sobota, 31 stycznia 2015

"Broad Peak Niebo i Piekło", aut. Bartek Dobroch, Przemysław Wilczyński, książka, 2014

 "Broad Peak Niebo i Piekło", aut. Bartek Dobroch, Przemysław Wilczyński, książka, 2014

To jedna z wielu książek przyniesionych przez Mikolaja, trzecia, która przeczytałem, pierwsza o której pisze.
Zanim siegnalem po "Broad Peak.." przeczytałem dwa lżejsze, czysto rozrywkowe tytuly. Smierc dwóch wspinaczy przycmila sukces, a szeroko komentowana przez media nadala wyprawie zlej slawy. Pomimo, ze czesto i chętnie czytam książki "gorskie" odkladalem "Broad Peak..."  na później.
Pamietalem doskonale atmosferę sukcesu skażona krótkim agencyjnym przekazem, o dwóch alpinistach mających nocowac pod grania. Ta informacja była praktycznie rownoznaczna z informacja o ich śmierci, ale tak jak wielu czekałem na cud, który się nie zdarzyl. Sadzilem, ze ksiazka będzie proba rozliczenia, usiłowaniem znalezienia winnych, wskazania przyczyn śmierci dwóch alpinistów. Na szczęście tak nie jest.
Autorzy, którzy sa zawodowymi dziennikarzami związanymi z gorami pokusili się o cos więcej niż sucha relacje o wyprawie i probe wlaczenia się do dyskusji o winnych tragicznej śmierci wspinaczy.
Ksiazka mowiac o wyprawie na Broad Peak, przdstawiajac szczegolowo sylwetki jej uczestnikow zawiera także szeroki kontekst historyczny opisujący polskie (i nie tylko) dokonania w najwyższych gorach. Dzieki temu feralna ekspedycja na Broad Peak nie wygląda jak proba realizacji marzen żądnych sukcesu chorych na slawe sportowcow, ale jak konsekwencja "polskiej drogi" himalaizmu ujętej w program Polski Himalaizm Zimowy.
Ksiazka opisujac sylwetki bohaterow pierwszego zimowego wejścia na Broad Peak pokazuje także jak rozne sa motywacje ludzi, którzy decydują się na zmaganie z gora; dla jednych mordęgę dla innych sportowy wyczyn.
"Gorskie" książki czytam od zawsze. Od zawsze interesowalo mnie zmaganie człowieka z przyroda, w tym zmaganie na własne zycznie, wynikające z wlasnego wyboru. Dobrowolne poddawanie się niewyobrażalnej ekstremie jaka jest minus 40 st. polaczone z wiatrem o szybkosci ponad 100 km/h to zagadka na rozwiązaniu której polegli wszyscy starający się ja rozwiklac. Warto tutaj przytoczyć słowa J. Kukukczki, który zwykl mowic, ze wychodzi na atak w najgrosza pogode, bo potem może być tylko lepiej... (to w czasach kiedy nie było netu, precyzyjnych prognoz pogody)
Dlaczego sobie to robia? Po kiego wlaza na te góry? Odpowiedź: "bo są" nie jest taka oczywista i nie dotyczy wszystkich włażących. "Broad Peak..." w nienachalny sposób probuje także pokazac, ze oceny zachowan ludzi funkcjonujących na granicy śmierci z perspektywy kanapy i cieplych bamboszy nie maja najmniejszego sensu.
"Broad Peak Niebo i Piekło" jest moim zdaniem bardzo dobrą ksiazka. Lektura wymaga znacznego skupienia z uwagi na wielowatkowosc, ilość nazwisk, mnóstwo dat, ale warto! Dzieki tej jednej książce można poznac historie polskiego himalaizmu, zblizyc się do rozumienia sił napędzających "Lodowych Wojownikow" powodujcych, ze zainfekowani "zewem gór" sa gotowi rzucic wszystko byle wrocic tam, gdzie jedni "dodtykaja absolutu", inni "pisza historie", a jeszcze inni bija rekord wejścia/zejścia/zjazdu na nartach.
Jest w tej książce dużo o rodzinach himalaistów, ich zonach, narzeczonych, dzieciach i rodzicach. Autorzy rozmawiają z nimi o tym jak oni odbierali pasje swoich synow, mezow, ojcow. "Broad Peak..." jest jedna z niewielu książek o gorach, która opowiada o emocjach rodzin wspinaczy. O tym jak roznie postrzegaja to co zabiera im ich facetow na długie miesiące, czasem na wieczność.
(Dlatego pewnie przeczytam przywolana w "Broad Peak..." ksiazke Olgi Morawskiej, wdowe po Piotrze Morawskim, który zginal w Himalajach: "Góry na opak, czyli rozmowy o czekaniu".)
Ich kobiety sa z nimi, bo może fascynuje je ich inność, bo twierdza, ze akceptują pasje przyszłego meża. Może sadza, ze "jak się ozeni to się odmieni" i niczym zony alkoholikow bezskutecznie walcza bez nadziei na zwycięstwo z nałogiem, którym sa góry. Nalogiem, który w samych Himalajch zabral w ciągu dwóch dekad 40 osob. Bo góry to nalog smiertelny, chociaż nie znaczy to, ze ci którzy w niego wpadli szukają śmierci, sa na nia skazani. Smierc w gorach jest zwykle wynikiem przypadku, zbiegu okoliczności, czasami zlego przygotowania. (tutaj natychmiast przyszedł do mnie "Cień Wielkiej Góry", Budki Suflera).
"Broad Peak Niebo i Piekło" to bardzo dobra ksiazka ze smiercia w tle.

czwartek, 29 stycznia 2015

"Trick", reż. Jan Hryniak, PL, 2010, film, vod Orange

"Trick", reż. Jan Hryniak, PL, 2010, film, vod Orange

Miało być (chyba) "Żądło", a wszedł gniocik, którego nie ratuje udział czolowki PL-aktorow, w tym ponownie rudej Karoliny Gruszki.
Na trenazer może, może być.

środa, 28 stycznia 2015

"Carte Blanche", reż. Jacek Lusiński, PL, 2014, film, właśnie na ekranach

"Carte Blanche", reż. Jacek Lusiński, PL, 2014, film, właśnie na ekranach

Dałem mu 6 - "niezły" w 10-cio stopniowej skali filmwebu.
Może troszkę za dużo, ale...
Najmocniejsza strona filmu jest prawdziwa historia na bazie której powstal scenariusz.
Potem dobry, aktorski tandem: A. Chyra i A. Jakubik.
Jeszcze potem, a wlasciwie to już na koniec, humanistyczne przeslanie polaczone z ladunkiem pozytywnej energii dające się zamknąć w prostym przeslaniu: zycie jest piękne, a ludzie som dobre. Reszta dość cienka, ale z przyjemnoscia odnotowuje w sciezce dzwiekowej kawalek do którego mam stosunek emocjonalny -  "Sinnerman" w wykonaniu Niny Simone.
Rezyser filmu jest także autorem scenariusza. Mysle, ze to jest problem wielu filmow. 2w1 nie robi dobrze sztuce. Brak krytycznego spojrzenia, ewentualnego oporu wspoltworcy, wiara, ze sam zrobie to najlepiej może być i często jest pulapka, w która wpadają 2w1.
Ale nie ma się co czepiac. Pomimo, ze film nie jest az tak krzepiący i brak w nim fajerwerkow jak we wspanialych "Nietyklanych",  jest podobnie jak "Nietykalni" pelen pozytywnych emocji.
Dlatego można go obejrzeć.

Techniczne.
Zaparkowanie w okolicach kina "Atlantic" (wtorek, 18:40) to mission impossible. Lepiej zostawić fure 1-2 przystanki dalej i podjechać tramwajem. Szybciej i bez stresu (o ile ma się bilet, ale bez, jaka adrenalina!).

czwartek, 22 stycznia 2015

"Facet (nie)potrzebny od zaraz", reż. Weronika Migoń, film, PL, 2014, vod Orange

"Facet (nie)potrzebny od zaraz", reż. Weronika Migoń, film, PL, 2014, vod Orange

Czwartkowy wieczor, czas roweru, a za oknem leje. Wiec trenażer i jakiś film. Rzut oka w repertuar vod Orange. No dobra, niech będzie. Komedia, romatyczna, Żebrowski, młody Stuhr i krotka - 84 min.
Jedziemy.
Jeśli to komedia, to ja się smieje z czegos innego.
Jeśli romatyczna, to ja odbieram na innych falach.
Niezla sciezka dzwiekowa z polskimi wykonawcami.

Ani komedia, ani romatyczna.
Szkoda czasu i pieniędzy.

wtorek, 20 stycznia 2015

"Wkręceni", reż. Piotr Wereśniak, film, PL, 2013, vod Orange

"Wkręceni", reż. Piotr Wereśniak, film, PL, 2013, vod Orange

Wskoczylem na trenazer, wbralem "Wkręconych", gdyż zauwazylem w mediach zajawki "Wkręcownych 2".
Wśród aktorow znany glownie z reklam wiadomego banku Piotr Adamczyk. Nawet się zastanawiałem skad się bierze jego popularność i to na tyle duza, ze chcieli go w tych reklamach. Tak, tak, gral papieża, ale to nie ta rola jest przyczyna dla, której jest twarza kredytow gotówkowych.
On grywa w filmach trenażerowych, bo przecież do kina nikt na to (chyba) nie chodzi.
Szkoda pieniędzy i czasu.

niedziela, 18 stycznia 2015

Marek Napiórkowski Sextet "UP!", koncert live, Trójka, niedziela 2015.01.11

Marek Napiórkowski Sextet "UP!", koncert live, Trójka, niedziela 2015.01.11

Marka Napiórkowskiego widziałem live na koncercie Anny Marii Jopek promującym znakomita plyte "Sobremasa" w listopadzie 2011. Swietny koncert także dzięki swietnym muzykom wśród których poza Markiem Napiórkowskim na gitarze był także Henryk Miśkiewicz na saksofonie.

Zbyt duzo na tym foto nie widać, ale  od lewej:  Krzysztof
Herdzin - fortepian, Adam Pierończyk - saksofony, Henryk
Miśkiewicz - saksofony, Robert Kubiszyn -
kontrabas i bas git, Paweł Dobrowolski- perkusja i Marek
Napiórkowski - gitary.
Nazwisko Marka Napiórkowskiego przewija się w wielu krajowych produkcjach jazzowych i wlasnie dla niego i Krzysztofa Herdzina zadałem sobie trud wydzwonienia wejsciowek.
Od koncertu mija wlasnie tydzień. Wrzucilem cd "UP!" do odtwarzacza, przypominam sobie wieczor wypelniony znakomita muzyka.
Jazz nie jest do końca moja bajka. Wole klimaty bluesowe i rockowe, co nie znaczy, ze nie słucham innej muzyki, zwłaszcza takiej, która współgra z moimi nastrojami, budzi emocje, pozwala na chwile refleksji, odjazdu. Tak wlasnie gra sextet Marka Napiórkowskiego. Pierwsze 2- 3 kawałki były rozgrzewka, wprowadzenim do tego co dzialo się dalej. A im dalej tym więcej ognia, tym mocniej, az do kilku rockowych wręcz riffów.
Zastanawia mnie, ze Marek Napiórkowski przez caly koncert uzywal 2 gitar: zielononiebieskiej elektrycznej i klasycznej wpiętej oczywiście do pradu (kazda z nich to customy). Wspomagany elektronika wydobywal z nich nieprawdopodobne dzwieki, a bieglosc z jaka ujezdzal niewielkie, elektryczne wiosełko była imponujaca. A taki Joe Bonamassa na scenie miał skrzynie-stojak, w niej około 10-12 gitar, które zmienial praktycznie do każdego utworu. Czy oznacza to, ze Marek Napiórkowski potrafi wydobyc więcej ze swojego instrumentarium niż utytuowany bluesaman?
Pewnie takie porównania nie maja sensu, a to kto jest lepszym gitarzysta, kompozytorem decyduje klimat tworzony przez muzyka i towarzyszący mu zespol. Tutaj Mark Napiórkowski i jego towarzysze pokazuja, ze naleza do jazz czolowki. Chetnie i sporo słucham Pata Metheny i moim zdaniem Marek Napiórkowski nie powinien mieć kompleksow. "UP!" to album koncepcyjny. W ver. płytowej nagrany z towarzyszeniem orkiestry kameralnej, a ver. koncertowej w Trojce, saute, tylko jazz band. Jak przystalo na lidera Marek Napiórkowski przewodzi, jego gitara jest instrumentem dominującym, ale daje mnóstwo miejsca innym muzykom. Każdy z nich ma możliwość wykazania się swoimi umiejętnościami, a ze naleza do czolowki polskiego jazzu jest czego sluchac. Znakomity dialog saksofonow Adama Pierończyka i Henryka Miśkiewicza to popis, który długo zostanie mi w pamięci.
Zagrali nie tylko "UP!". Teraz slysze, ze na koncercie było dużo muzyki spoza miękkiej, lagodniej, ilustracyjnej "UP!". Po koncercie można było kupic 3 cd i zaluje teraz, ze nie kupiłem wszystkich.
Marek Napiórkowski jak przystalo na profi podpisywal plyty, chętnie rozmawial z fanami.
Bardzo, bardzo udany wieczor, a wszystko to za jedne 5 zl (koszt wejsciowki).
Dlatego place abonament.

Siedze, pisze, słucham łagodnych dzwiekow "UP!".
Fajna muzyka na niedzielny wieczor.


sobota, 17 stycznia 2015

"Upadłe anioły", aut. Noël Coward, sztuka, OCH-Teatr, poniedziałek 2015.01.12

"Upadłe anioły", aut. Noël Coward, sztuka, OCH-Teatr, poniedziałek 2015.01.12

O ile "Shirley Valentine" TRZEBA zobaczyć, o tyle "Upadle anioły" można, co nie znaczy, ze nie warto. To popis dwóch pań: Magadaleny Cieleckiej i Mai Ostaszewskiej, którym towarzyszy trzech panów, którzy sa tylko tlem dla talentu aktorek.
Nigdy wcześniej nie widziałem zadnej z pan live na deskach teatru. O Mai Ostaszewskiej nawet nie slyszalem. Magde Cielecka widziałem w Teatrze Telewizji. Tutaj tworza zgrany duet stanowiący oś troszkę przydługiej (130 min.) klasycznej komedii traktującej, a jakze, o sprawach damsko-męskich.
Premiera sztuki miała miejsce w grudniu 2014. Spektakl pomimo poniedzialku był grany przy pelnej widowni, której większość stanowily kobiety. To nie przypadek tylko konsekwencja, gdyż
ta komedia to w dużej mierze rzecz, która zawsze jednoczy kobiety, rzecz o robieniu facetow w trąbę. To co smieszylo damska czesc widowni, mnie jakos niekoniecznie i odwrotnie. Ci faceci, którzy się rechotali wraz z paniami sadzili pewnie, ze sytuacja bedaca tematem komedii ich nie dotyczy. A to nie było do smiechu, tylko jak mowi moja wiedza wespół ze skormnym doświadczeniem, do placzu.

Calosc troszkę za dluga. Zwlaszcza ta czesc w której panie się upijają i ze stanu podchmielenia przechodzą w stan godny pożałowania, jest moim zdaniem do skrocenia. A może się czepiam? Może nie smieszy mnie widok pijanych kobiet nawet wtedy, kiedy gadaja smiesznie i od rzeczy. Nawet jeśli to tylko teatr.

W każdym razie bawiłem się niezle i mogę polecić te komedie jako cel i powod do oderwania się od kanapy i wyjścia z domu.

Techniczne.
Nie liczcie na zaparkowanie wzdłuż Grojeckiej. Szukajcie miejsca w bocznych uliczkach, także tych vis-a-vis teatru. Dlatego dajcie sobie dodatkowe 15 min. na znalezienie miejsca i dojscie do teatru. Unikniecie zbędnej wymiany zdan z osoba towarzyszaca i nerwowego biegu po nierównym trotuarze.

piątek, 16 stycznia 2015

"Shirley Valentine", aut. Willy Russell, sztuka, Teatr Polonia, wtorek 2015.01.13

"Shirley Valentine", aut. Willy Russell, sztuka, Teatr Polonia, wtorek 2015.01.13

Boska Shirley Valentine w Białej Bluzce.
Mialbym duzy problem, gdybym był zmuszony odpowiedzieć, która z tych kreacji Krystyny Jandy była lepsza, która bardziej lubie. A przecież jest jeszcze wiele innych, których nadal nie widziałem, które czekaja na moja decyzje, ze może wlasnie dzisiaj...

"Shirley Valentine" na decyzje czekala od 1990 roku. Wtedy wlasnie odbyla się prapremiera tej sztuki w Teatrze Powszechnym. Natychmiast uzyskala status sztandarowego dokonania Krystyny Jandy, stala się podobnie jak "Boska" i "Biała Bluzka" wizytowka Pani Krystyny. Przeniesiona do Teatru Polonia po jego otwarciu 10 lat temu, jest zelazna pozycja w repertuarze tej sceny, grana oszczędnie 1-2 razy w miesiącu. O bilety (drogie) nie jest latwo. Sztuka jest grana przy pelnej widowni na której gromadzi się kilka pokoleń fanow teatru, fanow Krystyny Jandy.

To co robi Krystyna Janda z tragikomicznym tekstem W. Russela to majstersztyk.  Gra brawurowo, a fakt, ze jest kobieta dojrzałą (rocznik 1952) nadaje tekstowi i całej roli dodatkowej wagi, dokłada jej charakteru.
Nie będę psul papieru zachwycając się swietnym tekstem, w którym każdy znajdzie swoje odbicie, jego uniwerslanym przeslaniem, znakomita gra Krystyny Jandy, bo to wszystko można przeczytać w relacjach fachowcow od teatru i kina (jest także film pt. Shirley Valentine, tyle, ze nie gra w nim K. Janda).
O odbiorze Sztuki decydują emocje, które Sztuka potrafi, lub nie, wzbudzić, rozpalić, wskrzesić. Zapewniam Was, ze tutaj emocji jest cale mnóstwo. Przyznam, nie jestem obiektywny, gdyż zwyczajnie i po prostu podziwiam Krystyne Jande (podziw wielowymiarowy od momentu kiedy zobaczyłem ja pierwszy raz w "Człowieku z Żelaza [1981]) i staram się brac poprawke na mój afekt, ale wierzcie mi, "Shirley Valentine" TRZEBA widzieć. Wiem, ze brzmi to smiesznie, rzecz jest w teatrze od 25 lat, ale ma tutaj zastosowanie: lepiej pozno niż wcale. Mysle także (to moje domniemanie, które nie jest wsparte twardymi dowodami), ze tekst przeszedł ewolucje, ze teraz jest mocniejszy niż 25 lat temu, bardziej bezpośredni, w niektórych momentach bywa, ze wrecz dosadny, personalny, emocjonalny. Sadze wiec, ze Shirley sprzed 25 lat jest trochę inna niż obecnie, jest podrasowana wersja siebie samej na miare XXI wieku.
Raz jeszcze, TRZEBA zobaczyć.

Techniczne.
Miałem slabe, dalekie miejsca. Było kiepsko slychac (a slyszec trzeba) tym bardziej, ze dzwoni mi w uszach. Pozyczylem w szatni bezprzewodowe słuchawki systemu, w który jest zaopatrzony Teatr Polonia. Dziala swietnie. Nie uroniłem nawet jednego słowa.
Zapomnijcie o zaparkowaniu blisko teatru. Jeśli jednak przyjedziecie 1,5h wcześniej macie szanse, a wtedy wpadnijcie na Hożą 62 do knajpki "W Gruncie Rzeczy". Fajne, smaczne wegańskie jedzenie za przystepna cene. (tylko te dziewczyny z obsługi z czarnymi kolczykami w nosach i tatuażach... dlaczego sobie to robia?)

czwartek, 15 stycznia 2015

"Pani z przedszkola", reż. Marcin Krzyształowicz, film, PL, 2014, właśnie w kinach

"Pani z przedszkola", reż. Marcin Krzyształowicz, film, PL, 2014, właśnie w kinach

Film-kalejdoskop, czyli taka tuba z kartonu, w niej trochę kolorowych szkiełek, lustra, dziurka z jednej, a matowe szklo z drugiej strony. Wystarczylo potrzasnac tuba, a szkiełka wraz z lustrami dawaly kolejny, przypadkowy wzor. Zwykle atrakcyjny, bo kolorowy, ale chaotyczny, nieprzewidywalny. Taki jest ten film.
Bron boze komedia.
Ratuje go swietna obsada i pomysl ulokowania akcji w PRL-u.  Poza Krystyna Janda, Agata Kulesza, Adamem Woronowiczem i Marianen Dziędzielem cieszy oko nadal zjawiskowa Karolina Gruszka.
Reszta filmu to oczekiwanie, ze cos się zacznie; do smiechu, placzu, byle sie kurde, zaczelo.
Po dobrej "Obławie" tego samego reżysera zwabiony znakomita obsada oczekiwałem czegos mocniejszego.
Nie było mocno.
Było nieprzewidywalnie, kolorowo, czasami do uśmiechu (nie smiechu).

środa, 14 stycznia 2015

Dla Frania

Dla Frania

Myslicie nad przekazaniem 1% swojego podatku na konkretny cel?
Mój 1% idzie dla Franka.
http://www.dlafrania.pl
Franek jest synem moich dobrych znajomych: Magdy i Rafała Saczuków.
Warto im pomóc.
Frankowi pomóc trzeba.

niedziela, 11 stycznia 2015

Narty nie, rower tak!, styczeń 2014, rowerowe

Narty nie, rower tak!, styczeń 2014, rowerowe

Nie ma sniegu pod narte? Jest pod rower!
Rzeka Mienia; godz. ok. 8:45. Tym razem "wiatr o siwych włosach ostrzem spada" z wierzcholkow drzew skutecznie osuszając sciezki po wczorajaszych opadach deszczu. Monochromatyczne, pozornie niezbyt atrakcyjne otoczenie  cieszy
oczy swoja innoscia, pelną paletą szarości i innych zgaszonych zima kolorow, których ja, daltonista nie potrafie poprawnie nazwac. Slonce, które na chwile znalazło sobie dziurke w chmurach omiata korony drzew dodając krajobrazowi
ździebło intensywnego, złotego koloru. To lepsze niż trenazer!
 

sobota, 10 stycznia 2015

"Ameryka po kaWałku", aut. Marek Wałkuski, 2014, książka

"Ameryka po kaWałku", aut. Marek Wałkuski, 2014, książka

To kolejna po "Wałkowanie Ameryki" ksiazka Marka Wałkuskiego, korespondenta Polskiego Radia, mieszkającego 12 lat w USA. "Wałkowanie..." było o fundamentach np.: o prawie do posiada broni, o systemie edukacji, o religii itp., zas "Ameryka po kaWałku" to kolaż skladajacy sie z mnóstwa obserwacji ujętych w krótkie, zwarte opowieści pokazujące amerykanska roznorodnosc. Każdy rozdzial/reportaż funkcjonuje niezależnie dzięki czemu ksiazke można czytac otwierajc ja w przypadkowym miejscu. Cecha wspolna obu książek jest fascynacja Ameryka do której zresztą autor otwarcie sie przyznaje oraz brak jakichkolwiek negatywow.
Widzenie cokolwiek jednostronne, ale licentia poetica, wiec nie ma co dyskutować, tylko zabrać sie za lekturę. Zapewniam, ze jest ciekawa.

Podobnie jak "Wałkowanie..." Marek Wałkuski wspiera niektóre z mini-opowieści/reportaże ciekawymi danymi statystycznymi. Kiedy pisze o zupie pho, a przy okazji o roznych wcieleniach amerykańskich fast-foodow dorzuca garść twardych danych o udziale kosztów zywnosci w budzecie J. Smitha, porownuje z wydatkami na zwynosc w roznych rejonach swiata podkreslajac przy okazji, ze zywnosc w USA jest najtansza na swiecie. Znakomite sa obserwacje dotyczące infrastruktury sportowej, ilości i dlugosci sciezek rowerowych, cen wynajmu kortow tenisowych i kosztu gry w golfa, ponownie wsparte twardymi danymi o rynku wtornym pilek golfowych. Wiele z tych obserwacji to w sposób oczywisty oraz fascynacji american way of life, która staje sie udzialem autora. Z dużym ladunkiem humoru pisze o swoich doświadczeniach związanych z kupnem Harleya-Davidsona, wycieczkach po parkach narodowych, wizytowaniem garażowych wyprzedaży, podróżami po Stanach i tym co widać przez okna samochodu. Oddzielny rozdzial poswieca Fordowi Crown Victoria - legendarnemu modelowi samochodu używanego przez amerykanska policje. W jednym z rozdzialow podkresla, ze w Ameryce wszystko jest większe (domy, zmywarki itd.) a w konsekwencj wieksza jest także strefa, która Amerykanin uważa za prywatna, ktorej naruszenie każe mu zrobić krok wstecz (M. Wałkuski ocenia, ze dla Amerykaniana ta strefa to okrag około 1.20 cm, a dla Europejczyka około 90 cm). Takie i mnóstwo innych ciekawostek wspartych solidna dawka danych statystycznych stanowi zawartość książki.
Książka - patchwork.
Wszystkie łatki w cieplych kolorach, przyjemne w dotyku. W sam raz na polski deszczowy styczeń.

"Whiplash", reż. Damien Chazelle, USA, film, 2014, właśnie w kinach

"Whiplash", reż. Damien Chazelle, USA, film, 2014, właśnie w kinach

No i co z tego, ze wygral Sundance 2014? Nie jest moim zdaniem taki rewelacyjny. Dalem mu 7 (dobry) na 10 (arcydzielo) w rankingu filmweb.
Ale od początku.
Miałem isc i poszedłem na koncert M. Maleńczuka w Trojce. Niestety. Nie udało mi sie dostać wejsciowek, ale jako plan alternatywny było kino i "Whiplash" wlasnie. Bo film to może nie stricte muzyczny, ale o muzyce, z muzyka w tle, wiec jako ew. ekwiwalent - jak znalazł.
Poza wszystkim niewiele jest filmow muzycznych, lub/i o muzyce, wiec niezależnie od okoliczności i tak bym go obejrzał.
Fabula "Whiplash" jest cieniutka, wątlutka bo i nie ona jest najwazniejsza. Najwazniejsze sa charaktery i muzyka, ale forma jest w moim przekonaniu klisza tego co wielkokrotnie widzielismy w wielu filmach, takze wojennych, zwłaszcza amerykańskich.
Sierżant-twardziel, tutaj dyrygent, rekruci-nieudacznicy, tutaj muzycy, kompania kotow, tutaj jazz-band  i musztra-trening  do bolu, do, krwi, do autodestrukcji.
Jeśli pamiętacie "Full metal jacket", demonicznego sierżanta i zbryzgana krwia laznie - już znacie klimat "Whiplash".
Dazenie do sukcesu za wszelka cene, az do autodestrukcji to leitmotiv tego filmu, podobnie jak w znakomitym "Czarnym łabędziu". Ale ogladajac "Whiplash" miałem także skojarzenie z "Dyrygentem" A. Wajdy, gdzie poszukiwanie perfekcji prowadzi do katastrofy zawodowej i osobistej, granego przez A. Seweryna dyrygenta (w roli zony-skrzypaczki, wówczas zona w realu - K. Janda).
Ktos moglby powiedzieć, ze wszystko już było...

"Whiplash" jest moim zdaniem filmem bardzo amerykańskim doskonale obrazującym procesy zachodzące w tamtym (i nie tylko) społeczeństwie. Tonia Harding - amerykanska gwiazda lyzew figurowych nie cofnela sie przed zleceniem fizycznego wyeliminowania Nancy Kerrigan, konkurentki do reprezentacji olimpijskiej USA. Uderzenie palka miało pogruchotać nogi konkurentce...

Epatowanie krwia splywajaca z dloni perkusisty i jego katorzniczny trening nie robily na mnie wrazenia. Natomiast podobali swietni aktorzy, kapitalnie poprowadzona kamera, no i Muzyka!
Dlatego pomimo wrazenia, ze film jest do pewnego stopnia kompilacja "zapozyczen" oceniam go jako dobry i warty obejrzenia.
Dobre kino z dobra muzyka w tle.