środa, 8 stycznia 2014

"Wałęsa człowiek z teczki", aut. Sławomir Cenckiewicz, 2013

"Wałęsa człowiek z teczki", aut. Sławomir Cenckiewicz, 2013

Przeczytanie tej książki było naturalna konsekwencją obejrzenia filmu "Wałęsa, człowiek z nadziei", bowiem ksiazka powstala jako odpowiedz na ten film wlasnie.

Mam tak, jak chyba większość Polakow. Chcialem wierzyc i wierzyłem, ze Lechu podpisal lojalke w wyniku splotu okoliczności, a bedac Bolkiem był OK: nie sypal, wodzącl SB za nos, wiodl do zwycięstwa Solidarnosc.
W taki wizerunek Lecha kaze nam wierzyc Wajda (oraz gros mediów).

S. Cenckiewicz dowodzi, ze jest inaczej, ze Wałesa to człowiek kierowany przez SB, kupiony donosiciel, spolegliwy intrygant, pelen pychy, brnący w kłamstwo bufon.
Po obejrzeniu filmu, lekturze książki, przywolaniu widzianych lata temu dokumentów: "Robotnicy 80", "Nocna zmiana", zakladajac nawet, ze tylko 50% tego co napisał Cenckiewicz ma solidne dowodowe umocowanie, musze (niestety) przyznać, ze mnie Cenckiewicz przekonal: L. Wałęsa był/jest(?) świadomym narzędziem SB.

Przeczytalem te ksiazke ponad 2 tyg. temu. Tkwi  w mojej glowie, a dowiedziona swiadomosc tego, ze zyje w rzeczywistości w dużej mierze wykreowanej przez SB zaczela mnie uwierać.
Domyslac się, a mieć pewność to zupełnie inne doznanie...

S. Cenckiewicz jest zawodowym historykiem, "doktorem habilitowanym nauk historycznych", jak czytam na skrzydełku jego książki. Nie mam najmniejszych wątpliwości w jego profesjonalizm badacza, historyka, tropiciela prawdy. Tak długo jak zajmuje się dokumentami, ich interpretacja, gromadzeniem, porownywaniem jest dla mnie przekonywujący, wiarygodny.
Problem (dla mnie) zaczyna się wówczas, kiedy z pozycji historyka wchodzi w role publicysty, a ta w moim przekonaniu nie jest jego mocna strona. Przede wszystkim dlatego, ze jako publicysta zdaje się toczyc personalnalny pojedynek z L. Wałęsą. W publicystycznym wydaniu dowodzi m.in. o małości Wałęsy, który za młodu pijal i sztacheta bijal pomijając oczywisty fakt, ze ta rozrywka była udzialem większości młodych ludzi mieszkających nawsi. Fechtunek na sztachety był zaiste rozrywka plebejska, ale tylko dlatego wiejska, ze w miastach z natury rzeczy sztachety były trudniej dostępne.


Miesna (i nie tylko, bo dotyczaca praktycznie wszystkiego)
 rzeczywistosc roku 1978. Nie jestem pewien, gdzie zrobilem
to zdjecie, ale to oczywiście Warszawa, gdzies w centrum.
Ten szary tłumek, szarych ludzi to glownie kobiety. To na nie
spadal ciezar zaopatrzenia, wyżywienia rodziny,
zamiany kartek na cos do jedzenia. Mission impossible,
a jednak tu jesteśmy. Nie chce wpadac w patos, ale jesteśmy
glownie dzięki matkom, które wystaly, wychodzily,
pozalatwialy, wymienily, a na koniec często odmawiając sobie
wrzucily do gara i podaly na stol.
 
Danuta także zdaniem Cenckiwicza jest niegodna szacunku, bo w trakcie pierwszego pobytu na Zachodzie zszkokowana wyglądem witryn sklepow mięsnych robila sobie na ich tle zdjecia.
Pamietam doskonale swój pierwszy wyjazd na Zachod, do Holandii (1975?) i wrazenie jakie zrobily na mnie sklepy, zwłaszcza mięsne. Znakomicie pamiętam, ze jeden z moich kolegow był literalnie powalony obfitoscia miesa i wędlin w czasie kiedy mięsne sklepy w PL oferowaly nagie haki. Jestem nieomal pewien, ze na jego wyrazna prosbe robilismy mu zdjęcia z mięchem w tle, które potem wysylal do PL... (tak Stypen, to o Tobie). Bo trzeba wiedzieć, ze owczesne sklepy mięsne w Polsce wygladaly jak ten na foto obok, a roznica pomiędzy tymi zachodnimi a naszymi polegala na tym, ze u nas na sklepie był napis "mieso", a w srodku był rzeznik, zas na zachodzie  na szyldzie stało "rzeznik", a w srodku było, tak, mieso (stary dowcip z tamtych lat).
S. Cenckiewicz urodzil się w 1971 roku.  Czasy kartek, octu na polkach i tasiemcowych kolejek po wszystko z pewnoscia zna, jest historykiem pewnie o nich czytal .
Ale wiedzieć, a doswiadczyc to zupełnie rozne rzeczy.

Uważam, ze ksiazke S. Cenckiewicza powinien przeczytać każdy, chociażby dlatego, ze prezentuje inny niż tzw. oficjalny punkt widzenia. Zaś wnioski to sprawa indywidualna. Mnie wnioski uwierają, a Lech Walesa jawi mi się jako osobowość zblizona do Lance Armstronga, który smial się i zastraszal swoich przeciwnikow, po to, żeby skonczyc marnie na dywaniku Winfery Oprah.
Może Lechu wolalby, żeby to była Oriana Fallaci?
Jest kłopot. Ona już nie zyje...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz