niedziela, 31 grudnia 2017

"Snowden", reż. Oliver Stone, F, D, USA, 2016, dvd

"Snowden", reż. Oliver Stone, F, D, USA, 2016, dvd

Obejrzenie tego filmu to konsekwencja lektury książki "Hit man..." o której pisze nizej. Wskoczylem na trenażer, odpaliłem dvd i poplynalem w nieznane.
Film trwa 129 min., czyli akurat na 2 sesje na wiosełkach. Był na tyle interesujący, ze dokonczylem jego oglądanie na kanapie. Byłem zbyt ciekawy rozwoju akcji, jej filmowego końca, żeby odkladac to na kolejne, wioslarskie zmagania.

To moim zdaniem dobry film.

Przede wszystkim Oliver Stone! Ten facet to firma gwarantujaca dobra robote. Być może ostatnio lekko się zapadl, ale jego dokonania w słynnych: "Pluton", "Urodzony 4-tego lipca", "JFK", Wall Street", "Doors", lista jest dluuuuuga, stawiają go w jednym szeregu z największymi twórcami kina. Nie można zapomnieć, ze jest nie tylko reżyserem. Pisze scenariusze, a "Midnight Exspress" (1978) w reżyserii Alana Parkera według jego scenariusza wlasnie, to jeden z mocniejszych, lepszych filmow jakie było mi dane widzieć.

"Snowden", czyli osoba Edwarda Snowdena, najbardziej poszukiwanego obywatela USA, który wyniósł i ujawnil swiatu bezmiar inwigilacji, której celem sa wszyscy i wszystko. Te historie zna każdy. Film zajmuje się w dość wiarygodny sposób portretem psychologicznym bohatera, który pozostając patriotą decyduje się na ujawnienie tajemnic działania, funkcjonowania spec slużb USA: NSA i CIA. Tajemnic mrocznych, niewygodnych, ponurych. Punktem zwrotnym jest konstatacja, ze wykonywana przez niego praca nie sluzy bezpieczenstwu narodowemu, walce z terroryzmem, ale zapewnieniu Ameryce, amerykańskim firmom dominującej pozycji, lidera swiatowej ekonomii.
Osiagniecie tego celu odbywa się dosłownie po trupach, a tzw. "wartości", w które bohater wierzyl, które wyznaje, które były mu wpajane, nie maja najmniejszego znaczenia, gdy w gre wchodzi kasa.
Zaleta filmu, poza sama historia i sprawna reżyseria, jest fajnie dobrana para młodych aktorow, którzy radza sobie dobrze z rolami. Postacie, zwłaszcza dziewczyny Snowdena sa trochę surowe, ciut papierowe, ale to nie jest psycho-thriller, ale film akcji.

Snowden nadal jest w Rosji.
Czy historia o jego nawróceniu to fikcja? Może od poczatku pracowal dla Rosjan i teraz nadal to robi? Nie zmienia to faktu, ze ujawniony przez niego mechanizm sledzenia wszystkich i wszystkiego każe się zastanowić nad swiatem w którym zyjemy, motywacja ludzi, których widzimy/słyszymy na ekranach TV.
Obejrzyjcie koniecznie!
Zakleicie kamerki w swoich notebookach, a telefony będziecie trzymać w mikrofalówkach:)
Zdrajca, czy bohater?

piątek, 29 grudnia 2017

"Hit Man. Nowe wyznania ekonomisty od brudnej roboty." (The new confession of an Economic Hit Man), aut. John Perkins, książka

"Hit Man. Nowe wyznania ekonomisty od brudnej roboty." (The new confession of an Economic Hit Man), aut. John Perkins, książka

Od pewnego czasu chciałem przeczytać te ksiazke, a tu proszę! Wlasnie wyszlo nowe wydanie z dodatkowymi 15-stoma rozdziałami. Tradycyjnie wiec kupiłem dwa egzemplarze. Jeden na prezent, a drugi tym razem dla siebie. W Święta miałem wystaczajaco dużo czasu, żeby przeczytać te ksiazke.
Jestem pod wrazeniem!
Jeśli nawet tylko 50% tego o czym pisze John Perkins jest prawda, to dlaczego on jeszcze zyje? - pomyslalem konczac lekturę.
Może przyczyna jest jest to, ze zadania, w których uczestniczyl, które opisuje, to dość odlegle historie z lat 70/80-tych. Czesc mechanizmow została już poznana, nazwana, a udział USA w knowaniach, zamachach, przewrotach, dzisiaj nie stanowi dla nikogo tajemnicy.
Może w tych historiach jest drugie, nawet trzecie dno? Może taki był pomysl, żeby napisac o tym co i tak jest już (prawie) powszechna wiedza, po to, żeby przykryc inne, bardziej mroczne tajemnice. Ale to moja dywagacja.

Ksiazka jest nierowna. Ciekawa w miejscach, gdzie autor odwoluje się do faktow, problematyczna, gdy Ekonomista od Brudnej Roboty wypuszcza się w obszary rozterek moralnych związanych z wykonywanym zawodem.
Ale ocene wartości i wiarygodniosci książki zostawiam Wam, potencjalnym czytelnikom.
Ja zestawiam to co przeczytałem z książkami Naomi Klein, zwłaszcza z "Doktryną szoku", "Głodem" M. Caparrosa, z obserwacjami naszej, polskiej terazniejszosci i ogolna wiedza dotyczaca wydarzen opisywanych przez J. Perkinsa.
To wszystko układa mi się w spojna, ponura calosc, a ksiazka, jej autor staja się wiarygodni.
Rekomendacje przeczytałem
już po kupieniu książki -
strony 3 i 4. Umieszczam
ich foto, bo o ile moje zachęty
do lektury mogą być
zbyt słabe, o tyle zdanie
fachowców może mieć
większą siłę.
 
J. Perkins podaje liczne przykłady dzialan prywatnych firm amerykańskich, które majac ciche wsparcie ze strony amerykańskiego rządu, zakładały pętlę długu na kolejne, młode rzady w Ameryce Poludniowej. Pisze, podajc m.in. przykłady Panamy, Chile, ale także Iranu o bezwglednym usuwaniu nieprzychylnych interesom USA politykow, zastepowaniu ich "właściwymi". Tam, gdzie nie udawalo się w drodze perswazji przekonać kolejnego państwa do zaakceptowania "braterskiej pomocy", tam do akcji wkraczali "szakale", tam odbywaly się przewroty, inicjowano wojny domowe wynoszące do władzy ludzi przychlnych  polityce USA, tam wreszcie prowokowano konflikty wojenne pod pretekstem posiadania przez dany kraj niekontrolowanej broni atomowej (Irak). W każdym przypadku beneficjentami tych dzialan były firmy amerykańskie, wąska grupa oligarchów danego kraju, nigdy gospodarka kraju "nawróconego", nigdy jego ludność.

Czy można się zatem dziwic, ze w wielu rejonach swiata USA uchodzi za znienawidzonego imperialistę? Czy nie jest tak, ze to co stało się 11 września 2001 to bezpośredni efekt amerykańskiej polityki (Afganistan)? Biblijne: "kto sieje wiatr zbiera burze" odnosi się nie tylko do polityki USA, ale do imperialnych zakusów tych państw, nawet firm, których jedynym celem, jedyną wartością jest maksymalizacja zysku za wszelka cene, co w konsekwencji oznacza zysk kosztem innych, nierzadko dosłownie, po trupach.

Zdaniem autora wiele się zmienilo od czasu, kiedy był aktywnym Ekonomistą od Brudniej Roboty.
Zmienilo się na gorsze.
Do gry weszly ostro Chiny, które pretendując do miana gospodarki nr. 1 stosuja podobne metody, zwłaszcza metode uzależniania kolejnych gospodarek przez celowe, przekraczające możliwość splaty zadłużanie.
Ale dla mnie najważniejsze sa implikacje dzialan Ekonomistow od Brudnej Roboty w odniesieniu do naszego kraju. I chociaż Polska i polskie sprawy nie sa przedmiotem żadnego z rozdzialow książki, to nie można mieć najmiejszych wątpliwości, ze Polska zwłaszcza w okresie transformacji była polem dzialan Ekonomistow od Brudnej Roboty.
Czyta się dobrze, daje do myślenia.

wtorek, 26 grudnia 2017

Świder, II-gi dzień Świąt, wtorek 2017.12.26

Świder, II-gi dzień Świąt, wtorek 2017.12.26

Świder, godz. około 9:00, temp. około 3-4 st. Jak na tę porę roku upał. Po kilku deszczowych dniach wreszcie
rowerek w jakże przyjemnych okolicznościach przyrody. Krzycho i Darek korzystają z promieni słonecznych,
gwałtownie syntezują witaminę D dyskutując o wyższości Mazdy nad Renaultem. 

poniedziałek, 25 grudnia 2017

"Cały ten zgiełk" (All That Jazz), reż. Bob Fosse, USA, 1979, musical, dvd

"Cały ten zgiełk" (All That Jazz), reż. Bob Fosse, USA, 1979, musical, dvd

Jeszcze chwile temu dałbym sobie glowe uciac, ze widziem ten film na Konfrontacjach 1979. Teraz, po obejrzeniu na dvd (wiosłując przez bezmiar oceanu) nie jestem już tego taki pewien, ale... Wydaje mi się, ze film wszedł do "normalnego" rozpowszechniania. Może był to rok 1980, może był zarówno na Konfrontacjach, a potem kiedy wygarnął 4 Oscary (glownie "techniczne") trafił do dystrybucji w PL. W każdym razie było to dawno i wówczas bardzo mi się podobalo.
Kupilem wiec przy jakiejś okazji dvd i teraz, kiedy za oknem zero warunków na rowerek - pada, nawet na łyżwy za ciepło - lód płynie, proszę bardzo - łódeczka, dwie sesje (112 min.) i sobie odświeżyłem.

Troszkę się zestarzał. Wtedy, 1980 był wydarzeniem i zaslugiwal na ocene miedzy 8-9 w 10-cio punktowej skali. Dzisiaj daje mu z pelnym przekonaniem 7, czyli "dobry".
Podoba mi się Roy Scheider (policjant ze "Szczęk"), wspaniala Jessica Lang, klimat filmu, pomysl na autorską wizje własnego zyciorysu by Bob Fosse.
"All That Jazz" jest wymieniany jako jeden z NAJwaznieszych musicali w historii kina. Mysle wiec, ze dla tych, dla których kino muzyczne jest ważne, a nie mieli okazji widzieć tego filmu, jest to pozycja z kategorii "trzeba zaobaczyc".
Jest tam pare scen, tekstów, które weszly do historii kina, wręcz staly się elementem kultury podobnie jak np.: ..."nobody is perfect"... z  "Pól żartem, pół serio" (Some like it hot).
"It's showtime, folks" w rytmie Vivaldiego, z syczeniem pastylek Alka Saltzer, łykaniem Dexidryny (amfetamina), zakraplaniem Visine i gestem rozłożonych rąk do swojego odbicia w lustrze, to rzecz, która dla mnie jest tak mocna, charakterystyczna dla profesji bohatera, jak fraza: ..."There is no business, like show business"..., która, zyje własnym życiem i pewnie nikt już nie pamięta, ze pochodzi z musicalu "Annie get your gun".
Sentyment i pamieć sprawily, ze ponownie obejrzałem "All That Jazz".
Nie ma lepszego obrazu do którego bardziej pasuje: "there is no business, like show business".
W żadnym innym filmie Jessica Lang nie była tak zjawiskowa jak w "All That Jazz".
Warto!

niedziela, 24 grudnia 2017

"Syberiada polska", reż. Janusz Zaorski, PL, 2013, dvd

"Syberiada polska", reż. Janusz Zaorski, PL,  2013, dvd

Dwa dosiady w ergometrze wioślarskim i "Sybieriade..." mam obejrzaną. Film trwa nieznacznie ponad 2h, idealnie miesci się w wytrzymalosci mojego tyłka, który zle znosi pobyt na trenazerze powyżej 1h.

Film jest moim zdaniem poprawny, w skali filmwebu oceniłem go na 5, czyli sredni.

Podbobal mi się kreujący glowna role Adam Woronowicz i Sonia Bohosiewicz, która lubie i uważam za dobra aktorke (m.in. fajne role w "Wojnie Polsko-Ruskiej" i "Rezerwacie").
Film jest o przetrwaniu, o losie ponad 1 mln Polakow, którzy w wyniku aneksji wschodnich rubieży Polski przez Zwiazek Radziecki, zostali wywiezieni na Syberie. Już podróż, często wielotygodniowa była gehenną. Potem czekalo ich budowanie, zwykle od zera obozow pracy, z których nie można było uciec. Skuteczniejsza od drutow kolczastych i straznikow była przyroda. Dopiero porozumienie dotyczące powstania polskiej armii dalo zeslancom wolność. Niektorym udało się przezyc, wrocic do kraju, co zresztą nie było końcem ich problemów.
Co jest przyczyna, ze moja ocena to tylko 5? Otoz odbieram ten film jako trochę "hollywoodzki". Spory rozmach, szerokie plany, bogaty kolor, dbalosc o scenografie, ale z uszczerbkiem dla samej historii, dramaturgii. Gdzies gina szczegóły, drobiazgi, które w moim przekonaniu decydują o autentyzmie, wplywaja na lepsze rozumienie opowieści. Troszke jest tak, ze jak na epicka opowieść film ma za maly rozmach, a z kolei jak na film kameralny, jest zbyt ogolny.
(Przy okazji dbalosci o szczegoly uderzyla mnie scena wyświetlenia filmu "Swiat się smieje" w warunkach obozu, w którym nie było energii elektrycznej...).
Ciekawym aspektem filmu jest proba pokazania, ze wola przetrwania, która decydowala o zyciu lub śmierci zeslancow miała większy sens niż bezsensowna bohaterszczyzna. Pobobal mi się pomysl pokazania splotu losow roznych nacji, które w ekstremelnych warunkach musiały i umiały się ze sobą dogadywac, pomagać. Do tego celu zatrudniono wielu aktorow i aktorek rosyjskich, ukrainskich i innych narodowości. Mowia w filmie w swoich jezykach co podnosi uwiarygodnosc przekazu, jest dodatkowa wartoscia filmu.
Bez rewelacji, poprawnie, w sam raz na deszczowy, wigilijny poranek spędzony na trenażerze.

sobota, 23 grudnia 2017

"15 stuleci. Rozmowa z Wilhelmem Sasnalem", aut. Jakub Bansik, 2017, książka

"15 stuleci. Rozmowa z Wilhelmem Sasnalem", aut. Jakub Bansik, 2017, książka

Czytalem sobie ten rozlegly wywiad z W. Sasnalem dluzsza chwile. Przyczna nie jest objetosc książki, raptem 190 str. z dużymi marginesami. To przez zarobienie, brak czasu na spokojna lekturę.
Ale docztalem do końca, mam swoja opinie, która się dziele. Robie to w towarzystwie kieliszka pigwówki (to prezent od Asi; dobra, mocnarna!) i grupy politykow w TV, w przeddzień Wigilii, dumam sobie nad ksiazka, która przyczytalem troszkę przypadkiem.
Otoz mam taki zwyczaj, ze kupując książki, kupuje je zwykle w dwóch egzemplarzach. Pierwszy dla mnie, lub dla osoby dla której ksiazka ma być prezentem, drugi z przeznaczeniem - się zobaczy. W tym przypadku, ksiazke kupiłem dla znajomego, który jest mocno zaangażowany w rynek sztuki w PL. Drugi egzemplarz - "się zobaczy", przeczytałem z rosnącym w trakcie lektury zainteresowaniem.

To co moim zdaniem jest w tym wywiadzie/rozmowie ciekawe to informacje o funkcjonowaniu rynku sztuki. Przedmiotem mojego zainteresowania zawsze był mechanizm kreacji popytu na konkretne nazwiska, kierunki, niezależnie od tego czy chodzi o malarstwo, literaturę, czy film. Od dawna zadawalem sobie pytanie o to, kim i gdzie sa te tajemnicze sily, które wskazują, ze to nazwisko TAK, a tamto NIE, ze TE obrazy TAK, tamte NIE, itd.
Ksiazka "15 stuleci..." nie  odpowida na te pytania, ale pozwala na zbudowanie poglądu na temat zaleznosci, powiazan, pieniędzy inwestowanych w sztuke. Wilhelm Sasnal uodzi/uchodzil (ostatnio kregi Fangora osiągaja wysokie ceny) za najdroższego, współczesnego polskiego malarza. Opowiada o mechanizmie, który spowodowal, ze jego obraz został sprzedany na aukcji za ponad
1 mln. pln, co z tego miał, jak ta rekordowa sprzedaż wplynela na jego karierę.
Mowi o tym co go ksztaltowalo, o zrodlach inspiracji, o pop-banaliźmie, którego jest sztandarowym reprezentantem.
Czy obraz przedstawiacay transformator może być sexy?
Czy obraz kilku lecących samolotow może być warty 250 tys EUR?
Czy i ile warte sa emocje zawarte w kawałku oleju na płótnie?

Książka nie daje odpowiedzi na te pytania, ale pozwala na lepsza orientacje w rynku sztuki, a przede wszystkim przybliża osobę Wilhelma Sansla.
Było warto. 
  

środa, 20 grudnia 2017

"Biography. The Rolling Stones", 2007, film, dvd

"Biography. The Rolling Stones", 2007, film, dvd

To gniot.
Jakis czas temu kupiłem i obejrzałem podobne wydawnictwo dot. U2. Kupione na wyprzedażowym stoisku w jednym z centrow handlowych filmy z cyklu "Legendy muzyki" sa praktycznie bezwartościowe. Niewiele kosztują (około 9.00 zl), ale nawet ta cena jest za wysoka w stosunku do zawartości. Za te pieniądze kupujący dostaje 50 min. filmu plus ksiazeczke-dodatek do plyty. Film to zlepek kilkunastu dokumentach filmikow i zdjęć, które w roznych sekwencjach przeplataja się przez caly film, przerywane wypowiedziami "fachowcow" z branzy muzycznej. Fachowcy nie wnosza zadnej dodatkowej wiedzy do ogolnie znanej historii zespołu, a dokumentalne urywki nie sa ilustrowane muzyka Stosnow, bo producent filmu nie uzyskal/kupil praw do wykorzystania ich w filmie. Film-dokument o Stonsach bez ich muzyki to porażka.
Dobrze, ze obejrzałem ten filmopodobny wyrob wioslujac. Dzieki temu nie mam poczucia straty czasu.

wtorek, 19 grudnia 2017

Anita Lipnicka, koncert, Trójka, niedziela 2017.12.17

Anita Lipnicka, koncert, Trójka, niedziela 2017.12.17

Dolecialo do mnie, ze na ostatnim w tym roku koncercie w Trójce gościem będzie Anita Lipnicka.
Anita w towarzystwie Kapeluszników zaczyna koncert.
Anita podoba mi się jako kobieta i jako artystka. To wystarczajace przyczyny, żeby poswiecic 2h na pobyt w jej towarzystwie w kameralnym, trojkowym studio im. Agnieszki Osieckiej. Nowa plyta - "Miód i dym" z której pochodzila wiekszosc muzyki granej w czasie koncertu jest utrzymana w podobnym klimacie co poprzednie plyty Anity. Wiekszosc tekstow, których autorka jest Anita to marzycielskie, romantyczne odjazdy, do których pasuje jak ulal określenie "daydreaming".  Sa mocno babskie, majace według mnie wiele wspólnego z klimatem książek Jane Austen (chociaż znam je tylko z ich filmowych wcielen). To nie zarzut, tylko skojarzenie.
Anita gra nie tylko na gitarze. W folkowych
kawałkach sięga także po banjo, ale gitara
rządzi.
Tym razem Anita zmienila swój sceniczny wizerunek. Wystapila w stylizacji country-folkowej, wraz z kapela The Hats. Ostatnim razem, kiedy widziałem ja live w tym samym studio prezentowala styl pensjonarski. Hanka Bielicka mowila, ze kapelusz to nieodzowny atrybut kobiecego wizerunku. Anita w kapeluszu wyglądala tak samo atrakcyjnie jak bzz. Słusznie zauwazyl Piotr Metz, który zapowiadal jej wystep - czas się jej nie ima. Nie zmienia się artystka, niezmienna jest wykonywana przez nia sztuka. "Miód i dym" to trochę bardziej, niż na poprzednich plytach, zróżnicowany tamatycznie i muzycznie material. W większości to snuje. A jeśli nawet Anita odchodzi od konwencji daydreaming i nabiera przechylu folkowego, to nie jest to siarczyste country z przytupem i iskrami, tylko spokojny, biesiadny kołys.
Poza kawałkami z ostatniej plyty, Anita zaspiewla także pare hitow, które wykonywala z Varius Manx, w tym "Ona ma siłę". I tutaj zaczyna się mój problem. Otoz jeden z moich rowerowych kolegow - Darek, stwierdził kiedyś, ze to idealny kawlek do reklamy spycharko-ładowarki "Ostrówek". I teraz już tak mam (niestety), ze ilekroć slysze ten kawalek natychmiast widze wspaniala, industrialna, mocarna bryle, tego urokliwego, jakze przydatnego sprzętu.
Cała ona!
To jest na tyle moce, natrętne, ze po koncercie, kupieniu plyt, odmowilem sobie przyjemności rozmowy z Anita, otrzymania jej autografu, gdyż jednyne co mi przychodzilo na myśl jako zagajenie, to pytanie czy ma ochote na przejazdzke spycharko-ladowarka... Dalem wiec sobie spokój.
To był fajny wieczor, z miekką przyjemną muzyką.
Ale, ale! Co tam u Johna?!
O ile wiem, zrobila biednego Angola w trąbę, a on, biedak nadal pisze dla niej muzyke...
Cos mi się wydaje, ze ten romantyczny entourage Anity to pozór i hopsztos.
Anita to twarda i mocna baba, jak spycharko-ładowarka Ostrówek!
"Ona ma siłe, nie wiesz nawet jak wielką...."

sobota, 16 grudnia 2017

Taco Hemingway, koncert, Torwar, środa 2017.12.13

Taco Hemingway, koncert, Torwar, środa 2017.12.13

Tym razem, w odróżnieniu od dwóch poprzednich koncertów na których
byłem, było więcej swiateł i obowiązkowe od pewnego czasu duże ekrany.
W rocznice stanu wojennego (1981) odbyl się koncert Taco Hemingwaya w hali Torwaru. Troszeczke zaluje, ze artysta, któremu kibicuje nie wspomniał o tym fakcie w trakcie koncertu. Taco komentuje w swoich tekstach otaczajaca nas, biezaca rzeczywistość, a tamta rzeczywistość, chociaż nie biezaca, to jednak kawalek ważnej, nieodleglej historii. Wiekszosc fanow Taco, którzy licznie wypełnili hale Torwaru urodzila się guuuubo po dacie stanu wojennego. Mysle jednak, ze krótkie slowo o tej pamiętnej dla wielu dacie byłoby na miejscu.
A może się czepiam?

Maksymalna pojemność Torwaru to bodaj 6100 widzow. Tyle wlasnie biletow w ekspresowym tempie zostało sprzedanych na ten koncert, który z tego co mowil Taco był wstępnie planowany w Palladium (pojemność 1500 osob), ale gdy okazało się, ze bilety znikają z szybkoscia swiatla, zdecydowano się przenieść koncert do Torwaru, i się udało.
To niejedyny dowod na popularność Taco. Ostatnio mój syn podrzucil mi zaslyszana w Trojce informacje, ze Taco jest najbardziej popularnym polskim (drugi po Edzie Sheeranie!) artystą odsłuchiwanym  w Polsce w serwisie spotify za rok 2017 (więcej tutaj)

Sztuka która wykonuje Taco, czyli hip-hop/rap to nie moja bajka, nie moje klimaty. Jednak jestem jego kibicem i to uzasadnia moja obecność na koncercie. Ciekawe jest samo zjawisko przeniesionego na polski grunt gatunku, który chociaż w oryginale jest amerykański, czarny, zbuntowany dość szybko został zaadoptowany przez białych wykonawców, a w Polsce niezle zadomowil się w szarych blokowiskach o czym traktuje swietny film "Jestem Bogiem". Taco Hemingway nadal tej sztuce indywidualny wyraz. Jego teksty nie sa tekstami buntu, nie traktują o beznadziei, szarej rzeczywistości. Jego hip-hop nazywany jest często hip-hopem hipsterskim, sztuka skierowaną do dzieciakow które chodza w markowych ciuchach, uzywaja firmowych smartfonow, imprezują pijac wino, czyli do klasy sredniej. Taka wlasnie mlodziez pojawila się na Torwarze.
Usmiechnieta, dobrze ubrana, zadbana, karna, wygadana, lśniąca i pachnaca.
Czyli normalna.

Koncert zaczal się z lekkim, około 15-sto minutowym poślizgiem. Publicznosc przywitala Artyste goraca owacja i poleciało. Taco wydal 4 plyty. Wystarczajaco dużo materialu, żeby wypelnic koncert który trwal blisko 2h. Dwie godziny to dużo, zwłaszcza, gdy na scenie dzieje się niewiele. Taco na froncie, Rumak przy "biurku" z tylu i dość monotonna warstwa muzyczna, która nawet w nazwie nie pretenduje do miana muzyki bo nazywa się "bitem". Jednak tutaj najważniejszy jest tekst. Teksty znala na pamięć wiekszosc publiczności, wiec koncert był wspolna zabawa, wyśpiewaniem, może bardziej chóralnym melodeklamowaniem kolejnych utworow. Dobrym pomysłem (moim zdaniem) było wprowadzenie na scene gościa - młodego rapera, który wraz z Taco wykonal dwa kawałki, w typowym dla gatunku raperskim dialogu, dwóch wykonawców-frontmenow. To znacznie podgrzalo temperaturę koncertu, zdynamizowalo calosc, było mocnym akcentem całej imprezy.

Nie można pominąć publicznych oświadczyn Jarzyny (tego Jarzyny z popularnego kawalka Taco "Nastepna stacja" .... "Jarzyna miał urodziny, pojechałem na Młociny, Rano kac dopiero przyszedł, gdy mijałem Wawrzyszew"....), który w lozy VIP pdal na kolana, sie oswiadczyl, a jego oświadczyny zostały sadzac po reakcji wybranki, przyjęte. Nie wiem po co to było Jarzynie, ale ma czego chciał. Oby TO nie zwiędło tak szybko i skutecznie jak zapomniana w spiżarni włoszczyzna. Jarzyna wpadl jak seler w zupe, a koncert potoczyl się dalej.

Łapy z telefonami w góre, światła na publiczność i jedziemy.
Leci kawałek "Świecące prostokąty" z płyty "Marmur".
Zrobilo sie duszno, bardzo cieplo i dość pozno. Trudy dnia, który rozpoczal się dla mnie o godzinie 4:45 i obfitowal w liczne biz-spotkania powodowaly, ze w polaczeniu z duchota robilem się senny i mniej reaktywny na to co dolatywalo ze sceny.
Koncert zamknał się dawka bisow. Artysta zakonczyl show kolejnymi podziękowaniami dla fanow za liczne przybycie, kupienie biletow, wypelnienie Torwaru. Wyraznie widać, ze Taco ma dobry kontakt ze swoimi fanami, ze pisze i "spiewa" o sprawach i problemach, które sa ich udzialem, jego doświadczeniem.
Było dobrze.
Z pewnoscia będę usilowal pojsc na kolejny koncert Taco. Widac, slychac i czuc, ze jego odbior swiata się zmienia, ze zmienia się przekaz generowany do publiczności. Ostatnia plyta - "Szprycer" jest inna niż poprzednie, rozni się zwalszcza od "Trojkata Warszawskiego". Chodzi glownie o warstwe tekstowa, ale żeby to dostrzec konieczne jest dokładne wsłuchanie się w tekst. To nie jest takie proste i oczywiste, kiedy każdy dzień jest wypelniony mnostewm aktywności, kiedy muzyke traktuje się jako tlo do codziennych czynności. Koncert jest dobrym miejscem, żeby posluchac o co chodzi, co powoduje, ze mlodziez identyfikuje się z tym co "spiewa" Taco.
Interesuje Was fenomen kariery?
Idzcie na koncert Taco Hemingwaya, faceta, który wydal pierwsza plyte w 2015, a dzisiaj bez trudu, błyskawicznie sprzedaje Torwar.

niedziela, 10 grudnia 2017

"Henri Matisse. Wycinanki z Tate Modern w Londynie i MoMA w Nowym Jorku", reż. P. Grabsky, USA, GB, dokument

"Henri Matisse. Wycinanki z Tate Modern w Londynie i MoMA w Nowym Jorku" (Matisse from MoMA and Tate Modern), reż. P. Grabsky, USA, GB, dokument, kino Muranow

Kolejny film z cyklu „Exhibition on Screen” i kolejna przyjemność z obcowania z zakręconymi na punkcie sztuki ludzmi oraz tytułowymi wycinankami Matissa. Widzialem ten film już jakiś czas temu. Jednak nadal mam po powiekami wycinanke (obok), która reklamowala ten film. Matisse u schyłku zycia odszedł od typowego malarstwa i zajal się wlasnie wycinankami. Uwieziony w fotelu na kolach, przy pomocy asystentki, jednobarwnych płacht papieru i sporych rozmiarow nożyczek tworzyl takie dziela. Nie trzeba być szczególnym znawca malarstwa, żeby nie dostrzec w tych liniach, bryle, zapowiedzi kubistycznego przewrotu. Jego barwne kolaże były inspiracja dla wielu nastepcow, Picassa w szczególności.
Matisse zmarl w 1954. Zdobyl slawe już za zycia. Dzieki temu zachowaly się filmy dokumentujące proces powstawania wycinanek i kolaży, wraz "technologia" ich mocowania na scianach pracowni. W filmie pokazywane sa obszerne fragmenty tych dokumentów. To bardzo mocny, szalenie interesujacy element filmu.
Ponownie, z ciekawoscia obejrzałem proces projektowania wystaw. Trojwymiarowe makiety kompleksu sal wystawowych, repliki kolaży wielkości znaczka pocztowego i niekonczace się dyskusje jak, na której scianie co umiescic, co zobaczy widz wchodzacy do kolejnego pomieszczenia, wdlug jakiego kodu ulozyc calosc wystawy... Szczerze mowiac patrzylem na to z pewna zazdroscia. Zero pospiechu. Organizacja wystawy rozlozona na lata. Mnostwo czasu na jak się wydaje akademickie dyskusje. Wiele chodzenia, patrzenia, dumania, wymyślania co by tu ulepszyć, żeby nie spieprzyc. Podoba mi się. To zdecydowanie fajniejszy rytm pracy niż to co się dzieje w mojej fabryce...
Podobnie ja w przypadku poprzednich filmow (widziałem jak sądzę wszystkie) także ten cieszyl się 100% frekwencją, a bilety nawet kilka dni przed seansem były niedostępne w systemie zakupu via net. Widze, ze film będzie grany w sobote 30.12. Jeśli się wybieracie dobrze jest kupic bilety już teraz.
Moim zdaniem warto zobaczyć.
Poszerzanie horyzontow to proces fajny sam w sobie.

Bobrowa robota, rzeka Mienia, niedziela 2017.12.10

Bobrowa robota, rzeka Mienia, niedziela 2017.12.10







                                                                                                                                                          Bobry bobrują. Są u siebie. Mieszkają w rezerwacie rzeki Mienia w norach wyrytych w brzegach rzeki.  Wymyty przez wysoką wodę dowód aktywności gryzoni chwycił się konarami za sąsiednie drzewo i broni się przed upadkiem. Pewnie postoi do czasu większego wiatru.

sobota, 9 grudnia 2017

Wisła, sobota 2017.12.09

Wisła, sobota 2017.12.09, rowerowe

Jest 10:00, temp. około 0 st. Zwykle nasze przystanki nad Wisła odbywają się po drugiej stronie Świdra, z prawej strony, tam gdzie widać drzewa. Tym razem pojechaliśmy po lewym brzegu Świdra i dotarliśmy do Rezerwatu Wyspy Świderskie. Wisła w tym miejscu jest prawdziwie dziką, szeroko rozlaną, dużą rzeką. Przestrzeń, kolory i spokój.  

piątek, 1 grudnia 2017

"Lewiatan" (Leviafan), reż. Andriej Zwiagincew, Rosja, 2014, film, dvd

"Lewiatan" (Leviafan), reż. Andriej Zwiagincew, Rosja, 2014, film, dvd

Film trwa 140 min. Jego obejrzenie to 3 sesje na ergometrze wioślarskim, ale było warto.
To dobry film, który oceniam na 7 w 10-cio punktowej skali.

Historia jest dość uniwersalna: starcie jednostki z aparatem władzy, która uzywajac dowolnych srodkow siega po cos co należy do boahtera filmu. W tym przypadku jest to dom polozony w atracyjnym miejscu. Na tyle atrakcyjnym, ze lokalny mer postanawia zabrać ten kawalek gruntu, postawić tam swoja dacze.
Jeśli lubicie kino rosyjskie, rosyjskie klimaty, to jest tu wszystko co należy do obrazu wspolczesnej Rosji. Wszechobecna korupcja, pijaństwo, mafijne metody rządzenia, wsparcie władzy przez cerkiew, wszystko pokazane doslownie, wręcz brutalnie. Andriej Zwiagincew niczym nasz W. Smarzowski wali po oczach obrazami, po uszach tekstami do jakich nie lubimy się przyznawać. Wspolczesna wladza nie lubi "Lewiatana". Rezysera odsadzano od czci i wiary. Cerkiew potepila film i reżysera za pokazywanie nieprawdziwego obrazu kościoła. Wladza także obrazila się na tworce filmu, a srodowisko filmowe w osobie usłużnego Nikity Michałkowa nawolywalo do sprawiedliwego, jedynie słusznego, państwowego rodzialu funduszy na finansowanie filmow, co w konsekwncji miałoby uniemozliwic powstwanie takich jak "Lewiatan" filmow.
Tym bardziej warto znac ten film.
Warto także dlatego, ze film miał nominacje do Oskara 2015 za najlepszy film nieanglojęzyczny i przegral z nasza "Idą". Wcześniej zdobyl kilka poważnych nagrod europejskich, które potwierdzają jego wartość. 
"Lewiatan" to nie tylko opowieść o losie człowieka. Jest w nim sporo fajnych zdjęć, które oglądane przeze mnie na malym ekranie w trakcie wiosłowania nie miały odpowiedniej sily razenia, ale i tak były ciekawe, pokazujące wspanialosc surowej,  rosyjskiej przyrody (rzecz dzieje się gdzies na polnocy, nad jakimiś zimnym morzem w którym figlują wieloryby). Jest także pogubiona w kobieta-partnerka bohatera, która za wszelka cene chce uciec z pułapki jaka jest miejsce w którym zyje. Jest tam także szczególny klimat. Klimat beznadziei.

Po obejrzeniu filmu nie moglem się oprzec wrazeniu, ze przecież taki film, w odcinkach serwuje nam nasza TV relacjonując posiedzenia z Komisji do Spraw Usuwania Skutków Prawnych Decyzji Reprywatyzacyjnych. To co dzialo się w "Lewiatanie", gdzies na dalekiej polnocy, mamy tu, u siebie, w stolicy naszego kraju. Bezwzgledny zabór mienia z moderstwem w tle.
 
"Lewiatan" jest prawdą uniwerslaną. Takie historie dzieja się wszędzie. Szary człowiek w starciu z "aparatem władzy" zwykle przegrwa. Gorzkie, do bólu prawdziwe.

środa, 22 listopada 2017

"Pod Mocnym Aniołem", W. Smarzowski, PL, 2014, dvd

"Pod Mocnym Aniołem", W. Smarzowski, PL, 2014, dvd

Ominal mnie ten film, gdy był w kinach. Dlatego teraz, kiedy rozpoczalem sezon trenażerowy obejrzałem go na dvd. Przy okazji zainaugurowałem ogladanie filmow na trenażerze wioslarskim.
Byłem ciekawy, czy da się wioslowac i ogladac filmy. Okazuje się, ze jest to możliwe, chociaż moja wytrzymalosc, rozumiana jako wytrzymalosc mojego siedzenia konczy się po około 50 min.
Było warto.
To moim zdaniem dobry film.

"Pod mocnym aniołem" podobnie jak inne filmy Wojciecha Smarzowskiego to mocne, dosłowne kino. Tym razem scenariusz powstal w oparciu o proze Jerzego Pilcha. Rzecz traktuje o alkoholizmie w bezpośredni, dosadny sposób, jak to u Smarzowskiego.
Robert Więckiewicz ze swoja kostropata twarza jest znakomity w tej roli. Mysle, ze nie wymagal zbyt wielu zabiegow charakteryzatorskich. Być może Smarzowski widział go we "Wszystko będzie dobrze", gdzie Więckiewicz gra nauczyciela-alkoholika. Tam także jest, dobry i bardzo przekonywujący.

"Pod mocnym aniołem" przypomniał mi o innym, znakomitym, widzianym dawno temu filmie o chorobie alkoholowej. "Korkociag" Marka Piwowskiego (jest na YT) to dokument, który widziałem prawdopodobnie jako dodatek krotkometrazowy do glownego filmu na początku lat 70-tych. Nie jest dlugi. Warto go zobaczyc po obejrzeniu "Pod mocnym aniolem". Jestem prawie pewien, ze Smarzowski musial widzieć "Korkociag". Szpitalna rzeczywistość sprzed prawie 50-ciu lat jest taka sama. Tacy sami sa alkoholicy, a alkohol, chociaż chyba inny, uzaleznia tak samo.
Obejrzenie takich filmow zawsze daje asumpt do zastanowienia się nad swoim stosunkiem do alkoholu.
Na niego nie ma mocnych!

niedziela, 19 listopada 2017

"Last work", Batsheva Dance Company, Centrum Spotkania Kutur, Lublin, piątek 2017.11.17

"Last work", Batsheva Dance Company, Centrum Spotkania Kutur, Lublin, piątek 2017.11.17

Naturalną konsekwencją obejrzenia filmu "Mr. Gaga" była chęć zobaczenia Bathsheva Dance Company na żywo.
Batsheva w Polsce! Ta dość niesamowita informacja (Betsheva DC jest jednym z najbardziej znanych teatrow tanca na globie, którego slawa porownywana jest np. ze słynnym, znanym w Polsce Béjart Ballet) dopadla mnie nagle i niespodziewanie.
Dosc sprawnie poradziłem sobie z prozaicznym brakiem błyskawicznie wyprzedanych już biletow na wszystkie cztery występy baletu. Odleglosc z Warszawy do Lublina tez nie jest problemem, chociaż 3/4 drogi jest rozgrzebane, a podróż nie jest ani przyjemna, ani gladka. Wlasciwie jednym problemem był czas otwarcia wystawy "Kolekcja mistrzów Krzysztofa Musiała na wystawie w Muzeum KUL Boznańska, Wyczółkowski, Dunikowski i inni", która chcieliśmy odwiedzić przy okazji bytności w Lublinie. Otoz w piatki wystawa jest czynna do 16:00. To powodowalo, ze musialem opuscic fabrykę około południa. Ale nawet to, także odbylo się praktycznie bezboleśnie.

Spektakl zaczal się z niewielkim opóźnieniem. W tyle sceny jako jedyny barwny akcent - biegnaca na wbudowanej w scene ruchomej bieżni dziewczyna ubrana w dluga, niebieska sukienke. Reszta w beżach i szarościach obficie oswietlona. Do tego niepokojaca, prosta muzyka. Pierwsze wyjścia tancerzy i moje pierwsze skojarzenie - Ministerstwo Głupich Kroków Monty Phytona w baletowym wydaniu. Chlopaki chudziaki i dziewczyny chudziny przemieszczajacy się po scenie w mocno udziwniony sposób. Przez chwile nie moglem się uwolnić od tego natrętnego porównania, po to by w dalszej części spektaklu to skojarzenie ustapilo innemu - "Umarła Klasa" T. Kantora.
Nie będę się kusil o probe opisania o czym jest "Last work". Nie będę się silił na bycie lepszym od fachowcow od kultury, którzy karmia nas w swoich recenzjach np. takimi tekstami: ...."Spektakl można odczytywać jako taneczną dystopię, zaludnioną przez tancerzy, którzy ruszają się jak człekokształtne istoty, łączące w swoim sposobie poruszania się jego ekstremalną artykulację wraz z ukorzenionym poczuciem ciężkości”....
Finał. Zakaz fotografowania w trakcie spektaklu traktuje poważnie. Dlatego
foto z zamkniecia. Na scenie brakuje jeszcze jednej postaci - dziewczyny
"biegaczki", która przez około 70 min. trwania spektaklu biegła w stałym
tempie około 10 km/h. Ona dostala największe oklaski:)
Otoz diabel tkwi w "można odczytac". Zwyczajnie i po prostu mysle, ze istotota tego spektaklu (pewnie innych także) jest to, co w nas obiorcach rozumianych jako indywidualni odbiorcy sztuki, budzi "Last work". Wlasciwie trudno doszukiwać się tutaj jakiegoś watku fabularnego. Caly spektakl to "zestaw" obrazow, często baaaaardzo dynamicznych, które wzbogacone głęboką muzyka haczącą o rejestry oratoryjne, dzialaja na zmysły docierając jak sadze w bardzo selektywny sposób do naszych mozgow, trącając sensory pamieci, budząc wspomnienia, dzialajac jak nieodgadniony katalizator na to co nosimy w głowach. Tak to sobie tlumacze i jest mi z tym dobrze:)
Dla mnie  ten spektakl jest katastroficzna wizja bytu rodzaju ludzkiego od jego narodzin, az do śmierci.

"Last work" dociera do naszej wyobrazni na wiele sposobow. Można zachywcac się choreografia, muzyka, klimatem, obrazem, indywidualnymi dokonaniami poszczególnych tancerzy. Perfekcja pojedynczego gestu, opanowanie ciala, jezyka ruchu, któremu nadano nazwe "gaga" - to wszystko zachwyca, nie pozostawia nikogo obojetym. Jednak moim zdaniem najważniejsze, najglebsze jest to co każdy widz wynosi po spektaklu jako indywidualne przezycie. To "coś" zostaje z nami na dluzsza chwile, może nawet na cale zycie.

Wczesniej, o rzut kamieniem, na terenie kampusu KUL odwiedziliśmy wystawe malarstwa ze zbiorow Krzysztofa Musiala. To nieduza, kameralna prezntacja waskiego wycinka ze zbiorow tego kolekcjonera. Calosc zamknieta w jednej sali. Wystarczyla nam godzina, żeby obejrzeć zgromadzone tam dziela. O ile glowna sila przyciągania maja nazwiska Boznańskiej, Dunikowskiego to mnie najbardziej podobala się "Kobieta palaca papierosa" Meli Muter, klika pejzaży Fałata i jedna, malutka grafika Malczewskiego.
Wystawa jest czynna do czerwca 2018, wiec jeśli planujecie wizyte w Lublinie, warto wpaść, zobaczyć.

Techniczne.
1. Droga Warszaw-Lublin jest rozkopana. Na wielu odcinkach zakazy wyprzedzania wraz z ograniczeniem szybkości od 50 km. Warto to uwzglednic palnujac dojazd na konkretna godzine.
2. Podziemny parking w Centrum Kultury jest moim zdaniem zle zaporojektowany, a z cala pewnoscia nie jest pomyślany dla samochodow typu van. Udalo mi się wjechać i wyjechać, ale ciasne zjazdy/wjazdy, nisko umieszczone rury i tryskacze od inst. p.poż, każą sądzić, ze projektant miał na uwadze parking dla samochodow typu "Smart". W rezultacie zaparkowalem na ulicy.

poniedziałek, 13 listopada 2017

"Renoir - poważany i znieważany" (Renoir - Reviled and Revered), reż. P. Grabsky, GB, 2016, dokument

"Renoir - poważany i znieważany z The Barnes Foundation w Filadelfii" (Renoir - Reviled and Revered), P. Grabsky, GB, 2016, "Muranow", niedziela 2017.11.12, dokument

Kolejnym bohaterem "Wystaw na Ekranie" jest Auguste Renoir. Film koncentruje się na budzącym kontrowersje okresie tworczosci malarza, kiedy po odejściu od impresjonizmu zaczal malować akty kobiet o mocno wybujałych kształtach. Znakomitym przykładem tego okresu jest obraz "Wielkie kąpiące się". Już owczesna krytyka zarzucala Renoirowi, ze panie z jego obrazow maja plecy wielkie jak lotniskowiec (no nie, lotniskowcow wtedy nie było, chyba sam to wymyslilem), ramiona jak bochny chleba, uda wielkości płetwala błękitnego i wymagają natychmistowej interwencji dietetyka. Niepokoj budzil czerwonawy kolor skory malowanych modelek, który wspolczesnym Renoirowi krytykom przywodzil na myśl langustę swiezo wyjętą z wrzątku...
Ale obfitość ma także swoich wyznawcow. Do nich zaliczal się zalozyciel fundancji Barnes, który obsesyjnie gromadzil obrazy Renoira w tego wlasanie okresu, a  Picasso i Matisse przyznawali, ze wlasnie ten okres toworczosci Renoira miał wpływ na ich toworczosc.
Film "Renoir - poważany i znieważany" z cyklu "Wystawy na ekranie" trwa jak inne filmy z tego cyklu równo 90 min. i tak jak inne ma identyczny schemat. Wypowiedzi fachowcow przeplatane komentarzami krytykow, wtręty malarzy i obrazy, obrazy oraz zbliżenia ich szczegółów, o znakomitej, cyfrowej jakosci. Jest także pobieżny zarys zycia Augusta Renoira wraz z dokumentalnymi filmami, gdzie widzimy schorowanego malarza, któremu asystenci wtykają pędzle w powykrecane artretyzmem dłonie.
Spece od malarstwa twierdza, ze Renoir w tym okresie tworczosci eksperymentowal z roznymi technikami nakładania farby, rozna ich konsystencja. Podnosza jego kunszt w tworzeniu szczególnej kolorystki cial modelek.
Mowia, ze malarzowi bardziej chodzilo o oddanie miekkosci ruchu modelek w polaczeniu z miekkoscia otaczajacej je materii niż o same modelki. Wskazuja na absolutny brak linii prostych, na wszechobecne wyoblenia i krzywizny.
Dosc zabawna jest argumentacja pani kustosz Funadacji Barnes, która z zachwytem wypowiada się o prawie 200 zebranych tam dziełach. Mowi o miejscu w którym pracuje, co ma powiedzieć?

Tylko dlaczego te wszystkie "kąpiące się", bo tych obrazow jest sporo, sa taaaakie duuuuże. Tego żaden fachowiec nie tłumaczy, chociaż domyślam sie, ze to rodzaj fantazji malarza, który sam nie zaliczal się olbrzymow.
Film o ogrodach Moneta był moim zdaniem najsłabszy. Ten, "Renoir..." jest według mojego rankingu "Wystaw na ekranie" na miejscu przedostatnim. Przeskoczyl Moneta ze względu na portretowane obiekty. Zwyczajnie wole kiedy obiektem zainteresowania malarza jest kobieta, nawet XXXL, niż nenufar, nawet nieprawdopodobnie egzotyczny.
Bo to, ze farbe powinno się nakladac cienkimi warstwami nie jest zadnym odkryciem. Wie to każdy, kto przeczytal "Przygody Tomka Sawyera", malowal wraz z nim płot. Otoz farba polozona zbyt grubo łuszczy się, polozona cienkimi warstwami gwarantuje dlugotrwaly, satysfakcjonujacy efekt.
Na portrecie i sztachecie.

piątek, 10 listopada 2017

"The Box: How the Shipping Container Made the World Smaller and the World Economy Bigger ", aut. Marc Levinson, książka

"The Box: How the Shipping Container Made the World Smaller and the World Economy Bigger ", aut. Marc Levinson, książka

Kiedy tę książkę zarekomendował mi młody człowiek w typie nerda nie wiedziałem, ze ten tytul jest na liscie lektur polecanych przez Billa Gatesa. Szybko okazało się, ze nie jest dostepna w polskiej wersji językowej, wiec przy okazji innych zakupow książkowo-płytowych kupiłem ja na Amazon.uk.

Już we wstępie sam autor zauwaza, ze metalowe pudlo nie jest zbyt ciekawym obiektem, przedmiotem zaslugujacym na ksiazke. To oczywiście przewrotne mizdrzenie się do czytelnika, bo przecież czytając słowa autora trzymamy w reku pokaznych rozmiarow ksiazke, gdzie do przeczytania jest blisko 400 stron, plus, jak ktoś musi, okolo 100 stron przypisow.
Te 400 stron to szalenie ciekawy przypadek idei, która zgodnie z tytulem uczynila swiat mniejszym, a globalna ekonomie większą.
Ksiazka jest kolejnym dowodem na to, ze kazda idea musi mieć swojego spirytus movens, którym w tym przypadku był amerykański przedsiebiorca Malcom McLean. Bez jego zaangazownia, wiary w sens konteneryzacji, rewolucyjny pomysl transportu większości towarów w metalowych, standardowych pojemnikach zmieniłby swiatowa spedycje kilka dekad później.
Autor książki w szczegółach opisuje szalony opor zwiazkow zawodowych amerykańskich dokerów, którzy z ogromna determinacja i uporem sprzeciwali się wprowadzeniu kontenerow. Ich bunt, strach przed "nowym" przypominal ruch luddystów niszczących maszyny tkackie w Wielkiej Brytanii w czasie pierwszej rewolucji przemyslowej.
W "życiorysie" kontenera znajdziemy dowody na to, ze po raz kolejny w historii swiata wojna przyczynila się do skokowego postępu we wprowadzeniu novum jakim był transport kontenerowy.  W tym przyadku była to nieslawna wojna w Wietnamie, w którą USA zaangazowaly się w 1965 roku, a armia szybko stala się największym klientem owczesnych, pierwszych spedytorow kontenerowych.

4-ta okładka "The Box",
 kilka zachęt do przeczytania
"Pudła".
Jest w tej książce miejsce na studim przypadkow losowych, które spowodowaly, ze ci, którzy zaczeli ten biznes, dzisiaj nie istnieja, zas ci, którzy sa dzisiaj najwięksi, to molochy skazane na ciagle mega inwestycje.
Uderzajace jest także to, ze tak latwo zrezygnowaliśmy (my Polacy) z rozwoju potencjalu przeładunkowego naszych portow, podczas kiedy reszta swiata bila się o rozbudowę swojej infrastruktury po to, żeby przyciagnac największych, genrujacych  bizens spedytorow. Spektakularne historie pogoni za czolowka portów w Rotterdamie, Bremie, oddanie w dzierzawe China Ocean Shipping Company portu w greckim Pireusie, gdzie inwestycja ponad 1 mld USD dziesiekrotnie zwiekszyla greckie moce przeładunkowe pokazuja jak wazny i dochodowy jest ten biznes. Dopiero teraz slysze i czytam, ze planowana jest rozbudowa potencjalu naszych portow bałtyckich, ze już teraz trójmiejskie porty generują z tytułu ceł i podatkow zysk dla Skarbu Państwa około 18 mld zl/rok.
Ciekawe przykłady wizji rozwoju portu a Antwerpii, niebywala historia Felixstowe, malutkiego portu w Wielkiej Brytanii, który stal się no. 1 na wyspach z powodu zaciekłego oporu londyńskich dokerów to tylko przykłady licznych ciekawostek, których pelno w tej książce.
I najważniejsze. Globalizacja. Ta nie bylaby możliwa, gdyby nie radykalne obnizenie kosztów transportu, gdyby nie kontenery. Można dyskutować z sensem globalizacji, zastanwiac się nad jej skutkami, rozwazac wraz Naomi Klein czytając "No logo" wszelkie za i przeciw, ale jedno jest pewne.
Bez niskich kosztów transportu, bez kontenera swiat wygladalby inaczej.
Przeczytalem te ksiazke z dużym zainteresowaniem. Rekomenduje ja wszystkim, którzy lubia literaturę non-fiction traktujaca o wspolcznych zagadanieniach ekonomicznych.
Fajna lektura!

Zawody na orientacje, Falenica, sobota 2017.11.04, rowerowe

Zawody na orientacje, Falenica, sobota 2017.11.04, rowerowe


8h16min. zajęło nam przejechanie około 93 km. i odnalezienie (głównie Jackowi)  kilkudziesięciu punktów orientacyjnych na trasie zawodów na orientację, które odbyły się na terenie Mazowieckiego Parku Krajobrazowego.
Dałem się namówić Jackowi na wzięcie udziału w tej zabawie i nie żałuję. Od dawna tak długo nie siedziałem na
rowerze i trochę bolał mnie kark od ciągłego rozglądania się za punktami kontrolnymi. Jednak fajna pogoda,
możliwość zobaczenia "swojego" lasu w inny sposób wraz z niezbyt intensywną jazdą na rowerze powodują, że zaliczam tę imprezę do udanych. 5-te miejsce na około 10-ciu startujących na najdłuższej, czarnej trasie, to zupełnie przyzwoity wynik. Na foto Jacek w typowej dla tej konkurencji zadumie nad mapami i kalkulacji: "tędy, czy owędy?".

środa, 8 listopada 2017

Boreas - Jesienny rowerek.

Boreas - Jesienny rowerek.

Wraz z jesiennymi liścimi spadł także taki rowerek.
To szutrowiec, czyli gravel bike, przedstawiciel rodziny rowerów, których popularność znacząco rośnie.
Jak widać ten egzemplarz o imieniu Boreas pochodzi ze stajni Rometu, jest uniwersalnym rumakiem do jazdy po różnych  nawierzchniach. Spadł synkowi. Dla mnie niestety za mały.

środa, 1 listopada 2017

"Portrety ówczesnych ogrodów od Moneta do Matissa. Wystawa z The Royal Academy London", reż. D. Bickerstaff, GB, 2016, dokument

"Portrety ówczesnych ogrodów od Moneta do Matissa. Wystawa z The Royal Academy London",
(Painting The Modern Garden - Monet To Matisse) reż. D. Bickerstaff, GB, 2016, dokument
 
Kolejny film z cyklu "Wystawy na ekranie" goszczącego na ekranach kina "Muranów".
Podobnie jak w zeszłym tygodniu, niedziela, godz. 14:00.
Z tym, ze o ile tydzień temu było moim zdaniem magicznie, bo film w dużej części zajmowal się "Dziewczyną z perla" J. Vermeera, to tym razem było nudnawo...
To pierwszy film z cyklu, który obejrzałem bez efektu woooow. Pierwszy, na którym Morfeusz skutecznie zachecal mnie do drzemki. Pierwszy, który wśród wszystkich widzianych do tej pory jest ostatnim w moim rankingu...
Nie będę się rozwodzil. Akurat w TV mecz Ligi Mistrzow, Tottenham-Real Madryt, na który łypię jednym okiem, wiec szybko do rzeczy.
Otoz moim zdaniem pomysłu i materialu na ten film było na około 25 min., a trwal 90.
Ponadto zyciorys Moneta to nudy na pudy. Zadnych ekscesów, odjazdow, mnóstwa kobiet, skandali, hektolitrow absyntu. Ot, stateczny brodacz, który nie dość, ze sadzil te kwiaty, to jeszcze je malowal. Co gorsza te same. Na okraglo. Rano, w południe, wieczorem. A jak już namalowal tyle, ze sam się tym znudzil, zalozyl kolejny ogrod, wodny, i ponownie, do znudzenia malowal te... nenufary...
Nenufary sa fajne zwłaszcza w "Nocach i dniach". TEN Strasburger, w TYM białym gangu, TEN walc, TO naręcze nenufarow. Pamietacie? (Co na to Liga Ochrony Przyrody?). U Moneta wodne kwiecie tez ciekawe, zwłaszcza, ze zadbal o to, żeby były różnokolorowe, egzotyczne, ale...
Ten film to wskazowka dla tych, którzy mysla o zalozeniu ogrodu. Ewentualnie rzecz dla ogrodnikow. W trakcie projekcji pomyslalem sobie o moim koledze-powiedzmy "ogrodniku", dla którego film może być pomysłem na zagospodarowanie sporych przestrzeni, które teraz sa prozaicznym, acz ladnym trawnikiem.
Ostatnio wzial się za malowanie.
Tak, zdecydowanie. To film dla niego.
(TOT wlasnie wcisnal pilke do bramki RM)

czwartek, 26 października 2017

"Dziewczyna z perłą" i inne skarby haskiego Mauritshuisu (Girl with a Pearl Earring: And Other Treasures from the Mauritshuis), rez. D. Bickerstaff, GB, 2015, dokument

"Dziewczyna z perłą" i inne skarby haskiego Mauritshuisu (Girl with a Pearl Earring: And Other Treasures from the Mauritshuis), reż. D. Bickerstaff, GB, 2015, dokument

Musialem zobaczyć ten film.
Pomimo niefortunnej godziny seansu - 14:00, niedziela, odpowiednio wcześniej, via net, kupiłem bilety, by wraz z osoba towarzyszaca usiasc w fotelu kina Muranow w oczekiwaniu na kolejne spotkanie z fenomenem dziewczyny z perłą z obrazu Vermeera.
Dosc dawno temu widziałem film "Dziewczyna z perla",  w reżyserii P. Webera, ze znakomita rola Colina Firtha. Towarzyszaca mu Scarlett Johansson wzniosła się w jego obcenosci na wyzyny swoich umiejetnosci aktorskich, aby razem stworzyc znakomity duet, w swietnym, malarskim filmie, który powstal na kanwie bestsellerowej książki Tracy Chevalier "Dziewczyna z perłą", którą z kolei przeczytałem pare tygodni temu. Gdzies po drodze widziałem film „Vermeer i muzyka. Sztuka miłości i odpoczynku”, w którym odwoływano się do "Dziewczyny z prełą" jako jednego z dokonan Vermeera.
Powoli i skutecznie nasiąkałem legenda, poddawałem się czarowi, pozwalałem się uwieść magii "Dziewczyny z perłą"...

Film "Dziewczyna z perłą" i inne skarby haskiego Mauritshuisu" jest wiec dopełnieniem poprzednich spotkan z malarstwem Vermeera, ostatnim, wieńczącym akcentem stopniowego poznawania najbardziej znanego, budzącego największe emocje dokonania delftckiego mistrza jakim jest TEN obraz.
I chociaż film nie jest w calosci dedykowany jednemu dzielu, to kto z widzow po projekcji pamięta inne nazwiska, inne obrazy, których w Mauritshuis wisi cale mnóstwo.

Bardzo mi się ten film podobal. Mojej koleżance także. Mogę go ze spokojem rekomendować wszystkim, którzy lubia poglebiac wiedze na temat sztuki, sluchac zakręconych pasjonatow, poznawac wraz z nimi tajemnice dziel, które dzialaja na wyobraznie ludzi na całym swiecie.

Uklad filmu jest typowy dla filmow z cyklu "Wielkie wystawy na ekranie". To seria filmow, które dzięki cyfrowej technice zdjęć, wypowiedziom fachowcow, przyblizaja i wyjasniaja fenomen malarskich dziel i ich tworcow. Jednak w odróżnieniu od poprzednich filmow ten, w ponad 50-ciu procentach koncentruje się na jednym, budzącym ogromne emocje obrazie - "Dziewczynie z perłą" J. Vermeera.

Warto posluchac i popatrzeć na ludzi, którzy wypowiadają się na jego temat. Przed kamera siadają fachowcy, którzy daja wyraz swojemu afektowi dla tego dziela. Nie kryja wzruszenia jakie budzi w nich kontakt z obrazem, nie whaja się przyznawać do fascynacji, której ulegli.
Nie będę wdawał się w szególy. Nie chce Wam odbierać przyjemności oglądania tego filmu, stopniowego sledzenia rosnącej popularności J. Veremeera, który przez ponad 200 lat zapomniany, został przywołany do zycia przez francuskiego publicyste, po to, by jego zjawiskową "Dziewczyne z perła" kupiono na aukcji za 2 (dwa) floreny i 30 centow...
Przypadkowa w sumie slawa tego obrazu na co zlozyly się: remont Mauritshuis, wymuszona nim podróż dziel flamandzkich mistrzow po roznych muzeach całego swiata, wyobraznia Tracy Chevalier, popularność fimowej wersji jej książki, jest historią wartą odrębnego filmu/książki.
Ale nie byłoby tego wszystkiego: zbiorowej fascynacji, tlumow przed muzeami, dogłębnych studiow techniki malarskiej, analiz zycia J. Vermeera, gdyby nie TEN obraz.

Nie wiadomo kim była sportretowana postac z obrazu Vermeera. Nie wiadomo, czy jest to portret. Wiadomo, ze Vermeer "zbudowal" TEN obraz w nowatorski sposób, a jeden z ekspertow, którego wypowiedz zarejestrowala kamera twierdzi, ze TEN wizerunek powstal wlasnie po to, żeby fascynować, uwodzić widzow. Fachowiec mowi, ze ci którzy podziwiają dzielo Vermeera dali się zlapac na swiadomy pomysł-haczyk mistrza. On zaprojektowal TEN obraz, żeby TAK wlasnie dzialal na widzow. Tak, żeby zniewalal delikatna, a jednak swiadomą zmyslowoscia, żeby nie pozwalał oderwać wzroku od misternego blasku oczu, obietnicy wpisanej w idealny kształt dolnej wargi...
Fachowcy zwracają uwagę na wiele szczegolow, (także na ich brak), podnoszących sile rażenia "Dziewczyny z perłą". Warto posluchac ich wywodow dotyczyczacych techniki malarskiej J. Vermeera, zabiegow jakich uzyl do osiagniecia efektow, które sa przedmiotem studiow i tajemnica do dnia dzisiejszego.
Czy można się dziwic, ze wlasnie siedze z komputerem na kolanach szukając dobrej reprodukcji "Dziewczyny z perłą"?
Czy można się dziwic, ze planuje wypad do Hagi, Maurithuise, żeby zobaczyć "Dziewczyne z perłą" live?
Nie dziwcie się wiec, jeśli wkrótce media doniosą, ze ktoś uprowadzil "wiatrakom" ich dziedzictwo narodowe... 

sobota, 21 października 2017

Mała Liga XC, niedziela 2017.10.15, Celestynow, rowerowe

Mała Liga XC, niedziela 2017.10.15, Celestynow, rowerowe
Atak na kreske. Kończę wyścig, dubluję kolege 380, który ma do przejechania jeszcze jedno okrążenie. Jednak na ostatniej prostej odżył zmuszając mnie sprinterskiego finiszu. Jego fajna mina to jak sądzę wyraz zawodu, dezaprobaty, może nawet zdrowej sportowej złości. Warto było się zagiąć:)
Wyścig skończyłem na III-cim miejscu w swojej kategorii wiekowej. W klasyfikacji generalnej całego cyklu także
zająłem zdaniem organizatorów III-cie miejsce, chociaż z moich pobieżnych obliczeń wynikało, ze powinno to być
miejsce II-gie. Zobaczę co na to moi mecenasi i sponsorzy:) Być może będę musiał złożyć oficjalny protest. Wynik
idzie w świat!
To był ostatni wyścig w tym sezonie.
(foto Zb. Kowalski)

poniedziałek, 16 października 2017

Świder, Wisła, sobota, 2017.10.14

Świder, Wisła, sobota, 2017.10.14
 
Na Świdrze, tuż obok mostu kolejowego linii otwockiej powstaje nowy most.
W efekcie, chwilowo(?) zniszczeniu uległa jedna z fajniejszych ścieżek rowerowych
biegnących wzdłuż rzeki.

A nad Wisłą przy ujściu Świdra - cicho, spokojnie, klimatycznie. Jak okiem sięgnąć ani śladu cywilizacji.

poniedziałek, 9 października 2017

Jesienny klimacik, niedziela 2017.10.08

Jesienny klimacik, niedziela 2017.10.08


Nie można mieć wątpliwości. Jesień. Troszkę jak z piosenki Czerwonych Gitar, bo na foto park -
Mazowiecki Park Krajobrazowy.

niedziela, 8 października 2017

"Dziewczyna z perłą" (Girl with a Pearl Earring), aut. Tracy Chevalier, 2004, książka

Dziewczyna z perłą" (Girl with a Pearl Earring), aut. Tracy Chevalier, 2004, książka

Przypadek sprawil, ze na wyjazd na koncert Stonesow do Amsterdamu wzialem wlasnie te ksiazke.
Kolezanka robia w domu porządki, w rece wpadla jej "Dziewczyna z perla", która jakiś czas temu obiecala mi pozyczyc. Ze względu na jej niewielki format i objetosc, wrzuciłem ja do plecka.
W powrotnej drodze do Polski otworzyłem, zaczalem czytac i nie moglem jej odlozyc. Lektura całkowicie mnie pochlonela. Po czterech, może pieciu godzinach zalowem, ze to koniec...
Moim zdaniem jest znakomita, tak jak znakomity jest film, który powstal na jej podstawie.

Z jakiegoś przekazu medialnego pamiętam, ze inspiracja dla autorki - Tracy Chevalier, było zdjecie obrazu Jana Vermeera, które wisiało w jej pokoju. Pochodzilo z kalendarza, może było zdjęciem-plakatem z wystawy. Autorka wyznala, ze patrząc przed snem na "Dziewczyne z perłą" uwalniala wyobraznie, usilowala wyobrazić sobie okoliczności powstania dziela. Kiedy to co wymyslila stało się plastyczne, dorzucila trochę twardej wiedzy na temat Jana Vermeera, Deflt - miasta-miejsca akcji, oraz złotego wieku malarstwa flamandzkiego.
Zebrala to wszystko do kupy, napisala ksiazke... Ksiazke - bestseller, która stała się kanwą do powstania rownie bestsellerowego filmu.
Prawda, ze proste?

Film widziałem jakiś czas temu. Bardzo mi się podobal.
Ksiazka, która przeczytałem pare dni temu jest jeszcze lepsza.

Nie bez znaczenia dla wysokiej oceny filmu i książki jest mój wielce pozytywny stosunek do Holendrów i Holandii. Spedzilem tam trochę czasu w latach 1975-1981, a przypadek sprawil, ze miejscem w którym mieszkałem było Delft, miasto w którym osadzona jest akcja książki/filmu, miasto w którym zyl i tworzyl Jan Vermeer. Do tego wszystkiego jakiś czas temu obejrzałem znakomity film traktujący o malarstwie Vermeera: "Vermeer i muzyka. Sztuka miłości i odpoczynku".
No dobra. Mialo być o książce.
Otoz trzeba ja przeczytać. Nie dość, ze jest to swietnie opowiedziana historia, to jest to historia dziela, które uchodzi za szczytowe dokonanie nie tylko Jana Vermeera, ale malarstwa flamandzkiego w ogóle. Obraz nazywany często "Moną Lizą Północy" jest ikoną malarstwa flamandzkiego, która dzięki książce Tracy Chevalier i filmowi stala się jeszcze bardziej slawna i rozpoznawalna na całym swiecie.
Wymyslona przez Tracy historia jest szalenie sugestywna. Osadzona w realiach protestanckiej, XVII-sto wiecznej Holandii znakomicie oddaje klimat tamtych czasów, podzialow społecznych, twardej rzeczywistości w której przyszlo zyc bohaterem opowieści. Nie wiadomo kogo sportretowal Vermeer, kim była "Dziewczyna z perłą". Brak udokumentowanej wiedzy pozwala autorce na puszczenie wodzy fantazji, która prowadzona kobieca intuicja wiedzie czytelnika poprzez swiat pelen emocji, zarówno tych czysto artystycznych jak i mesko-damskich, ukrytych bardzo głęboko, ale widocznych dla wnikliwych, często zawistnych obserwatorow, których nie brak w tej opowieści.
Rekomenduje te ksiazke także tym, którzy podobnie jak ja, już widzieli film, a maja obawy, czy warto przeczytać pierwowzor. Przeciez kreacje Colina Firtha i Scarlett Johansson sa takie doskonale, tak sugestywne.
Zapewniam - warto!

wtorek, 3 października 2017

The Rolling Stones, STONES - NO FILTER, European Tour 2017, Amsterdam Arena, sobota 2017.09.30

The Rolling Stones, STONES - NO FILTER, European Tour 2017, Amsterdam Arena, sobota 2017.09.30, koncert

Cztery ogromne ekrany o jakości
monitora LED dawały nadzieję,
ze nawet z daleka będziemy coś
widzieć.
Nie jestem specjalnym fanem Stonsow. Jednak kiedy w okolicach maja kolega zadzwonil z informacja o sprzedaży biletow na ich europejska trase proponując kupno biletow na koncert w Amsterdamie powiedziałem: wchodzę.
Wypełniona płyta, wszystkie miejsca
zajęte. Publiczność w liczbie 60 tys+
wypełniła Arene po brzegi.
Jakis czas temu widziałem znakomity dokument z poludniowoamerykanskiej trasy "The Rolling Stones OLE, OLE" zakończonej spektakularnym koncertem w Hawanie dla ponad miliona widzow. Teraz kapela ruszyla w trase po Europie. Wyglada to trochę jak pożegnanie z publicznoscia. Zaliczaja kolejne kontynenty, a ze graja już ponad 50 lat, tym bardziej obecna trasa wygląda na ostatnia...
Nie trzeba być wielkim fanem Stonsow, żeby nie doceniać ich znaczania dla muzyki, nie podziwiać umiejetnosci przetrwania, nie slyszec inspiracji czarnym bluesem, nie znac przynajmniej 20-30 kawalkow ich autorstwa.

Ogromne ekrany robiły swoje. (foto skopiowane z netu)
W piątek 29.10 około 10:30 ruszyliśmy samochodem w droge do Amsterdamu, żeby około 23:00 znaleźć się w przyjaznym domu corki jednego z kolegow. W sobote rano przenieslismy się na camping w Amsterdamie polozony około 6 km od hali Amsterdam Arena. Zostawilismy samochod, ruszyliśmy w miasto. Bramy hali otwierano o 18:30, mieslismy sporo czasu, na wycieczke tramwajem wodnym po amsterdamskich kanalach, posiłek w chińskiej knajpie na skraju Red Light District.
Potem kurs na Amsterdam Arena.
Nie obylo się bez problemów. Miałem ze sobą niewielki plecak. Zdawalem sobie sprawę, ze od czasu mojego ostatniego dużego koncertu, na który bez problemu wszedłem z plecakiem wlasnie, minelo sporo czasu, ze ostatnie zamachy terrorystyczne wymuszają bardziej restrykcyjne kontrole, surowsze procedury w czasie wpuszczania na koncert. Dlatego dokładnie przeczytałem info na bilecie, w którym nie było ani słowa o ograniczeniach związanych z wnoszeniem plecków. Dowiedzialem się o tym już po przejściu bramki... Pokazywanie neutralnej zawartości plecaka na nic się nie zdalo. Rozmowa z supervisorem bramkarzy także była na nic. Plecak był zbyt duzy, mialem go zostawić w depozycie, który oczywiście był po przeciwnej stronie hali, w odleglosci 20 min. marszu...
Nie sposób było nie patrzec na
ekrany. Z miejsca w którym
siedzieliśmy muzycy na estradzie
byli wielkości paznokcia...
Tlum gestnial, a ja miałem w planie kupienie koszulki koncertowej... Bez pamiątkowej koszulki koncert się nie liczy. Jedna miałem na sobie. Oczywsicie z koncertu Stonsow z trasy w 1994/5 roku... Robilo się pozno. Do jednego, zewnetrznego stoiska z gadgetami stala taka ilość fanow, ze dalem sobie spokój majac nadzieje, ze w hali stoisk będzie więcej, kolejki krótsze. Wejscie betonowymi schodami na korone hali było dla wielu wyzwaniem. Strome schody i wejście na wysokość 5-tego (w moejej ocenie) pietra, powodowalo, ze wiele osob było zmuszonych robic przerwy na polpietrach. Łapali oddech, nabierali sil na dalsza wspinaczke. Obsluga wskazala mi stoisko z koszulkami. Na pierwszy rzut oka wygladalo, ze kolejka jest mniejsza. W rezultacie stalem w niej około 40 min... Cale szczęście, ze miałem gotowke. Dzieki temu zostałem szybciej obsluzony. T-shirty - 35.00 EUR, czapeczka z jęzorem - 30.00 EUR (dla wnusia na 1-sze urodziny, koszulek w rozmiarze XXXXS nie było), jeszcze 4 piwa do tacki i już byłem na widowni...

Światełka też były. Robiły wrażenie.
Stonsi wyszli na estradę tuz przed 21:00. Wraz z nimi kapela wspomagaczy i chórek. STONES - NO FILTER - tak nazywa się trasa. Można to zrozumieć jako Stonsi bez filtra, na żywca, tacy jakimi są, tacy jak ich widać i slychac. Nazwa trasy jest rodzajem zachęty, obietnica, ze dostajemy kapele bez pudru, a może także usprawiedliwieniem pewnych koncertowych niedoskonalosci.
Zagrali wszystko czego oczekiwali fani, pare bluesow z ostatniej plyty i dwie kompozycje Richardsa, gdzies w 2/3 koncertu brawurowe wykonanie "Gimme Shelter". Na koniec oczywiście "Satisfaction".

Sikanie w Amsterdamie. Te sikalnie
były dla mnie zaskoczeniem. Stały
wzdłuż szerokiej alejki, tuż
obok Areny. Budziły zainteresowanie
i chichot przechodzących obok pań.
 
Koncert to inny rodzaj doznan niż słuchanie tej samej muzyki w domu. Tutaj liczy się show, emocje Każdy szczegol ma wpływ na odbior calosci widowiska, którego jednym z elementow jest
Stacja metra około 1h po koncercie.
Wyglądało groźnie, ale dostaliśmy się
do pociągu bez większego problemu.
muzyka. Stonsi w towarzystwie wspomagających ich muzykow dawali rade. Nikt nie oczekiwal po nich muzycznej wiruozerii, brania wysokich nut przez Mika. Ronnie, Keith i Mike doskonale wiedza czego od nich oczekuje publiczność, maja pelna swiadomosc, ze technika powieksza ich sylwetki do monstrualnych rozmiarow, ekrany LED pozwalają sledzic ich gesty, mimike. Sa wiec nie tylko muzykami, ale także aktorami, starają się, żeby było i glosno i fajnie. A ze czasami Jagger wezmie falszywa nute, a Wood lub Richards niezbyt precyzjnie docisną struny do progow... Kogo to obchodzi, jakie to ma znaczenie? Z tylu, w cieniu, gra reszta kapeli trzymajaca linie melodyczna, a chorek dba o to, żeby dociagnac to co Mikowi ucieklo. Ostatecznie panowie Stonsi maja 70+ lat, a wiek, coz, robi swoje.
Pada. To norma w Holandii, ale mamy
daszek, Pliske, w perspektywie
koncert, więc sobie z Mietkiem
zawzięcie o czymś dyskutujemy
nie przejmując się aurą.
Nie mam pojęcia jaka była przecietna wieku widowni w Amsterdam Arena. Widzialem kilkuletnie dzieci w towarzystwie swoich dziadkow, rodzicow. Koncert był międzypokoleniowym swietem, fiesta, rockowym festynem. Gdzies tam po glowie krazyly mi teksty z książki Richardsa o początkach kapeli, o prześladowaniu przez angielska policje, o niecheci owczesnego establishmentu do czworki muzykow, którzy byli niegrzecznymi chłopcami, których chciano się za wszelka cene pozbyć z Anglii. Potem, czyz to nie chichot historii, Jagger otrzymal tytul
szlachecki z rak krolowej, a żeby było smieszniejszej nawet go przyjal...
Niezaleznie od tego jaki się ma do tego stosunek, jedno jest pewne. Rock&roll staje się klasyka. Kolejne pokolenia sluchaja tej muzyki, bawia się przy Satisfaction często nie zdajac sobie sprawy, ze ten kawalek został napisany w 1965 roku, a początki The Rolling Stones to rok 1961.
Long Live Rock 'n' Roll!

sobota, 23 września 2017

Kielce Bike Expo - VIII Międzynarodowe Targi Rowerowe, 21-23.092017

Kielce Bike Expo - VIII Międzynarodowe Targi Rowerowe, 21-23.092017

 


Sobotnia wizyta na targach rowerowych w Kielcach upewniła mnie, ze w sezonie 2018 rower nadal będzie miał dwa kola,ramę składająca się z dwóch trójkątów, dwa ramiona korby i dwa pedały. Widoczna gołym okiem rosnąca popularność rowerów wspomaganych napędem elektrycznym to dobra nowina dla wszystkich, którzy chcieliby rowerować, ale z różnych powodów boją się, lub wstydzą. Jednym słowem będzie po staremu ze szczyptą elektrycznego szaleństwa, które zakazane wśród zawodowców jest zbawieniem dla amatorów z nadwagą, słabszą nogą tudzież koleżanek zajadłych bikerów, które teraz bez obaw mogą im towarzyszyć w rowerowych wypadach (po warunkiem, że dystans nie przekroczy pojemności akumulatora).
Rower rządzi! Rząd na rower!