niedziela, 21 kwietnia 2013

"Operacja Argo" (Argo), reż. Ben Affleck, USA, 2012, dvd

"Operacja Argo" (Argo), reż. Ben Affleck, USA, 2012, dvd, nadal na ekranach

Nie rzucil mnie na kolana jako film, zwłaszcza oscarowy. Wrazenie zrobil warsztat reżysera: oszczedna, chlodna narracja bez przesadnej, zbednej dramaturgii. To nadaje filmowi charakter bliski paradokumentowi. Ale żeby Oscar i do tego za najlepszy film 2012? Chyba przesada...

Obejrzalem go na rowerku, na malym 14-sto calowym, kineskopowym ekranie w jaki jest uzbrojone moje piwniczne, mobilne stanowisko do oglądania dvd. Być może powinienem zmienić wielkość monitora? Z pewnoscia maly ekran ogranicza sile razenia niektorych obrazow. Jednak nie sadze, żeby miało to znaczenie w odniesieniu do "Argo". To kameralny film. Oszczedny.
Najciekawsza jest fabula. Kolejny raz potwierdza się, ze najlepsze scenariusze pisze zycie. Pewnym zaskoczeniem dla mnie jest odsoba Bena Afflecka. Przez jaki czas był w moim odbiorze typowym hollywoodzkim produktem, gładkim i pustym. "Argo" na dobre zmienilo te opnie. Ten facet to filmowe zwierze. Zrobil zgrabny film, w którym zagral dobra, glowna role.
Czy warto poswiecic czas na obejrzenie tego filmu?
Tak, warto.
Dla Oscara - trzeba znac i mieć opinie o najlepszym filmie 2012.
Dla fabuly - jest naprawdę dobra.
Ale....
"Argo" widziałem jakiś czas temu. Fakt, ze pisze o tym dopiero teraz jest świadectwem, ze film mnie nie powalil (najlepszy film 2012?).

piątek, 19 kwietnia 2013

Imany, Sala Kongresowa, koncert, czwartek 2013.04.18

Imany, Sala Kongresowa, koncert, czwartek 2013.04.18

Niespelna pol roku temu artystke Imany widziałem/slyszalem w Studio A. Osieckiej w Trojce (pisze o tym na blogu) mieszczącym 150 osob. I już ja mamy na sali o pojemności 3 tys. widzow.
A przecież niejeden muzyczny imam polegl usilujac sprzedać swoje dokonania w mniejszych niż Kongresowa salach.
Imany się udało. Kongresowa była wypelniona w nieomal 100%.

To było naprawdę intrygujące. W ostatnim czasie kilku znanych i uznanych artystow było zmuszonych odwolac trasy koncertowe  w Polsce z prozaicznego powodu - nie było chętnych. Pamietam dość dobrze spektakularna porazke Lionela Richie, który mocno wspierany przez Marka Niedzwieckiego wycofal się z koncertowania w naszym kraju. Poza nim było wielu innych o znacznie większym dorobku niż skromne jedno CD Imany: "The shape of the broken heart".
Jednak jej się udało. A Kongresowa to tylko jeden z punktów jej PL trasy.
Koncert zaczal się ciut wcześniej niż 20:00. Imany wyszla na scene, zapowiedziała kolege z Afryki, który przez 30 min. z niezłym skutkiem zagrzewal publiczność. Potem chwila przerwy i Imany wraz z dość liczna kapela. Jak zwykle w chustce na glowie, spodniach-rurkach, mokasynach, ciemnej bluzce.
Szybko zlapala kontakt z publicznoscia. Dwukrotnie wspomniała, ze nie jesteśmy w kościele, lecz na koncercie i ku mojemu autentycznemu zdziwieniu praktycznie cala publiczność wstala z czerwonych foteli, żeby się pobujać. Groove nie jest latwy w warunkach Sali Kongresowej. Odstepy pomiędzy rzedami foteli sa bardzo male. Widac były liczone na kiepsko odżywionych, krotkonogich hegemonow, których zadaniem w czasie parteitagow było bic brawo, skandować hasla.
Gibania się w rytm muzyki czarnej wokalistki z Komorow nikt wówczas nie bral pod uwagę.
Imany poza swoim repertuarem znanym z wspomianej już plyty wsparla się mocnymi kawałkami m.in.: Queen "Killer Queen", Janis Joplin "Mecedes Benz" i "Sign your name" Terence Trent D'arby (ciekawe gdzie tego TTD wciagnelo, Sign your Name, Delicate i nie tylko bardzo mi się podobaly).
Jej interpretacje były akceptowalne. Mialy swój urok dzięki niskiemu, specyficznemu głosowi jakim obdarzona jest Imany. Jednak najlepiej sprawdzala się w swoich piosenkach. One nosily ja, nosily także publiczność. Imany niezle się rusza. Dlugie nogi i rece, witkosc figury, budzily pewne obawy czy artystka się aby nie zamota, zapetli, zadzierzgnie w swoje konczyny, ale nie, obylo się bez interwencji lekarza. W trakcie hopsania po scenie Imany spontanicznie (czyzby?) zrzuciala z glowy swój znak firmowy, chustke. Wówczas się okazało, ze ma, a jakze, wlosy. Czarne sprężynki, sciagniete sprezynka w wieksza czarna sprezyne, gdzies w okolicach czubka glowy.
Kapela w składzie 2 wiolonczele, 3 gitarzystów (wśród nich ten, który towarzyszyl Imany w trojkowym koncercie), bębniarz i klawiszowiec radośnie wspomagala Imany, która zakonczyla swój wystep około 22:15.
Czy było warto wydac 140 zl x 2?
Warto. Jeśli Imany wyda kolejna plyte  ponownie pojde na jej koncert.
Ale w kameralnych trójkowych warunkach, z towarzyszeniem gitarzysty bardziej mi się podobala.
Wówczas spiewala tylko swoje rzeczy, była piosenkarka nie entertainerka, troszeczkę zmarznieta,  grudniowa dziewczyna z cieplych Komorow. Bardziej liczyl się przekaz, dramaturgia, tekst niż show, który wiadomo "must go on" z pewnym (moim zdaniem oczywiście) uszczerbkiem dla treści...

PS.
Z rozbawieniem obserwowałem katem oka pare młodych ludzi siedzaca obok mnie. Byli zaopatrzeni w około 4 smartfony/mini-pady, jeden duzy tablet. Praktycznie przez caly koncert zajmowali się smyraniem, pukaniem, naciskaniem swojej mobilnej elektroniki. Odbierali/wysylali sms'y (do siebie?), troszkę filmowali, robili zdjęcia, no po prostu mieli pelne rece roboty. Koncertem niezbyt się interesowali, sobą praktycznie wcale. Nawet nie chciało im się pokołysać... 






poniedziałek, 15 kwietnia 2013

W lewo? W prawo? Prosto! Tak pokazuje znak... (samochodowe)

Sobota 2013.04.13, ok. 8:45, Most Siekierkowski w kierunku Marsa.
Białostockiemu kierowcy nic się nie stało. Może dlatego, ze była nim kobieta.
Facet w tym miejscu jechałby znacznie szybciej.
 
Dobrze, ze nasi spece od budowy drog i mostow nie wykończyli barierki rozdzielajacej pasy "w szpic". Przeciez mogli.
Natomiast ten znak...
Wydaje się, ze może dezinfomowac. Pokazuje przecież, ze trzeba jechać prosto...
Chwila nieuwagi, problem z wyborem lewo/prawo i kłopot gotowy.

niedziela, 14 kwietnia 2013

Ray Wilson, Trójka, Studio Agnieszki Osieckiej, live koncert, niedziela 2013.04.14

Ray Wilson, Trójka, Studio Agnieszki Osieckiej, live koncert, niedziela 2013.04.14

Wlasnie wrocilem z koncertu. Wrzucielm do odtwarzacza (sluchweczki, synek zmeczony dzisiejszym sciganiem na Rondzie Babka już gleboko spi) swiezutka, z autografem Raya, kupiona po koncercie, najnowsza plyte "Chasing Rainbows".
Nalałem kielonek+ brandy i dziele się wrażeniami.
Scene ubrano w dodatkowe reflektory. Robily wrazenie.

Musze. (bo się udusze, jak mawial klasyk)
Koncert był znakomity!
Ray Wilson rosnie w moich oczach (i uszach). Podoba mi się coraz bardziej. Staje się artysta (dla mnie) naprawdę dużego formatu.
A przecież pierwszy z nim kontakt miałem niedawno, niespełna rok temu. Pisze o tym na blogu. Wowczas, na koncercie w ogródku Trojki nie miałem pojęcia, ze był wokalista (ostatnim) Genesis. (Gensis zniknelo (dla mnie) wraz z odejściem Phila Collinsa). Był wówczas anonimowym facetem, który wyszedł na scene z gitara, zagral i zaspiewal mnóstwo kawalkow Bruce Springsteena, bo jemu, Bossowi, był dedykowany ten wieczor.
Po koncercie kupiłem box Raya. Gralem go wielokrotnie. Tym razem idąc do Trojki wiedziałem kim jest Ray Wilson, czego mogę się spodziewać.
Ray Wilson jest obdarzony swietnym, mocnym, rozpoznawalnym glosem. W jego tembrze, jest charakterystyczna nuta pozwalajaca rozroznic go wśród innych męskich wokali. W Trojce wystapil z liczna kapela skladajaca się z trzech szprot-skrzypaczek, jednej sardynki-wiolonczelistki (ten jakze mily dla oka (i ucha) strunowy, ubrany luskowato-blyszczaco kwartet był, jak powiedział Ray kwintetem, wiolonczelistka jest w szóstym miesiącu ciąży), trzech gitarzystów (w tym brat Raya, Steve Wilson), klawiszowca, bębniarza oraz speca od instrumentow dętych grającego na saksofonie, flecie, klarnecie.

Ray był bezposredni, przekonywujący, a kapela znakomita. 

Ray obchodzil 20-sto lecie pracy artystycznej. Jest skończonym profesjonalista. To widać i slychac. Ma ogromna latwosc nawiązywania kontaktu z widownia. Z taka sama latwoscia wydobywa z siebie dzwieki własne, jak i te, genesisowe. Pomiomo, ze mam Genesis niezle obsluchany i to od czasu Petera Gabriela, nie draznia mnie interpretacje Raya Wilsona. Klimat jest identyczny, a sila, brzmienie jego glosu dodaje w moim przekonaniu nowej jakości starym, znanym kwalkom.
Ray lubi sobie pogdac. To fajna przypadlosc. Opisuje okoliczności, często zabawne, powstania niektórych piosenek. Jest cieplym, bezposrednim facetem, który poza repertuarem Gensis spiewa i nagrywa plyty ze swoimi kompozycjami i tekstami.
Koncert był znakomity, także dlatego, ze był fantastycznie naglosniony. Było slychac kazde slowo, wszystkie instrumenty pomimo, ze stalem mocno z boku podpierając sciane.
Jest to o tyle intrygujace, ze nie wszystkie koncerty na których byłem w Trojce brzmiały tak samo dobrze. Naglosnienie było realizowane na tym samym sprzęcie (zestawy glosnikowe). Wynikalby z tego, ze zasadnicza role odgrywala rezyseria dzwieku. Była imponujaca.
Ray zaparkowal w Polsce 5 lat temu w wyniku poznania jednej Malgosi z Poznania. Artyscie widać sluzy plolska kuchnia i rogale swietomarcinskie, bo wyraźnie przybral na masie (i w pasie) z 10-15 kg.  Goska! You are The Queen (spiewa Ray dla Malogrzaty). Zadbaj o faceta! Przekonwertuj go na kielki, bo się wezmie i zapasie!
Koncert trwal ponad 2h (w radiu tylko 1h). Jestem pewien, ze zapis koncertu jest w archiwum na stronie Trojki. Warto poszukać i odpalić na dużym ekranie z dzwiekiem na  kolumnach.
Koncert był rejestrowany także jako material na plyte DVD, na dystrybujce której Trojka ma wylacznosc.
Ogolnoswiatowa.
Niezle.
Standing ovation nie jest norma (byłem na wielu koncertach
w Trojce); Rayowi się nalezalo, to gość dbający o publiczność.

A z ostatniej plyty najbardziej (poki co) lubie nr. 7, czyli "Rhianne".
I jeszcze pare drobiazgow:
- końcowe oklaski były "na stojąco", publiczność docenila i goraco nagrodzila ponad dwugodzinny wysiłek artysty;
- plyty Raya były do kupienia przed i po koncercie, niby drobiazg, ale polskie kapele o niego nie dbaja;
- większość kapeli to polscy muzycy, to budujące, ze nasi mogą nabrac scenicznego obycia z gościem formatu Raya Wilsona, który wlasciwie jest już trochę nasz;
- Ray podpisywal swoje krazki bezposrenio po koncercie, mało!, autografom towarzyszyly wspólne foto, a wszystko po ponad dwóch godz. bycia na scenie! Profesjonalista.
Nie ukrywam. Jestem pod wrazeniem!

środa, 10 kwietnia 2013

"Madame" Teatr Na Woli, w aktualnym repertuarze

"Madame" Teatr Na Woli, w aktualnym repertuarze

Tutaj jest o tym jak to miało wygladac>>>
http://teatrnawoli.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=1531:qmadameq-antoniego-libery-w-teatrze-na-woli&catid=81:aktualnosci&Itemid=335

A moja opnia?
Nie czytałem powieści Libery. Mysle, ze przeczytam. Powodem jest oczywiście to co widziałem w teatrze.
Transformacje literatury na teatr sa trudne. Potwierdza to (chyba, nie czytałem powieści!)  wystawienie "Madame" w Tetarze na Woli. Odnioslem wrazenie, ze autorka adaptacji przegadala sceniczna wersje książki. Spektakl formalnie ciekawy nie pozwalal skupic się na jednym, zasadniczym watku, którym jak sadze było mlodziencze uczucie ucznia do nauczycielki. A wszystko to w czasach siermieznego, polskiego socjalizmu, gdzie smiesznosc gonila groteske, by za chwile stać się groza. I ta rzeczywistość, która autorka adaptacji chciała pokazac możliwie szeroko zabija dramaturgie spektaklu (moim zdaniem oczywiście!). To co w książce może być akceptowalne, razi i uwiera (mnie) w jej teatralnej wersji. Dosc smieszne sytuacje, smieszno-straszne dialogi w scenicznej wersji książki niezbyt do mnie przemawialy, gdyż ich nie slyszalem...
Powod? Mój przytępiony sluch i kiepskie naglosnienie.
W dodatku nowe technologie wystawiennicze, w jakie zaopatrują się teatry powodują, ze rezyserujacy spektakle czuja się w obowiązku spaść na widza z całym dobrodziejstwem roznych rzutnikow, dodatkowych ekranow. W efekcie mamy opowieść dziejaca się w kilku, w porywach do trzech, planach. Na polprzezroczystym ekranie rzutnik kreuje jakas rzeczywistość na tle której toczy się opowieść. W glebi, za ekranem, w zaleznosci od oświetlenia widzimy/nie widzimy inna warstwę fabuly, a zupełnie w glebi przygrywa jazzowy ansambl.
Się dzieje!
Szkoda, ze mało slychac, zwłaszcza kwestie tych aktorow, którzy mowia je tylem do widowni...
A gdyby tak zalozyc im mikrofony? Ostatecznie to nie pokaz slajdow, a teatr, gdzie mówione slowo jest ważne. Co więcej caly humor opary jest o tekst, a jeśli tekstu nie slychac, z czego się smiac?
I tak publiczność lacznie ze mna podsmiewala się czasami, ale jakos bez przekonania. Wygladalo, ze wszyscy maja podobny do mojego problem. Koncowe oklaski były skromne.
Ledwo je było slychac...

Ale nie mam co narzekac. Do teatru zaostalem zaproszony, zafundowano mi bilet (i tutaj koniec, a liczylem na jakas kolacyjke), było milo, a efektem może być przeczytanie książki Libery. Odniosła sukces, była tlumaczona na 20 jezykow. Może warto? Powiesc nie jest od jakiegoś czasu moim ulubionym gatunkiem literackim, ale ta Madame to mi się nawet podobala (aktorka).

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

"Droga do Saliny" (Sur la route de Salina), reż. Georges Lautner, Francja+, 1970, YouTube

"Droga do Saliny" (Sur la route de Salina), reż. Georges Lautner, Francja+, 1970, YouTube



Ten film nosiłem  w pamięci jako klimatyczny, lynchowaty thriller pelen przestrzennych zdjęć sfalowanych wzgórz, morza, widacej donikad drogi, pustych plaz pokrytych ciemnym, powulkanicznym piaskiem.
Widzialm go prawdopodobnie jeden raz w polowie latch 70-tych. Usilowalem znaleźć go na dvd, odszukac w programie kin studyjnych posilkujac się filmwebem. Okazalo się, ze jest bliżej niż się spodziewałem - na YouTube, z polskimi napisami >>>http://www.youtube.com/watch?v=fILxUkoe0ZQ
Pokazala mi go palcem kolezanka (Margareta dziekuje!), której kobiecy instynkt kazal pogrzebac w zasobach YouTube. (Niby oczywiste, mnie nie przyszlo do glowy.)

Usiadlem, odpaliłem, obejrzałem i się rozczarowałem. Jest nudnawy, ale jako wykopalisko do przyjęcia, zwłaszcza za sprawa Mimsy Farmer kreującej glowna role zenska.
Otoz wyszlo na to, ze moja pamięć splatala mi figla. W ciągu 40 lat, które minely od obejrzenia "Drogi..." obrazy ponętnej blond-pieknosci zostały wyparte wspomnieniem zdjęć krajobrazow... Zadziwiajace. A to wlasnie ona, Mimsy jest zasadnicza wartoscia tego filmu. I nie jest to jej gleboka osobowość, lecz zmyslowa kobieca fizycznosc, zamknieta w jakze atrakcyjnym ciele.
Niestety. YouTubowa jakość obrazu pozostawia wiele do zyczenia. Zdjecia widziane na dużym telewizorze wskutek niskiej rozdzielczości (kopii?) traca szczegoly i wspaniale sfotografowane krajobrazy nie sa tak urzekające, jak te z mojej pamięci. Co gorsza zdjecia Mimsy także traca detale...
Może lepiej jest ogladac na mniejszym ekranie?
Nie zaluje, ze poswiecilem czas na obejrzenie "Drogi..." Jest w tym filmie cos z atmosfery filmow D. Lyncha, a naganna, grzeszna, frapujaca milosc rodzeństwa, nadal dziala na wyobraznie  (nawet jesli nie sa rodzenstwem). W latach 70-tych ruszenie takiego tematu musiało powalać, zwłaszcza w PL, gdzie ilosc zachodnich filmow w kinach była mocno ograniczona, a kazda premiera była swietem.
Film uświadamia widzowi skad bierze się cale zlo tego swiata (trochę presadzam, ale wiecie, licentia poetica). Przypominam zapominalskim, ze wszystko zaczelo się od Ewy i nadal wokół niej kreci. Biedni faceci, niczym bezwolne chocholy tancza, podskakują, pelzaja jak im Ewki kaza...

Piszac o "Drodze.." przypomniałem sobie o kolejnym filmie, który podobnie jak "Droga.." został w mojej pamięci jako wazny, ciekawy. Widzialem go w kinie studyjmym "Wiedza". Byłem na nim, ze swoim niezyjacym już kumplem z licealnej lawy Witkiem A.
To "Ostia" (1970) (wspolscenarzysta był P.P. Pasolini)
Widze, ze jest na YouTube, ale c
hyba bez PL napisow. Może trzeba glebiej pogrzebac.

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Wiosna 2013.04.01 cd. - zabawa w snieżki.

Pani Zima kusi, nęci i wciaga. 
A oni co tutaj robia?! Skaranie boskie! Wystarczy spuscic z nich
oko, a juz cwicza pozycje "na Małysza".
[cwiczy Madga i Jacek; dyskrecja nie pozwala na publikacje
dalszych zdjec]