sobota, 9 kwietnia 2016

"Kto się boi Virginii Woolf?", aut. Edward Albee, Teatr Polonia, piatek 2016.04.08, sztuka

"Kto się boi Virginii Woolf?", aut. Edward Albee, Teatr Polonia, piatek 2016.04.08, sztuka

Dolecialo do mnie z mediów ("Rzepa"?), ze dobre, w nowym tłumaczeniu, ze warto. Siadlem do netu, i z ponadmiesięcznym wyprzedzenim kupiłem bilety (chciałem dobre mniejsca, na wcześniejsze terminy były dostępne, ale daleko od sceny) i wczoraj wreszcie nastapil ten dzien. Dzien odswiezenia sobie klasycznego już chyba tekstu, który jest grany z powodzenim od kilkudzisieciu lat na scenach teatrow całego swiata.
Pierwszy raz widzielm go około 30 lat temu w teatrze, który miescil się na terenie fabryki Norblina, a nazywal się bodaj Teatr Prezentacje. Pamietm dobrze Romana Wilhelmiego, znakomitego w roli pana domu.
Oczywiście nie pamiętam tekstu, wiec nie mogę go porownac  z tym z nowego przekładu, który miał być nowa wartoscia i jakoscia w nowej wersji, tej z desek Teatru Polonia. Jeśli były/sa jakies roznice to wydaje mi się, ze poszly w kierunku wulgaryzmów, większej ostrości, doslownosci wypowiadanych kwestii. Czy robi to dobrze sztuce?
Nie sądzę.
Otoz nadmierna doslownosc, brutalność jezyka jest moim zdaniem zbedna. Oczywiście można slowo "fuck" (nie znam tekstu w oryginale, ale domniemam, ze pojawia się tam często) przetlumaczyc na kilka sposobow (jezyk polski jest nie tylko pod tym względem dość bogaty), ale upieranie się przy "p...dole", które pojawia się "n" razy jest przegięciem, które nie wszystkim widzom odpowiada jako zbyt brutalne, rynsztokowe. "Pieprzyć" jest wlasciwym ekwiwalentem i po jednokrotnym "ciężkim" uzyciu "fuck" można gładko przejść na "pieprzenie" jako akceptowalne dla zdecydowanej większości. Co wiecej nadmiar przeklenstw zaburza odbior granych postaci redukując w dużej mierze zwłaszcza postac pani domu do pijanego, wulgarnego zera.  Może się czepiam, ale jeśli dla mnie był to zgrzyt, to mysle, ze był nim dla 50% widowni Teatru Polonia.
Dobra. Koniec dywagacji o kwestiach językowych.
Na temat wartości samego tekstu, jego wagi, aktulanosci itd. pewnie zapisano terabajty liter. Nie będę się wysilal. To zwyczajnie trzeba znac. Może być film z E. Taylor i R. Burtonem, może być spektakl w T. Polonia. Nieistotne. Temat, sposób jego podania daje do myslenia. Krzywe (daj boze każdemu, żeby było krzywe!) zwierciadlo, w którym możemy się przejrzeć patrząc na zmagania dwóch par na deskach sceny kaze zrobić rachunek sumienia. To jak film "Dzikie historie" (kto nie widział - warto!). Odnajdujemy samych siebie i jest do smiechu, ale gorzkiego.
Nie jestem przekonany, czy owacja na stojąco była adekwatna do tego co daja nam aktorzy w "Kto się boi....". O ile "stara para" jest OK, to "para młoda" dla mnie - taka sobie.  Chyba znow się czepiam, ale standing ovation była kiedyś zarezerwowana dla rzeczy wybitnych. Teraz staje się jakby norma. W tym konkretnym przypadku uważam, ze była przesadą.
Dobrze zagrana rzecz, ale do oklaskiwania na siedząco.
W każdym razie warto pójść odświeżyć sobie/obejrzeć pierwszy raz.
Rzecz ponadczasowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz