piątek, 28 czerwca 2013

"1One", koncert live, Studio A. Osieckiej, Trójka, niedziela 2013.06.23

"1One", koncert live, Studio A. Osieckiej, Trójka, niedziela 2013.06.23

Gibson w rekach, panna na klawiszach
i jest jazda!
Nazywa się Adam Malicki, ma 18 lat
i jest gitarzysta-liderem własnej kapeli "1One" z która wystapil w live koncercie w Trojce w ostatnia niedziele o 20:10. Graja rocka. Ich muzyke gra i rekomenduje w Trojce Piotr Baron. Słucham Trojki i tego co gra Piotr Baron. Rock to "mój" gatunek. Kiedy uslyszalem o koncercie "1One" nie pozostalo mi nic innego jak ruszyc do siedziby Programu Trzeciego.
Bo Adam Malicki gra znakomicie, a probki jego możliwości>> http://www.youtube.com/watch?v=UejsFtW7iSI  dawaly nadzieje na fajny, pelen dobrego rocka wieczor.

To była prawdziwa przyjemność! Chlopak gra jak rasowy rockman. Do tego, wszystko co grali, co sklada się na plyte "Njoyin", było jego kompozycjami. Widac i slychac, ze instrument ma opanowany do perfekcji. Gra ostrego rocka. Czerpie z tradycji garściami. W jego muzyce slychac zarówno ciężkie brzmienie Black Sabbath/Metallica, atakujące riffy Rolling Stones, kontrolowany chaos The Stoogies i pozorna elegancje Guns&Roses.
Golym okiem widać, nieuzborojonym uchem slychac, ze to jest muzyka na której wyrosl, która jest jego inspiracja>> http://www.youtube.com/watch?v=UeysFtW7iSI
Wesprzec Adama bylo w interesie
Sygita-producenta, ale zagrac z
TYM małolatem to także wspolne,
mocne, rockowe granie. 
Bardzo cieszyla go obecność na trójkowej scenie. I słusznie. To przecież nobilitacja. W ujmujący sposób podziekowal swojemu Ojcu obecnemu na widowni za wspracie, pierwsza gitare. Dalo się zauwazyc, ze o ile technika gry na gitarze nie ma dla niego tajemnic, to obycie estradowe nie jest jeszcze jego mocna strona. Nic zresztą dziwnego. To przecież osiemastoletni dzieciak. Nadal szuka właściwego scenicznego image. Jeszcze nie wie, czy lepiej zawiesić gitare w okolicach kolan wzorem Keitha Richardsa i Ronnie Wooda, czy ująć ja oparta na udzie z gryfem wymierzonym w niebo chwytem Slasha. A może trashowy headbanging? Jeszcze niezbyt mu wychodzi zaproszenie publiczności do zabawy, ale w moim odczuciu jest naturalny, zywiolowy, a granie rocka sprawia mu autentyczna radość. A to przecież chodzi.
Na jeden wspólny kawalek weszli na estradę muzycy-giganci naszej sceny rockowej: Ryszard Sygitowicz (Perfect, także producent plyty), Pawel Markowski (bebny, Maanam), Mirosław Stępien (bass, Budka Suflera). To było fajne, chociaż krótkie, wspólne granie. Mily gest dinozaurow w kierunku młodziaka. Może nie tak znaczący jak zaproszenie Jacka White'a przez Rolling Stones'ow na koncert sfilmowany przez Martina Scorsese w "Rolling Stones w blasku swiatel" (kto nie widział, powinien), ale to dobry początek! Nie ma powodow by mieć kompleksy! Moim zdaniem mogą z Jackiem Whitem skrzyzowac gitary, a wynik pojedynku nie jest oczywisty.
W swojej grze troszkę się spieszy, gna, pedzi. Cieszy go opanowanie techniki, popisuje się panowaniem nad instrumentem chcąc niejako udowodnic, ze potrafi. Ale żeby grac TEGO rocka, należy grac bluesa, a żeby grac bluesa trzeba (ciagle moje zdanie) więcej czucia, się znaczy feelingu, zwolnienia ataku, powieszenia dzwieku w przestrzeni, doświadczenia i wiedzy, które przychodzą, tak, z wiekiem.
Wiec rock tak, blues jeszcze nie, ale było swietnie.
No jasne, ze się będę dalej czepial.
Wokal Adama jest cienki. Dlatego ma w kapeli dwójkę wokalistów: kobiete i mezczyzne. Ona slaba (zdaniem mojej kolezanaki-towarzyszki, moim takze), on lepszy.
Kolejny raz czepiam się naglosnienia. Wokalistow było kiepsko slychac, a ze spiewali po angielsku i nie moglem zrozumieć o czym, bardzo mnie to denerowowalo. A przecież można to zrobić lepiej! Na koncercie Raya Wilsona w tym samym miejscu (Studio A. Osieckiej) slychac było wszystko!
Po koncercie nie można było kupic plyty. To straszna skucha. Gdyby była, bym kupil na zasadzie typowej pokoncertowej, zachciankowej rekacji. A teraz...
A Ray Wilson sprzedawal swoje plyty... Nawet podpisywal.

Adam Malicki - rock-gitara.
Zapamietajcie.

wtorek, 18 czerwca 2013

"Dziewczyna z szafy", reż. Bodo Kox, PL, 2012, film wlasnie w kinach

"Dziewczyna z szafy", reż. Bodo Kox, PL, 2012, film wlasnie w kinach

"Dziewczyna z szafy" weszla wlasnie na ekrany. Decydujac się na wizyte w kinie, byłem zdziwiony tak szeroka dystrybucja filmu, który z racji swego niszowego charakteru, faktu, ze jest dlugometrazowym debiutem reżysera, jest w moim przekonaniu kierowany do stosunkowo wąskiej grupy odbiorcow. Dzieki powszechnej dostepnosci nie miałem problemu ze znalezieniem seansu na odpowiadajaca mi godzine, kiedy w niedzielny wieczor zapadla spontaniczna decyzja: "idziemy na cos polskiego".

Rezyser i autor scenariusza - Bodo Kox zaprasza widzow do obejrzenia kawalka rzeczywistości jego oczami. Wprowadza nas w lekko odrealniony swiat, w którym funkcjonuje trojka bohaterow filmu. Sa troszkę pogubieni, odrzuceni, na marginesie, funkcjonują w swiecie, który sami w dużej mierze kreuja.
Fajny filmik bardzo inny od mainstreamowej, typowej, taśmowej produkcji, czyli cos o czym się mowi "kino autorskie". Swieze dialog, wspolczesny jezyk ze szczypta nowowmy, kpina ze stereotypow. Przejeskrawione charaktery, ciekwe kolory i zdjęcia, oraz duzo przestrzeni do własnych przemyslen/interpretacji. No i te sterowce, te marzenia, zadumy i troski...

Dobrze, ze Bodo Kox znalazł finansowanie swojego pomysłu. Powstal film, w którym graja i to swietnie zupełnie nieznani (dla mnie) młodzi polscy aktorzy. Do tego film jest nienachalny, skromny i pomimo, ze nie jest czystą komedia, zabawny.

Warto zobaczyć. 

piątek, 14 czerwca 2013

"Cristiada" (For Greater Glory: The True Story of Cristiada), reż. Dean Wright, Meksyk , 2012, film, w kinach

"Cristiada" (For Greater Glory: The True Story of Cristiada), reż. Dean Wright,  Meksyk , 2012, film, w kinach

Nie mam bladego pojęcia skad doleciała do mnie informacja o tym filmie. Zaintersowala mnie fabula - religijna wojna domowa w Meksyku w latach dwudziestych ubiegłego (już) wieku. Przyznam szczerze, nie miałem pojęcia ani o wojnie ani o jej rozmiarze. W ramach poszerzania horyzontow, uzupełniania watlej/dziurawej wiedzy udałem się na seans do kina Praha.

"Cristiada" jest moim zdaniem filmem dla tych, ktorzy lubia południowo-amerykańskie telenowele. Kto ich nie lubi niech raczej omija "Cristiade".  To miała być epopeja o obrońcach wiary/kościoła, a wyszedł spaghetti western, któremu daleko do słynnych produkcji Sergio Leone z C. Eastwoodem: "Za garść dolarów", "Dobry, zly i brzydki" itd.

Mnie się "Cristiada" nie podobala.

Film obarczony jest pierworodnym grzechem brazylijsko-meksykańsko-wenezuelskich telenowel, którym w moim przekonaniu jest nadekspresja. Cala realizacja, wszystkie elementy jezyka filmu maja TEN nieznośny przechyl. Przeszarżowane: kolory-bo cukierkowe i nienaturalne, gra aktorow-bo z teatralna nadwymiarowoscia, sceny dramatyczne-bo rozwleczone do granic wytrzymalosci, scenografia-bo mocno wyidelizowana i sztuczna itd. itd. Do tego można dorzucić sposób prowadzenia narracji, punkt widzenia kamery, kadrowanie, dramatyzujace panoramy i najazdy. Jednak najgorsze jest to, ze z filmu niewiele się dowiadujemy o przyczynach, kulisach wojny. Mamy natomiast niczym w spaghetti westernie mase strzelanek, malowiczo, wspaniale i dluuuugo umierających obroncow wiary - Cristeros oraz masowo padających złych Federales. "Połączenie Zorro i Quo Vadis" napisał o tym filmie jeden z forumowiczow na filmwebie. To porównanie wydaje mi się bardzo celne (nie widziałem Quo Vadis, ale za to Zorro...wielokrotnie:)).

Film ma tez zalete. Będę musial poczytać o Cristiadzie - wojnie o wiare.

I jeszcze o kinie Praha. Seans był we srode (20:30), a to mój dzień powrotu z fabryki na rowerku.
Zadzwonilem do kina z pytaniem, czy będę miał gdzie zostawić rower. Uprzejma Pani odparla, ze mogę go wprowadzić do srodka, postawić kolo kasy, ze będzie bezpieczny.
Prawda, ze mile?



poniedziałek, 10 czerwca 2013

"Jutro przypłynie królowa", aut. Maciej Wasielewski, 2013, książka

"Jutro przypłynie królowa", aut. Maciej Wasielewski, 2013, książka

Maciej Wasilewski wraz z Marcinem Michalskim jest wspolautorem komplementowanej powszechnie książki: "81:1. Opowieści z Wysp Owczych". Wydana w roku 2011, traktujaca o niewielkiej 40-sto tysiecznej spolecznosci Farerów jest usmiechnieta ksiazka-reportazem, usmiechajaca się do czytelnika w szczegolny, nienachalny sposob, bedacy wynikiem miksu: symaptii autorow do opisywanych miejsc, ludzi, zdarzen, ich zmyslu obserwacji zestawionych z wyjatkowoscia zapomnianego przez Boga i ludzi miejsca jakim sa Wysypy Owcze.
Warto przeczytać!

Tym razem Maciej Wasilewski solo udaje się na wyspe Pitcairn, gdzie zyje jedna z najbradziej odizolowanych ludzkich spolecznosci. Populacja liczaca około 60 osob pochodzaca bezpośrednio od zbuntowanych marynarzy ze słynnego "Bounty" oraz kilkogora sila uprowadzonych tahitańskich kobiet.
Szukalem jednego przymiotnika, który najcelniej oddaje tresc i klimat tej książki. Wstrzasajaca!
Hermetyczna, niewielka spolecznosc-komuna, egzystujaca gdzies na krancu swiata zyje według własnych praw przekonana, ze jej sila, zdolność przetrwania lezy w jedności. Jednosci za wszelka cene. To myslenie prowadzi do niebywałych wynaturzen, eskalacji zla, powstania ponurej tajemnicy, która bardziej niż cokolwiek innego scala ludzi, którzy wierza, ze cierpieć i milczeć rowna się byc.
Ten reportaż jest także świadectwem na to jak latwo jest się pogubić, zatracic, kiedy w atmosferze cichego przyzwolenia dzieja się rzeczy ponure i straszne. Kliniczny przykład funkcjonowania malej spolecznosci. Od aberracji po studium zbrodni.
Ksiazka jest ciekawa formalnie, dobrze, interesujaco napisana (moim zdaniem oczywiście).
Niewielka obietosc (163 str.) pozwala myslec, ze można ja "połknąć" od jednego dosiadu. Cieżar gatunkowy każe jednak robic sobie przerwy w czasie lektury i sprawia, ze trzeba jej poswiecic więcej czasu.

Dla wszystkich lubiących reportaż, zwłaszcza tych z mocna glowa, bez sklonnosci do nocnych koszmarow.

I jeszcze żal, własciwie pretensja do autora. Do momentu lektury tej książki gekon kojarzyl mi się jednoznacznie z sympatyczna jaszczurka biegajaca po scianach bungalowu, wspomnieniem egzotycznych wakacji. Już nigdy nie będzie. Teraz jest synonimem skazania i beznadziei.