czwartek, 5 grudnia 2024

"Pasażerowie. Ayahuasca i duchy Amazonii", aut. Mateusz Marczewski, PL 2024, książka

"Pasażerowie. Ayahuasca i duchy Amazonii", aut. Mateusz Marczewski, PL 2024, książka 

Usłyszałem w radiu strzęp wywiadu z autorem książki. To co mówił było na tyle ciekawe, że niezwłocznie zamówiłem egzemplarz w net-księgarni (potem okazało się, że pomimo nieodległej premiery w sierpniu 2024, książka jest dostępna w lokalnej bibliotece) i zabrałem się do lektury. Mój entuzjazm dość szybko opadł. Wywiad był ciekawszy niż sama książka. Wynika to pewnie z patchworkowej narracji kojarzącej elementy osobistych refleksji nad naturą człowieka, jego duchowością, z reportażem, opisami psychodelicznych odlotów i zapisów typowych dla podróżniczego dziennika. Wrażenie pewnego, ale nie wątpię zamierzonego narracyjnego chaosu potęguje nielinearna chronologia. Jednym słowem czytając troszkę się męczyłem, ale brnąłem dalej w lekturę, gdyż opisywane przez autora doświadczenia z konsumpcją tytułowej ayahuaski przywołały w mojej pamięci wspomnienie b. dawnego programu TV, którego przesłaniem była (chyba) prezentacja osób "cudownie" ocalonych. Dwóch młodych, obecnych w studio TV ludzi opowiadało o zejściu do b. głębokiej sztolni/studni prowadzącej do jednego z systemów bunkrów lub jaskiń w południowej Polsce. Szybko okazało się, że nie są w stanie samodzielnie wyjść na powierzchnię. Utknęli pod ziemią na głębokości kilkunastu metrów, gdzie temperatura powietrza miała stały wymiar około plus 6-7 st. C. Byli lekko ubrani. Skromny zapas żywności w postaci tabliczki czekolady szybko się skończył. Oni, zmarznięci,  w kompletnej ciemności, wtuleni w siebie, aby ograniczyć utratę ciepła, osłabieni wcześniejszymi próbami wyjścia, tkwili w bezruchu czekając na ratunek. Przezornie, w wynajętej kwaterze zostawili notkę z informacją o kierunku swojej wyprawy. Po ścianie poziomego korytarza, w którym siedzieli spływał wątły strumyk wody. Wierzyli, że dzięki dostępowi do wody dotrwają do momentu, kiedy ekipa kierowana wskazówkami z notatki wydobędzie ich z opresji. Po kilku dniach (nie pamiętam ilu) zostali uratowani. Prowadzący program spytał ich jak sobie radzili z ciemnością, chłodem, głodem. Oni nadal wyglądając na lekko oszołomionych zgodnie stwierdzili, że początek był trudny, ale potem było wspaniale... Opowiadali o niezwykłych zjawach wynurzających się z głębin czarnego korytarza, o głosach z którymi prowadzili rozmowy, o kolorach, dźwiękach wypełniających korytarz, o wyświetlanych przez ich mózgi fatamorganach, cudownych obrazach innych światów, zdarzeń, istot...   Publiczności zgromadzonej w studio opadły szczęki, prowadzący oniemiał i w celu powrotu na ziemię zadał pytanie, czy byli wobec tego zadowoleni, że zostali odnalezieni, uratowani. Młodzieńcy na to, że generalnie tak, ale właściwie, to chętnie by tam wrócili...

Podobne odloty są udziałem tytułowych "pasażerów" - normalsów, którzy za spore pieniądze udają się do Amazonii, aby tam opłacony przez nich lokalny szaman odnalazł w "zielonym piekle" właściwy gatunek liany, przygotował z niej wywar, podał do picia. Wkrótce, przy wtórze jego zaśpiewów, zaklęć w głowach "pasażerów" pojawiają się obrazy, mówią głosy, a "podróżnicy" doznają sensacji sensualnej łączności z naturą, dotarcia do  istoty jestestwa, rozumienia tajemnicy bytu...

"Podróżnicy..." to rzecz osobista. Część opisywanych doznań jest prywatnym doświadczeniem autora, który stara się nadać całości szerszy kontekst, głębsze znaczenie wskazując, że picie wywaru z ayahuaski jest nie tylko pustą pogonią za psychodelicznymi odlotami, ale sposobem leczenia niektórych uzależnień i zaburzeń psychicznych. 

Być może picie wywaru na jakiś sens. Wydaje mi się jednak, że przed ruszeniem do Amazonii warto jest spróbować "jaskiniowego" sposobu. Dlatego zanim kupisz za niemałe pieniądze uczestnictwo w wyprawie do Amazonii zrób sobie głodówkę, zakręć kaloryfery w sypialni, otwórz okna, wtul się niekoniecznie w kolegę, ale np, w żonę i poczekaj. Może coś fajnego się zdarzy. Jeśli nie, spróbuj raz jeszcze, tym razem z żony koleżanką. I nic?  Nadal chcesz eksperymentować, sprawdzić potencjał terapeutyczny ayahuaski? Ruszaj w podróż. Na wszelki wypadek przeczytaj "Podróżników". Podróże nie wszystkim wychodzą na zdrowie.

piątek, 29 listopada 2024

"Święty Leonard z pól", aut. Marek Stokowski, PL 2025.02.21, książka

 "Święty Leonard z pól", aut. Marek Stokowski,  PL 2025.02.21, książka

Najnowsza książka Marka Stokowskiego będzie miała premierę 
w lutym 2025. Poniżej nota wydawnictwa.

Świat „Świętego Leonarda z pół” został zbudowany na granicy mitu
i bajki. 
Marek Stokowski, autor znany m.in. z powieści „Samo-loty”,
„Stroiciel lasu” czy wydanego w ubiegłym roku „Lotnicha” oraz humoresek
nagranych przez Zbigniewa Zamachowskiego i Adama Woronowicza, do
niedawna był kustoszem Muzeum Zamkowego w Malborku. 
W swojej
najnowszej książce nie ogranicza się jednak do realizmu magicznego
 i bohaterów – niewinnych czarodziejów odpornych na wszelkie choroby wieku.

W „Świętym Leonardzie” znalazło się miejsce także dla „rachunku krzywd”
(wątek przymusowego wcielania Polaków do armii hitlerowskiej podczas
II wojny światowej). Próżno jednak szukać tu rewizjonizmu – dla
Stokowskiego najważniejszy bowiem jest czytelnik i jego satysfakcja z lektury.

„Nie mam ambicji – mówi autor – żeby moja literatura otwierała nowe
przestrzenie kosmiczne. 
Wolę opowiadać historie, które mogą komuś uczynić
dzień lepszym”.


Natomiast autor pisze o swojej książce tak: 

Rzecz dzieje się całkowicie współcześnie, w okolicach opisanych wcześniej przez autora w powieściach „Stroiciel lasu”, „Kino krótkich filmów” i częściowo w „Lotnichu”, czyli w dolinie dolnej Wisły i w lasach na jej krawędzi.

 Bohaterem jest polski Don Kichot na rowerze, człowiek, który niemal codziennie wyprawia się w drogę, aby pomagać tym wszystkim, którzy są w jakiejś potrzebie. Ta powieść drogi złożona została z kolejnych wyraźnie filmowych scen, wypełnionych humorem a zarazem silnymi wzruszeniami. Jest to rzecz nieco zwariowana, a zarazem stojąca wyraźnie po stronie tradycyjnych wartości – przyjaźni i odpowiedzialności za innych.


„Święty Leonard z pól” jest z jednej strony osobliwym romansem rycerskim, a z drugiej – przewrotną, współczesną opowieścią hagiograficzną (choć tytułowy święty nie jest ideałem). Mogą się zatem zdarzać w tym świecie rzeczy pozornie niemożliwe.


Współczesna replika damki Kronan w wykonaniu marki Kross,
(foto rekin.com)
Cieszę się na nową książkę Marka Stokowskiego. Znakomitą wiadomością jest fakt wydania książki przez jedną z najbardziej prestiżowych oficyn wydawniczych w Polsce - PIW - Państwowy Instytut Wydawniczy! 

Bohatera - Leonarda już zaocznie polubiłem. Facet "jeździ maniakalnie na rowerze (szwedzka damka wojskowa Kronan). To taki Don Kichot na rowerze" - pisze autor, gdy starłem się dociec na jakim biku, z jaką intensywnością jeźdź Leo. Muszę jeszcze dopytać czy Leo preferuje jazdę w "obcisłym żeby mieć styl", czy jego Kronan posiada regulaminowe oświetlenie, a on chroni głowę kaskiem, jak na Don Kichota przystało :) 

(Tak, tak, widzę przecież, że na okładce mknie jakiś hipster na gravelu, w słomkowym kapeluszu, ale sądzę, że to autorska wizja Mariusza Stawarskiego, twórcy okładki) :)

Książkę już można zamawiać w kilku internetowych księgarniach np. >>>>> TU <<<<<


czwartek, 28 listopada 2024

Ikony Jazzu: Jan Garbarek feat. Trilok Gurtu, Filharmonia Narodowa, poniedziałek 2024.11.25 godz. 20:00, koncert

 Ikony Jazzu: Jan Garbarek feat. Trilok Gurtu, Filharmonia Narodowa, poniedziałek 2024.11.25 godz. 20:00, koncert

Od lewej: Rainer Bruninghaus - klawisze, Yuri
Daniel - bass, Jan Garbarek - saksofony, Triloku
Gurtu - perkusja
Jan Garbarek jest wielki! Do tego jest troszkę nasz, polski, bo wiadomo, tata Polak. Jednak Janek rzadko wpada do Polski, więc jeśli już tu jest to obowiązkiem każdego
szanującego się muzycznego fana jest być na jego koncercie. Wiedziony takim przesłaniem, mając w pamięci kawałki takie jak np. "In Praise of Dreams" (2004) (myślę, może naiwnie, że zna to każdy często nie wiedząc, że to Jan Garbarek; jeśli nie kojarzycie tego tytułu koniecznie odszukajcie w jakimś serwisie, np. (TU) odsłuchajcie; jest nieskończenie śliczny; cała płyta jest warta uwagi, ma ten sam tytuł) tudzież wiele innych, zwłaszcza tych granych Keithem Jarrettem pod szyldem "Kwartetu Europejskiego" (II poł. lat 70-tych) nie wahałem się ani chwili, gdy zadzwonił Malina z pytaniem czy wchodzę w koncert (270.00 zł). Nigdy wcześniej nie byłem na koncercie Jana Garbarka! To wyłączyło moją czujność, spowodowało, że zignorowałem info: "feat Trilok Gurtu", nie pogrzebałem w streamingu w poszukiwaniu ich wspólnych nagrań. Moja wina...

Koncert zaczął się z 10-cio minutowym poślizgiem. Panowie zaczęli od dość gładkiej kompozycji, aby potem rozpocząć coś, co mogę nazwać nie inaczej jak muzycznym eksperymentem. Brak wyraźnej linii melodycznej przywodził skojarzenia  z "Warszawską Jesienią", ale taką mniejszą, w kameralnym wydaniu na kwartet :) Zgodnie z zasadami jazzowego koncertowania, każdy z muzyków miał mnóstwo przestrzeni do solowych popisów, którą skrzętnie wykorzystywał. W wytwarzaniu dźwięków różnych i różniastych przodował anonsowany w tytule koncertu hinduski perkusista Trilok Gurtu. Wydobywał dźwięki nie tylko z bardzo rozbudowanego zestawu perkusyjnego, ale także produkował dźwięki paszczowe, onomatopeiczne, natywne, rzec można ethno. Całość jego solo-wejść przywodziła mi na myśl płynący po Amazonce XIX-sto wieczny statek parowy, w którym z racji wieku, braku serwisu zaczyna stopniowo rozpadać się napęd. Wśród hałasującego, wirującego żelastwa, uwija się lekko szalony/nawiedzony mechanik, który memłając coś pod nosem stara się opanować nieuchronny rozpad maszynerii stukając, wiercąc, nitując odpadające elementy... (Być może to skojarzenie ma związek z właśnie ukończoną przez mnie lekturą książki "Pasażerowie. Ayahuasca i duchy Amazonii"). Pewna część publiczności uznała, że pomimo starań mechanika statek niechybnie zatonie. Nie chcieli być świadkami katastrofy. Wyszli...

Panowie dziękują publiczności za wytrzymałość i cierpliwość.
Jan Garbarek zapakował swoje saxy tenorowy i sopranowy do 
teczki. Fajrant!
W czasie, gdy Trilok wyżywał się i szalał wśród swojego żelastwa reszta kapeli, łącznie z Janem Garbarkiem wycofywała się w głąb sceny, gdzie siedząc na krzesełkach cierpliwe czekali na aż perkusista się zmęczy. To trwało dłuższą chwilę, a gdy wreszcie Trilok oznajmiał "no dobra, bedzie", zespół wracał, by kontynuować eksperyment. Klasą dla siebie był klawiszowiec Rainer Bruninghaus, który zasiadając w półmroku na tyłach sceny zakładał potężne słuchawki. Nie mam pojęcia czy były to chroniące słuch słuchawki bhp, czy słuchawki bluetooth. Niezależnie od typu wyraźnie szukał relaksu :)

Na koniec, na bis panowie zagrali miły dla ucha, ładny, melodyjny kawałek. Czyli coś, na co idąc na koncert liczyłem, czego oczekiwałem.

O takich koncertach, gdy się nie wie co powiedzieć zwykle mówi się "ciekawy", lub "interesujący". Dla mnie było to rozczarowanie.

poniedziałek, 25 listopada 2024

Leszek Kułakowski Quintet - Jubileusz XXX-lecia zespołu, wtorek 2024.11.19, PROM Kultury, koncert

 Leszek Kułakowski Quintet - Jubileusz XXX-lecia zespołu, wtorek 2024.11.19, PROM Kultury, koncert



Leszek Kułakowski
(foto net)
Dobrze jest mieć blisko miejsca zamieszkania miejsce takie jak PROM Kultury. Staram się w miarę regularnie sprawdzać repertuar PROMu i praktycznie zawsze znajduję tam coś ciekawego, wartego ruszenia się z domu. Całkiem niedawno był to koncert amerykańskiej kapeli Deltaphonic (TU), a dosłownie kilka dni później jubileuszowy koncert Leszek Kułakowski Quintet. W tym przypadku naszą (moich kolegów i moją) uwagę zwrócił na tę imprezę Tomek, który zadał sobie trud odszukania dokonań Leszka Kułakowskiego w serwisach streamingowych i zarekomendowania nam koncertu. 

PROM - kameralna estrada tuż
przed koncertem.
(foto Tomek)

Quintet Leszka Kułakowskiego jest zespołem jazzowym, którego lider jest nie tylko muzykiem, ale także wykładowcą w klasie kompozycji, muzycznym teoretykiem oraz aranżerem. Biję się w piersi! Nigdy wcześniej nie słyszałem jego muzyki, nie wiedziałem o jego istnieniu. A tu proszę, jubileusz XXX-lecia... Ochoczo wyraziłem chęć kupienia biletu (30.00 zł), aby w deszczowy wtorkowy wieczór zasiąść na widowni, posłuchać co Leszek wraz z kolegami ma do zagrania. Z PROMowej fiszki anonsującej wydarzenie wynikało, że Leszek Kułakowski nagrał kilkanaście autorskich płyt, a przez sygnowany jego nazwiskiem quintet przewinęli się znani nawet mnie muzycy jazzowi, a gościnnie występowały takie znakomitości jak np. Zbigniew Namysłowski, czy Jan "Ptaszyn" Wróblewski.

Leszek Kułakowski Quintet w komplecie, od lewej:
Piotr Kułakowski - kontrabas, Leszek Kułakowski - fortepian,
Piotr Szlempo - trąbka, Szymon Kowalik - saksofony,
Tomasz Sowiński - perkusja.
Było warto! Półtorej godziny grania minęło w oka mgnieniu. Lider kapeli okazał się być nie tylko znakomitym pianistą, muzykiem-kompozytorem, ale także dowcipnym konferansjerem i autorem intrygujących tytułów swoich kompozycji. "Wstawiłem na FB zdjęcie swojego kotka i nikt nie zareagował" - to tylko jeden z wielu przykładów autorskiej wyobraźni Leszka Kułakowskiego. W trakcie konferansjerki opowiadał, że z racji pracy z młodymi ludźmi jest na bieżąco z najnowszymi trendami i modami, zwłaszcza tymi odnoszącymi się do warstwy słowotwórczej. Wyznał, że śledzi konkursy na "młodzieżowe słowo roku", co z kolei inspiruje go do używania słów-zwycięzców w tytułach swoich kompozycji. Więcej o Leszku Kułakowskim i jego muzyce można przeczytać na jego stronie (TU), a wypowiedzi fachowców oraz ścieżka jego muzycznej kariery powinny skutecznie zachęcić lubiących muzykę do posłuchania jego dokonań. Nie zamierzam podejmować próby opisania muzyki Leszka Kułakowskiego. Bardzo fachowo i precyzyjnie z użyciem profesjonalnej nomenklatury robią to zawodowcy na wskazanej wyżej stronie. Dla tych którzy zaglądają na "prostozjeziora" być może wystraczająca będzie moja rekomendacja. Dla pełnego obrazu dodam, że słuchanie każdej praktycznie muzyki najlepiej smakuje "na żywo". Koncertowy jazz z racji swojej złożoności i wpisanej w gatunek potężnej przestrzeni improwizacyjnej nigdy nie smakuje tak samo. Szkielet kompozycji będący wynikiem fascynacji muzycznych kompozytora, jego kreatywności, smaku, doświadczenia jest bazą do wariacji, gdzie każdy z muzyków dostaje możliwość włączenia się w niepowtarzalny proces twórczy, który w koncertowym wydaniu nigdy nie brzmi tak samo. Przyjemnością jest nie tylko słuchanie, ale także obserwowanie muzyków, którzy grając zwykle bez zapisów nutowych wykonują różne muzyczne ekwilibrystyki i wygibasy, aby w tajemniczy sposób wrócić (zwykle) zgodnie do tematu głównego, a po chwili ponownie odlecieć dając się unieść nastrojowi chwili wspieranemu energią widowni. I to właśnie jest powodem dla którego niełatwej muzyki Leszka Kułakowskiego w wydaniu koncertowym mogę słuchać z przyjemnością przez 1,5h. W przypadku słuchania z płyt cierpliwości wystarcza mi zwykle na dwa, trzy utwory :)  Jazz! W tym roku listopad mam koncertowy. Dzisiaj (poniedziałek) idę na koncert Jana Garbarka do Filharmonii.... :) a wczoraj byłem na koncercie Darii ze Śląska w Trójce :)

piątek, 15 listopada 2024

Deltaphonic, PROM Kultury, czwartek 2024.11.14, godz. 19:00, koncert

 Deltaphonic, PROM Kultury, czwartek 2024.11.14, godz. 19:00, koncert

W kapeluszu Andrew T. Weekes – śpiew, bas;
po prawej Paul Provosty – gitara;
po lewej Logan Sellers – gitara slide;
a ten czarny to Trenton O’Neal – perkusja.
(foto net.)
Przeglądając program "PROMUu" na listopad przeczytałem:

"Deltaphonic - jeden z zespołów, które tworzą własny gatunek – rock and roll zmieszany z nowoorleańskim funkiem, soulem i bluesem w stylu Mississippi Hill Country. Początkowo założony na słynnej ulicy Frenchmen w Nowym Orleanie w 2015 roku, zespół Deltaphonic umocnił swój obecny skład w 2020 roku po wydaniu trzeciego albumu, „The Funk, the Soul & the Holy Groove”. Indywidualnego stylu nadaje grupie unikalna estetyka piosenkopisarska lidera zespołu Andrew T. Weekesa, którego w tworzeniu unikalnego brzmienia zespołu wspierają: czarodziej gitary Paul Provosty, perkusista Trenton O’Neal  i gitarzysta slide Logan Sellers. Najnowsze wydawnictwo zespołu, „Maracuyero”, ukazało się 9 grudnia 2022 roku. Obecnie zespół pracuje nad czwartym albumem".

Nieduża sala, niewielka estrada, muzycy na wyciągnięcie
ręki. Patrzenie/słuchanie w tak komfortowych, nieomal
klubowych warunkach powoduje, że z niechęcią myślę
o halowych, stadionowych koncertach.

Zanim kupiłem bilety (40 zł) znalazłem Deltaphonic na spotify. Odsłuchałem kilka kawałków, sprawdziłem co i ile wydali, czy i na ile są słuchani (na około 100 tys/m-c) . Trzy wydane albumy to spory dorobek. To co


Na koniec zagrali solidny set składający
się z 3-4 kawałków. Gorące,
zasłużone brawa i w drogę. Dzisiaj grają
w Częstochowie

usłyszałem i przeczytałem było wystarczająco przekonywujące, abym rozstał się z czerdziestoma złotymi. Czy było warto?  
Było! To co grają rzeczywiście nie jest czystym blues-rockiem. Wyraźnie słyszałem w niektórych kawałkach funkowe brzmienia, ale kołys w większości był bluesowo-rockowy. Półtoragodzinny koncert to popis znakomitej jakości profesjonalizmu prezentowanego przez wszystkich muzyków. Publiczność łącznie ze mną dostała to czego oczekuje się od takich kapel, grających taką muzykę: w większości własne, oryginalne kompozycje, dużą dawkę energii, świetne gitarowe granie na wirtuozerskim poziomie ze znakomitymi momentami "dialogów" i "pojedynków" gitarowych. Deltaphonic jest w trasie po Polsce praktycznie do końca listopada. Jeśli będą w Waszej okolicy warto jest wpaść, posłuchać ich muzyki live. Zastanawia mnie tajemnica niskiej ceny biletu. To już kolejny, trzeci koncert w "PROMie" amerykańskiej kapeli z ceną 40 zł. Nie mam pojęcia ile kosztują bilety w innych polskich lokalizacjach. Zakładam, że podobnie. W moim przekonaniu to znakomity stosunek jakość/cena, o jaką dzisiaj bardzo trudno. Po koncercie publiczność mogła kupić koszulki i winyle Deltaphonic. Płyty cd zostały wykupione na poprzednich koncertach i raczej już nie będą dostępne na polskiej trasie zespołu. 30 listopada Deltaphonic będzie już u siebie, w Nowym Orleanie.  
 

poniedziałek, 11 listopada 2024

Tu jest Polska! Marsz Niepodległości 2024, 2024.11.11

 Tu jest Polska! Marsz Niepodległości 2024, 2024.11.11

Marsz Niepodległości 2024,11.11 godz. 14:50.
Początek Marszu (nie front). Wysokość stacji
Warszawa-Śródmieście. Front już idzie, my stoimy. Z lewej strony
Ronda Dmowskiego (od ul. Marszałkowskiej) wlewa się do głównego
 nurtu marszu idącego wzdłuż Al. Jerozolimskich uformowany na
 Marszałkowskiej potężny dopływ uczestników Marszu.
Media informują o rekordowej frekwencji,
szacując ilość uczestników na 250 tys. Nie jestem w stanie
 zweryfikować tej liczby. Wiem jednak z całą pewnością, ze
w porównaniu z marszami z lat ubiegłych był tam co najmniej
 dwóch maszerujących więcej.
 To byłem ja!  :)
(Ten drugi to Jarosław Kaczyński :))

Rondo Dmowskiego godz. 15:46

Muzeum Narodowe godz. 16:19
Tzw. "miasto Warszawa" podaje, że w marszu według ich statystyk
wzięło udział 90 tys. uczestników. Zakładając, że jedna i druga 
strona ma skłonność do: miasto zaniżania, org zawyżania liczby
uczestników, przyjęcie, że w Marszu wzięło udział około 200 tys.
polskich patriotów będzie najbliższe prawdy :)
To była potężna, liczna, spokojna demonstracja!

środa, 6 listopada 2024

Kisling. Lśnienie Montparnasse'u. Villa La Fleur, czwartek 2024.10.31, wystawa

 Kisling. Lśnienie Montparnasse'u. Villa La Fleur, czwartek 2024.10.31, wystawa

Plakat  (net).
Świat pędzi. Ty nie musisz. Jednym z warunków gwarantujących sukuteczność wyłączenia sie ze szczurzego wyścigu jest znalezienie odpowiedniego miejsca-azylu, hamowni, gdzie zaciskasz, lub depczesz hamulce, zwalniasz... Ty i czas...

Nie trzeba być koneserem, znawcą sztuki, żeby wizyta w Villi La Fleur była była czystą przyjemnością. Obcowanie ze sztuka przez duże "S" to przeniesienie się w inną rzeczywistość, spowolnienie, relaks. Duże "S" odnosi się nie tylko do obrazów, rysunków, rzeźb, ale także ze smakiem urządzonych wnętrz, stylowego ich wyposażenia. Magnesem przyciągającym publiczność do Villi La Fleur są przede wszystkim monograficzne, specjalne ekspozycje poświęcone konkretnej postaci reprezentującej Ecole de Paris. Te wystawy mają miejsce na poziomie -1 w większej willi, tej która w której jest wejście i kasa. Byłem tutaj 2x na wystawach Tamary Łempickiej i Mojżesza Kislinga. Na zwiedzanie wystawy dedykowanej trzeba zarezerwować 2-3h. (Warto jest poświęcić 10 zł extra i kupić bilet wraz z przewodnikiem). Ale spokojne obejrzenie całości ekspozycji, także tej znajdującej się w mniejszym budynku ulokowanym w głębi parku wymaga znacznie więcej czasu.

Jeden z przykładów umeblowania willi nr 2. Na boku fotela
widoczne jest logo w postaci stylizowanej litery "M". Właściciel
Villi La Fleur większość mebli w stylu art deco kupił 
w Marrakeszu. Jakiś czas temu jeden z hoteli wyprzedawał, 
"stare" meble. Nie mam pojęcia czy fotele są wygodne, 
jest prośba aby nie siadać, ale wyglądają znakomicie. Ponoć
meble nie były zbyt drogie o ile kupiło się hurtem jeden, dwa
kontenery...
Nieprzypadkowo na odwiedzenie wystawy poświęconej malarstwu Mojżesza Kislinga wybrałem czwartek 31.10. Dzień powszedni, tuż przed 1szym Listopada w pewnym stopniu gwarantował mniejszą ilość zwiedzających, ciszę i spokój. Kupiłem via-net bilet "z przewodnikiem" i taką formę zwiedzania mogę odpowiedzialnie rekomendować. To tylko 10 zł więcej niż bilet bez przewodnika. Wiedza, którą dysponuje przewodnik, którą dzieli się ze zwiedzającymi jest warta znacznie więcej. 

Takich mebli, z takich materiałów już się nie produkuje.
Warto nacieszyć oko tymi kształtami, tą jakością, tworzącymi
harmonijną jedność z wystawianymi obrazami i rzeźbami.
Początek zwiedzania typowy: informacje gdzie się urodził M. Kisling, w jakiej rodzinie itp. Dodatkowa informacja była wstrząsająca. Ulica Krakowska (tak w Krakowie:)) na której urodził sie M. Kisling dała nazwę Suchej Kiełbasie Krakowskiej, którą masarnia ulokowana na tej właśnie ulicy zawojowała USA! Przewodnik podał nr kamienicy, bodaj 52, w której urodził się M. Kisling. Numeru domu, w którym urodziła się Sucha Kiełbasa Krakowska nie znał. Przestałem dociekać, chociaż cisnęło mi się na usta kolejne pytanie o proweniencję kiełbasy podwawelskiej... I nie ma się co dziwić. Ostatecznie, przynajmniej do tej pory częstszy i bliższy kontakt miałem z wędliną niż z malarstwem Kislinga...

Martwa natura z rybami (1935). Modelki. poza węgorkiem
wyglądają na zmęczone, zniechęcone i jakby ciut śnięte.
Na wystawie zgromadzono ponad 150 różnych prac artysty, a wystawa uważana jest za największą prezentację twórczości Mojżesza Kislinga jaka kiedykolwiek miała miejsce w Polsce. Obrazy, zdjęcia szkice pochodzą z kolekcji polskich i zagranicznych, państwowych i prywatnych, w tym, także należących do właściciela Galerii Villa La Fleur (47). Całość wystawy osadzona jest w kontekście historycznym na tle zdjęć dokumentujących, oddających klimat epoki i miejsca, gdzie błyszczał talent M. Kislinga. Dla tych, którzy znają nawet pobieżnie życiorys Amedeo Modiglianiego nie będzie zaskoczeniem, że M. Kisling był bratem-łatą Modiego. M. Kisling w odróżnieniu od Modiego odniósł sukces za życia stając się dla Amedeo jednym ze źródeł finasowania, często mimowolnym dostwacą farb, pędzli, a nawet obrazów, które Modi zamalowywał, żeby umieścić na nich swoje. Dodatkowym samczkiem wystawy jest emisja archiwalnego filmu z pojedynku na szable pomiędzy M. Kislingiem a innym malarzem Leopoldem Gottliebem. Zdaniem Przewodnika nie zachowała sie informacja na temat przyczyn pojedynku. Bronią pierwotnie były pistolety. Potem blisko godzinne fechtowanie, które wyglądało na celebrycką ustawkę (na miejscu pojedynku była kamera i mnóstwo dziennikarzy; pojedynki były zakazane przez francuskie władze) przyniosło sławę obu panom malarzom. Nie wiem jakie były ustalenia sekundantów odnośnie warunków, ale pierwszą i kolejną ranę odniósł M. Kisling. Zakładając, że nie był to pojedynek na "śmierć i życie", przegrał M. Kisling.
Ewa Rubinstein (1942) Kisling namalował ten portret
w USA. gdy Ewa miała 9 lat. 29.10. 2024 Pani Ewa
była gościem w Villi La Fleur osobiście opowiadała
o namalowanym 82 lata wcześniej obrazie.

Malarstwo M. Kislinga robi wrażenie! Igromna ilość zgromadzonych obrazów pozwala śledzić jego rozwój, podziwiać znakomite portrety, pejzaże, martwe natury. M. Kisling przjaźnił się także z Pablo Picasso, jednak nie podążył za kubistycznym pomysłem Picassa. W portretach zwłaszcza widoczny jest cień stylu/maniery Modiglianiego: wydłużone szyje, oczy wycięte w migdał. Być może te powiększone, migdałowe oczy powodują, że obrazy M. Kislinga cieszą się dużym zainteresowaniem w Japonii. Pierwowzór postaci z mangi? Przewodnik podał, że na aukcjach obrazy Kislinga w końcowej fazie licytowane są głównie przez Japończyków oraz Polaków...

Runda z Przewodnikiem trwała około 1h20min. Potem runda samotna, a na koniec spacer do mniejszego budynku. Chciałem sobie odświeżyć zapamiętane nie tylko zebrane tam obrazy, ale także znakomite meble, wyposażenie, lampy, zegary, bibeloty, wszystko w stylu art deco. Zapewniam! Można tam spędzić dowolną ilość czasu. Dlatego jadąc do Villi La Fleur nie należy wyznaczać sobie ram czasowych. Trzeba pojechać tak wcześnie jak się da, wyjść po dogłębnym nasyceniu się urodą obrazów, wnętrz, mebli, architektury.

Ingrid (1932)

Przy wejściu, w kasie czeka na odwiedzających sporo książek, albumów, plakatów i gadgetów. Lubię mieć pamiątkę z takich wypraw. Podobnie jak w przypadku monograficznej wystawy dedykowanej Tamarze Łempickiej, kupiłem (właściwie zamówiłem, w dniu zwiedzania był niedostępny) album poświęcony wystawie M. Kislinga oraz magnes z reprodukcją obrazu "Ingrid". Magnes umieściłem na drzwiach lodówki. Teraz, ilekroć sięgam po Suchą Krakowską patrzę w oczy "Ingrid" Mojżesza Kislinga. Wyrównują się proporcje w konsumowaniu sztuki i kiełbasy... Zdrowa równowaga :) 


UWAGA!

Wystawa jest otwarta do 2025.01.30. Czynna w czwartki, soboty, niedziele w godz. 10:00 - 18:00. Wystawa jest dostępna TYLKO DLA OSÓB SAMODZIELNIE PORUSZAJĄCYCH SIĘ PO SCHODACH.




poniedziałek, 4 listopada 2024

Jesień 2024. Pierwszy mroźny poranek, niedziela 2024.11.03, rowerowe

 Jesień 2024. Pierwszy mroźny poranek, niedziela 2024.11.03, rowerowe

Rześki, niedzielny poranek. Godz. 8:15, temperatura około -1 st. Trawy podeschniętego, lokalnego
bagienka dotknął pierwszy tej jesieni przymrozek. I chociaż prognozy są optymistyczne, czyli 
w najbliższej perspektywie brak tęgich mrozów i opadów śniegu, to jednak pora pomyśleć 
o zimowym rowerowym kubraczku i cieplejszych rękawicach.

 
Pamiętacie Misie Gumisie? Mam podejrzenie, że niezwykłe moce i umiejętności, którymi te
rozkoszne, figlarne istoty były obdarzone nie brały się wcale z destylatu przefermentowanych 
gumi-jagód...

środa, 30 października 2024

Filharmonia Narodowa, Otwarta Próba Generalna, piątek 2024.10.25 godz. 9:00, koncert

 Filharmonia Narodowa, Otwarta Próba Generalna, piątek 2024.10.25 godz. 9:00, koncert

Bracia Jussen. (foto net.)
To było ciekawe, nowe doświadczenie. Pierwsza w sezonie 2024/2025 Otwarta Próba Generalna, czyli koncert-próba z udziałem publiczności. Tę możliwość wypatrzył przyjaciel - Malina, który z racji częstych wypraw do Filharmonii ze swoim synem jest także stałym bywalcem na stronach Filharmonii. 

Tytułowa "Próba Generalna" to koncert na dwa fortepiany i orkiestrę Felixa Mendelssohna-Bartholdy'ego pod batutą Christopha Koniga, wprowadzający w epokę wykład dziennikarki muzycznej Agaty Kwiecińskiej oraz spotkanie z pianistami, braćmi Lucasem Jussenem i Arthurem Jussenem. 

Godzina mocno nietypowa na filharmonijny, i nie tyko, koncert. Z jednej strony bolesne zakłócenie porannej rutyny, z drugiej ciekawość i chęć doświadczenia czegoś zupełnie nowego. Przed wejściem od ul. Moniuszki zgromadziła się liczna grupa zainteresowanych koncertem. W środku okazało się, że zdecydowaną większość stanowią zorganizowane grupy składające się głównie z młodzieży w wieku licealnym. Blisko godzinny wykład prowadzony w luźnej formule przez Agatę Kwiecińską dotyczący epoki oraz dokonań Felixa Mendelssohna był dla takich jak ja muzycznych ignorantów ciekawy, wnoszący dawkę wiedzy o pokoleniu kompozytorów urodzonych w roku 1810. Potem przejście do głównej sali, tam pełny koncert, a po nim jeszcze skierowane do orkiestry uwagi dyrygenta, kilka drobnych powtórek-korekt i przerwa. Po niej spotkanie z braćmi Jussen moderowane przez Agatę Kwiecińską. Bracia są Holendrami nagrywającymi dla najważniejszego wydawcy muzyki poważnej - Deutsche Grammophon. Fakt bycia "w stajni" tej wytwórni jest niepodważalnym certyfikatem najwyższego profesjonalizmu muzyków. (DG nagrywa/wydaje m.in. K. Zimermana). Sesja pytań/odpowiedzi, gdzie znaczna części pytań pochodziła od publiczności nie ujawniła żadnych sensacji z życiorysu braci. Myślę, że udzielili setki takich lub podobnych wywiadów i mają dobrze opanowane właściwe odpowiedzi. Pomimo tej poprawności odebrałem ich jako szalenie sympatycznych, młodych artystów, którzy nie są zmanierowani, ciągle cieszą się tym co i jak robią.    

A koncert? Moim zdaniem, zdaniem laika, znakomity! Jeśli przez blisko 1h zatraca się poczucie czasu i miejsca, a muzyka wypiera wszystkie problemy, problemiki dnia codziennego, jestem pewien, że było dobrze. Stan zatracenia, odlotu oznacza, że dopełniła się rola Sztuki, że stało się to czego od Sztuki oczekujemy.  

Otwarte Próby Generalne to stała pozycja w programie Filharmonii. Ciekawe kiedy następna, jaki koncert i wykonanie. Nie ma żadnego grafiku. Trzeba być czujnym i w odpowiednim momencie zgłosić swoje uczestnictwo. Chętnych jest wielu. Otwarte Próby Generalne są traktowane jak misja upowszechniania kultury, a wstęp na nie jest wolny :)

wtorek, 29 października 2024

Józef Chełmoński, Muzeum Narodowe w Warszawie, 2024.10.25, wystawa


 Józef Chełmoński, Muzeum Narodowe w Warszawie, 2024.10.25, wystawa

Wystawa jest czynna do 2025.01.26. Jeśli planujecie ją odwiedzić to teraz zaraz. Im bliżej będzie terminu zamknięcia, tym większy będzie tłok, który nie służy spokojnemu oglądaniu mnóstwa zgromadzonych obrazów, szkiców itp.

Idąc warto jest zabrać słuchawki do swojego telefonu. Na stronie Muzeum jest audioprzewodnik czytany przez Krystynę Czubównę dotyczący 25 najważniejszych obrazów. Można oczywiście słuchać mając telefon przy uchu, ale słuchawki znacznie podnoszą komfort zwiedzania.

"Matula są!" 1871r
Jeden z niewielu obrazów malowanych
w pełnym, ostrym słońcu. 

Używając audioprzewodnika, który w naturalny sposób wyznacza rytm/czas oglądania kolejnych dzieł J. Chełmońskiego warto zarezerwować około 3h na podziwianie jego dokonań. Oczywiście można wpaść na chwilę, żeby zobaczyć powszechnie znane, ikoniczne: "Bociany", "Babie lato", czy niesamowitą "Czwórkę", ale J. Chełmoński to znacznie więcej niż wymienione "ikony".

O ile dobrze usłyszałem wystawa jedzie dalej "w Polskę" do

"Krzyż w zadymce" 1907r
Religijność, wiara potęgujące się wraz z wiekiem
są obecne na dwóch wystawianych obrazach.
Pod tym mógłby się podpisać Beksiński. 

Krakowa i bodaj Poznania. Liczenie na to, że jej warszawska odsłona będzie przedłużona jest raczej "jutraniem" :) Już dziś kupujcie bilet najlepiej via net! Nie będziecie stać w kolejce do kasy i nie będziecie mieć wyrzutów sumienia, że nie widzieliście najważniejszej w 2024 roku wystawy w Muzeum Narodowym!

O wystawie napisano i mówiono wiele praktycznie we wszystkich mediach. Nie będę powtarzał obiegowych NAJ. Te można bez trudu znaleźć w necie. Dla odmiany podzielę się moimi. Największe wrażenie zrobiła na mnie ewolucja J. Chełmońskiego-malarza, który z biegiem czasu zaczął odchodzić od malowania "scen z życia", aby po powrocie do Polski jednym z głównych tematów obrazów uczynić przyrodę, krajobraz, grę światła i koloru. Kolejną fascynującą cechą obrazów J. Chełmońskiego jest dbałość o wierne odtworzenie detali. Obrazy, nawet te bardzo duże, które z racji wielkości podziwia się ze znacznej odległości są namalowane z niebywałą precyzją. Odwzorowują szczegóły strojów, ozdobne elementy uprzęży, detale architektury. Warto podejść do każdego obrazu, spojrzeć w oczy namalowanym postaciom, sprawdzić jak trzyma lejce woźnica, jakich strzelb używają broniący się przed wilkami pasażerowie sań. Nie zapomnijcie zabrać okularów! :) I kolejna szczególna, zachwycająca właściwość malarstwa J. Chełmońskiego - konie. Z wystawionych szkiców, obrazów studyjnych wynika, że J. Chełmoński z benedyktyńską pieczołowitością odtwarzał końską anatomię, a każdy "koński" obraz to wiele dni, tygodni pracy nad wiernym oddaniem dynamiki ruchu, harmonii końskiego ciała. To "konie" właśnie dały J. Chełmońskiemu finansowy sukces, spowodowały, że jego obrazy pojechały za ocean, znalazły nabywców na całym świecie. 

"Świt" 1892r 
 Impresja w czystym wydaniu. 
Na wystawie prezentowane są znane każdej Polce i Polakowi obrazy-ikony. Tutaj także można strząsnąć z siebie tę ikoniczność, która w moim przekonaniu stała się także rodzajem piętna, stygmatu, uciążliwym stereotypem, gdzie wraz z nazwiskiem malarza podświadomość "wyświetla"  chłopkę z "Babiego lata", lub ojca z synem zapatrzonych w klucz lecących ptaków z obrazu "Bociany". Wystawa na której zgromadzono 119 obrazów, znaczną ilość szkiców i rysunków prezentuje pełne spectrum dokonań J. Chełmońskiego skutecznie pozwala uwolnić się od wyniesionych ze szkoły skojarzeń.

Tutaj dobrze widać wysokość na jakiej
umieszczono "fiszki" obrazów. Oglądający
są zmuszeni do ukłonów przed nieomal
każdym ze 119 wystawianych obrazów. 
O ile obrazy powalają kolorem, dynamiką, ostrością obserwacji, realizmem to w moim odczuciu szwankuje sposób ich prezentacji. Drażniła mnie konieczność schylania się w celu przeczytania "fiszki" podającej nazwę obrazu, rok powstania oraz jego pochodzenie. Nie rozumiem przyczyny dla której napisy nie są umieszczone zdecydowanie wyżej, na wysokości wzroku osoby dorosłej nie 5-cio letniego dziecka. Ponadto odniosłem wrażenie, że pomimo znacznej ilości profesjonalnego oświetlenia niektóre obrazy są niedoświetlone. 
Trzeba być na tej wystawie. Trzeba zobaczyć w oryginale słynną "Czwórkę" i "Powrót z balu", których dynamika porywa, oszałamia, zostaje w głowie długo po wyjściu z Muzeum.

poniedziałek, 28 października 2024

Ania Szlagowska i goście, Trójka, niedziela 2024.10.27, koncert

 Ania Szlagowska i goście, Trójka, niedziela 2024.10.27, koncert

Ania Szlagowska w towarzystwie trójkowych
prezenterów.
Trójka w nowym wydaniu, pod nowym kierownictwem walczy o odzyskanie utraconej pozycji drzewiej mierzonej udziałem w rynku wynikiem (w piku) 7%-8%. Teraz, jak podają media ten wskaźnik to 1,5%-2.0%. Jednym z elementów budujących pozycję Trójki były live koncerty. Po odejściu z Trójki większości "starej" Załogi zmieniłem swoje radiowe preferencje na net-Radio 357. Trójki słucham sporadycznie w miejscach, gdzie gra tylko tradycyjne radio. Takim miejscem jest uzbrojona w wbudowane radio kabina prysznicowa. Tam właśnie wpadają do mojego ucha informacje o koncertach reaktywowanych przez Trójkę. I chociaż nie słucham Trójki tak jak kiedyś nadal chętnie chodzę na trójkowe koncerty. Live muzyka smakuje najlepiej :) 

I tak właśnie, w czasie porannych ablucji dopadła mnie informacja o koncercie Ani Szlagowskiej. Zapamiętałem nazwisko (było łatwo, takie samo miał jeden z muzyków Lady Pank), aby po wyjściu z łazienki odszukać na Spotify jej dokonania. Nie ma ich wiele. raptem jedna, wydana w październiku debiutancka płyta. Chwilę posłuchałem. Uznałem, że nawet jeśli jej muzyka mnie nie porywa, to jeśli będę miał czas wpadnę do Trójki na koncert.

Pomimo trudności z dotarciem (mecz na Legii) udało się. Ania Szlagowska wystąpiła w towarzystwie trzech muzyków: perkusja, gitara basowa i klawisze. Dość szczupły skład, ale panowie poza podstawowymi obsługiwali także dodatkowe instrumenty, głównie nieduże klawisze i elektronikę. Dźwięk był bogaty. Panowie wyraźnie znali się na robocie. Ania też się zna, jest szalenie sympatyczna, ale jej koncert nie rzucił mnie na kolana. Być może oczekiwanie, że 23-letnia wokalistka, która właśnie wydała pierwszą płytę zmiecie słuchaczy oryginalnością pisanych przez siebie kawałków, powali siłą wokalu, jest przedwczesne. To co zaśpiewała można odsłuchać na YT (TU) . Moim zdaniem Ania nie dysponuje wybitnym głosem. To co śpiewa mieści się w szerokiej pop-formule obficie czerpiącej z różnych gatunków muzycznych (gdzieś, daleko w melodyce, budowie utworów pobrzmiewa mi Natalia Przybysz).  Wszystko co było wykonane na koncercie słyszałem pierwszy raz. Być może gdy inne (zwłaszcza Radio 357) anteny zaczną grać kawałki Ani, wówczas zgodnie z regułą inżyniera Mamonia zaczną mi się podobać, będę je i ją odróżniać od całego mnóstwa nowych głosów, nowych wokalistek. Teraz, gdy piszę, na drugim monitorze oglądam wczorajszy koncert. Młodość dobrze wygląda i skutecznie się broni przed złośliwymi językami starych tetryków :) Jednak piosenka to (dla mnie) przede wszystkim muzyka i tekst. Przyjemna aparycja jest miłym, pożądanym koncertowym dodatkiem. 

Zrobiłem przerwę w pisaniu na rzecz prac polowych i stało się. Radio 357 w popołudniowym bloku prowadzonym przez Maję Piskadło zagrało kawałek zatytułowany "Timothee". Wrażenia bez  zmian, ale... Pierwsza płyta, i tak przecież sukces - udało się ją wydać, nie jest moim zdaniem kamieniem milowym w historii muzyki. Być może jednak jest początkiem fajnej kariery świeżej, sympatycznej wokalistki jaką jest Ania Szlagowska. Łato nie będzie. Wysyp młodych muzycznych talentów jest bezprecedensowy. Nie wszyscy śpiewaniem zarobią na chleb... 

sobota, 26 października 2024

Rzeka Mienia, sobota 2024.10.26, rowerowe

 Rzeka Mienia, sobota 2024.10.26, rowerowe

To już ostatnie chwile, aby smakować woń liści ledwo liźniętych wilgocią poranka.
Ich wyjątkowy aromat wyznaczający granicę lata i jesieni zniknie bezpowrotnie wraz
z pierwszym, większym deszczem. Nieubłaganie zamieni się w fetor rozpadu, zgnilizny,
swąd końca życia, smród śmierci... 


W mrocznych, skrytych w gęstwinie drzew i krzewów uroczyskach...

zaczną harce czupakabry, wilkołaki i utoplaszczyki, które
po przekroczeniu rzeki mostem łączącym świat baśni z rzeczywistością...

będą paść się grzybami, po zjedzeniu których będzie mieszać im się w głowach. Wówczas korzystając
z szybko zapadającego zmroku będą czyhać na spóźnionych rowerzystów i wędrowców, aby płatać
im psikusy i figle, usiłując straszyć i przerażać...


Wszelkie porównania do bieżącej sytuacji w naszym kraju, a zwłaszcza próby zestawiania czupakabar,
 wilkołaków, utoplaszczyków z prominentnymi postaciami - przedstawicielami Rządu jest chybione,
 nieuprawnione, nie było intencją autora posta :)

  

piątek, 18 października 2024

"Bez wyboru", aut. Lena Nowicz, PL 2013.11.13, książka

 "Bez wyboru", aut. Lena Nowicz,  PL 2013.11.13, książka

Lektura tej książki była moim wyborem wynikającym z uwarunkowań, rekomendacji towarzyskich. Oznacza to, że nie sięgnąłbym po tę lekturę nie mając poszerzonej wiedzy odnośnie autorki i tematu, który porusza.

"Bez wyboru" jest krótką, liczącą 232 str. w formacie A5, czyli 1/2 formatu A4. Niewielka ilość stron, małe rozmiary sugerują szybką lekturę. To pozory. Traktująca o aborcji książka, której akcja ulokowana jest na przełomie lat 70/80, czyli PRL w czystej postaci, jest bardzo trudna w odbiorze. 

Bohaterka książki - Lila, w domyśle alter ego autorki, doświadcza potężnej traumy związanej z decyzjami o usunięciu ciąży. Cierpienie fizyczne i psychiczne Lili towarzyszy czytelnikowi przez całe 232 strony lektury powodując, że przeczytanie książki szybko i sprawnie jest praktycznie niemożliwe. Nie mam pojęcia, czy wszystkie opisane historie były udziałem autorki, czy są kompilacją przypadków kilku kobiet. W moim odbiorze raczej nie jest możliwe, żeby mogły dotyczyć jednej osoby, ale może mam zbyt ciasną wyobraźnię. Mogę potwierdzić autentyzm otoczenia w którym porusza się Lila. Przełom lat 70/80 to czas kiedy dorastałem. Jednak mam pewne wątpliwości co do funkcjonowania, rozległości opisywanego przez autorkę podziemia aborcyjnego. Wydaje mi się, że w tamtym czasie aborcja była praktycznie legalna, często wykonywana w szpitalach, w warunkach zdecydowanie lepszych niż te opisywane w książce. Zaostrzenie przepisów, czyli "kompromis aborcyjny" to początek lat 90-tych. Nie wątpię w autentyzm rozterek, huśtawkę nastrojów związanych z decyzją o przerwaniu ciąży. Nie wątpię także, że takie doświadczenia były wówczas udziałem bardzo wielu kobiet. Wartością "Bez wyboru" jest autentyzm relacji osoby - kobiety - świadka czasów głębokiego PRL-u. Potężny ładunek emocjonalny w odniesieniu do decyzji o aborcji skłania do myślenia nad lekko dzisiaj rzucanymi żądaniami o powszechnym dostępie do aborcji. "Bez wyboru" broni się jako literatura faktu. Jej czysto literacka strona pozostawia sporo do życzenia.   

niedziela, 13 października 2024

"Schronisko, które przetrwało", aut. Sławek Gortych, PL 2023, książka

 "Schronisko, które przetrwało", aut. Sławek Gortych, PL 2023, książka

Książka została zarekomendowana przez przypadkowo spotkaną osobę. Takie polecenia to oczywiście loteria, ale ja lubię sięgać po tytuły, które z pewnością bym pominął podejmując decyzję kupna/przeczytania. To kryminał, czyli gatunek po który nie sięgam zbyt często. Książka jest drugą w kolejności w serii "Karkonoskiej trylogii kryminalnej". Każdy z tytułów: "Schronisko, które przestało istnieć" i "Schronisko, które spowijał mrok" może być traktowany jako odrębna opowieść. Kolejność nie ma znaczenia. 

Lekturę zwykle zaczynam od informacji zawartych na skrzydełkach oraz rekomendacji umieszczonych tradycyjnie na  4-tej stronie okładki. Zachęcony bardzo pozytywnymi opiniami dotyczącymi pierwszego tytułu za który autor zebrał szereg laurów zabrałem się do czytania. Niezłe, interesujące rozpoczęcie akcji zwiastowało sensację na dobrym poziomie, ale niestety... Całość moim zdaniem jest słaba, poniżej oczekiwań. 

Być może tytuły: "Schronisko, które przestało istnieć" i "Schronisko, które przetrwało" zasługują na tytuł najlepszej Górskiej Książki Roku 2023, ale reszta nagród o których można przeczytać w necie nie jest uzasadniona. Traktuję książkę jako całość, a to podejście każe mi być mocno krytycznym zwłaszcza jeśli chodzi o jej walory: sensacyjny i literacki. Autor, który jest zdeklarowanym miłośnikiem przyrody i historii Karkonoszy nie jest zawodowym literatem, polonistą. Jest dentystą. Może dlatego liczne, szczegółowe opisy szlaków, schronisk, przyrody Karkonoszy trzeba traktować jak znieczulenie, a próby nakreślenia sylwetek bohaterów, wejścia w ich psychikę, motywację, to bolesne (pomimo znieczulenia) borowanie, lub rwanie :) Dolegliwym zgrzytem, niczym przypadkowe uderzenie metalowymi cęgami w zdrowy ząb, są wymiany zdań pomiędzy bohaterami książki. Dialogi są nieporadne aż do niezamierzonej przez autora śmieszności. Wątek sensacyjny pomimo dobrego zawiązania jest prowadzony tak, że bliżej mu do powieści sci-fi niż osadzonemu w polskich realiach rasowemu kryminałowi. Sytuacje, perypetie ich rozwiązanie są na tyle niewiarygodne, że po przeczytaniu około 1/3 książki zniechęciłem się do dalszej lektury. Jednak poczucie obowiązku zestawione z niechęcią do bezproduktywnego wydawania pieniędzy (książkę kupiłem) kazało mi dokończyć lekturę :)

Czytam w mediach, że "Karkonoska trylogia kryminalna" będzie filmowana. To może mieć sens wówczas, gdy scenariuszem zajmie się profesjonalista. Po przeczytaniu jednego tomu Trylogii myślę, że Sławek Gortych być może lepiej by się sprawdził jako autor przewodników po Karkonoszach poszerzonych o lokalne mity i bajania. Legenda Ducha Gór - Liczyrzepy, to temat nośny i wdzięczny, zwłaszcza, gdy się uwzględni i poważnie potraktuje egzorcyzmy, w czasie których składano Liczyrzepie w ofierze czarnego koguta. Brr...


czwartek, 10 października 2024

"Między łóżkami", Terminal Kultury Gocław, niedziela 2024.10.06, teatr

 "Między łóżkami", Terminal Kultury Gocław, niedziela 2024.10.06, teatr 

Podobało mi się, mogę zarekomendować jako sposób na spędzenie uśmiechniętego wieczoru. "Między łóżkami" jest komedią dotyczącą damsko-męskich perypetii w łóżkiem w tle. Tego typu spektakle cieszą się powodzeniem i są grane przez znakomitą większość teatrów. Gwarantują publiczność i byt licznym prywatnym teatralnym przedsięwzięciom. Rozpoznawalna, renomowana obsada, a zwłaszcza jej męska część: Artur Barciś (także reżyser), Radosław Pazura i Lesław Żurek są gwarancją dobrego poziomu spektaklu. Towarzyszące im Panie: Jowita Budnik/Joanna Kurowska, Katarzyna Ankudowicz/Maria Niklińska/Karolina Sawka także dają radę, chociaż nigdy o nich nie słyszałem/widziałem. To nie jest zarzut/wyrzut, ale stwierdzenie faktu. Na przestrzeni ostatnich lat, przy masowej produkcji seriali tv dających zatrudnienie ogromnej liczbie  młody/nowych aktorów nie sposób znać wszystkich, zwłaszcza, jeśli się tych produkcji nie ogląda. 

Czytam w "fiszce", że premiera "Między łóżkami" miała miejsce w roku 2015 i jest grana bez przerw nadal gromadząc pełną widownię... Odniosłem wrażenie, że jest to widoczne w grze zespołu, który nie daje 100% mocy w to co robi na scenie. Nie zmienia to faktu, że publiczność łączenie ze mną bawiła się dobrze.

Terminal Kultury Gocław to nowe (dla mnie) miejsce. Spora, uniwersalna sala widowiskowa, obszerny parking, łatwość dotarcia z mojego miejsca zamieszkania powodują, że warto jest mieć je na uwadze skanując ofertę kulturalną. Cena biletów (120 zł) nie odbiega od cen w innych warszawskich teatrach. Pewnym problemem (dla mnie) była niska jakość nagłośnienia (sala nie była projektowana w kierunku dobrej akustyki). Kwestie wypowiadane tyłem do publiczności były słabo słyszalne. Być może jest to sygnał, że przyszła pora na "podkręcenie" aparatów słuchowych :) Jednak różne problemy z słuchem dotyczą około 1/3 populacji. Część teatrów uzbraja aktorów w indywidualne mikro-mikrofony gwarantujące (przy odpowiednim poziomie głośności) znakomitą słyszalność wszystkich wypowiadanych kwestii, nawet tych rzucanych półgębkiem, które często zawierają pointę zamykającą wymianę zdań. Warto to wziąć pod uwagę i mając świadomość osłabienia słuchu zabrać ze sobą jakiś rodzaj wspomagania słyszenia. 

sobota, 5 października 2024

Bobry? Bóbr bobrować musi!, sobota 2024.10.05, rowerowe


 Bobry? Bóbr bobrować musi!, sobota 2024.10.05, rowerowe

Rzeka Mienia. Bobry, które są mistrzami-inżynierami budowli hydrotechnicznych wznosząc
tamy jak ta widoczna na zdjęciu przyczyniają się do retencji wody, co z kolei przekłada się
na poprawę bilansu wodnego na tym terenie. Retencja powoduje podniesienie lustra wód
gruntowych z których korzysta przyroda, a także uprawy rolne. Bezmyślna melioracja,
 niszczenie bobrowych tam, młynów wodnych, przeregulowanie rzek w konsekwencji
 doprowadziło do dramatycznego obniżenia lustra wód gruntowych, a w rezultacie do
 potężnych problemów w przyrodzie i rolnictwie. Nie bój się bobra! Bór buduje dla swojego
i naszego dobra :)
Ścieżką wzdłuż Mieni jeździmy bardzo często od wielu lat, ale taką tamę widzimy po raz
 pierwszy. Znajduje się w obszarze  Mazowieckiego Parku Krajobrazowego. Można się
 domyślać, że bobry oskarżone o współudział w ostatniej powodzi poczuły się zagrożone
 kalumniami miotanymi przez Premiera, tłumnie zrejterowały do Mazowieckiego Parku
 Krajobrazowego, aby tutaj założyć ostoję.
Bóbr bobrować musi, inaczej się udusi!  

To samo miejsce w świetle naszych lamp, podczas wieczornej jazdy. Tama powoli rośnie,
 a w dolnym biegu rzeki powstaje kolejna. I to wszystko za własne pieniądze, bez
 wspomagania funduszami KPO.
Bierzcie przykład z bobra! (2024.10.10 godz. 19:54)





środa, 2 października 2024

Bobry? Bobrują! niedziela 2024.09.29, rowerowe

 Bobry? Bobrują! niedziela 2024.09.29, rowerowe

Świder tuż przed ujściem do Wisły. Ostatnio bóbr ponownie stał się 
wrogiem publicznym nr 1. Jednak w mojej pamięci bóbr zapisał się
jako zwierzę nie dość, że wielce przydatne to także istotne dla rozwoju
polskiej kultury. Sadłem bobrowym Jagna i Zbyszek skutecznie leczyli ranę
Maćka z Bogdańca, a on po bobrowej terapii dzielnie stawał pod Grunwaldem
"tępiąc Krzyżaki psubraty"! Jagienka w towarzystwie Zbyszka upolowała
bobra i wyłowiła zwierza skacząc nago do stawu. W ten sposób scena połowu zapisała
się w annałach polskiej kinematografii jako pierwsza "polska" golizna. Jakby tego
było mało w "Krzyżakach" (1960) zaprezentowano także goliznę męską w postaci
dwóch nagich mieczy! Niestety. Siła nagości Jagienki nie była wystraczająco
porażająca, gdyż Zbyszko, chociaż chętnie na Jagnę łypał to w głowie, sercu i kto wie
gdzie jeszcze miał tę eteryczną blond Danuśkę! A z blondynkami jak wiadomo tylko
kłopot, co dobitnie potwierdzają "Krzyżacy". 
Ale dobra!
Bobrowanie prawem bobra!