poniedziałek, 29 maja 2017

Świder, 2017.05.28

Świder, 2017.05.28
Żeby spłynąć Świdrem nie musisz mieć za towarzyszkę członkini olimpijskiej osady K2, dysponującej udźwigiem koparko ładowarki Ostrówek. Wystarczy dobry nastrój, przyjazna podgoda, 30 zł od osoby, 5 h luzu i już można udać się w nieznane jedną z fajniejszych rzek, na których pływałem kajakiem. Wyżej stawiam walory suwalskiej Rospudy. Chociaż w jednej kategorii Świder jest nawet lepszy niż Rospuda. Od centrum Warszawy dzieli go tylko 30 km. 

wtorek, 23 maja 2017

"Martwe wody" (Ma loute), reż.Bruno Dumont, Francja, Niemcy, 2016, film właśnie w kinach

"Martwe wody" (Ma loute), reż.Bruno Dumont, Francja, Niemcy, 2016, film właśnie w kinach

Żeby bawic się na tym filmie, który tylko nominalnie jest komedia trzeba być wychowanym na bajkach braci Grimm, kochac Monty Phytona i zasmiewac się do łez z Akademii Głupich Krokow, akceptować rownolegla rzeczywistość z tworzenia której slynal Kusturica, mieć mocny, odporny na przykre, realistycze widoki żołądek, twardy tylek (lub wygodny fotel; film trwa podnad 2h) oraz dobrze odnajdować się w pure nonsensownych absurdach ze wskazaniem na makabreski.
Mozna lubic J. Binoche, ale nie jest to wymog podstawowy i zasadniczny. Można także, celem wprowadzenia się we wlasciwa atmosferę obejrzeć wcześniej film, tez francuski: "Delicatessen".

Wszystkie wymienione wyżej warunki pozwola Wam na czerpanie radości z tego filmu, który należy do gatunku tzw. "interesujących". Tak zwykle mowi się rzeczach o których nie wiadomo co powiedzieć, zwłaszcza jeśli nie chce się wyjść na głupka, lub gorzej - idiote.

W związku z tym, ze mam dość wysoka akceptowalność absurdu, którego nieodlaczna toawrzyszka jest groteska, bawiłem się miejscami niezle. Film zawiera sporo bdb scen, a dobor typow ludzkich znakomicie kreowanych przez swietnych aktorow jest wzięty prosto z Akademii Glupich Krokow Monty Phytona. Klasa dla siebie jest J. Binoche. Nie dość, ze dala się zaangazowac do filmu, który nie daje się porownac z zadnym w ktorych dotychczas grala, to grana przez nia postac, jest także krańcowo inna od tych, do których nas przyzwyczaila.

Nie sadze, żeby nalezlo się doszukiwać w tym filmie czegosc więcej niż surrealistycznego, absurdalnego humoru. Proby odpowiedzi na pytanie "co artysta miał na myśli" poprowadzą na manowce. W moim przekonaniu "Martwe wody" to rozrywka chociaż specyficzna, ale w czystej postaci. Rezyser i autor scenariusza w jednym kpi sobie ze zblazowanych, majętnych burżujów pozwalając doborowym aktorom na szarże w znajdowaniu najcelniejszych sposobow na ośmieszenie granych przez nich postaci. Zastanawialismy z kolezanka się jak wytrzymali to aktorzy i ekipa filmowa... Musieli się niezle bawic na planie i już samo ukończenie filmu można uznac za sukces.

Jednak film jako calosc nie jest AŻ tak smieszny. Akcja, której motywem jest sledztwo jest watla. Istotota filmu sa poszczególne sceny, których komizm, jego odbior jest sprawa indywidualna zalezna o tego co wcześniej pisałem.
Mysle, ze filmowi pomogloby skrocenie o około 30 min, dzięki czemu dostalibysmy wieksza kondensacje ladunku komediowego.
"Martwe wody" wydaja się być ciut wtorne w niektórych pomysłach, ale i tak nie zaluje czasu poswieconego na obejrzenie tego filmu.
Smiech, to wartość sama w sobie.
Smiechu nigdy dość!

niedziela, 14 maja 2017

"Zero" (Zero), aut. Marc Elsberg, 2014, książka

"Zero" (Zero), aut. Marc Elsberg, 2014, książka

Wedlug opinii kilku znajomych poprzednia ksiazka tego autora -"Blackout" była lepsza.
"Zero" rzeczywiście nie jest duza, porywajaca literatura.

Jednak to co decyduje o jej wartości to temat. Ksiazka dotyczy problemu zagrozen związanych z treściami generowanymi przez net. Jej akcja ulokowana jest w tak niedalekiej przyszłości, ze być może TA przyszlosc jest już terazniejszoscia.
Terazniejszosc bowiem zmusza nas do myslenia o sile dzialania treści dostępnych w internecie, o możliwości manipulacji jednostkami i społeczeństwami. W dobie kiedy tzw. media spolecznosciowe przestaly być tylko platforma komunikacyjna, a staly się potężnym narzędziem wpływania na rzeczywistość także te polityczna, warto przeczytać "Zero", zastanowić się chwile nad zrodlami informacji, które decydują o naszych wyborach, ksztaltujacych nasze poglądy.

Rewelacje ujawnione przez Edwarda Snowdena o programie Prism, powszechnej inwigilacji nie pozostawiają wątpliwości, ze jestesmy sledzeni, podsłuchiwani, podglądani. Wiele danych zostawiamy w necie na własne zyczenie/przyzwolnie co umozliwia precyzyjne profilowanie naszych preferencji, zachowan. Już teraz powszechnie mowi się, ze w niektóre zachodnie społeczeństwa wiedze o swiecie czerpią z informacji zagregowanych, czyli zebranych, podanych, dopasowanych zgodnie z profilem odbiorcy. Często sa to zwykle falszywki, postinformacje. Dotyczyc to może ponad 50% społeczeństwa... Nie trzeba dużej wyobraźni, żeby nie dostrzec jak ogromna jest możliwość manipulacji, wpływania na zachowania znaczącej części populacji.
Internet stal się poteznyn narzędziem, dla niektórych sil orężem, polem walki, gdzie jedni walcza o klienta, jego portfel inni usiluja wplywac na decyzje calych spolczenstw. Ostatnie wybory we Francji, Holandii, USA, referendum w W. Brytanii oraz nadchodzące wybory w Niemczech pokazuja, ze internet może być kluczowy, tam gdzie scieraja opinie, gdzie istnieje front wyznaczony linia podzialu miedzy silami demokratycznymi, a populizmem/nacjonalizmem.
"Zero" opowiada o tym, jak duzy wpływ może mieć wspolczesna technologia na jednostke. Jeśli po lekturze, do której zachęcam pomimo ewidentnie słabej warstwy literackiej (slabe tłumaczenie?) odniesiecie wrazenie, ze autor przesadza, to przypomnijcie sobie niedawne samookaleczenia powodowane "gra" Błekitny Wieloryb...

sobota, 13 maja 2017

Anakonda w Mazowieckim Parku Krajobrazowym, 2017.05.13, rowerowe

Anakonda w Mazowieckim Parku Krajobrazowym, 2017.05.13, rowerowe

Darek pomaga lokalnej anakondzie opuścić drogę, gdzie może zginąć pod kołami samochodu. Fakt. Wygląda na zwyczajnego padalca, ale kto wie... Może wyrośnie z tego coś większego?  Wąż walutowy?


środa, 10 maja 2017

Dali kontra Warhol w Warszawie, PKiN, wystawa otwarta do 2017.10.07

Dali kontra Warhol w Warszawie, PKiN, wystawa otwarta do 2017.10.07

Zestawienie tych dwóch nazwisk jest dla mnie co najmniej dziwne. I chociaż jest kilka rzeczy, które można uznac za wspólne dla tych panów, to jednak Dali w moim pojęciu był Artystą, zaś Warhol glownie prowokatorem, obrazoburcą. Czy należy im się wspólny mianownik, wspolna prezentacja, porównywanie ich drog, osiagniec?  Mam poważne wątpliwości.
Nie zmienia to faktu, ze warto zarezerwować sobie godzine+ i odwiedzić te wystawe.

Każdy z wchodzących na wystawe otrzymuje słuchawki z odtwarzaczem mp3. Lektor prowadzi po wystawie, opowiada historie prezentowanych obiektow, jeśli tworzyl je Warhol i dzieł, gdy wszyly spod reki Dalego. Szeroki kontekst historyczny pozwala na lepsza ocene prezentowanych grafik, rzezb, projektów, a zwłaszcza na docenienie odwagi i nowatorstwa obydwu tworcow.
Na mnie wrazenie zrobila duza prezentacja projektów okładek czarnych plyt autorstwa Warhola. Nigdy nie traktowałem go serio, myslalem, ze popelenil slynna okladke "z rozporkiem",  "Sticky Fingers" Stonsow (mam!, plyta nadal gra), a tu okazało, ze było tych projektów znacznie więcej. Nie tak mocnych, obscenicznych (na tamte czasy) jak ta rozporkowa, ale także ciekawych. Nie zmienia to mojej opinii na jego temat. Zawsze w takich przypadkach zadaje sobie pytanie odnosnie mechanizmow powodujących, ze grafika przedstawiajaca puszke zupy, słynny portret Marylin osiagnely range dziela sztuki. Jakiez to gremium uznalo, ze to-jest-to, w którym momencie ktoś nadmuchal te banke tak, ze kolekcjonerzy sa gotowi placic milionowe kwoty za rzeczy, które ze sztuka maja moim zdaniem niewiele wspólnego.
Nie pierwszy raz odnoszę wrazenie, ze swiat staje na glowie. Ostatnio widziałem na HBO dokument "Mapplethorne: Spojrzcie na zdjecia", gdzie gejowskie porno podnosi się do rangi sztuki. Autor zdjęć, wraz partnerka Patti Smith (matka punk-rocka), orbitowali wokół Factory, ale chyba nigdy nie dostapli zaszczytu bycia stalymi towarzyszami Warhola. Krazyli wokół niego jak wielu innych pozal-się- boze artystow, grzejąc się w ciepełku jego kontrowersyjnej slawy.

Dali i Warhol szokowali. Dali surrealistyczna kreatywnoscia i stylem bycia, Warhol stylem bycia i skutecznym wciskaniem kitu. Robili to z dużym wdziękiem, dobrze się przy tym bawiąc.
I o to chyba chodzi.
I o tym jest ta wystawa.

środa, 3 maja 2017

"Słynny niebieski prochowiec", koncert, L. Cohen w przekładach R. Kołakowskiego, Studio im. Lutosławskiego, 2017.05.01

"Słynny niebieski prochowiec", koncert, L. Cohen w przekładach R. Kołakowskiego,  Studio im. Lutosławskiego, 2017.05.01

Wiekszosc moich znajomych ma stosunek emocjonalny do tworczosci Leonarda Cohena. Jednak, gdy chodzi o jej odbior zaczyna się wybrzydzanie i warunki: tylko w wykonaniu Leosia, tylko w jezyku angielskim, tylko plyty do roku 1971, czyli "Songs of love and hate" (z której pochodzi słynny  "Famous Blue Raincoat"), bo wszystko co potem - komercha.

W roku 1978 został wyemitowany w polskiej TV ten program.
Jak na tamte, siermiężne czasy to było COŚ!
Fajnie, ze jest YT, ze można go sobie teraz przypomnieć, bo: "Mój Boże, jacy oni wszyscy młodzi i piękni... Maciej Zembaty, Andrzej Poniedzielski, Jan Kanty, John Porter, boski polski Marlon Brando- Roman Wilhelmi, cudne dziewczyny Kora, Elżbieta Adamiak. Ten program, to magiczny wehikuł czasu. Wsiadam, nie waham się ani chwili!", a to tylko jedna z wielu utrzymanych w podobnym tonie wypowiedzi zamieszczonych pod tym programem na YT.


Alleluja! na bis. Z tylu, czego nie widać na foto był jeszcze
chórek KAGYUMA składający się z czterech wokalistek
wspomagających front.
Jakis czas potem (1984) Maciej Zembaty wraz z Johnem Porterem nagrali podwójny LP "Ballady Leonarda Cohena śpiewa Maciej Zembaty". I chociaż nie jest to dobra reklama muzycznej warstwy tworczosci L. Cohena, gdyż zdolności wokalne Zembatego sa delikatnie mowiac mocno przeciętne, to teksty w przekładzie M. Zembatego bronia się i wlasnie w tym przekładzie staly się kanonem dla wielu pokoleń polskich artystow wykonujących songi L. Cohena.
Nie można przecenić roli M. Zembatego w popularyzacji tworczosci L. Cohena w Polsce. To wlasnie dzięki niemu mam tak, ze oglądam i słucham wszystko pod czym podpisany jest Leonard Cohen, nawet jeśli mam wrazene, ze to tylko odcinanie kuponow od Jego popularności i slawy.

Nie moglem wiec nie pojsc na "Słynny niebieski prochowiec" - koncert Teatru Piosenki (nie wiedziałem, ze jest taki teatr) w nowych przekładach szefa Teatru - Romana Kołakowskiego.
Dwugodzinne obcowanie z tekstami i muzyka L. Cohena to autentyczna przyjemność. Nie szukałem roznic w przekładach (sa, znaczne), sluchalem, cieszyłem oczy i uszy gra i spiewem kolejnego pokolenia artystow, dla których Cohen jest tak samo wazny jak dla tych, z programu TV
sprzed 40-stu lat.
Kapela dawała czadu. Znakomite gitary i blond flecistka
o przyjemnej aparycji dośpiewująca w czasie, gdy nie
była zajęta dęciem w instrument. Elektryczny skrzypek
także bardzo OK; nie dośpiewywał, a mógł.   
Spiewajacym, w wiekszosci młodziakom, towarzyszyla grajaca live kapela Teatru Piosenki, gdzie pierwszoplanowa role pelnil znakomity gitarzysta Marcin Gałkowski.
Spektakl, bo chyba to slowo dobrze opisuje cale przedsiewziecie, był/jest wlasciwie przewidywalny.
Jakby nie skladac tekstów Cohena, jakby nie mieszac kolejności songów efekt końcowy jest zawsze taki sam - dobro w splocie ze zlem, a na koncu milosc, która tłumaczy, leczy, koi...
Ale Leonarda Cohena już nie ma. To co było kiedyś pieśniami o kolejnych przygodach, rozterkach, kobietach, uczuciach, dzisiaj może być odczytane jako zal, nostalgia wobec uplywajacego czasu, nieuchronnosci przemijania.
Ot, inny kontrapunkt wyznaczony odejściem Poety.

Mnie się podobalo.
Bardzo.