środa, 25 kwietnia 2018

TACONFIDE, Ekodiesel Tour, koncert live, Torwar, sobota 2018.04.21

TACONFIDE, Ekodiesel Tour, koncert live, Torwar, sobota 2018.04.21

Ten koncert to wspólne przedsiewziecie Taco Hemingwaya i Quebonafide, raperow, którzy po wydaniu 2 plyt: "Soma 0,5 mg" i "Taconfide 0,25 mg" ruszyli w trase koncertowa.

Zacznie sia na parę minut.
Jak wielokrotnie pisałem kibicuje od paru już lat Taco Hemingwayowi. (Wczoraj dostal kolejnego Fryderyka za NAJ plyte hip-hopową roku 2017 "Szprycer").
Ilekroc gra koncert w Warszawie staram się na nim być. Ten sobotni to bodaj czwarty na którym byłem. Pierwsze dwa miały miejsce w sali Palladium dla około 1200-1500 osob, dwa kolejne odbyly się na Torwarze, którego pojemność wynosi około 5 tys. widzow.
Przed koncertem w Warszawie duet Taconfide gral koncert (czwartek 19.04) w Tauron Arena Krakow dla około 10 tys. fanow.
Blyskawiczna kariera!


Foto ze samrtfona nie powala. Może pora na jakiś
porządny aparat?
Koncert zaczal się po 20:00 z około 15-sto minutowym opóźnieniem. Pomimo, ze bramy były otwarte od 17:30 kolejki przed 20:00 były gigantyczne. Jednak sprawdzanie biletow, wpuszczanie odbywalo się zaskakująco sprawnie. Chlopak-obmacywacz, który szykowal się do sprawdzenia, czy czegos nie wnosze podniosl glowe, ocenil mój wiek, machanl reka wpuszczając mnie bez sprawdzwania. Co może wnieść taki zgred (ciekawe czy to okreslenie jeszcze funkcjonuje)? Aparat słuchowy:)? 
 Mój pesel nie był zbyt liczny na koncercie. Podejrzewam, ze kolejnym fanem w podobnym wieku był obecny na koncercie ojciec Taco.
Srednia wieku widowni pewnie około 23 lat. Widzialem także rodzicow z 10-cio letnimi na oko dziecmi. To dość ryzykowne zwazywszy na obfitujce w wulgaryzymy wypowiedzi Quebe. No, ale rodzice wiedzą (chyba) lepiej co jest dobre dla ich dzieci.... W każdym razie siedzący niedaleko mnie młodociany fan był uzbrojony w tlumiace dźwięk sluchawki.

Podobalo mi się.
Niewiele widać, słabo słychać tekst, generalnie głośno
i gorąco:) Za to w toaletach zadziwiająco czysto, wszędzie
serwują piwo.
Się znaczy, Europa!
Pomysl, zdeby zrobić duet, a nawet tercet raperow chociaż nie nowy, był dobry. Pomysl, żeby nagrac wspolna plyte, zrobić trase dla fanow Taco i Quebo jest strzalem w dziesiatke.
Na estradzie dzieje się dużo, jest dynamcznie. Wymiana tekstow pomiędzy Taco i Quebo, wzajemne przkomarzanie się, naprzemienne pogaduchy z publicznoscia, zywiolowsc Quebo, która udzielala się Taco, to wszystko powodowalo, ze ich wystep mi nerw, dynamikę, której było brak solowemu wsytepowi Taco sprzed paru miesięcy. Nie bez znaczenia dla show miały trzy duże ekrany ledowe.
Dwa boczne tardycyjnie sluzyly pokazywaniu sylwetek Taco i Quebo, na srodkowym wyświetlane były wizualizacje korespondujece z tekstami kolejnych kawalkow.
Siedzialem na trybunach vis-a-vis sceny. Nie wiem, czy była to wina naglosnienia,, ale nie rozróżniałem wszystkich slow tekstow, tlumila je bardzo glosna muzyka. Wiekszosci fanow to nie przeszkadzalo. W odróżnieniu ode mnie znali teksty na pamięć, które w większości spiewali wraz z Taco i Quebo.
(Po koncercie kupiłem 2 plyty (50 zl. razem z ksiazeczka opisujaca proces powstania plyt), a w niedziele w trakcie robótek domowych wsluchalem się w teksty. Dobre. Szkoda, ze tak kiepsko było slychac na koncercie. Wydaje mi się, ze mniej watów dobrze posluzyloby by czytelności tektow, które sa przecież kwintesencja tej rap-sztuki.)
Koncert trwal około 1,5h. Panowie Taco i Quebo ku radości fanow dwukrotnie bisowali.
Opuscilem hale Torwaru razem ze spokojna, radośnie usposobiona publicznoscia, żeby wskoczyć do zaparkowanego opodal samochodu (parking 20 zl) i udac się wraz kupionymi plytami do domu. 
Jakis czas potem powodowany rekomendacja mojego dziecka odwiedzilem YT, żeby obejrzeć clipy Taconfide. Dobre. Potem rzucielm okiem na ilość odslon. Srednia ogladalnosc clipow Taco to wynik klikanasie milionow, ale zadziwil mnie blend Taco autorstwa szUstego. Ponad 30 milinow.
Dzieje się!
Polscy wykonawcy zapelniaja hale, sa masowo słuchani przez swoich fanow, a wszystko poza glownym nurtem, bez udziału machiny marketingowej wielkich wytworni. To w dużej mierze sila netu, ale także ciekawych, ba, madrych tekstow Taco i Quebo, które w polaczeniu z dobrymi bitami daja fajny, wybuchowy efekt.
Quebo! Wyluzuj z wulgaryzmami, a wkrótce zabiorę na Twój koncert swojego wnuczka!

sobota, 21 kwietnia 2018

Julia Pietrucha, live koncert Trójka, niedziela 2018.04.15

Julia Pietrucha, live koncert Trójka, niedziela 2018.04.15

Trojka gra ja regularnie. Nie sposób nie zarejestrować wysokiego wokalu Juli zestawionego z łagodnymi dzwiekami ukulele i angielskim (zwykle) tekstem. Dosc często grany jest kawalek wykonany w czasie pierwszego trojkowego koncertu Julii w duecie z Dawidem Podsiadlo: "We care so much". Fajne. Warto odszukać to na YT, lub odsluchac z trojkowego archiwum.
Tamtem koncert towarzyszyl wydaniu pierwszego cd Julii - "Parsley". Koncert na którym byłem tydzień temu dedykowany był glownie drugiej plycie - "Postcards from the seaside".

Dziewczyna z ukulele. Słodkie.
Wysoki glos Julii drazni trochę mój nadwątlony aparat słuchowy. Nie sposób jednak nie docenic oryginalności i swiezosci tego co robi Julia. Chociaz lagodne dzwieki jej kompozycji z trudem przebijają się przez eter, to raz wyłowione sa milym odpoczynkiem miedzy rockowymi i bluesowymi kawałkami, których zwykle słucham. Muzyka, która tworzy Julia jest trudna do zdefiniowania. (Tutaj natychmiast włącza mi się lampka ostrzegajaca przed szufladkowaniem i kategoryzwaniem). Jak na moje ucho to jest to mieszanka popu i folku, być może ze szczypta country, zwłaszcza tam, gdzie w tle slychac banjo.
Innym, pozamuzycznym powodem dla którego poszedłem na ten koncert jest uśmiech, który wywoluje na mojej twarzy twarde, mocne, zdecydowane: Julia PIETRUCHA. Nie lagodna pietruszka, tylko pietrucha wlasnie. Dworowanie sobie z nazwiska nie jest eleganckie, ale... Tytul pierwszej plyty "Parsley", swiadczy o dystansie jaki Julia ma do swojego nazwiska, ponadto nie smieszy mnie nazwisko, tylko zestawienie łagodnej, podanej wysokim glosem muzyki, romantycznych (zwykle) tekstow, z "pietruchą", która do tego jest delikatną, subtelną, można rzec eteryczną, atrakcyjną blondynką. Bardziej wiec kojarzy się z pietruszka, może nawet z wonną natką, niż z czyms twardym, dużym, groźnym jakim wszakaże jest "pietrucha".
Na koncercie J. Pietrucha wystapila z mala Pietruchą (Pietruszką?) w brzuszku, bo jak oznajmila spodziewa się córki.
Było fajnie.
Julia z kapelą. Dostali gorącą owacje, odwdzięczyli się
dwoma bisami pod długim koncercie bedacym kompilacja
muzyki z dwóch plyt. Po koncercie Julia podpisywala
plyty, co dla mnie jest świadectwem profesjonalizmu.
Sama pisze muzyke i teksty. To co robi jest swieze i oryginalne. Wonne niczym koktajl z natki pietruszki. Stanowi przyjemny i pożądany przerwnik w powodzi wszechotaczajacej nas bezkształtnej muzycznej sieczki. Troche zaskakuje i być może drazni fakt, ze wiekszosc tekstow podana jest po angielsku, ale przynajmniej angielski jest (moim zdaniem) niezły i zrozumialy. Poza ukulele, które stanowi niezbędny element wyposażenia artystki, na którym gra praktycznie w każdym utworze, jej zespol używa bogatej gamy instrumentow, w tym puzonu, który fajnie brzmi nadając dodatkowej glebi/przestrzeni granym utworom.
Po koncercie kupiłem 2 plyty Julii (kpl. 95 zl). Bogato wydane, z mnóstwem rzeczy do czytania, i co najwzniejsze dobrze nagrane. Mam je od tygodnia w telefonie, słucham ciesząc ucho spokojnymi, nienapastliwymi dzwiekani muzyki podanej z duza kultura, dbaloscia o szczegoly.
I jeszcze jedno.
Otoz do tej pory zestaw: ukulele - atrakcyjna kobieta kojarzył  mi się jednoznacznie z Marylin Monroe, jej rola w filmie "Pół żartem, pół serio" (Some like it hot).
Od niedzielnego koncertu to skojarzenie dotyczy także Julii Pietruchy.

sobota, 14 kwietnia 2018

Zawody na orientacje, Celstynów, sobota 2018.04.14, rowerowe

Zawody na orientacje, Celstynów, sobota 2018.04.14, rowerowe

To był dobry plan. Po obfitym opadzie deszczu z piątku na sobote wiosna miała uderzyć z pelna moca. Pomysl, żeby zobaczyć JĄ z bliska jak kroczy po okolicznych lasach zdobiąc brzozy zielona pianką świeżej zieleni wydal mi się znakomity. Potwierdzilem Jackowi gotowość jazdy na dystansie 100+ km, wyrychtowałem w piątek rower, żeby w sobote rano ruszyc do Ponurzycy na start zawodow.

Po 6-ciu km od startu Jacek zlapal w naped patyk, uwrwal hak i przerzutke. Zgodnie z zasadami sztuki usunął przerzutke, skuł lancuch na krotko robiąc z roweru single speeda.  Ruszyliśmy dalej z zamiarem przejechania przynajmniej I-szej części trasy.
Potem było już tylko gorzej...
Jacek zerwal lancuch 3x. Nie poddawalismy się. Zaliczalismy kolejne punkty. Około polowa z 22 km które pokonaliśmy była brodzeniem w bagnie. Pokonanie tego dystansu zajelo nam około 4h. Tylko, bo jeszcze bez komarów... W ich towarzystwie byłoby to pewnie 5h.
Zgodnie z planem dotarlismy do startu/mety, gdzie zrezygnowaliśmy z dalszej rywalizacji.
Uzylismy jak przysłowiowy pies w studni. A wszystkie te przyjemności za jedyne 75 zl...

niedziela, 8 kwietnia 2018

Mała Liga XC, Łysa Góra, sobota 2018.04.07, rowerowe

Mała Liga XC, Łysa Góra, sobota 2018.04.07, rowerowe


III-cie miejsce w swojej kat. wiekowej.
Że nagroda mała?  Liga z nazwy jest
Mała, więc nagroda też niezbyt duża:) 
Po wyścigu: w zębach kupon na posiłek i tombolę, w rękach,
a za chwilę na grzbiecie, wiatrówka. Wylosowałęm jedną
z dwóch najcenniejszych nagród - voucher (300 pln) na wizyte
w klinice Ortopedika, w której mój syn ok. 12 lat temu miał
operowane kolano. Operacja była skuteczna. Ciekawe, czy
jeśli zglosze się z voucherm dostane zwrot 300 pln. wraz
z odsetkami:)
Lubie te zawody. Pisalem o tym cyklu w zeszłym roku, nie chce sie powtarzac. Niech zacheta będzie to, ze wszystkie imprezy sa bardzo blisko Warszawy, ze wyścigi sa dla każdej kategorii wiekowej, wiec można fajnie spedzic czas z cala rodzina. Wszyscy będą mieli cos do roboty: mogą startować, kibicować, albo zwyczajnie spedzic czas w przyjemniej miescowce ulokowanej zwykle na obszarze Krajobrazowego Parku Mazowieckiego. Foodtruck z karkowka, kielbasa z grilla, chłodnymi i gorącymi napojami z przystępnymi cenami to wsparcie dla tych, których dopada glód, lub chłod. No i najważniejsze. Sprawna organizacja zawodow, dobrze oznaczone trasy, profesjonalny pomiar czasu i szalenie sympatyczni, pełni entuzjazmu (nadal) organizatorzy. Nic dziwnego, ze na imprezy Małej Ligii XC przyjezdzaja ekipy z całej Polski, a poziom zawodow z edycji na edycje jest coraz wyższy.
To dobre miejsce, zeby zweryfikować wyobrażenia o własnej, rowerowej dyspozycji, zjeść karkowke, spotkać rowerowych znajomych nie poswiecajac na to całego weekendu.
>>>>> http://malaligaxc.pl

"Spod zamarzniętych powiek", aut. Adam Bielecki, Dominik Szczepański, 2017, książka

"Spod zamarzniętych powiek", aut. Adam Bielecki, Dominik Szczepański, 2017, książka

Dlaczego ludzie wchodza na góry? Bo są! - brzmi standardowa odpowiedź. Nie wiem kto jest jej autorem. Wydaje mi się, ze przypisywano te słowa Edmundowi Hillaremu, ale nie umiałem "na szybko" tego potwierdzić.
W każdym razie z książki Adama Bieleckiego wynika, ze czas wchodzenia na osmiotysieczniki dla samego wchodzenia należy do przeszlosci. Romatyczna epoka zdobywców himalajskich szczytow to czas miniony. Teraz nastal czas profesjonalistów, którzy nie wchodzą dla wchodzenia. Ich celem jest wyczyn, dokonanie czegos, czego nie zrobil nikt przed nimi. Nowe drogi, pierwsze zimowe wejścia, rekordowe czasy wejść, wejście i zjazd na nartach z najwyższych szczytow, to napedza dzisiejszych himalaistów. Tutaj nie ma miejsca na przypadek, na amatorow, romantyków, którzy kiedyś przez pół roku zajmowali się malowaniem kominow, przemytem kamieni półszlachetnych po to by sfinansować następną  wyprawe nierzadko trwajaca kolejne pól roku...
To nie jest miejsce dla miłośników golonki, za która ponoć przepadal Kukuczka. Teraz do glosu doszli profi, wspomagani przez sponsorow, portale crowdfundingowe, supersportowcy dla których wbieganie na osmiotysieczniki jest "normalnym" zawodem.
Ale "Spod zamarzniętych powiek" chociaż traktuje o wspołczesnm wyczynie, jest także glebokim ukłonem dla tradycji, wspomnieniem ludzi, których osiagniecia były napedem dla kolejnego pokolenia wspinaczy.
Ksiazka Adama Bieleckiego to także proba rekonstrukcji tragicznych zdarzeń na Broad Peak gdzie w roku 2013 po udanym pierwszym zimowym wejściu Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski zgineli po nocnym biwaku w ekstremalnych warunkach na wysokości około 7900 mnp. Pierwszy zespól w którym byli Adam Bielecki i Artur Małek był obiektem medialnych ataków oskarżany o złamanie zasad "braterstwa liny".
"Spod zarznietych powiek" to z pewnoscia także autokreacja. Ostatecznie autor jest wlasnie tym wspinaczem dla którego wchodzenie na góry stało się sposobem na zycie.
Nie zmienia to faktu, ze zgodnie z rekomendacja Bartka, kolegi, które mi te ksiazke pozyczyl, "Spod zamarnietych powiek" czyta się bardzo bardzo dobrze, a dodatkowa wartoscia książki sa znakomite zdjęcia ilustrujące kolejne wejścia Adama Bieleckiego.

Niedawana, przypadkowa wizyta w księgarni uzmyslowila mi, ze niedawana proba zimowego wejścia na K2 była przyczynkiem do wysypu książek o polskich himalaistach. Zauwazylem książki o Wandzie Rutkiewicz, Jerzym Kukuczce oraz pare innych pozycji z Himalajami w tle.
Sztandarowa wyprawa Polskiego Himalaizmu Zimowego wskrzeszonego przez Artura Hajzera która poniosła fiasko, oraz samotna proba wejścia na szczyt Denisa Urubki staly się ponownie przyczynkiem do dyskusji o sensie, jego braku, chodzenia w góry.

Wiec dlaczego wchodzą? Czy gna ich żądza mołojeckiej sławy bycia pierwszym, która każe im mierzyc się z trudnymi do wyobrazena warunkami wejścia na najwyższe góry swiata? Czy wlasciwym wyjaśnieniem  jest cytowana przez Adama Bielckiego wypodziedź Artura Hajzera, ktory ironicznie zwykł odpowiadać: "W góry chodzę dla powodzenia u kobiet, sławy i pieniędzy. Bo lepszej odpowiedzi nie mam. Dla mnie góry nie są jakąś formą mistyczną. To zadanie do wykonania".

środa, 4 kwietnia 2018

On czy ona? Wtorek 2018.04.03, rowerowe

On czy ona? Wtorek 2018.04.03, rowerowe

Pobudzona wyższą temperaturą, kierowana głodem lub/i chucią wyszła wieczorem na ścieżkę by zaprezentować swoje wdzięki. Pani Ropucha, czy Pan Ropuch? 

niedziela, 1 kwietnia 2018

"Wind River. Na przeklętej ziemi" (Wind river), reż. T. Sheridan, USA, C, GB, 2017, film, dvd

"Wind River. Na przeklętej ziemi" (Wind river), reż. T. Sheridan, USA, C, GB, 2017, film, dvd

Wielkanocna pogoda jaka jest, każdy widzi, wiec miast na rowerek, hyc do łódki, film do odtwarzacza, za wiosełka i płyniemy.

Film trwa 103 min. czyli idealnie na dwa dosiady ergometru, ale jest na tyle fajny, ciekawy, ze można go przy odrobinie dobrej woli obejrzeć w czasie jednej sesji.
Film - pożyczka od kolegi Bartka trafil do mnie wraz z jego pozytywna, zachecajaca rekomendacja.

Daje mu 7+, czyli "dobry" w skali Filmwebu; "plus" dorzucielm z prywatnej puli - lubie takie filmy.

Film bazuje na autentycznym wydarzeniu co od razu każe inaczej spojrzeć na opowiadana historie. Ma w moim odbiorze znakomity, mroczny klimat, a ze akcja dzieje się w scenerii niczym z powieści Jacka Londona (chociaż to nie Alaska, tylko Wyoming) w bardzo męskim swiecie, gdzie raczej "We don't dial 911" (to z W. Cejrowskigo "Wyspa na prerii") to powinien się podobać każdemu, kto lubi takie historie.
Troche drażniły mnie zbyt moim zdaniem napuszone dialogi-sentencje wypowiadane przez gł. bohatera filmu dobrze granego przez Jeremy Rennera. Osoba agentki FBI (Elizabeth Olsen), jej naiwność i rażące braki w wyszkoleniu, zestawienie jej z wszystkowiedzącym gł. bohaterem to zabieg słaby, zbyt oczywisty, rzutujący na moja ocene (byłoby 8).
Ale...
Opowiadanej w dobrym tempie mrocznej historii towarzyszy sugestywna muzyka, a surowa przyroda, świat twardzieli w żyłach których płynie krew Szoszonów, Wron dobrze działają na wyobraźnie zwłaszcza tych, którzy podobnie jak ja czytali K. Maya i J. Londona.
Będzie się Wam podobać!
Howgh!