poniedziałek, 31 grudnia 2018

"Narodziny gwiazdy" (A Star Is Born), reż. B. Cooper, USA, film, w kinach

"Narodziny gwiazdy" (A Star Is Born), reż. B. Cooper, USA, film, w kinach


Było ostrzeżenie, ze to gniot, ale...
Jest tak mało filmow muzycznych, ze pomimo ostrzezen zdecydowałem się obejrzeć "Narodziny Gwiazdy".
Oceniam go na 3, czyli "słaby" w 10-cio stopniowej skali filmweb.

Wszystko już było. Pamiętam film pod tym samym tytulem z udzialem Krisa Kristoffersona i Barbry Sterisand (1976). To co mamy na ekranach teraz to oczywiście remake tamtego obrazu. Pamietam go nie dlatego, ze był dobry. Pamietam go bo był. Wówczas ogladalo się wszystko co "zachodnie". Kinowa oferta była uboga, obfitowala w produkcje "krajów zaprzyjaźnionych". Czasami zdarzaly B i C klasowe odpady ze zgniłego zachodu. Hollywoodzkie megaprodukcje były rzadkoscia. Taką były "Narodziny gwiazdy" 1976.
Barbra ani Lady Gaga nie sa dobrymi aktorkami. Ale jeśli chodzi o vocal Barbra jest poza zasięgiem wielu, w tym Lady Gagi... I tutaj paradoks. Z tamtego filmu nie pamiętam zadnego muzycznego kawalka (ale czerwony, sportowy samochod, z wysublimowanym systemem audio, tak), natomiast z obecnej wersji cos mi zostało i będzie ze mna na dluzej - "Mielocha".

Obecna wersja "A star is born" jest jeszcze bardziej naiwna, trudniejsza do ogladnia niż pierwowzor. Mysle, ze gdzies w okolicach polowy filmu stwierdzielm, ze obraz przeszkadza mi w odbiorze muzyki. Płaskie, nieporadne wysilki aktorskie Lady Gagi zwyczajnie zaczely mnie draznic.
Szkoda, ze  Bradley Cooper ma tak drewniana partnerke. Kolezanka-researcherka amatorka, powiedziała mi, ze sam zabiegal o udział Lady Gagi w reżyserowanym przez siebie filmie. Z pewnoscia był/jest to znakomity zabieg marketingowy, film sprzedaje się znakomicie. Ale najlepsza robote robi muzyka...

"Mielocha" (Shallow), glowny motyw muzyczny, to moim zdaniem niezły kawalek. Ma szanse na Oscara. Reszta sciezki dzwiekowej tez calkiem przyzwoita, tak długo poki kreci się w okolicach klimatow pop-rock-country. Zdecydowanie słabiej wygląda kiedy przechyla się w kierunku dokonan (tych w realu) Lady Gagi. Kiedy filmowej bohaterce - Ally, zaczynają towarzyszyć: lateks, plastik, koronkowe rajstopy tancerek, ladygagowe układy choreograficzne, robi się slabo.

Slaba, do bolu jest fabula. I wcale nie dlatego, ze jest przewidywalna. Przeciez takich filmow było na pęczki, wiemy jak potoczy się historia od Kopciuszka do Krolowej. Slaboscia filmu jest skrót. Troche jakby tworcy wychodzili z zalozenia, ze przecież wszyscy wiedzą o co chodzi, wiec nie ma co się silić, bawić w psychologie. A przecież ten film, chociaż muzyczny nie jest musicalem, gdzie gatunek dopuszcza taki poziom uproszczenia akcji. To jednak film, dramat i chociaż muzyczny to nawet taki film może opowiadac historie ciekawie, soczyście, przekonywująco; niech wzorem (niedościgłym) będzie "Kabaret" (1972) z Liza Minnelli.
Mam podejrzenie, ze Lady Gaga nie była w stanie unieść scen o większych wymaganiach aktorskich, stad ten potworny schematyzm, toporność fabuly. Ale co tam...
"Mielocha" rządzi!
Dlatego miast wydawac kase na bilet do kina wystarczy obejrzeć zwiastun filmu na YT (tutaj).
W ten sposób oglądacie praktycznie caly film w niespełna czterominutowej pigule, a 30.00 zl zostaje w kieszeni z przeznaczeniem na bardziej ambitne propozycje:)

poniedziałek, 24 grudnia 2018

"Polactwo", aut. Rafał Ziemkiewicz, książka

"Polactwo", aut. Rafał Ziemkiewicz, książka

Ta ksiazka miała swoja premiere w roku 2003. W przedmowie do nowego (2016) wydania autor pisze, ze ksiazka jest nadal aktulana, ze nie wnosi do kolejnego wydania zadnych poprawek...
"Polactwo" i "Michnikowszczyznę", czytałem jakiś czas temu. Lektury "Polactwa" nie było mi dane ukonczyc. Przypadek sprawil, ze nocleg w przyjaznym domu znajomych w Holandii, w trakcie wypadu na koncert Bruce Sprignsteena (Arnhem 2007) zamienil się w ozywiona dyskusje na tematy polityczne. Przypadkiem miałem ze sobą "Polactwo" i kiedy zeszlo na osobe A. Kwaśniewskiego nie moglem się oprzec, aby nie wyjac książki i zacytować: …"Już w 1995 milosc do peerlu wprawila polactwo w szal uwielbienia dla Aleksandra Kwaśniewskiego, zalosnego aparatczka, człowieka zenujaco małego formatu, o życiorysie drobnego cwaniaczka i chryzmie biurowego bawidamka, na dodatek wielokrotnie przylapwyanego na nieudolnych krętactwach".... (str. 69)
Co ważne, ow cytat był zgodny z moja priv wiedza odnośnie osoby A. Kwasniewskiego, wiec wobec roznic w opiniach, wiszącej w powietrzu zajadlej dyskusji (jak to miedzy Polakami, przecież już trochę wypiliśmy, my goście, gospodarz, lekarz nie, miał dyżur telefoniczny) nie pozostalo mi nic innego jak zostawić niedoczytana ksiazke gospodarzom z przeslaniem spokojnej, uważnej lektury.
I tak, po latach, ponownie kupiłem "Polactwo", przyczytalem, jestem pod wrazeniem.
Moglbym się rozpisywać, zachecac, rekomomenedowac, ale...nie będę.
Niech zacheta (może ostrzeżeniem) do lektury "Polactwa" będzie inny cytat:
…"Bodajbyscie z piekla nie wyszli, wy zadufani w sobie, skaczący do gardel głupcy, coście dla swoich ambicji uruchomili lawine, która zniszczyla wielki,  wspanialy mit Solidarnosci i wszystko to, co moglby z niego narod mieć. Bodajbyscie z piekla nie wyszli. Bodajbyscie tkwili tam po wieczność razem z wszelka komunistyczna kanalia, z tłumem szpicli, szujek, komunistycznych redaktorow, opluwaczy i apartaczykow, z mordercami Pyjasa, Popieluszki, Zycha, Suchowolaca, Przemyka, Bartoszczego, Pańki, Falzmanna…".... (str. 356)
Napisane w 2003.
Adekwatne do rzeczywistości końca 2018?

piątek, 14 grudnia 2018

"Hokusai" (Hokusai: Beyond the Great Wave), reż. P. Wheatley, USA, J, GB, 2017, film dokumentalny, kino Muranów

"Hokusai" (Hokusai: Beyond the Great Wave), reż. P. Wheatley, USA, J, GB, 2017, film dokumentalny, kino Muranów

Kolejny film z cyklu "Exhibition on Screen" prezentowanego w kinie Muranów. "Houkusai" widziałem jakiś czas temu. Pisze tym filmie m.in. dlatego, ze sztuka tworzona przez tego artyste (1760-1849) była mi zupełnie obca, a jeśli nawet natknalem się na jedna z jego grafik, to traktowałem ja jak jeden z wielu japońskich/chińskich widoczków/scen masowo produkowanych na ryżowym(?) papierze/jedwabiu, sprzedawanych turystom jako rodzaj pamiątki. Miałem do nich stosunek taki jak do kuchennych makatek, wiszących kiedyś w wielu domach, które poza "kuchennymi" grafikami zawieraly zwykle haslo/madrosc ludowa/sentencje/pobożne życzenie np.: "Jak żona gotuje, mężowi smakuje". (sprawdzam teraz w necie, widze, ze makatki odżyły).

"Wielka fala w Kanagawa" to najbardziej znana grafika z cyklu "Trzydzieści sześć widoków góry Fuji". Hokusai był drzeworytnikiem/grafikiem i malarzem. Cykl "Trzydziesci sześć..." to grafiki, powielane w tysiącach egzemplarzy, które artysta sprzedawal za rownowartosc kilku miseczek ryzu.
Pomimo tego, ze w ówczesnej Japonii było zapotrzebowanie na sztuke, Hokusai i jego corka-malarka zyli w biedzie, często zmieniając miejsce zamieszkania.
Film ma typowa dla cyklu konstrukcje: kamera (w tym przypadku jest to technologia 8K Ultra HD w która była uzbrojna japonska ekipa z NHK) towarzyszy organizacji wystawy w British Museum. Niebywalej jakości obraz uzupelnianają wypowiedzi ekspertow, historykow sztuki, kuratora wystawy.
Morning Glories and Tree Frog - ekspertka omawiająca
tę grafikę/obraz podkreśła m.in. jego "żabność" oddającą
charakter zatrzymanej w "kadrze" obrazu chwili.
 
Wśród fachowcow jest dość wiekowy dżentelmen - Roger Keyes, ekspert od Hokusai'ego, studiujący od ponad 50-ciu lat dziela japońskiego mistrza. Sluchanie i oglądanie pelnych emocji wypowiedzi Rogera Keyesa jest szczegolnym przezyciem. Jego relacja z wizyty u jednego z kolekcjonerow (Szwajcar) wlasciciela grafiki "Czerwonej Fuji", która nie jest czerwona jak wiekszoc zachowanych grafik, lecz różowa, to pelna wzruszen opowieść o mistycznym doświadczeniu prowadzona ze lzami w oczach. Było to na tyle mocne, autentyczne, głębokie, ze zapisałem sobie ku pamiecie nazwisko tego Pana w telefonie, irytyujac wlaczonym ekranem siedzace obok mnie osoby.

Katsushika Houkusai zyl 89 lat. Przez cale zycie doskonalil swoja sztuke, miał do swoich umiejestnosci znaczny dystans. Uwazal, zdaniem fachowcow słusznie, ze im jest starszy tym lepsza, bardziej perfekcyjna jest jego sztuka. Nie będę się madrzyl swieżo nabytą wiedzą. Na zachete dorzucę tylko, ze malarstwo Hokusai'ego było inspiracja dla Moneta, Van Gogha, Picassa. Jest ikona japnskiej, swiatowej sztuki w dosłownym znaczeniu. Jako jedyny artysta ma swoje emoji 🌊  i jest powszechnie uważany za ojaca wspolczesnej mangi.

niedziela, 9 grudnia 2018

"Miasto 44", reż. J. Komasa, PL 2014, cd, film

"Miasto 44", reż. J. Komasa, PL 2014, cd, film

"Miłość w czasach Apokalipsy" - tak był reklamowany ten film kiedy wchodzil na ekrany kin. Premierze towarzyszyl spory szum medialny, etykieta jednej z największych polskich superprodukcji kosztującej ponad 20 mln zl. Zdjecia trwaly 8 lat, wyniki castingu były szeroko komentowane, a spektakularna premiera miała miejsce na Stadionie Narodowym.

To wszystko jakos mnie ominelo. Podswiadomie chyba miałem obawy co do efektu końcowego. Jakis czas temu kupiłem jednak cd, które długo czekalo żeby trafic do odtwarzacza.
Ów moment nastapil w ten weekend. Urwany hak w rowerze, a zwłaszcza padający rano deszcz były powodami dla których zamiast w lesie znalazłem się w piwnicy, odpaliłem "Miasto 44", dosiadłem wiosełek i poplynalem…

Film oceniam wysoko, jako dobry, nawet bardzo dobry.
Nie oznacza to, ze latwo się go oglada, bo nie można go ogladac bez emocji. Te wlaczaja się praktycznie po pierwszych 15-stu minutach trwania filmu i tak już jest do końca.
Film pod wieloma względami zaskakujący, nowoczesny, ze swietnymi efektami specjalnymi i niebanalna, pomyslana jako kontrapunkt do obrazu sciezka dzwiekowa.
"Miasto 44"  pomyślane jest raczej dla młodej widowni (w filmie gra cala masa młodych, dobrych, nieznanych aktorow z którymi latwo jest się utozsamic). To film przekazujacy poprzez wspolczesny jezyk filmowy emocjonalna, NIE historyczna prawde o Powstaniu Warszawskim. Prawde emocjonalna ze szczególnym uwzglenieniem jej apokaliptycznej strony.

Pomimo tego, ze film jest moim zdaniem obowiazkową pozycją, nie oglada się go latwo.
Powodem sa wlasnie emocje.
Jeśli jeszcze nie widzieliście tego filmu zastanowcie się dobrze, a zwłaszcza dobrze zaplanujcie moment kiedy zdecydujecie się na jego oglądanie. To co dzieje się na ekranie mocno działa na zmysły, wchodzi do glowy, każe ponownie myslec o "Kanale", "Kolumbach", wszystkich za i przeciw w odniesieniu do sensu i bezsensu wybuchu Powstawania Warszawskiego. Przywoluje rocznicowe obchody wybuchu Powstania Warszawskiego w powstanczych kwaterch na Powązkach, oraz tłumy warszawiakow stojących w ciszy o 17:00 w centrum miasta.
A jeśli jeszcze oglada się ten film w ciepełku, wioslujac,  to tym większy jest rozkołys emocjonalny, który był moim udzialem, towarzyszyl mi do koncowych napisow.

sobota, 8 grudnia 2018

Paul McCartney, Freshen Up, koncert, Tauron Arena Kraków, 2018.12.03

Paul McCartney, Freshen Up Tour, koncert, Tauron Arena Kraków, 2018.12.03

Ex-Beatles nie ma lekko. Nie dość, ze 76 lat na karku to jeszcze niezależnie od tego co robi, jakby się nie staral, to i tak publiczność oczekuje, ze będzie gral nieśmiertelne kawałki Famous Four.
Jego solowe dokonania w roznych zestawach (np. The Wings) sa interesujące, czasami nawet bardzo dobre (np. My Valentine), ale...
Ludnosc chce Hard day's night, She loves you, Yesterday itd. Na szczęście, dla siebie Paul McCartney ma pelna swiadomosc, ze nie ma sensu z tym walczyc, to trzeba oswoic i dac to czego chcą fani. Dlatego jegot blisko trzygodzinny show to baaaardzo udany mix tego co stworzyl sam bedac już ex-beatlesem oraz wspólnych dokonan z kolegami z Liverpoolu.
LED'y z każdej strony estardy i świetne nagłośnienie
powodowały, że z każdego miejsca było dobrze i widać
 i słychać.
Nie będę prezycyjny, ale odniosłem wrazenie, ze blisko 2/3 koncertu to The Beatles, reszta Paul. W każdym razie dobor piosenek w polaczeniu z akcentami wizualnymi (ognie, wybuchy, ruchoma platforma, filmy itp.) tworzyly znakomite, spojne widowisko.
A przecież miałem wątpliwości... Pomiomo tego, ze po występie sprzed kilku lat na Stadionie Narodowym kolezanka goraco rekomendowala występy Paula nie byłem przekonany, czy warto.
Wahania i wątpliwości skutecznie mnie opuściły, kiedy bilet wartości blisko 600 zl został mi sprezentowany:) (!), a kolejna wyprawa do Krakowa była także przyjemnoscia towarzyska.

Oprawa pirotechniczna była imponująca podobnie jak mocne,
hard rockowe wykonanie "Helter Skelter" i "Live and let die"
którym towarzyszyły.
Na widowni, podobnie jak na koncercie Stonesów kilka pokoleń fanow. Wspolne spiewanie, wspolna radość z uczestniczenia w znakomitej imprezie. Bo chociaż Paul nie dysponuje już taka jak niegdyś skala glosu, chociaż nie skacze po estradzie jak za czasów Beatlesow, to show nie smakowal jak odgrzewany kotlet, nie był odcinaniem kuponow. W towarzystwie dojarzalych sidemanow, wzmocniony fajna sekcja dętą Paul brzmiał świeżo, a w niektorych kawałkach wręcz potężnie. Wiele opowiadal o swoich niezyjacych kolegach: Lennonie i Harrisonie, podnosząc ich talent i dokonania. Swietny, zrozumialy angielski Paula w polaczeniu z ogromnymi ekranami LED (LED'y rządzą!) i znakomitym, czystym  naglosnieniem (dla mnie było kapke z glosno) pozwalaly na spokojnie wsłuchanie się we wspominkowe opowieści Paula, podażanie za muzyczna podrozna do której zostaliśmy zaproszeni. Paul ze znaczym wysiłkiem usilowal powtarzac pare zdan po polsku, czym wzbudzal entuzjazm publiczności (zakonczyl koncert także po polsku mowiac "do zobaczenia").
Na wyniesionym kilka metrów w górę podeście Paul wykonuje
"Black Bird"
Fajnym akcentem było zaproszenie z widowni jednej z fanek, która na plakcie napisala, ze od 10 lat czeka żeby uscisnac Paula. Przyjechala z Suwałk i była autentycznie wzruszona mozliwoscia wymiany kilku zdan z Paulem i publicznego padniecia w jego ramiona. Poproszona na estradę para ze Słowacji (na plakacie "Paul pomoz mi się oswiaczyc") odgrala scene oświadczyn, ale w odróżnieniu od dziewczyny z Suwałk nie wygladalo to spontanicznie, zwywiolowo. Ona powiedziała tak, on dal jej pierścionek i po robocie.

Finał. Paul mówi "do zobaczenia", a nabita do ostatniego miejsca hala gorąco dziękuje mu za show.
Było fajnie i było warto.

Tym razem do Krakowa pojechałem pociągiem. 150 zl, II-klasa, Pendolino i NIE MA WiFi!
To porażka!
Nocleg tym razem w Hotelu Poleski. Niewiele drożej (190 zl) niż w Hotelu Ibis, a widok z restauracji na Wawel najlepszy w Krakowie. Dosc daleko od Tauron Areny, ale okazało się, ze szybko i skutecznie można tam dotrzeć tramwajem (uliczne korki powodują, ze najszybszym srodkiem komunikacj jest tramawaj wlasnie).
Powrot także Pendolino. 2h20 min. do Warszawy to niezły wynik, ale ze NIE MA WiFi! To porażka!


wtorek, 20 listopada 2018

"Nightwish", Decades World Tour, koncert, Tauron Arena Kraków, sobota 2018.11.17

"Nightwish", Decades World Tour, koncert, Tauron Arena Kraków, sobota 2018.11.17

Floor Jansen na froncie. (foto net)
Koncert fińskiej kapeli Nightwish grającej symfoniczny metal był powodem mojej kolejnej w tym roku wizyty w grodzie Kraka. Metal nie jest moim ulubionym gatunkiem muzycznym. Lubie jednak dobre gitarowe granie, a w tym przypadku, w przypadku grupy-lidera tego gatunku wiedziałem, ze dobrych, mocnych riffów, zadziornych solówek nie zabraknie.
Wydaje mi się, ze nigdy nie slyszalem Nightwish na trójkowej antenie. Mam wrazenie, ze inne, dedykowane muzyce rockowej stacje radiowe, także rzadko, lub wcale nie graja ich muzyki. Pomimo tego kapela ma rzesze wiernych fanow, którzy w sile około 20 tys. karnie, w strojach organizacyjnych stawili w hali Tauron Areny, aby wziąć udział w metalowej uczcie.

Nie znacie Nightwish? Odpalcie YT. Mnie spodobaly się ich clipy ilustrujące epicki, baśniowy charakter ich muzyki. Rok temu nie miałem pojęcia o ich istnieniu/muzyce. Ale od kiedy od znajomego dostałem cd z ich graniem, chętnie, zwłaszcza w samochodzie słucham przede wszystkim wczesnych kawalkow z udzialem ich pierwszej wokalistki Tarji Turunen.

Koncert Nightwish poprzedzil wystep supportu w postaci także metalowej fińskiej grupy Beast in Black. Bardzo udany wystep jak na kapele, która ma w dorobku jeden album, a ze sceny odgrazala się, ze kolejny wlasnie w drodze, zapowiadając przy okazji swoja trase koncertowa.

Beast in Black w akcji. Po koncercie kupiłem ich T-shirt z tytułową bestią. Straszny. Pewnie będzie mi się snić. Bestia.
Mógłbym zrobić i umieścić foto koszulki, ale w trosce o Wasz spokojny sen oszczędzę Wam tego strasznego widoku:)
 
Potem chwila oddechu i prawie punktualnie, zgodnie z programem o godz. 21:00 na scene wyszedł muzyk Nightwish, aby dzwiekiem kobzy dac znak do rozpoczęcia koncertu. Chwila spokojnego grania i pojechali.
Było glosno, mocno i bardzo, bardzo dobrze. Glownym elementem scenografii był ogromny, stanowiący tlo ekran o jakości HD. Na nim wyświetlano ilustrujące muzyke filmy które przedstawialy stworzone komputerowo obrazy wyimaginowanych krajobrazow, postaci, maszyn. Boczne, mniejsze ekrany sluzyly do bieżącego portretowania zblizen muzykow.
Do tego swiatla, dymy, znakomite jęzory płomieni wstrzeliwujace z wielkokierunkowych dysz w kulminacyjnych momentach niektórych utworow. Jednym słowem wszystkie niezbedne elementy oprawy przynależne występowi metalowej kapeli.
Był kołys, wspólne spiewanie, zabawa. Znakomity koncert.
W dość widoczny sposób, za sprawa jakiś problemow rozjechala się trochę koncowka koncertu. Rozmyl się podzial na koncert zasadniczy i nieodzowny bis, który chyba nie miał należnej, oczekiwanej przez fanow mocy.
Chociaz kapela grala live, orkiestracje grano z palybacku. To trochę draznilo. Ostatecznie był to koncert. Wydaje się, ze Nightwish mogl zagrac bez tego wspomagania. Byloby inaczej niż na plytach, ale za to 100% live, 100% koncertowo.
Nie zmienia to faktu, ze w moim odbiorze koncert był znakomity, a kapela muzycznie prezentowala bardzo wysoka forme.
Nightwish to przede wszystkim mocne gitarowe granie zestawione z żeńskim wokalem i baśniową oprawą. Widownia wypelniona do ostatniego miejsca to przekrój wiekowy od około 25 lat wzywż.
Na froncie woklistka, która skutecznie radzila sobie z niełatwym zadaniem zastąpienia Tarij Turunen.
Duuuże holenderskie dziewczę wyrosniete na zdrowym holenderskim nabiale. Ubrana w stosowne skorzane wdzianko i buty na niewysokich obcasach była znacząco wyzsza i dominująco wieksza od jednego z gitarzystów. Kiedy zaczela pląsać w rytm celtycko brzmiących dźwieków jedengo z kawalkow miałem obawy o wytrzymalosc estrady. Nic zlego się jednak nie stało. Dechy wytrzymały. Inna sprawa, ze moglaby wpaść do Irlandii na kilka lekcji stepu irlandzkiego, wówczas jej popis nabralby może stosownej lekkości. Troche się czepiam, ale jak się robi front to warto zadbac o szczegoly. Panowie z kapeli, zwłaszcza gitarzysta bedacy drugim glosem wyglądali stosownie do wykonywanego zawodu ciesząc oko długimi piórami tudzież fantazyjnie zpleciona broda i wasami.
Było klimatycznie, głośno i bardzo dobrze.

Tym razem nocowaliśmy w Ibis nieopodal Galerii Krakowskiej. Niezła miejscówka, lepsza od Ibis Budget, gdzie spalismy bedac na koncercie Iron Maiden. Tym razem jadac do Krakowa kupiliśmy parking na terenie Areny i było to zgrabne rozwiązanie. Organizacja koncertu bez zarzutu.
Ilosc młodych ludzi w żółtych uniformach kierujących fanów do odpowiednich sektorow wystarczajaca. Mnostwo bramek ze sprawna obsluga zapewnialo plynne, niezklocone wejście na teren Areny.
Dzieki nowootwartej obwodnicy Radomia przejazd szybszy, latwiejszy, bardziej bezpieczny.
Jednak na koncert sir Paula, który już wkrótce, bo 4.12 raczej pojade pociągiem.

niedziela, 18 listopada 2018

Urlopowy klimacik - Dahab, Egipt 2018.11.06-13

Urlopowy klimacik - Dahab, Egipt 2018.11.06-13

Rzucilem robote! Na tydzień. Nie było latwo, ale... Kupielm bilety na samolot odpowiednio wcześniej i stało się. Zrobiłem sobie urlop w okresie kiedy w fabryce huk roboty.

Mało wiatru? Czas na piwo.  
Dahab nie jest typowym egipskim kurortem. To miasteczko z niewielkimi hotelikami,  mnóstwem restauracyjek, bazarkiem rozciagnietym wzdłuż nadmorskiego deptaka i wszechobecnym, arabskim bałaganem. T-shirt, szorty, klapki, wietrzne spoty kite- i windsurfingowe, slonce, cieple morze, rafa, snurkowanie, plywanie a nade wszystko niewymuszony chill-klimacik.

Dahab ma swoja specyfikę powodujaca, ze nie każdy czuje się tam dobrze. Ci, którzy wola hotele, hotelowe baseny i bary mogą poczuc się zagubieni wśród beduińskich slumsow (mieszkałem w dzielnicy arabskiej w priv. apartamencie), kóz na ulicach, bezladnego ruchu ulicznego, obskurnych według europejskich standardow sklepikow. Wystarczy jednak pozbyć się uprzedzen, usmiechnac się, przyjaznie spojrzeć na otoczenie, aby w zamian otrzymać to samo... Każdy dzień pobytu w Dahabie, każdy kolejny kontakt z miejscowymi powodowaly, ze moja optyka ulegala zmianie. Zmienila się na tyle żeby z nadzieja myslec o kolejnym wyjeździe w to miejsce...

Blue Hole. Atrakcja dla nurków i turystów nieopodal Dahabu. W ponad 100 metrowej morkiej studni zginęło wielu
śmiałków, w tym Polaków, którym dedykowane są liczne tablice.

Blue Lagoon - spot kite-surfingowy. Żeby się tam dostać
trzeba wynająć sporą łódź.
 
Koty - element dahabskiego klimatu.

Blue Lagoon. Nie wieje, czas na chill, nurkowanie na rafie; motorówka przypłynie za 3h. 

Dahab to przede wszystkim wymarzone miejsce do uprawiania wszelkich sportow wodnych. Korzystalismy ze swietnie wyposaznej w znakomite deski JP/żagle Neila Pryde przjaznej wypożyczalni Harrego Nassa.

niedziela, 4 listopada 2018

"Canaletto i sztuka Wenecji" (Canaletto & the Art of Venice), reż. D. Bikerstaff, film, w kinie Muranów

"Canaletto i sztuka Wenecji" (Canaletto & the Art of Venice), reż. D. Bikerstaff, film, w kinie Muranów

Kolejny film z cyklu Exhibition on Screen poswieconego wystawom wybitnych malarzy.
Pisalem o tych filmach wielokrotnie. Fajny jest prosty pomysl pokazania wielkich, często niepowtarzalnych wystaw na ekranie kina, jeszcze lepsze jest to, ze cyfrowa technika HD przybliza (dosłownie) obrazy w niespotykany dotad sposób.
Film opowiada o dokonaniach  Giovanni Antonio Canaletto. My mamy "swojego Canaletta" - Bernardo Bellotto Canaletto, który był siostrzencem i uczniem Giovanniego i za czasów Zygmunta Augusta portretował Warszawe.
Okazuje się, ze największy zbior obrazow Canaletta jest w posiadaniu brytyjskiej rodziny królewskiej, która postanowila udostepnic poddanym zbiory zgromadzone w Pałacu Buckingham
i Zamku Windsor. Ładny, pański gest. Ostatecznie zbior (wraz z księgozbiorem) kupiony został za pieniądze podatnikow przez Jerzego III w 1762 roku od Josepha Smitha, brytyjskiego konsula za (nie)skromne 20 tys. funtow.
W tamtych czasach musiala to być niezla fortuna. Z filmu jasno wynika, ze na malarstwie Canaletta upasli się wszyscy poza samym malarzem. Gdy samotnie zmarl, zrobiono inwentaryzacje jego majątku, który skladal  się z kilku kompletow starych ubran i paru zagruntowanych plocien…
Popyt na malarstwo Canaletta wykreowal wlasnie konsul Joseph Smith, który korzystając z mody każącej młodym brtyjczykom podrozowac po Europie podejmowal przyjezdnych, pokazywal zgromadzone w swoim domu obrazy, a potem je sprzedawal. Uczynil z pośrednictwa dobrze prosperujący biznes. Tym których było stać sprzedawal zamówione dla nich obrazy, innym zas tansze grafiki produkowane w należącej do niego pracowni. Kiedy trwajce w Europie wojny utrudnialy komunikacje pomiędzy Wenecja a W. Brytania, Canaletto przeniósł się na jakiś czas do Londynu, ale dość szybko okazało się, ze wszyscy, którzy chcieli mieć jego obraz/grafikę już je maja, a malowane przez Canaletta widoki mostow na Tamizie nie ciesza się zbyt dużym powodzeniem, wiec wrocil do Wenecji.
Canaletto malowal glownie weduty (panoramy) i weduty fantastyczne, czyli capriccio. Zdaniem fachowcow, którzy wypowiadają się w filmie, malarstwo Canaletta wyroznialo szczególne uchwycenie swiatla. To ono czynilo roznice, powodowalo, ze wlasnie jego obrazy cieszyly tak dużym powodzeniem. Dla Anglikow posiadanie "włoskiej panoramy" było dowodem odbycia "grand tour", świadectwem dobrego smaku. Powszechnosc "canalettow" nad Tamiza była także potwierdzeniem umiejetnosci handlowych Joshepa Smitha, który uchodzil za mecenasa weneckich malarzy, fachowca rynku sztuki.
Szczerze mowiac bardziej od obrazow Canaletta (oglądanie powielanych widokow mostu Rialto, Grand Canal itp. nie bylo zbyt ekscytujące) zainteresowala mnie historia wylansowania popytu na jego dziela przez Joshepa Smitha, który chociaż nie był Żydem z dużym powodzeniem wcielil w zycie zydowska ponoc maksyme: "lepsze deko handlu, niż kilo roboty".

czwartek, 1 listopada 2018

Listopadowy klimacik nad Świdrem, czwartek 2018.11.01

Listopadowy klimacik nad Świdrem, czwartek 2018.11.01

Tak się porobiło! Jest 9:50, temperatura powietrza +10, dąży do +15. A kolory? Jak widać!


 

sobota, 27 października 2018

"Moja europejska rodzina. Pierwsze 54 000 lat", aut. Karin Bojs, 2017/2018, książka

"Moja europejska rodzina. Pierwsze 54 000 lat", aut. Karin Bojs, 2017/2018, książka

Chociaż informacja, ze każde z nas, europejczykow ma w sobie cos z Neandertalczyka może zaskakiwać, to wiedza, ze to raptem nie więcej niż 2% genow działa uspokajająco.
Ksiazka, której autorka jest szwedzka freelancerka zajmujaca się zagadnieniami naukowymi jest podróżą wstecz w poszukiwaniu swoich przodkow, swojej tozsamosci.

Badania DNA staly się od jakiegoś czasu bardzo modne. Na rynku pojawilo się sporo prywatnych firm, które za niewielka oplata, precyzyjnie wskazują praprzodków, okreslaja szlak ich migracji z Afryki, definiują, czy badana osoba pochodzi z grupy łowców-zbieraczy, rolnikow, lub z tzw. wschodniej grupy napływowej, pasterzy ze stepów - "zjadaczy koni". Za większe pieniądze można się dowiedzieć, na jakie choroby jesteśmy podatni, jaki rodzaj diety jest dla nas najbardziej korzystny, czy należymy do jednostek długowiecznych.

Karin Bojs podazajac sladem swoich przodkow napisala ksiazke o pochodzeniu rodzaju ludzkiego.
Czyta się ja bardzo dobrze, bo nie dość, ze historia jest fascynujaca to do tego prawdziwa, oparta na najnowszych badaniach. Dotycza one nie tylko żmudnych prac laboratoryjnych. Okazuje się, ze wiele do nauki wnosi żądza pieniądza, która każe ludziom wiercic w dnie morz i oceanow szyby w poszukiwaniu ropy naftowej. Kilkadziesiat tysięcy lat temu poziom morz był radykalnie nizszy niż obecnie. To co dzisja jest dnem morza, było obszarem po którym raźno hasali nasi przodkowie.  Odwierty wydobywaja na powierzchnie nowe, zaskakujce artefakty, które wzbogacaja wiedze o naszych praprzodkach.
Autorka wizytuje największych współczesnych badaczy antropologow, genetyków, odwiedza magiczne miejsca, m.in. Stonehenge, obserwatorium słoneczne w Goseck, zwiedza Muzemu Prehistorii w Halle, którego najbradziej fascynującym eksponatem jest dysk z Nebry. Bogata bibliografia potwierdza, ze "Moja europejska rodzina" nie jest pseudonaukowa spekulacja, ale popularnonaukowa, dobrze opowiedziana historia o pochodzeniu rasy ludzkiej.
Jest to historia na tyle fascynujaca, ze książkę czyta się dość szybko, no, może poza samym koncem, gdzie autorka szczegolowo opisuje drzewo genealogiczne swojej rodziny, wchodząc w detale pochodzenia swoich ciotek, wujkow i kuzynow.

Przy okazji lektury "Mojej europejskiej rodziny" dowiedziałem się, o mitach związanych z dieta paleo i chyba pierwszy raz przeczytałem o cyklach Milankovica, które tlumacza kolejne epoki lodowcowe jako efekt ekscentryczności orbity Ziemi, co zdaniem serbskiego naukowca miało wpływ na nasłonecznienie naszej planety w zakresie +/-10%. (Czy wobec tego obecne ocieplenie klimatu to nie anomalia, ale po prostu kolejny etap cyklu?)

Lektura "Mojej europejskiej rodziny" wymaga trochę wysiłku. Genetyka ze swoimi haplogrupami, Y-DNA, X-DNA, nDNA, mtDNA itp. nie jest wiedzą prostą i łatwą do przyswojenia przez laika.
Latwiej jest się oswoic z tymi pojęciami/skrotami niż zglebiac ich znaczenie i po prostu przeczytać ksiazke…
Moim zdaniem warto.

środa, 24 października 2018

"To ja byłem Vermeerem" (I Was Vermeer: The Rise and Fall of the Twentieth Century's Greatest Forger), aut. Frank Wynne, 2006/2018, książka

"To ja byłem Vermeerem" (I Was Vermeer: The Rise and Fall of the Twentieth Century's Greatest Forger), aut. Frank Wynne, 2006/2018, książka

Jeśli planujecie kupno jakiegoś obrazu J. Vermeera żeby zapelnic wolne miejsce na scianie Waszego salonu, przeczytajecie te ksiazke. Jej lektura daje do myslenia i może Wam zaoszczedzic tych kilku ciężko zarobionych zlotowek, które zamierzaliście poswiecic na ozdobienie Waszego domu.

Na rekomendacje tej książki trafiłem bodaj w "Rzeczpospolitej" opisujaca ja jako swietna wakacyjna lekturę. I rzeczywiście. Czyta się znakomicie. Jest dobrze napisana/przetlumaczona, ale jej sila to prawdziwa historia największego fałszerza wszech czasów jakim był bohater książki Han van Meegeren.
To niezwykla historia malarza, który po pierwszych autorskich sukcesach odnoszonych jako tradycyjny, poprawny malarz spotyka się z rosnacna krytyka znanych, holenderskich recenzentow i dziennikarzy zajmujących się rynkiem sztuki. Zgorzknialy, zniechęcony, często i chętnie siegajacy po wszelkie uzywki, przeprowadza się wraz z zona do Francji, gdzie prowadzac wcale dostatnie zycie jako holenderski malarz-portrecista, w piwnicy domu, długo i zmudnie szykuje się do największego malarskiego przedsiewziecia jakim było namalowanie obrazu, który zostalby zaakceptowany przez owczesne autorytety jako oryginalny obraz mistrza J. Vermeera.
Falszerstwo pomyślane także jako kpina z uznanych historykow sztuki to nie tylko dlugi proces tworzenia farb według oryginalnych receprtur, odtwarzanie krakelury, czyli sieci pekniec farby identycznej z oryginalnymi dziełami mistrza z Delft, ale także przemyślany, sprytny sposób wprowadzania fałszywek na rynek poprzez podstawione osoby.
Dosc powiedzieć, ze zachęcony sukcesem sprzedaży pierwszej fałszywki zatytułowanej "Uczniowie z Emaus", Han van Meegeren malowal i sprzedawal kolejne obrazy jako "vermeery". Był na tyle dobry i skuteczny, ze jeden z obrazow kupil Hermann Göring.

Wzlecial wysoko, upadl ciężko i bolesnie. Zarobil i stracil gigantyczne pieniądze. Zakpil z fachowcow, autorytetow, historykow sztuki, których opinie były uważane za niepodważalne i ostateczne. Wszedl w role J. Vermeera na tyle skutecznie, ze nawet po przyznaniu się do fałszerstw, (w czasie publicznego, wymuszonego przez sąd show namalowal "vermeera"), byli (i może sa) tacy, ktorzy uwazaja jego fałszywki za dziela oryginalne.

Falszerstwa to ogromny problem rynku sztuki. W muzeach zdaniem fachowców wisi mnóstwo fałszywych Rembrandtów, Fransów Halsów, Janów Steenów, które przez innych fachowcow zostały uznane za oryginaly.
Dlatego w kominkowym zamiast "vermeera" chyba lepiej powiesić obraz namalowany przez studenta Akademii Sztuki. On-student będzie miał na stancje i kilka obiadow, my oryginalne dzieło, które budzi nasze emocje, lub zwyczajnie i po prostu pasuje kolorem do wystroju wnętrza...

sobota, 20 października 2018

Fabia Rebordao, koncert, Palladium, sobota 2018.10.13

Fabia Rebordao, koncert, Palladium, sobota 2018.10.13

Po tygodniu od koncertu wrzucilem do odtwarzacza cd Fabii kupione po jej koncercie w Palladium.
Otwiera je "Pod Papugami" wykonane po polsku zaaranżowane na typowe dla stylistyki fado instrumentarium, gdzie prym wiedzie charakterystyczny dla gatunku dźwięk gitary portugalskiej.
To wykonanie "Pod Papugami" było powodem dla którego kupiłem bilety, by w sobotni wieczor znaleźć się na koncercie. Marcin Kydryński w swoich niedzielnych "Sjestach" grał ten kawalek kilkarotnie, mowil o trasie Fabii w Polsce.
Nie moglem się oprzeć.
Clip (wizualnie bez rewelacji) "Pod Papugami" jest na YT >>>>

Ponadto o Fabii nie wiedziałem nic więcej. Lubie "Sjeste" M. Kydrynskiego, jego muzyczne wybory, wierze w jego gust, uznałem wiec, ze ryzyko rozczarowania jest niewielkie.
Nie zawiodłem się.
Spotkanie z Fabia Rebordao i fado w jej wykonaniu zaliczam do bardzo udanych.
Publicznosc, która wypelnila sale Palladium do ostatniego miejsca najwyraźniej podzielala moja opinie, gdyż długo i goraco oklaskiwala Fabie, która na bis zaspiewala oczywiście "Pod Papugami".

Po Amalii Rodrigues, która była absolutna królową fado, pieśniarką, która lokalnemu, portugalskiemu gatunkowi muzyki nadala międzynarodowy rozgłos i slawe, korone przejela powszechnie wielbiona, także w Polsce, Mariza. Ale utalentowanych fado-pieśniarek jest znacznie więcej niż jedna, wspaniala Mariza, na której koncertach byłem w Polsce dwukrotnie.
Fabia reprezentuje młodsze pokolenie wykonawczyń. Na miejscu fado (fado=los/przeznaczenie) z Fabią bym raczej nie zadzierał. To nie jest eteryczna, krucha kobietka, ale postawne, duże dziewczę (z YT wynika, ze mielismy ja w PL w ver. o 50 kg lżejszej, niż jeszcze calkiem niedawno), które sprawia wrażenie wystarczjaco silnej i zaradnej, żeby nawet od losu wyegzekwować to czego chce.
Z losem radzi sobie (chyba) lepiej niż z polska publicznoscia. To co kiepsko jej się udawalo to zmusznie publiczosci do wspólnego spiewania. Potwierdzilo się to, czego byłem świadkiem na wielu koncertach - nie jesteśmy zbyt rozśpiewanym narodem. Nawet wspólne "Pod Papugami" wypadlo dość kulawo, gdyż okazało się, ze znajomość tekstu Mateusza Święcickiego nie jest powszechna i ogranicza się pierwszej zwrotki.
Ale...
Zapowiedziana przez Marcina Kydryńskiego (o ile lubie jego "Sjeste" to jego narcystyczną konferansjerkę niekoniecznie) Fabia dała próbkę swych możliwości wokalnych przy akompaniamencie dobrze grającej, skromnej trzyosobowej kapeli. Fado w jej wykonaniu to nie tylko duszoszczypatielnyje , smętne snuje, ale także żwawe, skoczne kwalki. Ostatecznie los/przeznaczenie ma także jesniejsze, radosne oblicze. 
Podobnie jak Mariza, Fabia zastosowala zabieg, który miał oddac atmosferę lizbońskiej fado-knajpy.
Została na scenie bez mikrofonu z jednym, grającym na portugalskiej gitarze muzykiem, który wypiął się z prądu. I tak, akustycznie, bez wspomagania, wykonali jeden kawalek.  Bardzo fado, bardzo smętny, taki, co to jeszcze szklanke gorzaly w gardlo i kula w łeb. Na szczęście  dla zdrowia i życia publiczności na na tym poprzestali i wrócili do szybszych, muzycznie weselszych piesni.

Po koncercie Fabia podpisywala swoja plyte. Skrzetnie skorzystałem z tej możliwości, żeby dostac jej dedykacje na plycie przeznaczonej na prezent dla koleżanki.


niedziela, 30 września 2018

"Kler", reż. W. Smarzowski, PL, 2018, w kinach

"Kler", reż. W. Smarzowski, PL, 2018, w kinach

Mysle, ze gdyby nie zmasowana krytyka "Kleru", wręcz nagonka rozpetana przez polskie prawicowe media poczekałbym chwile z pojsciem na ten film. Ostatecznie temat nie jest nowy. "Spotlight" (2016) traktujący o dziennikarskim śledztwie dot. pedofilii w wśród księży w Bostonie dostal dwa Oscary za najlepszy film anglojęzyczny i scenariusz. Ostatnio problem pedofilii i kościelnego homoseksualnego lobby często gości jako glowny temat niektórych programów publicystycznych emitowanych w publicznej TV.
W każdym razie poszedłem na "Kler" w piątek 28.09, w dniu, kiedy film wszedł na ekrany.

Film oceniam jako niezły, czyli "6" w 10-cio punktowej skali filmweb.
Widzialem wiekszosc, poza "Wołyniem", ważnych filmów W. Smarzowskiego. "Kler" to cały Smarzowski jakiego znamy z "Wesela", "Domu złego", "Drogówki". Formula jest ta sama: przerysowana, zagęszczona rzeczywistość, pokazana w bezpardonowy, bolesny, bezlitosny wręcz sposób.
[wygralismy 1-szego seta z Brazylia!].
Smarzowski dobrze sprawdza się w roli dyżurnego, filmowego głosu krytykującego nasze narodowe wady, piętnującego nie tylko polskie patologie.  To jego znak rozpoznawczy, cecha, która dala mu sukces w bodaj pierwszym filmie fabularnym jakim było słynne "Wesele". Potem, gdy stał się marką gwarantujaca jeśli nie sukces to przynajmniej rozgłos, było już latwiej. W jego filmach graja najlepsi, najbradziej znani aktorzy. W "Klerze" mamy także reprezentacje aktorskiej smietanki: Gajos, Więckiewicz, Jakubik, Barciak i Joanna Kulig.
Historia losow trzech księży opowiadana przez trwający ponad 2h film jest ciekawa, ma dobre tempo, jest dobrze zagrana. Wielopoziomowa, niejednoznaczna kumulacja zła jest bolesna. Smarzowski jest jak zwykle dosadny, besposredni, nazywa rzeczy po imieniu. Nie oszczedza tytułowego kleru, nie oszczedza nam, widzom drastycznych, mocnych scen.
I tutaj wlasnie cos mi zgrztnelo. [mamy 2-gi set z Brazylia]
Smarzowski chyba za bardzo wszedł w role dyżurnego "sprawiedliwego" i w moim przekonaniu przeholowal w jednym, konkretnym fragmencie filmu. Nie będę pisal o jaki fragment mi chodzi. Niech zaskoczenie/zdziwienie/niesmak, które były moim udzialem towarzyszy tym, którzy jeszcze nie widzieli "Kleru". Dodam, ze ten fragment wzbudzil mocno mieszane uczucia także w osobach, w towarzystwie których bylem w kinie.
Dlatego zamiast "7" - dobry, oceniam film na "6" - niezły.

Mam jednak wrazenie, ze zycie przegonilo film. Dwa przypadkiem obejrzane programy "Warto rozmawiać" sa mocniejsze, bardziej dosadne w swojej wymowie niż "Kler".
https://vod.tvp.pl/video/warto-rozmawiac,03092018,38502873
https://vod.tvp.pl/video/warto-rozmawiac,24092018,38811104
Nie będę komentowal zawartości "Warto rozmawiać", ani zdumiewających slow prowadzącego program odnoszących się do "Kleru". Zapewniam, ze obydwa programy stanowią znakomite uzupełnienie "Kleru", a osobom, dla których patologie w Kościele sa zaskoczeniem pozwola na lepsze zrozumienie intencji twórców "Kleru". [mamy Mistrzostwo Świata!]

sobota, 29 września 2018

Sobotni klimacik na Starówce, 2018.09.29

Sobotni klimacik na Starówce, 2018.09.29, rowerowe.

Sobota 10:34, temp. około 10 st., ale w słońcu wyraźnie cieplej. Turyści ruszyli do zwiedzania, spacerów.  Wracam z jazdy wzdłuż Wisły. Na północ bulwarami nad rzeką, część powrotu górą, Traktem Królewskim. Fajnie jest się przejechać Krakowskim Przedmieściem, Nowym Światem, Alejami Ujazdowskimi, żeby spaść na dół Agrykolą. Po drodze, koniecznie cappuccino z croissnatem  w mojej ulubionej cukierni Sucre.
 

niedziela, 23 września 2018

Kraków Street Band, koncert, Trójka, niedziela 2018.09.16

Kraków Street Band, koncert, Trójka, niedziela 2018.09.16

Slyszalem te kapele w Trojce wlasnie, wiec na wiesc o live koncercie postanowiłem wpaść do Studia A. Osieckiej. Wlaczone jak zwykle radio (Trojka oczywiście) doniosło, ze na stadionie Legii jest mecz z Lechem. Wyszedlem z domu odpowiednio wcześniej, wiedzac, ze na zaparkowanie samochodu w okolicy Trojki nie ma najmniejszych szans. Wyszystko poszlo zgodnie z planem
i około 18:40 moglem spokojnie zajac miejsce na widowni.

Było dobrze.
Kraków Steet Band w całej krasie.
Kraków Street Band gra własne kompozycje do własnych anglojęzycznych tekstow. Bluesowe, swobodne, bezpretensjonalne granie, z szerokim, ciekawym instrumentarium, z dobrym, cieplym, niskim wokalem na froncie. Fajnie się tego slucha, noga chodzi, o oko cieszy wyrazna radość gry, która udziała się publiczności.
Koniec koncertu. Na prawym skrzydle trójkowy spec od
bluesa - Jan Chojnacki, który zespół zapwiadał
i słusznie komplementował.
Duzo dobrego muzyce Kraków Street Band robi sekcja dęta skladajaca się a trąbki i saksofonu. Wokalista w osobie Łukasza Wiśniewskiego nie tylko śpiewa, ale chętnie i dobrze gra na harmonijce, a w bodaj jednym kawałku siegnal po ukelele. Panowie Krakersi byli wyluzowani, usmiechnieci. Koncert w Trojce był zwieńczeniem ich trasy. Obycie estradowe na piatkę.
Kontrabas, banjo, gitara dobro, gitara i perkusja dopelnialy liczny skład kapeli nadając jej fajne brzmienie, znaczna moc. Publicznosc wyklaskala kolejne bisy, żeby na kolejny bis finalny uslyszec kawalek rasowego, amerykańskiego country w wykonaniu Tomasza Kruka grającego na gitarze dobro. Przy okazji dowiedzielsmy się, ze on wlasnie jest autorem muzyki i tekstow wszystkich wykonywanych przez kapele utworow.
Nie doczekałem na pokoncertowe spotkanie z kapela w czasie którego jak zapowiedział Jan Chojnacki było można kupic plyte wraz z dedykacja.
Warto mieć ucho wyczulone na te kapele.
Potrafią grać, a to co robią jest świeże i oryginalne.

 

sobota, 22 września 2018

"Dywizjon 303. Historia prawdziwa", reż. Denis Delić, PL, 2018, film, w kinach

"Dywizjon 303. Historia prawdziwa", reż. Denis Delić, PL, 2018, film, w kinach

Byłem, widziałem, wyszedłem rozczarowany.
Moim zdaniem jest słabszy od filmu  angielskiego.

Przede wszystkim wyglada na rzecz robiona w pospiechu, goniaca premiere filmu angielskiego. Odnioslem wrazenie, ze zwłaszcza montaż jest dość chaotyczny, a film przegadany, usilujacy zmiescic zbyt wiele watkow.

Patos bylby do wytrzymania, gdyby nie nachalna, mocna, glosna patetyczna muzyka. Ten element być może mily dla nas Polaków, ale serwowany w nadmiarze trochę mnie uwierał.

Chyba najwazniejsza in minus roznicą jest brak szerszego kontekstu historycznego. Tutaj film angielski zdecydowanie góruje nad naszym podkreslajac gleboka hipokryzje Angoli, którzy nie zaprosili przedstawicieli naszej armii do wzięcia udziału w paradzie zwycięstwa. W wersji polskiej nie ma o tym ani słowa. Brak naszych w paradzie to duza polityka, to ze Angole po skończeniu wojny za wszelka cene chcieli się pozbyć i pozbywli polskich zolnierzy, pilotow jest świadectwem malostkowosci tego społeczeństwa. Agnielski film także to zauważa.

"Dywizjon 303. Historia prawdziwa" jest zdecydowanie lepszy w jednym elemencie. Zdjecia walk powietrznych sa bardziej realne, lepiej zrobione. Z mediów doleciało do mnie, ze tworcy filmu na potrzeby zdjęć sprowadzili z Anglii oryginalny egzemplarz Hurricane'a, który posluzyl do zrobienia niezłej jakości efektow walk.
W naszym filmie jest także jedna bardzo istotna dla całej Bitwy o Anglie informacja (krotka migawka) pominieta w filmie angielskim. Anglicy wygrali bitwe o angielskie niebo także, (może zwłaszcza) dzięki przewadze technologicznej jaka dawal im wynalazek radaru. Niemcy jeszcze go nie mieli, a Anglicy tuz przed wybuchem II Wojny zainstalowali caly, spójny system, który pozwalal na precyzyjna detekcje kierunków z których nadlatywały eskadry niemieckich bombowców łącznie z ich iloscia.

Jednak film to nie tylko efekty specjalne, ale dobrze opowiedziana historia, a ta jest moim zdaniem lepsza, ciekawsza w angielskim wydaniu.

Nie chce nikogo zniechecac do obejrzenia dwóch wersji.
Tak się porobilo, ze dluuuuugo nie było filmu o naszych pilotach, a teraz na ekranach mamy dwa i to w tym samym czasie. To co zrobili, ich niebywala skuteczność warta jest każdego metra tasmy filmowej (o ile uzyto taśmy). Troszke szkoda, ze budżety obydwu filmów były bardzo skromne i nie pozwolily na stworzenie widowiska na miare "Dunkierki". To powoduje, ze raczej nikt poza polska widownia ich nie zobaczy.

Nie zmienia to faktu, ze aby mieć własne zdanie, warto zobaczyć dwie odsłony historii, której bohaterami sa polscy piloci. 

piątek, 21 września 2018

"Austeria", reż. J. Kawalerowicz, PL, 1982, film, dvd

"Austeria", reż. J. Kawalerowicz, PL, 1982, film, dvd

Musial się wreszcie zdarzyć deszczowy weekend (jakis czas temu), a wraz z nim zamiast roweru wiosełka w piwnicy.
Miałem zalegly film, "Austeria", który obejrzałem w dwoch dosiadach.

Film kupiłem glownie dla Franciszka Pieczki. Ponadto wydawalo mi się, i słusznie, ze nigdy nie widziałem tego filmu w calosci. Miałem w pamięci cytowana przy okazji roznych antologii polskiego kina koncowa scene tanca i kapieli w rzece grupy Żydów. Bardzo mocny, swietny final dobrego filmu, w którym rzadzi jako aktor i jako filmowa postac - Żyd, karczmarz Tag, wspanialy Franciszek Pieczka.

Uderzajace jest to jak niewiele w naszej kulturze jest informacji o Żydach, ich wierze, obrzędach religijnych, roznicach pomiędzy grupami wyznaniowymi. Film Kawalerowicza jest pod tym względem wyjątkowy. Gdy wybucha I-sza wojna swiatowa do karczmy (inaczej austerii) Taga przyjezdzaja uciekinierzy z pobliskiego miasteczka, w tym znaczna reprezentacja spolecznosci żydowskiej wraz z grupą Chasydów w osobie cadyka i jego licznych uczniów.
Tag, wyzwolony, stary Żyd-karczmarz ze stoickim spokojem podejmuje pod swoim dachem uciekinierow udzielając im rad, usilujac odnaleźć się w sytuacji zbliżającego się końca swiata.
Tag jest wierzącym Żydem, ale wraz z wiekiem coraz częściej wchodzi w dyskusje z Bogiem, chandryczy się ze Stwórcą, usiluje stawiac Mu swoje warunki. Będąc praktycznie w permanentnym sporze z Najwyższym, Tag jednak boi się Boga, boi się śmierci, wiec w konsekwencji akceptuje boskie wyroki. Tag kreowany przez F. Pieczke jest znakomity, a jego relatywne podejście do kwestii wiary, grzechu, zwłaszcza kiedy spotyka na swej drodze ponętną  Jewdohie niesie ze soba znaczny ladunek żydowskiego humoru.
Sceny spiewow i tanca Chasydów. Znakomite aktorskie kreacje, w tym Wojciecha Pszoniaka, dobra robota reżysera, to wszystko sklada się na więcej niż dobry, ciekawy film. Film być może troszczke się zestarzał, ale nadal podobnie jak "Faraon", czy "Matka Joanna od Aniołów", poprzednie dokonania Jerzego Kawalerowicza, reżyser imponuje umiejetnoscia wnikania w meandry duszy bohaterów, pewnie i szybko kresli ich portrety psychologiczne.
Mnie się podobał.
Ostatnio, przy okazji realizacji jakiegoś słuchowiska/teatru radiowego pokazano w TV Franciszka Pieczke. Pracuje nadal, chociaż jak sam przyznaje nie ma już sily na normalna, teatralna prace. Zostalo radio.
Niezlomny Gustlik z "Czterech Pancernych", mądry Tag z "Austerii", Jańcio Wodnik i wiele, wiele innych.
Jeszcze 100 lat Panie Franciszku!

niedziela, 16 września 2018

Niedzielny klimacik na rzeką Mienią, 2018.09.16, rowerowe

Niedzielny klimacik na rzeką Mienią, 2018.09.16, rowerowe

Godz. 9:15, temp. około 15 st, Mienia, dopływ Świdra. Połowa września, nadal ciepło i słonecznie. Na ścieżkach
sporo liści, ale to bardziej efekt suchego lata, niż nadchodzącej jesieni. Efekt cieplarniany, a może kolejna
faza ocieplenia zgodna z cyklami Milankovica? Chce się jeździć!

sobota, 25 sierpnia 2018

"303. Bitwa o Anglię" (Hurricane: Squadron 303), reż. D. Blair, PL, GB, 2018, film, w kinach

"303. Bitwa o Anglię" (Hurricane: Squadron 303), reż. D. Blair, PL, GB, 2018, film, w kinach

Za chwile na ekrany wchodzi "Dywizjon 303. Historia prawdziwa". Teraz na ekranach "303. Bitwa o Anglie". Dwa filmy traktujące o fenomenie polskich pilotow, mowiace o dramacie ludzi-bohaterow zmuszanych po wojnie do opuszczenia Anglii, biorące się za legendę opisana przez A. Fiedlera w "Dywizjonie 303".
Oczywiście musialem zobaczyć "303. Bitwa o Anglie". Chcialem mieć wlasna opinie na temat filmu i pomimo słabych recenzji wybrałem się wreszcie do kina.
Moim zdaniem 5 na 10 możliwych w skali filmweb, czyli "średni".
W jakiś sposób na tej ocenie, in plus,  waży fakt, ze filmie gra aktorka, Stefanie Martini, która w niektórych momentach, w układzie/kącikach ust, uśmiechu, jest ździebełko podobna do Kate Winslet. No i emocje, które pomimo ewidentnych niedostatków towarzysza oglądanemu obrazowi.

Bardzo slaba strona filmu sa miernej jakości efekty specjalne. Trudno zrozumieć producentow, którzy decydując się na zajecie się tym tematem wyraźnie nie poradzili sobie ze scenami walk powietrznych, płonącego miasta, Londynu drzemiącego pod ochrona balonów zaporowych. Mysle, ze gdyby powierzyć zadanie przygotowania efektow specjalnych podkrakowskiej Alvernii Studios mielibysmy komputerowo kreowane sceny na wlasciwym poziomie.
Być może tworcy filmu mieli problem z decyzja jaki film produkują: wojenny film akcji, czy wojenny, kameralny dramat. To moim zdaniem kolejna slaba strona filmu, która rzutuje na końcowy efekt. W rezultacie dostajemy ni to, ni owo.
Ale... mamy wreszcie film o polskich pilotach oddający prawde o ich dokonaniach, o hipokryzji Angoli.
Dobrze, ze jest, szkoda, ze niezbyt udany.
Może "Dywizjon 303. Historia prawdziwa" będzie lepszy? Oby!

Tym, którzy czuja niedosyt po obejrzeniu filmu rekomenduje lekturę książki "A question of honor. The Kosciuszko Squadron: Forgotten heroes of World War II", której autorami są

środa, 15 sierpnia 2018

Legacy of the Beast, Iron Maiden, Tauron Arena, Kraków, 2018.07.27, koncert

Legacy of the Beast, Iron Maiden, Tauron Arena, Kraków, 2018.07.27, koncert

Bilety kupiłem kilka miesiecy temu (1383 zl za dwa). Każdy koncert Iron Maiden jest wydarzeniem. Kapela błyskawicznie sprzedala dwie hale Tauron Arena o pojemności około 20 tys. widzow bez najmniejszego problemu. Maja w Polsce wielu fanow, a lokalizacja koncertu w Krakowie gwarantowala także obecność fanow zza poludniwoej granicy.
Nie jestem szczególnym fanem Iron Maiden. Nie gromadze plyt, nie sledze zmian w składzie zespołu, ale z przyjemnoscia słucham ich grania. Dobre, mocne, gitarowe granie zawsze robi na mnie wrazenie, a w przypadku IronMaiden gitarzystów jest aż czterech. Sa jedna z czołowych kapel metalowch w skali globu, a ich koncerty slyna ze szczegolnej oprawy wizualnej.

W głębi estrady maszkaron Eddi.
Koncert był znakomity, ale...
….Panowie grali 1:1 to co znamy z plyt, radia. Brakowalo mi trochę koncertowego luzu, jamowania, gitarowych odjazdow innych niż te, znane z cd. Ale za to grali trochę ciężej, bardziej dynamicznie, przekroj całego repertuaru, praktycznie wszystko, czego oczekiwala entuzjastycznie usposobiona publiczność.

Scena wyglądała także jak wnętrze katedry, z tym, że na
witrażach rządził Eddi w różnych wcieleniach.
Ze sporym zainteresowaniem obserowowalem fanow Iron Maiden. W odróżnieniu od publiczności zgromadzonej na koncercie The Rolling Stones wielopokoleniowe ekipy były rzadkością. Znakomita wiekszosc to "młodzież", gdzie gorna granica wieku oscylowala około 35 lat. Fanow powyżej tego wieku było niewielu. Tych, w moim wieku praktycznie zero. Mysle, ze przyczyna tego stanu rzeczy jest otoczenie w którym funkcjonuje Iron Maiden wzięte niczym z obrazow Beksińskiego (ciekawe, czy znaja jego tworczosc). Sądzę, ze w pewnym wieku fani wyrastają ze swiata roznych maszkaronów reprezentowanych przez maskotke - Eddiego, głowna postac kreacji scenicznych, widacego motywu koncertowych koszulek Iron Maiden. Potem, jak sądzę, niewielu wraca do słuchania ich muzyki, która jest znakomitym gitarowym graniem, melodyjnym, dynamicznym metalem.
Nad scenę wlatuje Spitfire.
Był ilustracją mocnego kawałka
traktującego o wojnie.
Oczywiście kupiłem koncertowa koszulke (150 zl). Bez koncertowego t-shirta koncert się nie liczy. Na szczęście dostępny był model w kolorze innym niż czarny, z "trupim" motywem, ale nie tak strasznym jak na tych czarnych:)

Koncert Iron Maidem supportowala speed meatalowa kapela Tremonti. Mocno mnie zmęczyli, nadwrężyli i tak już mocno nadwątlony sluch. Dobrze, ze Iron Maiden gra inna muzyke…

Od tego zaczęli. 90% replika myśliwca Spitfire plus parę miłych słów
o bohaterstwie polskich pilotów broniących angielskiego nieba, to była spec
niespodzianka dla polskich fanów. Ładne, ale pomimo, ze wzbudziło to
spodziewany/oczekiwany przez kapele aplauz widowni to mam  pewne
wątpliwości. Mizdrzenie się do publiczności, która wie więcej niż wokalista Iron
Maiden na temat  naszego wysiłku wojennego może być odczytane, jako właśnie
mizdrzenie się, zwłaszcza, że nasi piloci praktycznie latali tylko na myśliwcach typu
Hurricane,bo Angole nie chcieli dać im lepszych maszyn jakimi były Spitfire.
Jak dla mnie było to miłe, ale chłopcy nie odrobili lekcji na 5. Gdyby
rzucili parę twardych faktów: ilość strąceń (około 120 dywizjonu 303), nazwiska
itp. byliby bardziej wiarygodni. A może żądam zbyt wiele?
(foto z netu)

 
Piatkowa wyprawa samochodem do Krakowa, koncert, który skończył się około 23:00 powodawaly, ze musieliśmy zdecydować się na nocleg. Wybralismy Ibis Budget. Niedrogo, niezbyt daleko od Tauron Areny. Szkoda, ze rano, zakladajac buty w jednym z nich znalazłem bliżej niezidentyfikowanego insekta, którego zmasakrowałem do tego stopnia, ze nawet nie nadawal się jako dowod do ewentualnych negocjacji z Recepcja o stosowna znizke.
Nastepnym razem, a razy będą co najmniej dwa, bilety już kupione: Nightwish - listopad i sir Paul - grudzień, trzeba będzie wybrać inny hotel.

Podobala mi się organizacja. Mnostwo bramek, stewardów, miejsc do parkowania.
Było fajnie.
Ale, ale...
Nastepnym razem do Krakowa TYLKO pociągiem.
Teraz, niezleznie czy przez Radom, czy "trasą katowicką" zajęło to około 5h.

Pożar, Stara Miłosna, środa 2018.08.15

Pożar, Stara Miłosna, środa 2018.08.15

Godz. 21:15; pali się niezamieszkały, drewniany dom. Przykry widok i zagrożenie dla całej okolicy. Brak hydrantów
to poważny problem dla straży. Na foto widać, że kończy się woda (nikła strużka wody z sikawki; fachowo: prądownica)  i potrwa chwilę, zanim przyjedzie jej kolejna  dostawa. Wycofałem się z lasu (rowerek), kiedy zaczęły zajmować się korony drzew. Górą ogień potrafi przenosić się zaskakująco szybko.

niedziela, 12 sierpnia 2018

Niedzielny klimacik nad Zalewem Zegrzyńskim, 2018.08.12, rowerowe

Niedzielny klimacik nad Zalewem Zegrzyńskim, 2018.08.12, rowerowe

Plan na niedzielne przedpołudnie - objechanie Zalewu, nie został zrealizowany. Bug okazał się być zbyt głęboki, nie znaleźliśmy brodu. Przeprawa najbliższym mostem w Wyszkowie to dodatkowe ponad 40 km i jazda asfaltem.
Ograniczyliśmy się do objechania, eksploracji południowo-wschodniego brzegu Zalewu, żeby na wysokości miejscowości Kowalicha, wrócić do punktu startu. Około 70 km, fajna pogoda, przyjazna temperatura i przyjemne widoki. Było dobrze.
Ale, ale... Gdzie jest moja deska...

sobota, 11 sierpnia 2018

Sobotni, popołudniowy klimacik na Trakcie Królewskim, 2018.08.11, rowerowe

Sobotni, popołudniowy klimacik na Trakcie Królewskim, 2018.08.11, rowerowe

Sobota, gdodz. 18.45. Byłem zaskoczony ilością spacerowiczów na Trakcie Królewskim. Po intensywnych opadach
postanowiłem sprawdzić jak działa wymieniony w piątek przez Krzyśka K. napęd w moim rowerze. Trasa wzdłuż Wisły na Cmentarz Północny, powrót przez Stare Miasto, Trakt Królewski, Aleje Ujazdowskie to urozmaicenie, odejście od rutynowej jazdy po Mazowieckim Parku Krajobrazowym. Tym razem alternatywną trasę zrobiłem wieczorem. Na Starym Mieście, Krakowskim Przedmieściu do skrzyżowania ze Świętokrzyską tłumy ludzi. Potem, na Nowym Świecie trochę luźniej, ale też gęsto. Jak dla mnie zbyt tłoczno, ale przecież fajnie, letnio, wakacyjnie.  

sobota, 28 lipca 2018

Mistrzostwa Polski MTB XCO/XCR 2018, Mrągowo, 2018.07.29

Mistrzostwa Polski MTB XCO/XCR 2018, Mrągowo, 2018.07.29



Patrycja - personal pit stop girl i synek Maciek
w trakcie rozgrzewki (a temperatura
powietrza 30+).
 
Tym razem Mistrzostwa Polski w kolarstwie gorskim odbyly się w Mrągowie na Gorze Czterech Wiatrow. Szalenie silowa trasa, praktycznie zero sekcji technicznych, wysoka temperatura powietrza, krótkie, strome podjazdy - to warunki w których dobrze odnajdują się zawodnicy prezentujący silowy styl jazdy. Maciek zdecydowanie woli trasy najeżone trudnościami technicznymi z długimi podjazdami. Planem Maćka na te zawody była pierwsza dziesiątka...
Pić! Lekko schłodzony izotonik
w jedną stronę, w drugą także
schłodzona woda do polania i picia.
(bufet był dwukierunkowy) 
Góra Czterech Wiatrów to oczywiście morena na której postawiono wyciag narciarski typu "wyrwiłapa" dający na każdym okrążeniu przewyższenie około 200 m. Jak latwo policzyć 6-ść okrążeni to wspinaczka na 1200 m, wszystko w czasie około 1,5h. Mordęga! Ostre, strome, eksponowane na słońce podjazdy zabierały błyskawicznie siły, odbierały ochote do walki. Ale warunki były jednakowe dla wszystkich. Bartek Wawak i Marek Konwa wyglądali swieżo do końca wyścigu. Reszta, im nizej w klasyfikacji tym bardziej ujechana z jęzorem na kierownicy.
Szacunek i gratulacje dla wszystkich zawodniczek (w kat. elita kobiet wygrala Maja Włoszczowska) i zawodników!

Wyscig do przedostatniego okrążenia ukladal się po myśli Maćka. Jechał na pozycji 9-10, czyli na maksimum swoich
możliwości. Pod koniec przedostatniego okrążenia zaczął słąbnąć. Zawodnicy, których wyprzedził w polowie wyścigu
skracali dystans, Maciek zaczął "spływać". W rezultacie skończyl wyścig na miejscu 12-stym w połączonych
kategoriach elita i U-23.
Pierwsze miejsce pewnie wywalczyl Bartek Wawak, drugie Marek Konwa, a trzecie ku naszej radości przypadlo
koledze Maćka - Krzyśkowi Łukasikowi.