piątek, 30 października 2020

"Jurek", reż. Paweł Wysoczański, PL, 2014, film dokumentalny, Netflix/TVP VoD

 "Jurek", reż. Paweł Wysoczański, PL, 2014, film dokumentalny, Netflix/TVP VoD


Z okazji kolejnej rocznicy smierci Jerzego Kukuczki (1989.10.24), Netflix umiescil ten film w swoim serwisie, a do tego przyslal stosowną informacje anonsujaca ów fakt. Wczoraj wieczorem padalo, wiec tradycyjnie w miejsce rowerowania - wioslowanie. W towarzystwie "Jurka".

W moim przekonaniu to dobry film - 7/10 w skali Filmweb.

O Jerzym Kukuczce, himalaistach, pisze dosc czesto (TU). Ten rodzaj wyczynu dziala na moja wyobraznie, zwlaszcza w zestawieniu z siermiężnym okresem lat 70/80, ktore paradoksalnie byly najlepszymi latami polskiego himalaizmu.

"Jurek" jest filmem poskladanym z roznych, roznej jakosci filmow dokumentalnych, zlepkiem archiwalnych programow telewizyjnych, zgrabnym patchworkiem wywiadow/wypowiedzi ludzi, którzy znali Jerzego Kukuczke. 

Film o pasji, charakterze, uporze, miłości. Jednak nade wszystko o braku umiejetnosci odpuszczania... Jerzy Kukuczka byl pozbawiony tej cechy. "Kupiona gora musi byc zdobyta" - zdanie-sentencja, ktore Jerzy Kukuczka rzucal, gdy inne ekipy wycofywały sie rezygnujac z proby wejscia. On trwal do konca, atakował za wszelka cene. 

Film jest "gładki". Zgodnie z nasza tradycja nikt nie mowi źle o Jerzym Kukuczce (sa nieliczne wypowiedzi krytyczne, ale mocno stonowane). Praktycznie wszyscy potwierdzaja, ze  uczestnictwo w wyprawach, było ich najlepszym okresem zycia. Chwile zmagań z górą/górami należały tylko do nich. Gdy wyjezdzali na 3-5 m-cy zostawiali za soba wszystkie przyziemne problemy, chodzili z glowa w chmurach. Nic dziwnego, ze wiekszosc z nich uzalezniala sie od wyprawowego rytmu. To byl ich i Jerzego Kukuczki sposob na zycie. 

Jerzy Kukuczka niczego nie musial udowadniac, kiedy decydowal sie na udzial w wyprawie na Lhotse, ktorej celem bylo wejscie na szczyt nowa droga, przez niezdobyta, południowa ścianę. Był powszechnie uważany za najlepszego himalaistę na Ziemi.

Nie umiał, z pewnością nie chciał odpuścić. Zostawił żonę, dwóch synów.

czwartek, 29 października 2020

"Dylemat społeczny" (The Social Dilemma), reż. Jeff Orlowski, USA, 2020, film dokumentalny, Netflix

 "Dylemat społeczny" (The Social Dilemma), reż. Jeff Orlowski, USA, 2020, film dokumentalny, Netflix


Moim zdaniem film jest slaby, nużący, usypiający. A przeciez temat jest szalenie interesujacy, intrygujacy, czyli w duzym uogólnieniu o destrukcyjnym wplywie social mediow na zycie jednostki/spoleczenstw. 

Film nie wnosi niczego nowego do wiedzy o dzialaniu mediow spolecznosciowych. Na okraglo powtarzane sa powszechnie znane komunały o tym, ze nie ma nic za darmo, wiec "darmowy" dostep do roznych platform jest iluzoryczny. W rzeczywistosci placimy naszymi danymi, ktore pozwalaja na precyzyjne eksponowanie nas w necie jako cele reklam, lub co gorsza jako podmioty manipulacji/atakow wypaczajacych wyniki kampanii wyborczych. Powtarzane sa argumenty o braku jakiejkolwiek kontroli nad silami sprawujacymi władzę nad naszymi umyslami i duszami, o bezsilnosci prawa, ktore nie nadąża za postepem technologii infrormatycznych. Przez 1,5h "gadajace glowy", siedzac na fotelach i krzeslach gadaja, gdaja, gadaja... frazesy... frazesy...

Jestem gleboko przekonany, ze znacznie lepszy jest film "Hakowanie świata" (The Great Hack) z 2019 [tez Netflix] traktujacy o ciemnej stronie działań firmy Cambridge Analytica, ktora uczestniczyla w manipulowaniu wyborcami w czasie wyborow w USA w 2016 roku. Film jest praktycznie o tym samym co "Dylemat społeczny", ale odnosi sie do konkretnej sytuacji. Zdecydowanie mniej gadajacych glów, wiecej dokumentalnych urywkow z przesluchan komisji senackich, programow TV, no i oczywiscie mocny watek sensacyjny.

piątek, 23 października 2020

"Skandal. Ewenement Molesty", reż. Bartosz Paduch, PL, 2020, film dokumentalny, w kinach

 "Skandal. Ewenement Molesty", reż. Bartosz Paduch, PL, 2020, film dokumentalny, w kinach


Widzialem ten film w ramach przegladu filmow dokumenatlnych "17th Docs Against Gravity". Pisze o nim teraz, gdy widze, ze nadal jest na ekranach.

Oceniam go na 4 w skali Filmweb, czyli "ujdzie".

Nigdy wczesniej nie slyszalem o kapeli "Molesta", tym bardziej o plycie "Skandal". Nic w tym dziwnego. Rap/hip-hop nie sa moimi muzycznymi klimatami, a jedynym artystą z tego nurtu, ktoremu kibicuje od poczatku jego kariery jest Taco Hemingway. Znam i slysze innych wykonawcow, ale to co robia nie dziala na moje emocje, wiec ich dokonań nie nosze ani w glowie, ani w telefonie.

Zdecydowalem sie na obejrzenie filmu z przyczyn dla ktorych staram sie ogladac wszystkie dostepne filmy muzyczne, zwlaszcza dokumentalne. Otoz jest ich tak malo, a zwykle sa szalenie interesujace, ze zwyczajnie musze. Do tego mam swiadomosc, ze jesli pokazuja sie festiwalach, sa emitowane w kinach studyjnych to zwykle okno czasowe na ich obejrzenie jest malusie, trzeba je zobaczyc natychmist, gdy znajda sie na ekranie.

"Skandal. Ewenement Molesty" jest zapisem poczatkow polskiego rapu. Druga polowa lat 90-tych. Warszawskie blokowiska, chlopcy w kapturach, na deskorolkach, wojny z ekipami innych podworek. Klimat znany z bardzo dobrego filmu "Jesteś Bogiem" o Paktofonice. Przemiana przelomu 80/90 wyrzucila na margines mnostwo ludzi. Wielu nie umialo poradzic sobie z nowa rzeczywistoscia. Ta zas, byla przyczyna frustracji, złości, wrecz nienawisci znajdujacej ujscie m.in. w rapie, jego tekstach, sposobie bycia i życia chlopakow z blokowisk.  Glownymi narratorami filmu sa czlonkowie kapeli: Vienio i Włodi. Wystepuja glownie w nużącej roli gadajacych glow. Oryginalnych, dokumentalnych filmow, zdjec ilustrujacych historie powstania kapeli/plyty jest bardzo malo. Brak materialów archiwalnych w wiekszej ilosci jest glowna slaboscia filmu. Kolejna jest miałkość wypowiedzi "gadających głów". No i rzecz najwazniejsza - malo muzyki. Ta jest do bolu prosta zarowno w warstwie "muzycznej" i tekstowej. Trudno. Taki mielismy klimat, czyli np. mozliwosci sprzetowe. Ale jesli film jest o muzyce to muzyki powinno byc mozliwe duzo. Nawet wtedy, gdy wedlug dzisiejszych standardow jest slaba, wrecz prymitywna.

Film (głównie) dla wyznawców i kibiców rapu. 


wtorek, 20 października 2020

"Blackpink: Light Up the Sky", reż. Caroline Suh, Korea, 2020, film. Netfilx

 "Blackpink: Light Up the Sky", reż. Caroline Suh, Korea, 2020, film, Netfilx


W moim przekonaniu film jest slabiutki, nudny, szkoda poswiecac czas na jego obejrzenie. Dobrze, ze widzialem go wioslujac, wiec strata czasu nie jest stuprocentowa.

Inne zdanie na temat filmu moga miec fanki/fani K-popu, muzycznego fenomenu, ktory powoduje, ze grupy typu Blackpink maja po 250 mln odsluchan na Spotify. To wlasnie swiadomosc istnienia takich grup polaczona z brakiem wiedzy na ich temat, byla powodem dla ktorego obejrzalem ten film.

Zasadniczna slaboscia filmu jest jego geneza. W moim odbiorze jest to rozbudowana do wiekszej, bo ponad godzinnej formy reklamowka Blackpink. Ten film jest takze reklama koreanskiej agencji YG Entertaiment, ktora jest kreatorem i wlascicielem tej grupy. Napompowany reklamowy clip. Sztuczny, wyidealizowany, plastikowy. Pure marketing.

Odrebnym zagadnieniem jest sam K-pop. To temat na obszerna, interdyscyplinarna rozprawke naukowa z pogranicza socjologii i psychologii, ze szczegolnym uwzglednieniem uwarunkowań kulturowych Azji Południowo-Wschodniej. 

 


poniedziałek, 19 października 2020

"Quincy", reż. Alan Hicks i Rashida Jones, USA, 2018, film, Netflix

 "Quincy", reż. Alan Hicks i Rashida Jones, USA, 2018, film, Netflix

Pogoda jaka jest kazdy widzi, wiec zamiast pedałowania outdoor, wiosłowanie na ergometrze w piwnicznej izbie polaczone z ogladaniem filmow. Obejrzalem ostatnio dwa: "Blackpink" o K-popowej grupie o tej wlasnie nazwie i dla rownowagi - "Quincy". Na poczatek o tym ostatnim. 

Moim zdaniem film jest dobry+ (7 w 10-cio punktowej skali filmweb). Tak dobry, ciekawy, barwny jak postac Quincy Jonesa. 

Moje pierwsze, swiadome zetkniecie z talentem Quincy Jonesa mialo miejsce okolo 1981 roku w niewielkim sklepie plytowym w Londynie na Queensaway tuz przy skrzyzowaniu z Bayswater. Poznym wieczorem wszedlem tam, zeby pogrzebac w pudlach z plytani (vinyle oczywiscie). Z kolumn glosnikowych dobiegala fajna muzyka, mieszanka soul/r&b, na tyle ciekawa, ze po kilku minutach zapytalem sprzedawce o tytul plyty. "To Quincy, caly on!" rzucil przez ramie jeden z czarnych kolesi, ktorzy podobnie jak ja przerzucali okladki przecenionych albumow. Tak poznalem lp "The Dude" (1981), plyte, ktorej producentem byl wlasnie Quincy Jones, plyte, ktora jest ze mna caly czas, ktora byla zapowiedzia erupcji popularnosci Quincy Jonesa jaka nastapila w efekcie wydania "Thrillera" (1982) Michaela Jacksona. (Quincy Jones byl juz od dluzszego czasu muzycznym guru Michaela Jacksona, a wydany w 1979 album "Off the wall" byl zapowiedzia pozniejszego sukcesu "Thrillera"; warto wspomniec, ze to wlasnie Quincy zaproponowal zaangazownie zmarlego dwa tyg. temu Eddiego Van Halena do zagrania solówki w "Beat It")

Ale kariera muzyczna Quincy Jonesa zaczela sie daleko wczesniej niz przelom lat 70/80. Film opowiada te fascynujaca historie w uporzadkowany, przejrzysty sposob. Zaleta filmu jest cala masa dokumentalnych zdjec i filmow, ktore drobiazgowo ilustruja zycie Quincy Jonesa. Nie ma w filmie gdajacych glow mowiacych jak fajnym gosciem jest/byl Quincy. To wszystko pokazuja dokumentalne fragmenty zdjec/filmow, a caly komentarz jest z offu. Jest w nim mnóstwo muzyki i niepoliczalna ilosc sław i gwiazd nie tylko muzycznych, ktore wspolprace z Quincy poczytuja sobie za honor. "Quincy" jest wyjatkową historia rozwoju talentu czarnego dzieciaka urodzonego i wychowanego z jednej z czarnych dzielnic Chicago. Quincy opisuje m.in. swoja wspolprace z Frankiem Sinatrą. Mowi o koncertach z orkiestra Counta Basiego w Las Vegas w czasie ostrej segregacji rasowej, kiedy to wlasnie Frank Sinatra spowodowal, ze czarni muzycy zaczeli byc akceptowani jako GOSCIE w hotelach w ktorych grali koncerty. (klimat wprost z filmu "Green book").
Nie mniej ciekawe sa fragmenty mowiace o jego paryskich studiach nad muzyka klasyczna, ktore pozwolily mu na pisanie i aranżowanie muzyki dla orkiestr symfonicznych, co w konsekwencji dalo mu przepustke do swiata filmu. (skomponowal m.in. muzyke do "Koloru Purpury"S. Spilberga) "Quincy" to takze opowiesc o licznych kobietach do ktorych Quincy mial slabosc. Doliczylem sie trzech małżeństw plus mnostwa przelotnych znajomosci wsrod ktorych byla Nastassia Kinsky. Kobiety zaś, mialy slabosc do Quincy Jonesa. Zostal obdarzony 7-demką corek z roznych malzenstw i zwiazkow i jednym synem. (Niezly wynik. Jednak uwazam 7-dem corek i jeden syn z JEDNĄ żoną zdecydowanie przewyzsza dokonanie Quincy Jonesa, a takim wynikiem moze pochwalic sie jeden z moich kolegow! Do tego facet tez jest uzdolniony muzycznie:)) Film jest bardzo poprawny. Na prozno szukac w nim skandali, pikantnych szczegolow. To historia opowiedziana z perspektywy 80+ giganta muzyki, ktory pogodzony z losem, ex-zonami, dziecmi, pędzi spokojne, dostatnie zycie w otoczeniu rodziny. Na pytanie: co mu w zyciu nie wyszlo, (przecież wychodzilo wszystko), odpowiada - małżeństwo.
Jednak nie wyglada na bardzo nieszczesliwego z tego powodu :)



środa, 14 października 2020

Jesienny klimacik w Sudetach, Stronie Śląskie, 2020.10.09-12, rowerowe

 Jesienny klimacik w Sudetach, Stronie Śląskie, 2020.10.09-12, rowerowe


Zorganizowac wyjazd na rowerek nie jest latwo. Im glebiej w jesien, tym trudniej. Kazdy ślepi w prognoze pogody w telefonie i: a to, ze deszczu, a to ze temperatura, a ze żona, robota, lub wszystko naraz:) Proces organizacji byl dlugi i czasochlonny, jednak po miesiacu przymiarek, robienia/odwolywania rezerwacji wreszcie sie udalo!

Plan zakladal wyjazd w piatek rano, powrot w poniedzialek wieczorem. Udalo sie go zrealizowac prawie w 100%. Bylo intensywnie, a gdyby kogoś z Was, zagladajacych na mojego bloga naszla nieodparta potrzeba pojezdzenia na rowerku, to ponizej gotowy przepis na rowerowy weekend+.

Daro złapał snake, ale szybka akcja serwisowa na 4 ręce i jedziemy dalej.
Daro złapał gume;
szybka akcja
serwisowa na 4 ręce
i jedziemy dalej.
Wyjazd w W-wy o 6 rano, kierunek i punkt docelowy - Srebrna Góra - Trasy Enduro (TU). Przed wyjazdem trzeba zarezerwowac rowerki enduro wlasnie (nie probujcie jezdzic na swoich utralekkich, weglowych bikach XC) , wiec gdy dojedziecie na miejsce okolo 11:00 wystraczy przebrac sie w stosowne ciuchy, kupic bilety na shuttle wwożące biki/bikerów na góre i jazda! W bazie enduro jest wszystko czego biker potrzebuje/oczekuje: toaleta, bar gdzie mozna zjesc i wypic, sklepik z akcesoriami rowerowymi i pelna entuzjazmu obsluga, ktorej szefuje Iwona. 

Szybkie foto i w droge. Jest
około 8-9 st.
Okolo 18:00, gdy zaczelo szarzeć zjechalismy do karczmy "Górska Perła" (TU), gdzie zjedlismy pozny, goracy i smaczny obiad, zeby udac sie do docelowego miejsca w Stroniu Śląskim, pensjonatu "Ski&Bike House" (TU). Tam czekalo juz ognisko, gdzie wraz z innymi gośćmi, także bikerami spożyliśmy male conieco ustalajac plan jazdy na nastepny dzien. "Ski&Bike House" to świetna, godna polecenia miejscówka! Mnóstwo miejsca do przechowania, serwisowania rowerów, z pełnym, profesjonalnym zapleczem warsztatowym, zaopatrzonym nawet w podstawowe (za opłatą) akcesoria/części zamienne: opony, dętki, linki, klocki hamulcowe itp. Miejsce do mycia rowerów z płynami, wiadrami, szczotkami itp. Pokoje, ich wyposażenie, czystość bez zarzutu. Standard, ktory znam z wyjazdow narciarskich do Austrii, Włoch, czy Francji. Fajni, mili, młodzi gospodarze. Jeżdżą na rowerach, służą pomocą, radą. Maja objeżdżone wszystkie okoliczne trasy także te po czeskiej stronie granicy. 

Kolory jesieni. Po to tam pojechaliśmy
Sobota rano start w gory, tym razem na swoich rowerach. Kierunek - trasy "Singletrack Glacensis" (TU). Jezdzilismy po trasach z tego systemu w zeszlym roku, w Srebrnej Gorze i Bardo. Tam bylo swietnie. W Stroniu Śląskim, Międzylesiu, Czarnej Górze jest ich więcej, sa tak samo dobre, wrecz fantastyczne. Nie przesadzam! To raj dla rowerzystow. Nie trzeba miec łydy jak profi, zeby miec fun z jazdy po tych tarsach. Nachylenie podjazdow jest tak dobrane, zeby kazdy biker, nawet na rowerze turystycznym wjechal i "wyjechał" wszystkie ścieżki. Nachylenie zjazdu jest takze przyjazne, a szybkosc zjazdu zalezy tylko od umiejetnosci (zalecane nowe klocki w hamulcach:)).

W niedziele dojechalismy samochodem do Międzygórza (mozna ze Stronia dojechac trasami XC, ale chcielismy zaliczyc max tras wokół Międzygórza) i ponownie "Singletracks Glacensis". Ponownie fantastyczne doznania, a NAJ trasa to pętla "Ostoja", która  z racji uksztaltowania terenu, najbardziej dzikiego charakteru przypominala miejscami kraine Baby Jagi. Z niewielka przerwa na herbate caly dzien na rowerach, aby wraz z zapadajacym zmrokiem znaleźć sie w Stroniu Śląskim, w restauracji "U Prezesowej" (TU), gdzie zywiliśmy sie kolejny raz, gdzie ponownie zamowilem znakomita moim zdaniem, baaaardzo gorącą "zapiekanke ziemniaczaną - firmową".

Poniedzialek - lało. Mieliśmy plan "B" - zwiedzanie Twierdzy Kłodzko (TU) Wybralismy godzinna trase po podziemnych korytarzach kontrminowych (na zewnatrz ciagle podalo). Mala dawka historii polaczona z konstatacja o bezsensie wysilku ludzkiego, finansowego; twierdza nigdy nie byla oblegana, a budowano ja kilkadziesiat lat...

W W-wie bylismy okolo 19:00. [wiekszość foto - Tomek]



środa, 7 października 2020

"Kontakt" (Contact), aut. Carl Sagan, 1985 świat, 1991 PL, książka

 "Kontakt" (Contact), aut. Carl Sagan, 1985 świat, 1991 PL, książka


Jakis czas temu, przy okazji lektury innej ksiazki C. Sagana (TU)
obiecalem sobie, ze przeczytam wreszcie stojacy w mojej priv. bibliotece jego "Kontakt". Stalo sie. 

Moim zdaniem to dobra, warta przeczytania ksiaza.  Nie znaczy to, ze byla to lektura latwa i prosta. Wydanie ktore posiadam liczy 397 str. - objetosc nie odstrasza, ale bardzo ciasna interlinia wymaga znacznej uwagi, skupienia w trakcie lektury. Ale to tylko jedna z przczyn, do tego techniczna, sprawiajaca, ze czytanie nie przebiegalo gladko i prosto. Kolejne dotycza zawartosci ksiazki. 

Carl Sagan byl (zmarl w 1996 r) astronomem-celebrytą. Specjalnosc - astronom, nie oddaje tego co robil. Byl przede wszystkim interdyscyplinarnym popularyzatorem nauki, zwlaszcza tych jej kierunkow, ktore mialy zwiazek z szeroko rozumianym Kosmosem, jego eksploracja. Wspieral czynnie, byl twarza projektu SETI (Serach for Extraterrestial Intelligence), a akcja ksiazki "Kontakt" toczy sie wlasnie wokol tego szalenie glosnego na przelomie lat 80/90 przedsiewziecia. I wlasnie erudycja autora, jego latwosc poruszania w roznych dziedzinach nauki jest kolejnym powodem dla ktorego lektura nie jest latwa. (to oczywiscie moje zdanie)  Carl Sagan ma sklonnosc do epatowania swoja rozlegla wiedza, a gdy to robi glowny watek ksiazki traci na znaczeniu, a autor oddaje sie rozwazaniom natury filozoficznej gubiac sci-fi charakter ksiazki. I w tym wlasnie, czyli charakterze/pozycjonowaniu ksiazki lezy istota rzeczy. Moim zdaniem jest to zdecydowanie bardziej naukowo-filozoficzna, egzystencjalna dywagacja niz powiesc sci-fi. C. Sagan poprzez osoby bohaterow "Kontaktu"  usiluje odszukac w pozornym chaosie Wszechswiata pewien porzadek, ukryty przekaz wskazujacy na istnienie/dzialanie sily sprawczej, ktorej nieogarnialna wiedza pozwala na przemieszczenie sie bohaterow "Kontaktu" po peryferiach Wszechswiata wbrew obowiazujacej na Ziemi wiedzy, przeczac wszelkim znanym ludzkosci prawom fizyki. C. Sagan szuka dowodow na istnienie Boga... (moim zdaniem) Czy znajduje? Sprawdźcie sami:)

C. Sagan nie jest jedynym pisarzem klasyfikowanym jako tworca sci-fi, a w konsekwencji, w miare uplywu czasu i poglebianej wiedzy zajmujacym sie tajemnicą istnienia. Stanislaw Lem jest doskonalym przykladem takiego autora, a jego "Solaris" (1961) zaliczam do tej samej kategorii literatury co "Kontakt". 

Traktujacy o zagadce zycia "Kontakt" jest miejscami przegadany. Akcja traci tempo, a wycieczki autora w obszary sensu/zagadki bytu sa miejscami uciazliwe. Na podstawie ksiazki powstal film p.t. "Kontakt" (1997) z Jodie Foster. Film skupia sie na watku sci-fi dotykajac zagadki istnienia na samym koncu. Jest latwiejszy w odbiorze. Nie mozna jednak isc na latwizne:) Moim zdaniem warto jest znac "Kontakt" ksiazkowy i filmowy.  


poniedziałek, 5 października 2020

"Tony Halik. Tu byłem", reż. Marcin Borchardt, PL, 2020, film, w kinach

 "Tony Halik. Tu byłem", reż. Marcin Borchardt, PL, 2020, film, w kinach



Jakis czas temu przeczytalem ksiazke pod tym samym tytulem (TU). Byla/jest OK i moge ja polecac kazdemu, kto lubi podroznicze biografie, barwne zyciorysy ludzi z pasja.

Z filmem jest inaczej. To rzecz raczej dla fanow programów T. Halika i Elzbiety Dzikowskiej. Ja sie do nich nie zaliczam. Jednak podobnie jak tworca filmu przeczytalem ksiazke, (film powstal w wyniku jej lektury), wiec nie pozostalo mi nic innego jak pojsc do kina i w towarzystwie mizernej grupki takich jak ja emerytow, tym razem obejrzec, nie przeczytac, biografie T. Halika.

Film oceniam 6/10, czyli "niezły" w skali Filmweb.

Filmowa opowiesc o T. Haliku bazuje wylacznie na materialach, ktorych autorem byl Tony Halik. Komentarz syna z pierwszego malzenstwa z francuzka Pierrette - Ozany, Elzbiety Dzikowskiej - drugiej zony, oraz wszystkie inne wypowiedzi sa z offu, ilustrowane stosownymi urywkami filmow, lub/i zdjec z przepastnego prywatnego  archiwum zdeponowanego w Filmotece Narodowej. 

Nie bylem fanem programow T. Halika i E. Dzikowskiej. Widzialem zwykle tylko przypadkowe fragmenty, gdyz "Pieprz i wanilia" tudziez inne cykle, przypominaly mi typowe, zwykle nudnawe spotkania towarzyskie w trakcie ktorych gospodarze robili pokazy tzw. "slajdow" w stylu: Gospodarz na piramidzie Majów, Gospodarz w czółnie, Gospodarz z łowcami głów, itp. Brakowalo mi w tych programach glebszej wiedzy, rzeczywistej eksploracji, calkowitej dziczy, tropienia, rozwiazywania tajemnic i sekretow. Byl to raczej publiczny pokaz prywatnych wycieczek, ktore byly ciekawe, ale z mojego punktu widzenia niezbyt fascynujace. Niemiej jednak programow, ktore gromadzily przed odbiornikami znaczna rzesze fanow wyemitowano w polskiej TV kilkaset. W filmie, podobnie jak w ksiazce padaja pytania o nieposkromiona fantazje T. Halika, ktory bedac znakomitym gawędziarzem podawal rozne wersje tych samych przygod, wydarzen. E. Dzikowska zapytana w filmie, w ktora wersje wierzyla, odpowiedziala, ze zawsze wierzyla te najciekwsza... To dobre i godne pochwaly stanowisko zony:) Jednak nawet ona nie wiedziala, ze T. Halik byl zarejestrowanym, acz zupelnie nieprzydatnym TW (swiadcza o tym archiwa IPN) oraz żołnierzem Wehrmachtu, o czym dowiedziala sie juz po smierci T. Halika.

Tony Halik byl nalogowym podroznikiem, filmowcem, reporterem. Trzeba bylo miec potężne poklady optymizmu, wiare w przychlonosc losu i mnostwo fantazji,  pasji, zeby ruszyc na przelomie lat 50/60 w podroz przez dwie Ameryki, od Ziemi Ognistej do Alaski. (syn, Ozana urodzil sie w trakcie tej wyprawy). Potem byly inne, kolejne i nastepne podróże...  Ludziom mąjcym pasje żyje się (chyba) łatwiej. I chyba łatwiej wybacza im się chwile słabości, gdy trochę koloryzują swoje i tak barwne relacje...