wtorek, 7 maja 2024

"Zmarszczki czasoprzestrzeni. Einstein, fale grawitacyjne i przyszłość astronomii" (Ripples in Spacetime. Einstein, Gravitational Waves, and the Future of Astronomy) aut. Govert Schilling, 2017, książka

 "Zmarszczki czasoprzestrzeni. Einstein, fale grawitacyjne i przyszłość astronomii" (Ripples in Spacetime. Einstein, Gravitational Waves, and the Future of Astronomy) aut. Govert Schilling, 2017, książka

Ta książka jest w moim przekonaniu zdecydowanie ciekawsza i łatwiejsza w odbiorze aniżeli "Fale grawitacyjne. Nowa era astrofizyki" (TU) Przyczyna wydaje się być prosta. Autorem NIE jest naukowiec, ale zawodowy popularyzator wiedzy o astronomii. Czytam na 4-tej okładce, że autor-Holender napisał ponad 50-siąt książek, jego artykuły publikowane są w periodykach poświęconych astronomii, a on sam jest redaktorem czasopisma "Sky & Telescope". W roku 2007 w uznaniu jego zasług dla popularyzacji wiedzy o astronomii Międzynarodowa Unia Astronomiczna nadała planetoidzie 10986 nazwę Govert. Oby to nie była TA planetoida, która powoli, ale nieuchronnie zbliża się do Ziemi i ma w nas uderzyć za kilka milionów lat... Następne pokolenia w obliczu nieuchronnego mogą znielubić Holendra, wytykać palcami i cały dorobek 50+ książek diabli (kosmici) wezmą... To jednak problem autora i kolejnych pokoleń, które być może wymyślą technologię zmiany trajektorii lotu obiektów zagrażających Ziemi. "Przewidywanie jest bardzo trudne, zwłaszcza gdy dotyczy przyszłości". To zdanie przypisuje się Nielsowi Bohrowi :) Zresztą wygląda na to, że nie ma tego złego... gdyż jak wiadomo poprzedni, podobny kataklizm spowodował wyginięcie dinozaurów, co zrobiło miejsce ssakom, a stąd już prosta droga (skromne 65 mln lat) do homo sapiens :)  Ale... Do tematu!
"Zmarszczki czasoprzestrzeni..." jest moim zdaniem świetną lekturą! Warto jest się chwilę pomęczyć nad 424 stronami żeby pojąć przyczyny dla których grupa zakręconych naukowców przekonała swoje rządy i priv sponsorów do wydania niemałych pieniędzy na próbę "chwycenia" w "siatkę"  interferometrów czegoś co do pewnego momentu (2015.09.14) było czysto teoretycznym wytworem ćwiczeń i eksperymentów myślowych Alberta Einsteina, czegoś co nazywa się "falą grawitacyjną". Autor "Zmarszczek czasoprzestrzeni..." jest popularyzatorem wiedzy, fachowcem od pisania o astronomii. Ta książka to znacznie więcej niż opowieść o odkryciu fal grawitacyjnych. To także, może przede wszystkim poszerzona informacja o ogromnym wysiłku naukowym i finansowym ponoszonym przez ludzkość w celu "zaglądania" do początku istnienia Wszechświata. Autor tłumaczy także co daje nam "złapanie" i zmierzenie fizycznych cech fal grawitacyjnych. W przypadku rejestracji pierwszej fali naukowcy mogli odczytać na swoich przyrządach historię zbliżania się po spiralnym torze dwóch czarnych dziur, szybkości ich pulsacji, prędkości wirowania, impetu zderzenia, które spowodowało, że czarne dziury, których pierwotne masy wynosiły około 25x masy Słońca dla każdej, a ich obrót był względnie wolny, po zderzeniu (1,3 mld lat temu) stworzyły obiekt o masie 46 Słońc wirujący z szybkością 97% prędkości światła, w wyniku czego energia odpowiadająca masie 4 Słońc została wyemitowana w przestrzeń tworząc tytułową "zmarszczkę czasoprzestrzeni" = fale grawitacyjną. Co w tym wstrząsającego? Szukamy prapoczątku powstania naszej Planety. Zaglądając głęboko w czeluść Wszechświata (najnowsza wiedza mówi, że widzimy obecnie dzięki teleskopowi Hubble na 13,5 mld lat wstecz, co uznawane jest za początek Wszechświata) usiłujemy dociec natury Wszechświata. Budujemy nowe przyrządy (teleskop Hubble'a - koszt około 2 mld USD) rozbudowujemy istniejące po to, żeby doświadczać tego, co jak twierdzą naukowcy jest najwspanialsze w nauce: każda odpowiedź budzi kolejne pytania powodując, że pragnienie wiedzy nigdy (jak dotąd) nie jest zaspokojone.

Nie sposób jest w kilku zdaniach napisać jak fascynująca jest ta książka. Nie dość, że przybliża fantastyczny świat, którego przecież jesteśmy częścią, to jeszcze dzięki biegłości i popularyzatorskiej umiejętności autora, czyni ten przekaz strawnym i zrozumiałym (z tym rozumieniem troszkę szarżuję:)) dla przeciętnego czytelnika. Autor dzięki swoim rozległym kontaktom ma mnóstwo nieformalnej wiedzy odnośnie zaskakujących zdarzeń, intrygujących przypadków, które były obietnicą wielkich odkryć, a okazywały się być zbyt wcześnie otworzoną kuchenką mikrofalową zakłócającą działanie aparatury. Jest w książce także miejsce dla naszego Aleksandra Wolszczana, który wraz ze swoim amerykańskim kolegą Dale'em Frailem  po raz pierwszy w historii odkrył inny niż nasz układ planetarny, czyli planety krążące po orbicie gwiazdy innej niż Słońce. 

Lektura tej książki wymaga koncentracji, ale każda poświęcona jej chwila poszerza horyzont, pozwala widzieć i rozumieć troszkę więcej. To "troszkę" jest także nutką optymizmu, nadzieją, że potrzeba poznania pozostanie siłą napędzającą naszą cywilizację. Znamienne jest, że informacje o "podboju Kosmosu", które kiedyś zajmowały pierwsze strony gazet, dzisiaj dość rzadko goszczą w mediach. Ta książka wypełnia lukę informacyjną dowodząc, że to co dzieje się w obserwatoriach, laboratoriach, chociaż nie tak spektakularne jak załogowe loty na Księżyc, jest także ekscytujące i dostarcza masę wiedzy na temat naszego miejsca na peryferiach Wszechświata. Warto jest sobie uświadomić, że tam dokąd zaglądamy używając "przyrządów" nigdy nie sięgniemy lotem załogowym (według obecnego stanu wiedzy). Do księżyca jest około 400 tys km. Od Słońca dzieli nas około 150 mln km. Ale już do najbliższej innej niż Słońce gwiazdy - Proxima mamy do pokonania dystans 40 bilionów km, którego pokonanie zajęłoby około 60 tys. lat, czyli bez mała tyle ile liczy historia homo sapiens (około 100 tys lat). Jeśli uwzględni się, że w zasięgu naszych urządzeń badawczych jest obecnie około 50 mld galaktyk, to nawet gołym okiem jest widać, że nasi naukowcy mają troszkę do zrobienia. Ta książka opisuje ich wysiłki :)