sobota, 30 sierpnia 2014

"Wielkie piękno" (La grande bellezza), reż.Paolo Sorrentino, Włochy 2013, film właśnie w kinach

"Wielkie piękno" (La grande bellezza), reż.Paolo Sorrentino, Włochy 2013, film właśnie w kinach

Ani wielkie, ani piękno. 
Kicha!
Film udaje cos co znam z "Miasta kobiet", ale jest popłuczyną Felliniego.
Że Oscar?
Jakiś film musial dostac, a Akademicy widać mieli słabszy dzień.

Decyzja, ze idziemy w piąteczek wieczorem na ten film byla wsparta wysokimi notowaniami "Wielkiego piekna" na filmwebie. W rezultacie duże rozczarowanie i cos co niezmiernie rzadko mi się zdarza - wyjscie przed koncem filmu.
Nudy na pudy! (moim zdaniem oczywiście)

wtorek, 26 sierpnia 2014

"Bruce", aut. Peter Ames Carlin, PL wydanie 2014, książka-biografia

"Bruce", aut. Peter Ames Carlin, PL wydanie 2014, książka-biografia.

Przypadek sprawil, ze trafiłem na te ksiazke. Nie slyszlalem/czytalem o niej w mediach, nie wiedział o niej nikt z moich znajomych. Może wydawca uznal, ze będzie się sprzedawac sama, bez nakladow na reklamę? Dotyczy przecież ikony wspolczesnej muzyki - Bruce Springsteena, faceta, który sprzedal mnóstwo plyt, który ma rzesze fanow na całym swiecie, dla których jest czyms więcej niż tylko gwiazda rocka. Szkoda, ze ksiazka nie ma wsparcia marketingowego, chociaż polscy fani z pewnoscia i tak się o niej dowiedzą, przeczytają.
Tak się sklada, ze jestem fanem Bossa. To jeden z niewielu artystow, dla którego byłem gotow pokonać sporo kilomertow, żeby być na jego koncertach: Arnhem - trasa "Magic" 2007 i Praga - trasa "Wrecking Ball" 2012 (wrażenia) . Poza tym, byłem także na jak dotad jedynym koncercie Springsteena w PL, który miał miejsce w Warszawie w 1997 w ramach trasy "The ghost of Tom Joad", ale na ten koncert nie miałem zbyt daleko, mieszkam w Warszawie.
Wiec kiedy natknalem się na "Bruce" przy okazji innych książkowych zakupow nie pozostalo mi nic innego jak kliknąć, wrzucić do koszyka i cierpliwie poczekać. Ta ksiazka, solidne tomiszcze liczace ponad 500 str. musiala jednak poczekać w kolejce na swój czas.
Az wreszcie przyszla jej pora i od razu napisze, ze wcale nie czytala mi się latwo i szybko.

Jedna z przyczyn jest chroniczny brak czasu na który cierpie od dłuższego czasu, druga zas to, ze ksiazka wcale nie jest tak fascynujaca jak oczekiwałem...
Mysle, ze przyczyna dla której nie czytałem jej gryząc pazury jest jej nadmierna poprawność, a ikonowy, nieskazitelny wizerunek Bossa tak mocno lukrowany, ze az nieprawdziwy. Jest to oficjalna biografia Bruce, majaca jego klepniecie i nie ma w niej nic tak ekscytującego (poza zjawiskiem jakim jest Bruce Springsteen sam w sobie) co kazaloby mi czytac te ksiazke ciurkiem, z zapartym tchem.
Tak wiec czytałem ja sobie dluzsza chwile praktycznie tylko w weekendy w towarzystwie kolejnych plyt Bossa sluchanych zgodnie z historia ich powstwania opisywana w książce (teraz, kiedy to pisze leci High Hopes). To bardzo przyjemne doswiadczenie pozwalające na pogłębienie wiedzy na temat piosenek, które znalem dotad tylko z muzyki/tekstu, a teraz także z przyczyn dla których powstaly. Doswiadcznie cokolwiek uciążliwe dla domownikow, bo jak już sluchac rocka to na full i to najlepiej z glosnikow (chociaż kotu się chyba podobalo, w każdym razie nie zglaszal sprzeciwu).

Ta biografia jest dla fanow. Mysle, ze ktoś kto nie zna, nie sledzil drogi Springsteena nie będzie w stanie przebrnąć przez precyzyjne i b. szczegolowe opisy przyczyn dla których powstawaly kolejne krazki Bossa, a kulisy ich powstania będą dla kogos spoza kręgu wielbicieli zwyczajnie nudne. Zajawka na 4-tej okładce obiecuje wprawdzie, ze ksiazka jest poza byciem "....pieczołowicie zrekonstruowanym życiorysem bohatera, (...) przyczynkiem do obrazu Ameryki...", ale to obiecanka.
Zdecydowanie więcej widać tej Ameryki w biografii Iggy Popa.
Jednak dla mnie Bruce Springsteen był zawsze archetypem rockmana (chociaż co to za rockman, który nie jara i nie pije; jedyne co go ratuje w moich oczach to zainteresowanie plcia przeciwna, tutaj się sprawdza i swieci przykładem). Zawsze także chciałem wierzyc (wierzyłem i nadal wierze) w jego autentyczność, a wielokrotnie cytowane zdanie z koncertowej recenzji Jona Landaua: "Ujrzalem przyszlosc rock and rolla - a imie jej Bruce Springsteen" okzalo się być prorocze.

Ale przecież ten post nie dotyczy moich fascynacji muzyka Springsteena, tylko książki. Zasadniczym pytaniem jest, czy warto poswiecic jej czas, przebic się przez 500 str.
Tak, jeśli jest się fanem Bossa i to takim, sledzaco-gromadzącym, wnikliwym, zakreconym dociekliwcem. Ja się do takich nie zaliczam. Po prostu lubie muzyke Springsteena, chociaż zdecydowanie bardziej podobają mi się starsze plyty. Granicznym LP jest "Born in the USA" (1984). Wszystko co było "przed" biore w ciemno, to zas co jest "po" już wybiorczo. Niektórych plyt "po" zwyczajnie nie lubie, chociaż mam i czasami slucham.
Na szczęście ksiazka tak wlasnie traktuje tworczosc Sprigsteena: dużo i szczegolowo o początkach, im bliżej terazniejszosci - tym bardziej pobieznie.
Na szczęście, bo moglbym nie znieść nadmiaru lukru i rzucic ja w kąt. A tak przeczytałem i bogatszy o poglebiona wiedze o Bossie mogę spokojnie czekac na ksiazke BEZ jego klepnięcia.
Wierze, ze będzie ciekawsza.

niedziela, 17 sierpnia 2014

"Bobry", reż. Hubert Gotkowski, PL 2013, film, właśnie w kinach

"Bobry", reż. Hubert Gotkowski, PL 2013, film, właśnie w kinach


Komedia to trudny gatunek i ten film to potwierdza. Ambitny zamiar - zrobic komedie absurdu, rozlazł sie niestety, a fajne obserwacje-pomysly przytloczyly puste, rozwleczone nad miare  pogaduchy.
Nie znaczy to, ze nie warto pojsc na ten film (tak pomyslaly jeszcze 2 osoby, które ogladaly ze mna ten film w kinie Praha o godz., 20.50).
Każdy, kto lubi pure nonsense znajdzie tam cos co go rozbawi. Film odnosi się do bieżącej rzeczywistości kpiąc z polskiego grajdola, potrzeby sukcesu za wszelka cene.
Pomimo wielu niedoskonalosci "Bobry" i tak sa lepsze od całej masy pozaklasowych komediowych produkcji typu "Wyjazd integracyjny" itp.
"Dobry zart jest tynfa wart", a smiechu nigdy dość. Ostatnio widzianą komedia na której smialem się praktycznie przez caly film był: "Baby sa jakies inne". "Bobrom" daleko do tego ladunku komizmu, ale...
Bobrujcie chłopaki bobrujcie! Może następne bobrowanie będzie bardziej udane, bo początek jest obiecujący.