czwartek, 25 listopada 2021

"Modigliani: portret odarty z legendy" (Maledetto Modigliani), reż. Valeria Parisi, Włochy 2020, film dokumentalny, kino "Muranów"

 "Modigliani: portret odarty z legendy" (Maledetto Modigliani), reż. Valeria Parisi, Włochy 2020, film dokumentalny, kino "Muranów"

Rozczarowanie. To najlepszy opis wrażenia, które narastało w trakcie oglądania filmu, które najlepiej oddaje moje finalne doznanie po jego projekcji. Być może wiązałem z tym filmie zbyt duże nadzieje, miałem przesadnie rozbudzone praktycznie nie wiadomo czym oczekiwania. 4/10, czyli "ujdzie" to moja i tak zawyżona ocena tego filmu w skali filmweb.

Film jest nietrafioną próba przedstawienia życia Amedeo Modiglianiego z punktu widzenia ostatniej miłości jego życia i wiernej, wielokrotnie portretowanej modelki - Jeanne Hebuterne. Sztuczna i nieudana moim zdaniem fabularyzowana forma zobrazowania wyimaginowanego, pośmiertnego pamiętnika Jeanne jest w moim odbiorze mocno wydumana. Ten zabieg poza szumem informacyjnym (ktoś może uznać, że taki pamiętnik istnieje) nie wzbogaca wiedzy widza o dodatkowe fakty, nie wnosi nic nowego w to co JUŻ wiadomo o Modiglianim. Oglądając film miałem wrażenie graniczące z pewnością, że wiedza stanowiąca podstawę filmu pochodziła z książki Pierra Sichela "Modigliani" (TU). Dlatego miast tracić czas na trwający 90 min., słaby (moim zdaniem oczywiście) film, lepiej przeczytać przynajmniej kawałek książki :)

piątek, 19 listopada 2021

"Chopin. Życie i droga twórcza", aut. Tadeusz A. Zieliński, 1998, książka

 "Chopin. Życie i droga twórcza", aut. Tadeusz A. Zieliński, 1998, książka


Lektura tej książki to oczywiście efekt tegorocznego Konkursu Chopinowskiego. Dawka muzyki, przekazów medialnych była chyba większa niż przy okazji poprzednich jego edycji. Wydaje mi się, że nigdy wcześniej nie słyszałem tylu bezpośrednich doniesień, tak licznych relacji i transmisji na żywo zawłaszcza w TV. Jednak bezpośrednią przyczyną, która kazała mi sięgnąć po tę książkę była wymiana opinii z pilnie śledzącą Konkurs koleżanką, kiedy to, niefortunnie, poddałem pod wątpliwość wirtuozerskie umiejętności Fryderyka Chopina. Skąd mi się TO wzięło? Nie mam pojęcia. Pewnie podrzucił mi to rosyjski troll zatrudniony przez cara Mikołaja I-szego:) Reakcja dobrze osłuchanej klasyką koleżanki była wyważoną sugestią sprawdzenia tego co o Szopku piszą w necie. No tak! Był wirtuozem! Wirtuozem fortepianu (grał także na organach), którego sława szła w parze z jego kompozytorskim geniuszem! Zadumałem się nad swoją niewiedzą. Efektem było przeszukanie zasobów lokalnej biblioteki i pożyczenie tej książki...

"Chopin. Życie i droga twórcza" jest poważną, solidną biografią poszerzoną o dogłębne studium dokonań muzycznych Chopina połączone z drukiem istotnych fragmentów partytur. Pierwszy książkowy "rozbiór" kompozycji Fryderyka uświadomił mi, że te fragmenty, ich fachowość wykracza tak dalece poza moją zerową wiedzę muzyczną, że mogę je z powodzeniem pominiąć. Jeśli bowiem czytamy, że: "[..]Temat Ronda oparty jest na częstej w polskim folklorze skali lidyjskiej (podwyższona kwarta - h) i pozbawiony dźwięku prowadzącego [...] W harominizacji tematu brak jest klasycznej dominanty: trójdźwiękowi F-dur przeciwstawione są inne akordy, w tym zgoła nietradycyjny, ostry dysonans f-b-c-a w 6 - 8 takcie [...]" to jasno oznacza, że lekturę książki powinienem zacząć od studiów muzycznych. Te zaś nie są dla mnie. Gdy usiłowałem mruczeć kołysanki moim synom-niemowlakom, oni z obłędem w oku wypluwali smoka, mówili żebym dał sobie spokój... Rezygnacja ze studiów muzycznych wraz z pominiętymi "rozbiorami" kompozycji przełożyły się także na dość sprawne uporanie się z książką liczącą bez "Komentarzy" 623 str.

"Chopin. Życie i droga twórcza" poza historią życia i dokonań Fryderyka Chopina jest także powtórką z historii, zwłaszcza historii Polski. Chopin żył w niełatwym dla Polski czasie. Sprawdził się nie tylko jako wirtuoz, genialny, nowatorski kompozytor, ale jako Polak-Patriota, sercem (dosłownie; serce Chopina zgodnie z jego dyspozycją  zawiozła do kraju jego siostra) i duszą oddany Polsce. Chopin wbrew propagandzie części dzisiejszej sceny politycznej nie był uchodźcą. Wyjechał mając 20-ścia lat z Polski do Austrii na około miesiąc przed wybuchem powstania listopadowego (1830). Był poddanym cara. Podróżował z ważnym rosyjskim paszportem. Z Wiednia, przez Paryż miał pojechać do Londynu, a plan wyjazdu/pobytu musiał uzgodnić z ambasadą rosyjską w Wiedniu. Został we Francji przez kolejne 17 lat, by u schyłku życia pojechać do Anglii (kobiety, kobiety...) skąd wrócił do Paryża gdzie zmarł  17 października 1849 roku. W trakcie pobytu we Francji, gdy jego sława stała się powszechna w całej Europie, za pośrednictwem rosyjskiego ambasadora, hrabiego Pozzo di Borgo  otrzymał propozycję mianowania "pierwszym pianistą nadwornym carskim" na dworze cara Mikołaja I. Propozycji towarzyszyło zapewnienie, że wobec wyjazdu Chopina PRZED wybuchem Postania Listopadowego Chopin nie jest uważany za politycznego emigranta, a samowolny pobyt w Paryżu bez ważnego paszportu będzie mu, w carskiej łaskawości, darowany. Odpowiedź Fryderyka wprowadziła ambasadora w osłupienie. Chopin odrzucił propozycję jednoznacznie oświadczając, że rzeczywiście nie brał udziału w Powstaniu, ale sercem był po stronie Powstańców życząc im zwycięstwa, a obecnie dzieląc z innymi Polakami narodową żałobę uważa się za emigranta.

Postawa Chopina miała wymiar nie tylko symboliczny, ale także przyziemny - materialny. Ewentualna posada u cara uwalniałaby Chopina od wszelkich problemów finansowych z ktorymi borykał się przez całe życie. Funkcjonowanie na odpowiednim poziomie stosownym do jego pozycji nie było tanie. Dość powiedzieć, że wynajęcie właściwego dla jego pracy apartamentu w Paryżu to koszt w przeliczeniu około 6 tys. EUR/m-c (informacja z serialu "Paryż. Śladami Chopina. vod.TV). W okresie prosperity Chopin zarabiał bardzo dobrze, ale także mnóstwo wydawał, a do oszczędnych nie należał. Do tego unikał świetnie płatnych, publicznych koncertów dla dużej ilości odbiorców. Wiedział, że zarówno instrument na którym grał (Pleyel) oraz jego słabe uderzenie w klawisze nie sprawdzają się w dużych salach, gdzie jego muzyka brzmiała zbyt cicho. Wolał grać w salonach dla mniejszego audytorium, a w pewnym momencie porzucił wirtuozerskie występy na rzecz komponowania. Jednak, co warto zaznaczyć NIGDY nie odmawiał dawania koncertów charytatywnych zwłaszcza na rzecz polskich środowisk emigracyjnych (ostatni publiczny koncert w listopadzie 1848 odbył się w Londynie na rzecz Towarzystwa Przyjaciół Polaków). Był patriotą związanym z obozem księcia Adama Czartoryskiego (Hotel Lambert), gdzie znał praktycznie wszystkich. Swój patriotyzm, polskość zaznaczał zawsze i wszędzie. To Robert Schumann jest autorem pamiętnej opinii, że „Gdyby potężny samodzierżca z Północy wiedział, jak groźny przeciwnik czai się w dziełach Chopina, w prostych melodiach jego mazurków, zabroniłby tej muzyki. Dzieła Chopina to armaty ukryte w kwiatach.” Myślę, że wszyscy pamiętamy te "armaty" ze szkoły, ale warto je przypomnieć. Myślę także, że dość ważne dla widzenia patriotyzmu Chopina we właściwym, zdrowym wymiarze jest fakt odrzucenia przez niego modnej w kręgach emigracji idei "polskiego mesjanizmu", której autorem i piewcą był niejaki Andrzej Towiański. Chopin uważał ideę Polski jako "mesjasza narodów" za swoisty obłęd, nawet pomimo tego, że bliski mu A. Mickiewicz nadawał temu pewne znaczenie w niektórych utworach.

"Chopin. Życie i droga twórcza" to także Chopin prywatnie, a wśród nich liczne kobiety do których wzdychał, które kochał. Książka nie pomija także pań, które zostawiały Szopkowi "pamiątki" uniemożliwiające mu, przez jakiś czas kontakty z kolejnymi paniami... Autor biografii dostarcza tę wiedzę w sposób wyważony. Wszystko co pisze wsparte jest wiedzą faktograficzną bazującą w dużej mierze na obfitej korespondencji, która zachowała się do naszych czasów. Liczne fragmenty listów cytowane w książce to także często perełki epistolografii. Warto się w nie zagłębić. Jest tam zarówno historia niedoszłej narzeczonej - Marii Wodzińskiej, jak i, oczywiście(!) George Sand. Temat tej relacji, który był przedmiotem sztuk teatralnych, filmów, książek jest potraktowany obszernie i poważnie. Miałem jednak wrażenie, że starsza od Chopina Francuzka (gdy się poznali on - 28 lat, ona - 34) nie zaskarbiła sobie sympatii autora książki. Może słusznie. Niefortunny wyjazd na Majorkę był jej pomysłem. Ona opuściła naszego Szopka, a o detalach, atmosferze narastających niesnasek w Nohant - majątku George Sand, można się dowiedzieć także, chociaż to literacka fikcja, ze sztuki Jarosława Iwaszkiewicza "Lato w Nohant" (co najmniej dwie inscenizacje dostępne na vod.TV).

Czytając książkę, pisząc tego posta słucham net-radia "Konkursy Chopinowskie" na zmianę z "Radiem Chopin".  Troszkę się Szopek nakomponował! Na temat geniuszu kompozytorskiego, cech, zalet muzyki Chopina, jego niebywałej muzycznej płodności napisano wiele. Mniejsza jest (w moim odbiorze) wiedza na temat jego fortepianowej wirtuozerii, szacunku dla klasycznych dzieł Beethovena, Bacha, uwielbienia dla muzyki Mozarta, gdzie szczególne miejsce w sercu Chopina miało Requiem. Jednak po przeczytaniu "Chopin. Życie i droga twórcza" zaimponowały mi NIE muzyczne dokonania Fryderyka Chopina, ale jego głęboki patriotyzm. Nie zamierzam się wysilać, aby ująć w swoje słowa to co dawno, z niebywałą measterią po śmierci Fryderyka napisał Norwid w "Dzienniku Polskim" (1849.10.25):

„Rodem warszawianin, sercem Polak, a talentem świata obywatel, Fryderyk Chopin zeszedł z tego świata. Choroba piersiowa przyspieszyła śmierć za wczesną artysty w trzydziestym dziewiątym roku życia – dnia siedemnastego, miesiąca bieżącego.

Umiał on najtrudniejsze sztuki zadanie rozwiązywać z tajemniczą biegłością – umiał bowiem zbierać kwiaty polne, rosy z nich, ani puchu nie otrząsając najlżejszego. I umiał je w gwiazdy, w meteory, że nie powiem: w komety, całej świecącej Europie, ideału sztuką przepromieniać.

Przezeń ludu polskiego porozrzucane łzy po polach w dyademie ludzkości się zebrały na dyament piękna, kryształami harmonii osobliwej.

To jest – co największego sztukmistrz może uczynić, i to uczynił Fryderyk Chopin.

Cały prawie żywot (bo część główną) poza krajem spędził dla kraju.

To jest, co największego dopiąć może wychodziec, i tego Fryderyk Chopin dopiął.

Wszędzie jest – bo w Ojczyzny duchu mądrze przestawał – i w Ojczyźnie spoczął, bo jest wszędzie. Kochanowski skarżył czasu swego: «Tymoteusza, sławnego muzyka ateńskiego, nie wygnano, jedno iż był jedną strunę do swego instrumentu przyczynił: ale za naszego wieku nie jedną, ale dziewięć strun do lutnie przydano: a pieśni dzisiejsze tak daleko są różne od Bogarodzice, jako i obyczaje od Statutu. Taka to odmiana w muzyce czyni odmianę w Rzeczypospolitej...»

Kochanowski w Sobótkach pierwszy ludu poezyę uczonemu światu uwidomił – w muzyce Chopin toż uczynił”.

wtorek, 16 listopada 2021

"Klimt i Schiele. Eros i Psyche" (Klimt & Schiele - Eros and Psyche), reż. Michele Mally, Włochy, 2018, film, kino Muranów

 "Klimt i Schiele. Eros i Psyche" (Klimt & Schiele - Eros and Psyche), reż. Michele Mally, Włochy, 2018, film, kino Muranów

Na ekrany kina "Muranów" wrócił cykl filmów o sztuce. Lekko zmodyfikowana w stosunku do poprzedniej nazwa cyklu (poprzednio było "Wielkie malarstwo malarstwo na ekranie") oznacza zmianę formuły. Sądząc po "Klimt i Schiele..." reżyserami poszczególnych filmów są różne osoby, inna jest technologia powstania filmu oraz sposób prezentacji dokonań malarzy. 

W przypadku tego filmu tytuł sugeruje szczegółowe zajęcie się postaciami dwóch austriackich malarzy z przełomu wieków. Jest inaczej. Jest to film o wiedeńskiej bohemie i kreatywności artystów wszelkiej maści zasilanych pieniędzmi tamtejszej socjety. To w dużej mierze opowieść o tętniącej życiem stolicy austro-węgierskiej potęgi, która wraz z końcem I-szej Wojny Światowej rozpadła się na szereg mniejszych państw.  Dokonania Klimta i Schiele są tylko elementami układanki na którą składa bogata klasa średnia, dwór Habsburgów, rewolucja psychoanalizy Sigmunta Freuda, walcujący Johann Strauss, pisarze, malarze, fotograficy. I chociaż nastawiłem się na film "malarski" - detaliczną opowieść o dokonaniach twórców o których wiedziałem bardzo mało, to jednak nie wyszedłem zawiedziony. Oceniłem film na 7/10, czyli "dobry" w skali filmweb.

Gustaw Klimt jest najbardziej znanym austriackim malarzem (poza tym z opadającą grzywką i czarnym wąsikiem). Jakiś czas temu widziałem przeciętny film o interesujących, zawiłych losach jednego z jego dzieł - portretu Adele Bloch-Bauer, zatytułowany "Złota dama". Miałem nadzieję dowiedzieć się więcej o jego dokonaniach, powodach dla których był i jest uznawany za giganta secesji. O tym obrazie nazywanym także "Złotą Adelą" nie ma w "Klimt i Schiele..." ani słowa... Jest sporo na temat innych jego obrazów, zwłaszcza "Pocałunek" i "Judyta z głową Holofrensa". Klimt znał i wspierał Egona Schiele. W filmie jest sporo o kontrowersjach związanych z osobą tego malarza, którego kategoryzowano jako pornografa, a jego obrazy i rysunki nagich modelek sprzedawano "w podziemiu", nie miały statusu sztuki. Dzisiaj sztuką już są i to właśnie malowane przez niego akty uzyskują najwyższe ceny na aukcjach. Zagadką (dla mnie) pozostaje dlaczego Klimt, nie Schiele nosi koronę króla austriackiej secesji.

Rzeczą, która wybitnie drażniła mnie i przeszkadzała w odbiorze filmu była osoba współczesnego narratora, który z napuszoną miną odczytywał wersy ważnych (jak się wydaje) dzieł będących rodzajem przerywnika, lub/i wstępu do kolejnych rozdziałów opowieści o Wiedniu i jego sztuce. Ale dałem radę i nie żałuję :)

(A w najbliższy weekend film o Modiglianim!)

wtorek, 9 listopada 2021

"Marianne i Leonard: Słowa Miłości" (Marianne & Leonard: Words of Love), reż. Nick Broomfield, USA, 2019, film dokumentalny, Netflix

"Marianne i Leonard: Słowa Miłości" (Marianne & Leonard: Words of Love), reż. Nick Broomfield, USA, 2019, film dokumentalny, Netflix

Podobał mi się ten film na 7/10, czyli "dobry" w skali filmweb. Podobał mi się także dlatego, że wyszło na moje! Zawsze uważałem, że L. Cohen jest wcieleniem Satyra (co nie znaczy, że go nie lubiłem), który od momentu totalnej klapy jego drugiej i ostatniej książki "Beautiful Losers" postanowił, że z literata przepoczwarzy się w barda i przez całe późniejsze artystyczne życie  żmudnie melorecytował teksty, których nikt wcześniej  nie chciał kupować pod postacią nowel, powieści. Tak to sobie wykoncypował. Sądząc po ilości fanów, a zwłaszcza fanek nawet mu to nieźle wyszło:) 

Związek z Marianne Ihlen jest tylko przyczynkiem do szerszej opowieści o "słowach miłości", które NIE były zarezerwowane TYLKO dla Marianne. Film jest w moim odbiorze słodko-kwaśno-gorzkim dowodem na to, że nie ma łatwych rozstań. Zawsze jest ktoś kto (bardziej) cierpi, ktoś komu (bardziej) wali się świat. W tym przypadku była to nie tylko Marianne, ale także jej syn z poprzedniego związku - Axel. Leonard ojcował Axlowi, mieli świetne relacje. Kiedy Leo odszedł Marianne kompletnie się pogubiła, Axel wraz z nią. Motyw "gubienia się" dotyczył praktycznie całego towarzystwa zasiedlającego Hydrę. Idylliczna wyspa ujawniła swoją nomen omen destrukcyjną naturę. Praktycznie żaden z damsko-męskich związków w grupie przyjaciół Marianne i Leonarda z tego okresu nie przetrwał próby czasu. Być może mogły istnieć tylko tam, na wyspie. W greckim słońcu, ciepłym morzu, zasilone prochami, podlane retsiną... Być może w jakimś sensie były rodzajem wakacyjnej miłości, która zwykle kończy się wraz z powrotem do rzeczywistości... Ta zaś, w osobach krytyków literackich była bezwzględna dla powstałej w oparach LSD i amfy "Beautiful Losers". Biez wodki nie razbieriosz!

A Leo? Ruszył w świat i jak na Satyra przystało robił swoje. Film obszernie opowiada o kolejnych związkach L. Cohena, by dotrzeć do momentu, kiedy po zamknięciu się na kilka lat w buddyjskim klasztorze skonstatował, że jego agentka, tak, kobieta(!) sprzeniewierzyła oszczędności jego życia, bagatela, około 5 mln USD. Hydra ujawniła swoje kolejne oblicze, oblicze Mścicielki :) Chichot losu. Satyr został sponiewierany przez kobietę. 

Lubię Cohena. Wielokrotnie pisałem o nim na blogu, łącznie z tym, że gdy zorientował się, że nie ma za co żyć i ruszył w trasę aby uciułać parę zielonych nie zdecydowałem się, żeby pójść na jego koncert. Uważałem cenę 500 zł/bilet (Torwar, sierpień 2011) za mocno przesadzoną. Dzisiaj trochę żałuję. Ostatecznie jak się nad tym zastanowić to TYLKO cena butelki przyzwoitej single  malt. Ale nie ma co rozpaczać. Łyskacza zawsze można kupić i sącząc trunek posłuchać Cohena z cd lub spotify. To oczywiście nie to samo co koncert, ale też przyjemne. "Marianne i Leonard..." opowiada o czasie kiedy LSD było legalne, dopełnia wizerunek kanadyjskiego barda i stanowi także dobrze udokumentowany materiał dydaktyczny, którego istotę Stevie Nicks zgrabnie ujęła w piosence "Dreams":

[...]Players only love you when they're playing
Say... Women... they will come and they will go
When the rain washes you clean... you'll know[...]

(luźne skojarzenie, prawie bez związku) A film? Film dalej opowiada historię Satyra, który po kilkuletniej medytacji w buddyjskiej celi przeistoczył się w barana (bo przecież z racji wieku nie w baranka; owieczką też nie był). Ale to "dalej" musicie obejrzeć sami. Zapewniam, że warto!

wtorek, 2 listopada 2021

Listopadowy klimacik, poniedziałek 2021.11.01, rowerowe


 Listopadowy klimacik, poniedziałek 2021.11.01, rowerowe


"Ryszard Szurkowski. Wyścig. Autobiografia.", aut. Kamil Wolnicki, Krzysztof Wyrzykowski, Ryszard Szurkowski, 2019, książka

 "Ryszard Szurkowski. Wyścig. Autobiografia.", aut. Kamil Wolnicki, Krzysztof Wyrzykowski, Ryszard Szurkowski, 2019, książka

Przeciętna książka o nieprzeciętnym sportowcu. Zmarł 2021.02.01 (TU). Być może był najlepszym polskim kolarzem (Maja Włoszczowska przypominam, jest kobietą), dominatorem ówczesnego kolarstwa amatorskiego, którego szczyt popularności przypadł na okres świetności polskich szosowców, czyli lata 70-siąte. Ilość wyścigów w których wystartował, tytułów które zdobył jest prawie niepoliczalna. Ryszard Szurkowski opowiada, a dziennikarze sportowi spisują jego wspomnienia w okresie rekonwalescencji po niefortunnym upadku podczas amatorskiej imprezy w Kolonii 2018.06.10. Książka ma charakter wywiadu-rzeki. Ten dość luźny zapis kolejnych rozmów, zwierzeń mistrza powoduje, że niektóre wątki wracają, są wspominane i kilkakrotnie omawiane. Taki układ jest (dla mnie) dość uciążliwy. Brak wyraźnej chronologii zakłócał mi odbiór książki, kazał cofać kartki każąc upewnić się, czy dany temat, wyścig zdarzenie nie są tym samym, o którym pisano wcześniej. Ryszard Szurkowski miał znakomita pamięć i kajet, w którym zapisywał ważne momenty kariery. W książce jest tabela "Najlepsze wyniki Ryszarda Szurkowskiego", która obejmuje lata 1964-1984. 1-sze miejsca >> 429, 2-gie miejsca 211, 3-cie miejsca >> 149. Imponujące sportowe dokonania w osobistej relacji Mistrza. Szalenie ciekawe opisy ówczesnych, PRL-owski realiów, w których Ryszardowi Szurkowskiemu przyszło żyć i ścigać się. Jednak im bliżej czasów współczesnych, tym Mistrz jest mniej wylewny. Bardzo pobieżnie traktuje w swoich wspomnieniach "epizod" bycia posłem na Sejm 1985-1989, prezesury w PZKOL, tudzież inne aktywności, które nie były związane bezpośrednio ze ściganiem. Być może się czepiam, ale chciałbym wiedzieć więcej o motywach, którymi się kierował kandydując na posła. Teraz pozostają już tylko domysły... Ryszard Szurkowski wierzył jak sądzę w siłę, magię swojego nazwiska. W jakimś wywiadzie przeczytałem, że zdecydował się na bycie szefem PZKOL (2010-2011), gdyż miał nadzieję, że uda mu się wyprowadzić Związek z zapaści do jakiej doprowadził poprzednik - Wojciech Walkiewicz, Prezes PZKOL 1996-2010. O ile pamiętam Ryszard Szurkowski dawał sobie trzy miesiące "na próbę". Tkwił tam rok, a PZKOL pozostaje do dzisiaj w totalnym paraliżu, którego praprzyczyną były decyzje poprzedniego Prezesa. Nie zmienia to faktu, że książka, która była także "cegiełką" na rehabilitację Mistrza (i być może jest nią nadal; koszt kilkuletniej rehabilitacji musiał być kosmiczny, musiał zaważyć na budżecie rodziny Mistrza) jest relacją sportowca-legendy, opowieścią, gdzie z "pierwszej ręki" dowiadujemy się m.in. o realiach ścigania w Wyścigu Pokoju, którego Ryszard Szurkowski był czterokrotnym zwycięzcą. Autobiografia może być także punktem odniesienia dla młodszych czytelników pozwalającym na właściwą ocenę dzisiejszej, nie tylko sportowej rzeczywistości. I chociaż książka nie jest moim zdaniem wybitnym, literackim dokonaniem to mogę ją rekomendować wszystkim, którzy podobnie jak ja tkwili z uchem przy "tranzystorze" czekając na aktualne relacje z trasy Wyścigu Pokoju oraz tym, którzy nie mieli okazji doświadczyć "na żywo" fenomenu popularności polskiego kolarstwa, którego twarzą był uśmiechnięty, ciepły facet z baczkami - Ryszard Szurkowski.