieszkanie!
Takie wówczas były relacje cen!
(opowiedziane przez K. Scierańskego)
To tyko jedna z fajnych historii/wtrętów,
które usłyszeliśmy w trakcie koncertu.
Swoja droga to fantastyczne, ze wiosełko
trafilo do tak klasowego gitarzysty jakim
jest Krzsztof!
 
Wiele lat temu mielismy artyste, który zdecydowal sie na solo-występy. Czesław Niemen, gdzies od poziomu "Katharsis", czyli II pol. lat 70-tych uzbroil sie w wieze elektroniki i w jej towarzystwie rozpoczal koncertowanie w PL. Publicznosc z zainteresowaniem i uwaga wsluchiwala sie pierwszy utwor, drugi tez przechodzil, ale przy trzecim z widowni dalo sie slyszec ponaglające: "Czesiek dawaj, ..urwa, dawaj!". (Byłem, widziałem, sluchalem, nie krzyczałem). Publicznosc chciała show, a co to za show: facet stojący za wieżą elektroniki oświetlony punktowym reflektorem, wydający dzwieki z siebie i roznych moogow, czy innych klawiszy. Jeśli jeszcze uwzgledni sie możliwości owczesnej elektroniki - nudy na pudy. Poza wszytkim był w tym dodatkowy aspekt - ryzko. Otoz Pan Czesław jezdzil z ta wieza po kraju i szybko sie okazało, ze zachodni sprzet niezbyt chętnie znosi wahania napięcia w polskiej sieci. Nie dość, ze sinusoida pradu przemiennego miast łagodnej, falowej postaci miała charakterystke, zęby pily tarczowej, która skutecznie rżła te Cześkowe moogi, to jeszcze napiecie daleko odbiegalo od deklarowanego 220V.... Dzieki temu miałem przyjemność scisniecia prawicy z Panem Czeslawem (a łape miał jak podolski złodziej stope), który szukając odpowiedniego stabilizatora napięcia odwiedzil targowe stoisko firmy w której wówczas pracowałem (DHN), a potem wpadl do mnie by kupic (kupil) ow stabilizator.
Wracajac do koncertu Krzysztofa Ścierańskiego miałem wrazenie, ze Krzysztof, który był w W-wie na tzw. "warsztatach" zadzwonil do M. Adamiaka z info: "jestem w W-wie, może zorganiazujesz mi jakies granko?".
Może dlatego koncert (w moim odczuciu oczywiście) był nierówny, porywający tylko w srodkowej części?
Może na moim odbiorze zwazyl fakt, ze nie znam aktualnych dokonan Krzysztofa Ścierańskiego?
Może chcialem uslyszec to co chciałem, a dostałem j/w i lekko sie rozczarowałem?
Może to ten cholerny zderzak...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz