piątek, 30 grudnia 2022

Kleszczowe zapalenie mózgu a gest Kozakiewicza, 2022.12.30, żeglarskie

Kleszczowe zapalenie mózgu a gest Kozakiewicza, 2022.12.30, żeglarskie

Dłuższą chwile wahałem się, czy pisać o tej historii. Ostatecznie na decyzji na tak, zaważyła rozmowa z koleżanką, która po spokojnym wysłuchaniu mojej opowieści, powiedziała, że słyszy to już 3-ci raz... Tak. Staram się mówić o tym wszystkim znajomym, ale gubię się komu ją opowiedziałem... Dlatego postanowiłem o tym napisać. Do wszystkich. Ku rozwadze i przestrodze.

W trakcie ostatniego, tegorocznego, jesiennego wypadu na  żagle odwiedziliśmy marinę z której zaczęliśmy wypożyczać żaglówki w zamierzchłych latach 80-tych. Wówczas marina nazywała się zwyczajnie "przystań", a osobą, która obsługiwała cały ten przybytek był praktycznie jeden facet - "Z". Pierwszy kontakt z "Z", chociaż z początku szorstki, z biegiem czasu ewoluował i wszedł na poziom koleżeński. Widywaliśmy się 2x w roku wypożyczając żaglówki w cyklu wiosna/jesień. Obrzędowi odbierania/zdawania sprzętu towarzyszyły rozmowy, wymiana informacji. W tamtym czasie (1985-9) "Z" szukał swojego miejsca. Mazury, przystań, w której pracował kusiły wspaniałą lokalizacją, ale wówczas nie stanowiły solidnego zaplecza ekonomicznego dla rodziny. "Z" wpadał do nas, do firmy w której pracowaliśmy, szukając rady, pomysłu na życie. Z czasem sytuacja przystani w której pracował zaczęła się stabilizować. Nasz kraj z mozołem przebrnął przez zmiany ustrojowe, ekonomiczne. "Z" także okrzepł, wzmocnił swoją pozycję w przystani/marinie, która zaczęła się rozbudowywać. Gdy w II-giej połowie lat 90-tych odwiedziłem go przy okazji jednego z służbowych wyjazdów integracyjnych, dowiedziałem się, że poukładał swoje sprawy. Stał się właścicielem kilku jachtów, które z sukcesem wynajmował, został kluczowym pracownikiem mariny, miał dom, rodzinę, swoje miejsce na ziemi. Dobrze jest słyszeć dobre rzeczy, od ludzi których lubimy, których uważamy za dobrych :) Wsiadłem na rower, pojechałem do swojego, imprezowego hotelu, ze świadomością, że wypełniło się DOBRE. Od tamtego czasu, aż do jesieni tego roku minęło około 20-stu lat... W międzyczasie zaczęliśmy pożyczać żaglówki od innej firmy, a nasze żeglarskie wypady nie były tak częste jak w latach 80/90-tych. Nie odwiedzaliśmy "Z" i jego mariny, aż do tegorocznej jesieni. Kiedy w wyniku zbiegu okoliczności napędzanych w dużej mierze zmiennymi, ciężkimi warunkami pogodowymi zwinęliśmy do TEJ mariny natychmiast pomyśleliśmy o "Z". Zapytaliśmy o jego osobę krzątającego się po kejach bosmana, który z racji wieku mógł/powinien znać "Z". Bosman zmierzył nas wzrokiem. Przez chwilę w biurze/żaglowni zapadła cisza, aż wybrzmiało: ..."tak, "Z" nadal tutaj mieszka, pracuje, jego chałupa ma nr XX, możecie do niego wpaść, z pewnością jest w domu. Od sześciu lat non-stop zajmuje się leżącą w łóżku żoną, która ukąszona przez kleszcza zachorowała na odkleszczowe zapalenie opon mózgowych... "Z" jest święty. Opiekuje się żoną, która wymaga dozoru 24h/7, gdyż choroba  wyłączyła m.in. funkcję przełykania śliny, którą "Z" musi usuwać przy użyciu specjalnego aparatu, aby zapobiec udławieniu się żony. Czasami "Z" zabiera żonę na krótki wypad motorówką na  jezioro. Robią kółko, wracają do domu. "Z" twierdzi, że jego zdaniem, żona daje sygnały reakcji na otocznie, ale tak twierdzi tylko "Z""... Przeleciał anioł... 

Nie zachęcam i nie przekonuję do szczepienia się przeciw kleszczowemu zapaleniu mózgu. Nie każdy kleszcz niesie tę chorobę. Nie każde zapalenie musi mieć tak tragiczny finał, a wcześnie  zdiagnozowane nie musi kończyć się zapaleniem opon mózgowych (więcej jnfo TU). Nie w każdym rejonie  naszego kraju roją się kleszcze przenoszące tę chorobę, nie każdy lubi bliski kontakt z naturą. W moim przypadku jest tak, że w sezonie letnim zdejmuję z siebie, lub wyciągam od jednego do kilku kleszczy. Jazda na rowerze górskim, zwłaszcza żeglarskie wypady na Mazury, gdzie nieodłączny rytuał pieczenia kiełbasy na ognisku każe włazić w chaszczory w poszukiwaniu chrustu, powodują zwiększenie prawdopodobieństwa złapania kleszcza. Są wszędzie. W górach, na Mazowszu i Mazurach. Na inną odkleszczową chorobę - boreliozę nie ma szczepionki. Na odkleszczowe zapalenie mózgu jest. Los potrafi być okrutny, pokrętny. Dowodem historia "Z". Losowi można się postawić.

Wczoraj kupiłem (150.00 zł) pierwszą dawkę szczepionki. Dzisiaj zostałem zaszczepiony. 

I już zupełnie na koniec. Jeśli Waszym zdaniem warto - podajcie tę historię dalej. Losu ponoć nie można oszukać, ale w tym przypadku można go potraktować gestem Kozakiewicza :)  

PS                                                                                                                                                                                                                         2023.10.06  Żona "Z" zmarła.

poniedziałek, 26 grudnia 2022

Białka Tatrzańska, 17-20.12.2022, narciarskie

Białka Tatrzańska, 17-20.12.2022, narciarskie

Gdy za oknem szaro, buro i deszczowo, warto sobie przypomnieć jak wygląda zimowy krajobraz.
Białka Tatrzańska tydzień temu... Górna stacja jednego z wyciągów Kotelnicę.


Wysokość górek, nachylenia i długość stoków są skromne, ale jest to niezłe miejsce na pierwsze
jazdy w sezonie. Kasprowy, czyli trasy na Goryczkowej i Gąsienicowej z powodu zbyt małej pokrywy śnieżnej jeszcze nie działają.
Tam nie wolno używać armatek. Tutaj kilka zdecydowanie mroźnych nocy i dni (poniżej 10 st) pozwoliło na wyprodukowanie znacznej ilości sztucznego śniegu, 
przygotowanie praktycznie wszystkich tras. Zawsze, gdy tu jestem duże wrażenie robi na mnieogrom zainwestowanych środków nowoczesne wyciągi, z których
część ma podgrzewane siedzenia, oraz imponująca liczba ratraków. W połączeniu
z basenami/termami, których w okolicy Zakopanego jest aż cztery: Bania, Bukovina, Szaflary, Chochołowskie całość stanowi atrakcyjną ofertę.
Po całodziennych szusach warto jest odwiedzić każdą miejscówkę rezerwując na pobyt
co najmniej 2-3h w każdej z nich.


środa, 14 grudnia 2022

"Moonage Daydream", reż. Brett Morgen, USA, 2022, dokument muzyczny, film

"Moonage Daydream", reż. Brett Morgen, USA, 2022, dokument muzyczny, film

Film zasługuje moim zdaniem na ocenę 6 w 10-cio punktowej skali filmweb, czyli niezły. 

Tradycyjnie, natychmiast (no, prawie), gdy zarejestrowałem zaistnienie tego filmu w kinach poszedłem go zobaczyć. Dystrybucja jest więcej niż ograniczona. Film jest grany w 2-3 kinach w W-wie. Myślę, że podobnie jak inne obrazy tego gatunku szybko zejdzie z ekranów. Dlatego jeśli ktoś z Was jest fanem Davida Bowie to powinien udać się do kina niezwłocznie. Prawdopodobnie film będzie dostępny także na HBO, gdyż HBO właśnie jest jednym ze współproducentów filmu. Sprawdziłem. W tej chwili nie jest dostępny.

Nie zaliczam się do fanów Davida Bowie, a decyzja o obejrzeniu filmu wynikała z prostego faktu, że staram się oglądać WSZYSTKIE filmy muzyczne. Takie spaczenie, potrzeba, przechył. Być może właśnie brak emocjonalnego zaangażowania spowodował, że pierwsze 20-30 min. filmu odebrałem jako nudnawe (film jest długi, trwa ponad 2h). Potem było już lepiej, bardziej kolorowo, mniej filozofii i transcendencji, więcej twardej rzeczywistości. 

Nie odbieram Davida Bowie jako "geniusza" i "jednego z najbardziej wpływowych artystów naszych czasów" (cytaty z notki na filmweb). Z pewnością na początku, gdy wcielał się w postać Ziggiego Stardusta (z tego okresu pochodzi tytuł filmu, który jest tytułem jednego z utworów z płyty "The rise and fall of Ziggy Stardust and the spiers from Mars") był mistrzem autokreacji umiejętnie manipulującym mediami. Być może dzisiaj ze względu na łatwy dostęp do globalnych mediów jego kreacje miałyby większe znaczenie. Wówczas, w na początku lat 70-tych był w moim przekonaniu sensacją o lokalnym zasięgu. Mnie spodobała się zasłyszana (15-20 lat temu) w radiu opowieść jakiejś młodej, brytyjskiej kapeli, która planując nagranie płyty wymyśliła sobie, żeby na saksofonie, w jednym bodaj kawałku zagrał Dawid Bowie (Bowie grał i lubił grać na saxie; to była powszechna wiedza). Bez wiary w sukces zadzwonili do Davida, który dopytał o czas/miejsce nagrania i potwierdził swoją obecność. Kapela nadal nie wierzyła w udział Davida do momentu, kiedy Bowie z saxem w ręku pojawił się w wyznaczonym dniu/miejscu/godzinie; zagrał swoją partię, podziękował i życząc szczęścia opuścił studio. Nie wziął, nie pytał o honorarium. Dla młodej kapeli umieszczenie na płycie info, "with the guest presence of David Bowie" było czymś mocnym, nobilitującym, mającym być może wpływ na sukces płyty. Ale o tym zdarzeniu nie ma w filmie ani słowa. Jest za to mnóstwo ciekawych materiałów filmowych, a z racji wieloznaczeniowego kolorytu z przewagą tych z lat 70-tych. Jest to o tyle ciekawe, że większość z nich nigdy nie była publikowana. Zdecydowanie mniej, a szkoda, jest filmów, wywiadów z II-go okresu kariery Davida Bowie, który występując wraz z Tiną Turner na początku lat 80-tych reaktywował obecność w mediach i zmienił swój wizerunek. Być może (tak uważam) to właśnie ten okres utrwalił pozycję Davida Bowie jako artysty globalnego, który przy okazji, dla mnie z korzyścią, zrezygnował z androgynicznego wizerunku na rzecz męskiego wcielenia.  

Film traktuje o Davidzie Bowie - artyście. Jeśli ktoś szuka odpowiedzi na pytania typu: "Czy David Bowie spał z Mickiem Jaggerem/Iggy Popem?", "Czy Bowie był wierny żonie Iman?" itp. nie znajdzie ich w filmie. To nie jest skandalizująca, brukowa opowieść. Film mówi o człowieczeństwie, wyborach, drodze artysty, który przynajmniej na początku kariery był bardziej performerem niż tylko wokalistą/piosenkarzem. Czy rzeczywiście był tak duży jak chcą tego twórcy filmu? Jak długo pamięć o nim, jego wcieleniach, muzyce będzie trwać wypierana k-popem i masą innego plastiku wyzierającego z praktycznie każdej anteny radiowej? "Moonage Daydream" utrwala TĘ pamięć. Może właśnie dlatego warto obejrzeć ten film?

sobota, 10 grudnia 2022

Od meduzy do renifera. Ewolucja na skróty. Aut. Patrycja, grudzień 2022, eksperyment

 Od meduzy do renifera. Ewolucja na skróty. Aut. Patrycja, grudzień 2022, eksperyment

Niezbędnymi czynnikami ewolucji sa rozmnażanie i czas. Wyselekcjonowanie i utrwalenie pojedyńczej, dającej przewagę specjalności/cechy w normalnych warunkach ziemskiej ewolucji zajmuje nie mniej niż 400 tys. pokoleń, czyli bagatela około 500 tys.lat. Mojej synowej - Patrycji jako pierwszej na świecie udało się przeprowadzić ten proces w znacznie krótszym czasie, w warunkach kuchennego laboratorium. Poniżej fotograficzna dokumentacja eksperymentu wraz z treściwym opisem. 

Meduzy - ich przypadkowa obecność w kuchennym praoceanie to
efekt sklejania się gron komórek powodowane temperaturą,
 szczególnym składem chemicznym wody i tajemniczymi dodatkami.


W wyniku żmudnego procesu
rozmnażania, którego szczegóły
umknęły kamerze, populacja
meduz znacząco wzrosła.


Meduzy wypełzły na ląd, a nowe
środowisko uruchomiło widoczne
na foto zmiany.

Wkrótce meduzo-renifery wykształciły rogi i zaczął się
mozolny proces budowy zmysłu wzroku.

Wraz z oczami żmudnie postępowało
wykształcanie otworu gębowego.



Równolegle rozwijały się mięśnie twarzy
odpowiadające za mimikę.















Mózg zwiększał swoją objętość, chłonął wiedzę,
przyswajał fakty, żeby w efekcie procesu nauki 
ewolucja mogła uzbroić niektóre z osobników 
w "oczy Horusa" w związku z 100-tną rocznicą
odkrycia grobowca Tutanchamona.

Meduzo-renifery w celach doświadczalnych
trafiły ponownie do prasłoja. Efekty
eksperymentu z pewnością
zaskoczą świat nauki!


środa, 30 listopada 2022

"Prehistoryczna apokalipsa" (Ancient Apocalypse), aut. Graham Hancock, GB, 2022, serial dokumentalny, Netflix

"Prehistoryczna apokalipsa" (Ancient Apocalypse), aut. Graham Hancock, GB, 2022, serial dokumentalny, Netflix 

Obejrzałem serial głównie dlatego, że odcinek nr. 5 poświęcony jest jednym z najbardziej intrygujących wykopalisk ostatnich lat (1994) - Gobekli Tepe. Szczególne, ciekawe i tajemnicze miejsce, które cofa historię ludzkiej cywilizacji do około 10 tys. lat p.n.e. To co tam znaleziono nie pasuje do żadnej z ogólnie przyjętych koncepcji rozwoju naszej cywilizacji, gdzie  najstarsze z nich, np. sumeryjską datuje się na około 4 tys. lat p.n.e. Gobekli Tepe kwalifikuje się raczej do budowli megalitycznych, miejsc kultu, które rozsiane są na całym globie. Oczywistym przykładem takiej budowli jest Stonehenge, z tą różnicą, że wiek Stonehenge datowany jest na około 3 tys. lat p.n.e...

Graham Hancock nie jest kolejnym Erichem von Danikenem. Nie jest sensatem, nie lansuje teorii o wpływie istot pozaziemskich na rozwój naszej cywilizacji. (Chociaż dla porządku trzeba powiedzieć, że np. tajemnica rysunków na pustyni Nazca pozostaje nadal niewyjaśniona, pomimo tego, że niemiecka badaczka Maria Reiche poświęciła praktycznie całe życie na odkrycie ich zagadki, gdyż jak powszechnie wiadomo są one widoczne praktycznie tylko z lotu ptaka i według dzisiejszego stanu wiedzy mogły służyć cywilizacji, która opanowała sztukę latania, unoszenia się w powietrzu; jedna z teorii głosiła, że tubylcy używali do komunikacji balonów na ciepłe powietrze, zaś Daniken twierdził, że rysunki służyły jako drogowskazy paleoastronautom). Graham Hancock jest dziennikarzem, który uważa, że historia naszej cywilizacji miała swój początek daleko przed 10-cioma tysiącami lat p.n.e., czyli usiłuje udowodnić zabierając widzów w miejsca takie jak Gobekli Tepe, że historia ludzkości jest zdecydowanie starsza niż głoszą to podręczniki historii.

Nie wszystkie odcinki, a jest ich 8-siem, są równie ciekawe jak ten o Gobekli Tepe. Jednak każdy trwa tylko 30 min. i warto jest poświęcić uwagę każdemu z nich. Co ciekawe w jednym z odcinków przywołany jest termin "precesja" - zjawisko zaliczane obok ekscentryczności orbity ziemskiej i nachylenia ekliptyki jako składowa tłumacząca istnienie "cykli Milankovicia" (TU), które Milutin Milankovic wskazuje jako naturalną przyczynę zmian klimatu na Ziemi. Wcześniej spotkałem się z tym określeniem w książce "Moja europejska rodzina. Pierwsze 54 000 lat" (TU) Jest to o tyle ciekawe i intrygujące, że dzisiaj, w czasie ogólnej histerii związanej z ociepleniem klimatu wszczętej przez Ala Gore nie słyszę i nie widzę, żeby jakieś naukowe gremium zastanawiało się, czy aby zmiany klimatu, których jesteśmy świadkami nie maja przyczyn naturalnych opisanych przez Milankovicia. Być może jest tak, że jeśli przyjmiemy zmiany klimatu za 100, to udział naszej cywilizacji w bieżącym ociepleniu jest np. 15, a za resztę odpowiedzialna jest natura. Wówczas wszelkie wysiłki ludzkości zmierzające do zatrzymania procesu ocieplenia są skazane na niepowodzenie, tylko czy wówczas da się na ociepleniowej histerii zarobić... Oczywistym jest, że powinniśmy przyszłym pokoleniom zostawić Planetę w lepszym stanie, niż ten w którym ją zastaliśmy, ale warto jest, żeby wszelkie działania w tym kierunku miały solidne podstawy naukowe, bo z pewnością nie są nimi połajanki Grety Thunberg. 

Być może troszkę odbiegłem o tematu jakim jest "Prehistoryczna apokalipsa", ale tylko trochę. Apokalipsy miały miejsce w przeszłości, być może dzisiaj jesteśmy na progu kolejnej. Graham Hancock zabiera widza w fascynujące miejsca, dokłada swoją narrację oraz opinie zapraszanych, często lokalnych ekspertów. To ciekawa, inspirująca wyprawa, która jest także świadectwem konformizmu, być może konserwatyzmu środowisk naukowych, które zdaniem Grahama Hancocka odrzucają argumenty i przeczą dowodom przedstawionym w serialu. W filmie brak jest wypowiedzi naukowego mainstreamu. Znamy je tylko z relacji autora serialu, co moim zdaniem jest błędem formalnym. Nie zmienia to faktu, że warto jest serial obejrzeć, posłuchać argumentacji autora. Świetne, działające na wyobraźnię zdjęcia zestawione z poglądowymi infografikami i tajemnica(e) zarania ludzkości czekająca na rozwiązanie. Szalenie ciekawe!

wtorek, 29 listopada 2022

Mienia, niedziela 2022.11.27, rowerowe

 Mienia, niedziela 2022.11.27, rowerowe


Rzeka Mienia w nieomal zimowym ubranku. Jest 8:53, temp. około +1 st. Śnieg w zaniku, jest
mokro. Liście wraz z błotem i piaskiem kleją się do roweru z zadziwiającą skutecznością bliską
działania super glue. Zawieszenie, zwłaszcza punkty obrotu nie lubią takich warunków, ale przyroda,
jej uroda rekompensuje te niedogodności. Mycie roweru będzie  wymagało sporej ekwilibrystyki;
w szaluchu korek lodowy.  Ale, ale... znane mi są przypadki mycia roweru w wannie lub kabinie prysznicowej :)

czwartek, 24 listopada 2022

"Witkacy i kobiety. Harem metafizyczny", aut. Małgorzata Czyńska, 2022, książka

 "Witkacy i kobiety. Harem metafizyczny", aut. Małgorzata Czyńska, 2022, książka

Swoją kotkę nazwał Schyzia. Sam funkcjonował na granicy realu i kreowanej przez siebie rzeczywistości. Był niejednoznacznym, szerokoformatowym artystą, żywo zainteresowanym różnymi dziedzinami sztuki. Pisarz, dramatopisarz, fotografik, filozof, nade wszystko malarz, przede wszystkim malarz portrecista. Przez wielu uważany za pajaca, dzisiaj  uchodzi za jednego z ważniejszych, polskich twórców międzywojnia, wizjonera obdarzonego zdolnościami profetycznymi. Był także kobietożercą. Warszawskim, a zwłaszcza zakopiańskim demonem w wiecznym pościgu za przedstawicielkami płci pięknej. Pozostawanie w związku małżeńskim z Jadwigą Witkiewiczówną z domu Unrug nie osłabiało jego pędu do kolejnych podbojów. Przeciwnie. Z żoną zawarł "układ o nieagresji" w myśl którego obie strony dały sobie wolną rękę do romansowania, figlowania w ramach środowiskowego konwenansu zakładającego unikanie głośnych skandali. O ile żona trzymała się traktatowych postanowień, to Witkacy jak przystało na nieodrodnego członka warszawsko-krakowskiej bohemy, często i chętnie zwalniał hamulce powodując nigdy nie spełnione przez żonę groźby wystąpienia o rozwód. Małżeński układ był więc nieomal idealny. Wzór do naśladowania :) Ona mieszkała w Warszawie i zarabiała na siebie pracując w GUS-ie. On urządzał swoje demoniczne polowania głównie w Zakopanem, a do mieszkania na Brackiej w Warszawie, w którym mieszkała żona wpadał raz na jakiś czas, żeby zdać sprawę ze swoich aktywności. Ideał!

Witkacy lubił tragizować. Zwłaszcza gdy dopadła go dolegliwa glątwa (stan po pijaństwie) zwierzał się w cytowanych w książce listach ze swych rozterek, skrupułów, wątpliwości. Wychowany i hołubiony przez matkę i liczne ciotki w czasie zakopiańskich polowań mieszkał w pensjonacie prowadzonym przez matkę. Jak na lwa salonowego mieszkał w warunkach więcej niż skromnych, w jednym, ciasnawym pokoju bez łazienki, toalety i elektryczności. Jedynym "luksusem" był balkon. Ciągle narzekał na brak pieniędzy (za pokój musiał płacić), a przecież życie które wiódł tanie nie było. Stąd powstał pomysł założenia słynnej "Firmy Portretowej", gdzie ustalił sztywny cennik i regulamin określający wzajemne zobowiązania uwzględniające nawet możliwość odmówienia odebrania portretu, ale w takim przypadku nakładający obowiązek zapłacenia 1/3 ustalonej ceny przez zamawiającego. "Firma Portretowa" była dość stabilnym źródłem dochodów, a także miejscem gdzie demon-Witkacy rzucał czar na swoje ofiary :) Sądząc po ilości zachowanych do dzisiaj portretów, których obiektami były głównie Panie, Witkacy raczej miał problem z nadmiarem i koniecznością selekcji wybranek, aniżeli z ich brakiem i potrzebą wszczynania polowań z nagonką. Widać sława zakopiańskiego Don Juana miała wysoką skuteczność, bo Panie odwiedzały jego pokoik licznie i często. Dzięki temu w Muzeum Narodowym (TU) mogliśmy podziwiać mnóstwo znakomitych portretów - "produktów" jego "Firmy Portretowej". Rysowane kredkami, węglem lub tuszem na kolorowych papierach, utrzymane są w jednej, witkiewiczowskiej stylistyce, a ich charakterystyczną cechą jest ciasne kadrowanie. Dzięki temu także mogła powstać książka "Witkacy i kobiety...", która nie tylko zajmuje się kolejnymi Paniami-wybrankami Witkacego, ale także barwnie i ciekawie opisuje środowisko lekkoduchów-utracjuszy, uroczych nierobów bohemą zwanych :) Książkę czyta się gładko i szybko, jest ciekawa, ale próżno w niej szukać pikantnych szczegółów. Konwenans! Ale niektóre tajemnice są ujawniane, jak na przykład ta, że żona Witkacego nosiła używaną odzież po bogatej krewnej męża niejakiej Dziuni Reynelowej, od której męża, bogatego finansisty Witkacy wiecznie pożyczał znaczne kwoty. Ale to proza życia niemająca z pikanterią i frywolnością wiele wspólnego :)

Autorka specjalizuje się w pisaniu o tym co dzieje się na styku sztuki i świata realnego ze szczególnym uwzględnieniem roli jaka w metafizyce tworzenia przypada kobietom-muzom. W roku 2016 została wydana książka: "Metafizyczny harem. Kobiety Witkacego", a "Witkacy i kobiety. Harem metafizyczny" jest zgodnie z notką redakcyjną poszerzoną i wzbogaconą jej wersją. Tego jednak nie potrafię stwierdzić. Nie znam wydania z roku 2016. Nie wątpię jednak, że bezpośrednią przyczyną wydania "Witkacy i kobiety. Harem metafizyczny" była głośna wystawa "Witkacy" w Muzeum Narodowym, o której jak sądzę wydawnictwo wiedziało odpowiednio wcześniej, co pozwoliło na przygotowanie i wydanie updatowanej książki dokładnie w czasie trwania wystawy. Dobry timing! Padłem jego ofiarą, ale nie żałuję. Lubię takie książki.

piątek, 18 listopada 2022

"Chińczycy trzymają nas mocno. Pierwsze śledztwo o tym, jak Chiny kolonizują Europę, w tym Polskę", aut. Sylwia Czubkowska, 2022, książka

"Chińczycy trzymają nas mocno. Pierwsze śledztwo o tym, jak Chiny kolonizują Europę, w tym Polskę", aut. Sylwia Czubkowska, 2022, książka

"Jeśli masz  plan na rok, posadź ryż. Jeśli masz plan na 10 lat, posadź drzewa. Jeśli masz plan na 100 lat, edukuj dzieci". Cytat z Konfucjusza. Ponoć już troszkę wyświechtany, ale zdaniem wielu osób z którymi rozmawia autorka  książki, cytat znakomicie charakteryzuje sposób działania Chin. W tym przypadku odnosi się on do Instytutów Konfucjusza powstających na wielu uczelniach w Europie. Instytuty są oficjalnie wzorowane na British Council. Ogólnie jest to oferta nauczania języka chińskiego finansowanego przez Chiny. Instytuty Konfucjańskie cieszą się dużą autonomią, oferują darmowe wyjazdy do Chin władzom uczelni, a ich kontrola i rzeczywiste działanie jest trudne do zbadania.  

Instytuty Konfucjusza to tylko jeden z przykładów sposobu w jaki Chiny budują swoją przewagę polityczną i gospodarczą. "Chińczycy trzymają nas mocno..." podaje mnóstwo nieoczywistych sposobów instalowania agentów wpływu na różnych szczeblach europejskich gospodarek, w tym w Polsce. Zweryfikowane i zgromadzenie w formie książki na pozór drobne i bez znaczenia posunięcia Chin (np. panda policy, czyli dzierżawienie odpłatne lub nie, ogrodom zoologicznym pand wielkich jako narzędzia dyplomacji "za zasługi") układają się w spójną całość, przerażają skalą. Nie dalej jak wczoraj polskie, państwowe "mobilne konsorcjum" ogłosiło podpisanie umowy z Chińskim koncernem Geely Autombile (właściciel m.in. Volvo) na dostawę tzw. platformy pod budowę polskiego samochodu elektrycznego Izera. Wygląda to na pierwszy znaczący krok, zwiastun zwiększenia współpracy gospodarczej w Państwem Środka. Jak na tej współpracy wychodzą inne gospodarki? O tym także sporo w "Chińczycy trzymają nas mocno...". Książka, jej wymowa i wnioski nie są jednak (dla mnie) zaskoczeniem. Jakiś czas temu przeczytałem książkę "Chiny światowym hegemonem? Imperializm ekonomiczny Państwa Środka" (TU), która szczegółowo opisywała narzędzia i sposoby dzięki którym Chiny stały się "fabryką świata". Dzisiaj jak powszechnie wiadomo są potęgą gospodarczą zagrażającą nie tylko gospodarczo, ale także militarnie Stanom Zjednoczonym. 

"Chińczycy trzymają nas mocno..." jest szalenie ciekawą książką i będzie interesowała tych którzy śledzą Chińska inwazję, zdają sobie sprawę z zależności jakie rządzą geopolityką, także w odniesieniu toczącej się na Ukrainie wojny. Czyta się szybko niczym powieść sensacyjną. Dobra, dająca do myślenia książka, z której jasno wynika, że gospodarki zachodnie skazane są na upadek. Wszystko wskazuje na to, że otrzeźwienie, którego jesteśmy świadkami nastąpiło zbyt późno bo Chińczycy trzymają nas mocno...

piątek, 11 listopada 2022

"Wielka woda", reż. Jan Holoubk i Bartłomiej Ignaciuk, 2022, Polska, serial, Netflix

 "Wielka woda", reż. Jan Holoubk i Bartłomiej Ignaciuk, 2022, Polska, serial, Netflix

Nie sposób było nie zauważyć wejścia tego serialu na platformę Netflix. Sporo informacji na samym Netfliksie, a także w mediach drukowanych. Praktycznie wszystkie opinie więcej niż pozytywne, więc jakiś czas temu stwierdziłem, że nie będę się opierał. Obejrzałem serial w kilku dosiadach trenażera, tego wioślarskiego oczywiście :) Jednak wcześniej podrzuciłem informację o filmie koleżance, która "na szybkim" przejrzała cały serial, a gdy wróciła z opinią inną od tych obiegowych, tym bardziej musiałem go zobaczyć. Poza uwagami odnoszącymi się do roboty filmowej sensu stricto miała także kilka spostrzeżeń dotyczących sposobu pokazywania polskiej, siermiężnej rzeczywistości. Byłem ciekawy, czy rzeczywiście zauważę sceny/dialogi, które jej zdaniem pokazują Polskę w złym świetle. 

Jednak najważniejszym powodem dla którego obejrzałem ten film był motyw czysto poznawczy. Otóż w lipcu roku 1997, gdy miała miejsce powódź stanowiąca tło "Wielkiej wody" nie interesowałem się zbytnio przyczynami tragedii, która zabrała życie 56 osób i majątek kilkudziesięciu tysięcy rodzin. Pochłaniały mnie wówczas zupełnie inne sprawy, a Wrocław i jego okolice były tak daleko od Warszawy... Oczywiście śledziłem informacje podawane przez serwisy informacyjne, dorzucałem się do akcji charytatywnych, rozmawiałem ze swoimi znajomymi z Wrocławia, ale moja wiedza na temat przebiegu i przyczyn tej tragedii była więcej niż nikła. Ówczesny rząd zapewniał, że wszystko jest pod całkowitą kontrolą, a do historii przeszła wypowiedź ówczesnego premiera - Cimoszewicza: "Trzeba być przezornym, trzeba się ubezpieczać". 

W każdym razie liczyłem, że "Wielka Woda" wniesie dodatkowe, znaczące informację uzupełniając moją wiedzę o powodzi 1997. I się rozczarowałem... Otóż zgodnie zresztą z kilkoma linijkami tekstu w czołówce pierwszego odcinka nie jest to serial dokumentalny, paradokumentalny, ale kino katastroficzne. Konstrukcja akcji jest typowa dla tego gatunku. Na tle "największej klęski żywiołowej, w historii powojennej polski" autorzy filmu prowadzą kilka różnych wątków opowiadając historie w które uwikłane są główne postaci filmu. Te prywatne, powiązane z powodzią dramaty są niczym w zestawieniu z tym co dzieje się w drugim planie, a zwłaszcza z przebiegiem buntu mieszkańców miejscowości Kęty, którzy bronią swojej wsi przed celowym zalaniem mającym ocalić Wrocław. Mocną stroną filmu jest realizacja i zdjęcia, których autorem jest Bartłomiej Kaczmarek. Efekty specjalne, gdzie woda topi ulice, wlewa się do przejść poziemnych są najwyższej próby. Nie ma w nich śladu sztuczności, nie widać, że to komputer i green box. W sumie fajne kino, które oceniam na 6 - niezły, w 10-cio punktowej skali filmweb. To, że jest to tylko szóstka wynika chyba z mojego rozczarowania, że mało w nim twardych faktów, dużo fikcyjnej fabuły. Zdecydowanie wolałbym obejrzeć solidny dokument pokazujący kulisy utraty twarzy omnipotentnej władzy, śledzący losy ludzi, którzy utracili dorobek życia.

Czy polska rzeczywistość została przedstawiona tendencyjne, w złym świetle? Nie będę pisał czy zgadzam się z opinią mojej koleżanki. Ona jest wybitnie uczulona na wszelkie elementy, które jej zdaniem źle pokazują Polskę i Polaków. To czy one rzeczywiście tam są pozostawiam opinii każdego widza, bo film warto jest zobaczyć. Zdecydowanie!

niedziela, 30 października 2022

Rzeka Mienia, niedziela 2022.10.30, rowerowe

 Rzeka Mienia, niedziela 2022.10.30, rowerowe

Jest 8:48. Słońce przebije się przez  chmury dopiero za około 1h, ale temperatura jak na tę porę
roku, około 14 st. jest więcej niż komfortowa. Wysoki brzeg na meandrze Mieni jest miejscem
gdzie kilka lat temu,  jeden z kolegów spadł do rzeki w czasie wieczornej jazdy na lampach.
Nic mu się nie stało.  Ten zakątek zawsze, a jesienią przede wszystkim cieszy oczy swoją urodą.

sobota, 29 października 2022

Melody Gardot, COS Torwar, piątek 2022.10.28, koncert

 Melody Gardot,  COS Torwar, piątek 2022.10.28, koncert

Jakiś czas temu koleżanka podrzuciła mi tę Melodię. W rewanżu, gdy zauważyłem anons o koncercie na Torwarze, ja podrzuciłem bilety. I w ten dość oczywisty sposób znaleźliśmy się w hali Torwaru, którego płyta została na potrzeby koncertu zastawiona rzędami krzeseł. Krzesła były składane, takie niby biurowe, czarne i twarde. Jednak największym problemem było to, że były pospinane ze sobą tak, że między nimi nie było praktycznie żadnej wolnej przestrzeni. My mieściliśmy się w w obrysie siedzisk bez  problemu, ale gdy obok mnie usiadł gentleman o wysokim współczynniku BMI zabierając około 1/4 mojego krzesła, zrobiło się niekomfortowo. Do tego wyraźnie zafascynował go użytej w nadmiarze zapach niezidentyfikowanej wody kolońskiej. Czyli: pomimo, że był to 6-sty rząd, było nieźle widać i słychać, przez cały koncert cierpiały moje powonienie i kręgosłup. Ale dałem radę:)

Melody (pierwsza z prawej) wraz z kapelą.
W kapeluszu bdb. bębniarz, kontrabasista,
brazylijski pianista i kwartet smyczkowy.
Smyczki zostały wynajęte na potrzeby trasy
w Europie i składają się z muzyków z Albanii
i Azerbejdżanu.
Melody Gardot nie jest moim naturalnym, oczywistym wyborem. Jednak ostatnio słucham z przyjemnością zwłaszcza "Little something" w duecie ze Stingiem (TU), tudzież innego duetu "C'est Magnifique" (TU, lub TU) zaśpiewanego przez Melodię na wczorajszym koncercie. To co śpiewa to kameralne, w większości jazzowe snuje, które podane w dawce 2, max 3 kawałki są przyjemne i strawne. Jednak w nadmiarze, zwłaszcza, gdy ma się niewłaściwy nastrój, mogą drażnić. Ostatnio słuchałem/widziałem znaczną ilość czarnych wokalistek, które w znakomitej większości trafiają na estrady nieomal prosto z kościołów, w których rządzi gospel. Tam się śpiewa się na maksa, całym sobą, głośno, tak, żeby modlitwa dotarła tam, wysoko, do Stwórcy. Ekspresja przez duże E! Melody zaś, nie wiem, czy to maniera, czy brak możliwości wokalnych, zaplata sobie cichutko swoje snuje, cedząc tekst pod nosem ledwo otwierając usta. Taka stajla. Ma oryginalny, rozpoznawalny głos, którego barwa jest miła dla ucha, ale to co i jak śpiewa jest usypiające. Miałem nadzieję, że na potrzebę trasy koncertowej przygotuje kilka bardziej dynamicznych numerów, ale gdzie tam! W momencie, kiedy po zestawie trzech piosenek widziała, że publiczność jest bliska omdlenia schodziła ze sceny dając możliwość zaprezentowania się zwłaszcza bębniarzowi, który solo-popisami wyprowadzał publiczność ze stanu sennego zamroczenia.  Melody nie tylko lubi śpiewać. Ma też melodie do gadania. W nadmiarze (moim zdaniem). W pierwszej, stosunkowo krótkiej pogawędce powiedziała, że jej prababcia była Polką. Aplauz! Potem było gorzej, gdyż snuła na przemian ze swoim klawiszowcem opowieści o wzajemnych telefonach, powstawaniu kolejnych kompozycji, inspiracjach. Być może ciekawe, ale w nadmiarze nużące, zwłaszcza, że piosenki o których mówiła nie były i nie są hitami o światowym zasięgu, wiec kulisy ich powstania, nawet jeśli ciekawe, interesują bardzo wąską grupę odbiorców. Jasne jest, że na Torwar w większości przyszli jej fani, ale nawet oni czekali na kolejne piosenki, nie na przydługie, wzajemne komplementowanie się Melody i pianisty. 
Melody na bis. Publiczność dłuuugo stała i klaskała
domagając się bisu. Ja też stałem i klaskałem dając
odpocząć kręgosłupowi. Okazało się, że Melody radzi
sobie z gitarą i chociaż troszkę brakuje jej do Slasha, to 
jednak dała radę. Po tym numerze nastąpił definitywny 
koniec. 

Poza tym koncert był całkiem fajny:) Myślę, że fakt świadomego odbioru zawdzięczam w dużej mierze wypachnionemu sąsiadowi, który zajmując część mojej przestrzeni wymusił na mnie daleki od komfortu dosiad krzesła, na tyle uciążliwy, że nawet na chwilę nie zmrużyłem oka:) Atmosfera wspierana skromną, kameralną scenografią pozwalała na kontemplację umiejętności nie tylko samej Melody, ale także towarzyszących jej muzyków. Jestem pewien, że nie sprzedano wszystkich miejsc. Miejsca na płycie były zapełnione, ale trybuny pozostawały praktycznie puste. To co i jak robi Melody Gardot ma jednak charakter niszowy, być może nawet do pewnego stopnia ekskluzywny. Jestem jednak pewien, że nikt z uczestników koncertu nie wyszedł zawiedziony. Nawet ja pomimo obolałego, sztywnego kręgosłupa:)
 

 

niedziela, 23 października 2022

"Tamara Łempicka a Art Deco" - muzeum Villa La Fleur, Konstancin, czwartek 2022.10.20, wystawa

"Tamara Łempicka a Art Deco" - muzeum Villa La Fleur, Konstancin, czwartek 2022.10.20, wystawa

To miejsce - prywatne muzeum poświęcone sztuce Ecole de Paris, ze szczególnym uwzględnieniem polskich artystów było od dawna na moim radarze. Jednak do momentu otworzenia czasowej wystawy "Tamara Łempicka a Art Deco" dostęp do prezentowanych w muzeum zbiorów był ograniczony. Niezbędny był wcześniejszy anons, uprzedzenie o chęci odwiedzenia muzeum, umówienie się na konkretną datę i godzinę. Sądzę, że te szczególne warunki wynikały z trwających prac budowlano-konserwatorskich, których celem było oddanie do użytku drugiego, większego budynku muzeum, tego, gdzie na poziomie -1 prezentowana jest wystawa poświęcona T. Łempickiej. Nie mam pojęcia, czy po zakończeniu wystawy (2022.12.17) muzeum wróci do poprzedniego, selektywnego trybu udostępniania swoich zbiorów, czy zachowa ten bieżący opisany na stronach Villi La Fleur (TU). Tym bardziej warto odwiedzić to miejsce teraz.

Bezpośrednią przyczyną dla której pojechałem do Konstancina była wystawa poświęcona Tamarze Łempickiej, jednak to miejsce jest warte odwiedzenia ze względu na bogatą, stała ekspozycję rzeźby i malarstwa Ecole de Paris, gdzie magnesem są znane nazwiska i liczna reprezentacja twórczości Mojżesza Kislinga, Meli Muter, Józefa Pankiewicza, liczne przykłady twórczości Zofii Stryjeńskiej, Tadeusza Makowskiego, a nawet rysunki i rzeźba Amedeo Modiglianiego. Poza tym obecnych jest mnóstwo innych nazwisk, w tym takich, z którymi nigdy wcześniej się nie zetknąłem. Pierwszy, mniejszy budynek, który został oddany do użytku w roku 2010 jest także wyposażony w znaczną ilość mebli z epoki, a na parapetach ulokowano mnóstwo bibelotów, które same w sobie stanowią ciekawą reprezentację stylu art deco. Cały dom, każda powierzchnia jest wykorzystana do prezentacji różnych obiektów sztuki. Jest tego tyle, że 4h, które poświęciłem na wizytę w muzeum nie starczyły na spokojną kontemplację zbiorów. Będę tam wracał. Temu miejscu trzeba poświęcić więcej czasu, także ze względu na jego urodę, harmonię, gdzie właściciel - Marek Roefler zadbał, aby każdy architektoniczny szczegół współgrał z wystawianymi eksponatami.

Tamarze de Łempickiej poświęcono całą powierzchnię poziomu -1, a teasery w postaci reprodukcji jej znanych obrazów eksponowane są także na poziomie 0. Zgodnie z tytułem wystawy: "Tamara Łempicka a Art Deco" dokonania naszej rodaczki pokazane są na tle i obok dorobku innych artystów z epoki. Część eksponowanych prac jest kopiami wykonanymi w technice serigrafii i akwatinty i są to zwykle kopie tych najbardziej znanych i rozpoznawalnych obrazów T. Łempickiej. Myślę, że TE dzieła, które są w posiadaniu prywatnych kolekcjonerów są trudne do pożyczenia, więc kopie są naturalnym ekwiwalentem. Poza tym jest kilkadziesiąt obrazów i rysunków - oryginałów pochodzących ze zbiorów właściciela Villi La Fleur, kolekcji prywatnych i muzeów. Muszę zaznaczyć, że zwykle nie są to TE ikoniczne dzieła, które dały artystce sławę, zwłaszcza w drugim okresie jej popularności, który nastąpił po wystawie jej przedwojennych dzieł w Galerie Luxembourg w Paryżu w 1972 roku. Od tej wystawy właśnie datuje się wzmożone zainteresowanie obrazami Tamary Łempickiej w wyniku czego właścicielami jej prac są m.in. Madonna ("grają" [początek] w clipie do piosenki Vogue [TU]) i Jack Nicolson.  

Villa La Fleur, budynek w którym jest wystawa T. Łempickiej.
Powodem dla którego umieszczam to zdjęcie nie jest uroda
architektury budynku, ale przykład jak ważna jest ochrona 
wartości jaką jest krajobraz. Gdy szedłem alejką do drugiego
budynku muzeum odwróciłem się i pierwszym skojarzeniem
była działka mojej teściowej pod kominem ciepłowni Siekierki.
Jest tam domek, gdzie teściowa trzyma parę sztuk szpadli i
grabek. Tutaj domek jakby bardziej okazały, w jego wnętrzu
sztuka, a maszt gsm niczym siekierkowski komin sterczy burząc
harmonię całości. Jestem pewien, że ten maszt mógłby stać
poza Konstancinem, podobnie jak wiatraki-turbiny wiatrowe
jeśli muszą być, powinny być instalowane na morzu poza linią
horyzontu, a już na pewno miejscem ich instalacji nie mogą być
grzbiety gór. Krajobraz jest wartością!
 
Wystawa wzbogacona jest licznymi, świetnymi, stylowymi fotografiami Tamary Łempickiej, krótkim filmem z epoki wprost z jej pracowni oraz pochodzącymi z jej atelier oryginalnymi meblami, a nawet autentyczną biżuterią, w tym ogromnym pierścieniem ofiarowanym jej jak głosi rozpowszechniana przez nią samą legenda, przez Gabriele d'Annuzio - znanego w latach 20-stych włoskiego poetę-figlarza-uwodziciela-womanizera, a przede wszystkim uwielbianego przez Mussoliniego ideologa faszyzmu.

Decydując się na odwiedzenie Villi La Fleur trzeba mieć kilka godzin wolnego czasu, wolną od problemów dnia codziennego głowę, tudzież warto jest wchłonąć choćby minimalną dawkę wiedzy na temat Tamary de Łempickiej, Ecole de Paris i art deco. Wówczas, (moim zdaniem) to co przygotował właściciel Villi La Fleur smakuje lepiej, zapewniając szersze doznania, budząc głębsze emocje. Jeśli daniem głównym ma być wystawa "Tamara Łempicka a Art Deco" to dobrym początkiem na znajomość z artystką będzie biografia "Tamara Łempicka. Sztuka i skandal" autorstwa Laury Claridge (TU).

UWAGA! Byłem w Villi La Fleur w dzień powszedni o godz. 12:30. Ku mojemu zaskoczeniu było dużo zwiedzających. Warto jest kupić bilet w necie i zacząć zwiedzanie od "Tamara Łempicka a Art Deco", gdyż ze względu na dużą liczbę zwiedzających tworzą się czasowe zatory powodujące, że trzeba poczekać w kolejce do zejścia na poziom -1. Myślę, że zainteresowanie wystawą będzie rosło im bliżej będzie data jej zamknięcia. Jeśli nosicie się z zamiarem odwiedzenia TEJ, poświęconej T. Łempickiej części - nie zwlekajcie.

 



środa, 12 października 2022

Bartas Szymoniak, Trójka, Studio im. Agnieszki Osieckiej, niedziela 2022.10.09, koncert

 Bartas Szymoniak, Trójka, Studio im. Agnieszki Osieckiej, niedziela 2022.10.09, koncert

Od lewej: Michał Parzymięso
i Bartas Szymoniak
Bartas, kiedy był jeszcze Bartoszem udzielał swojego głosu znanej i popularnej kapeli o dość uwierającej nazwie - Sztywny Pal Azji. Jednak kiedy Sztywny Pal Azji święcił triumfy nie znałem nazwiska ich wokalisty. Tych zresztą było kilku. Bartosz występował ze Sztywnym Palem w latach 2008-2015. Nie wiedziałbym tego, gdyby nie anonsowany w Trójce koncert Bartasa, którego zapowiedzią była przyjemna dla ucha, zaśpiewana przy akompaniamencie fortepianu ballada "Powroty" (TU). Skuszony przyjemnym dla ucha tembrem głosu Bartasa udałem się do Trójki, żeby wysłuchać granej na żywo najnowszej, czwartej płyty "Granice". W czasie koncertu nie zabrakło także piosenek z poprzednich płyt Bartasa, w tym najbardziej popularnej na Spotify "Wojownik z Miłości" (TU). Podobno to co robi Bartas mieści się w kategorii "beatrock", ale jak widać i słuchać największym powodzeniem cieszą się ballady, w których beatrocka jak na lekarstwo... Owszem w innych, zwłaszcza wcześniejszych kawałkach słychać jest użycie beatboxa, czyli kawałka elektroniki służącego do przetwarzania generowanych aparatem gębowym wokalisty dźwięków głównie w linie basu, perkusji, ale także inne onomatopeje. Urządzenie pozwala na nakładanie dźwięków, rytmów, ich zapętlanie, a w konsekwencji tworzenie struktury całego utworu. W przypadku koncertu dzieje się to na żywo i jest poza prezentacją możliwości wokalno-głosowych artysty dowodem na jego sprawność techniczną i podzielność uwagi potrzebnych do obsługi różnych przełączników i przycisków. Technika i elektronika fajne  są, ale dobry głos, zgrabny tekst w połączeniu z przyjemną dla ucha linią melodyczną graną na fortepianie lub gitarze robią jak widać po ilości odsłuchań dobrą robotę zwłaszcza w odniesieniu do ciepłych ballad. 
Bartas z córką Glorią, która "na bis"
wspierała go wokalnie.

Koncert był moim zdaniem bardzo dobry (TU), ale szwankowała reżyseria nagłośnienia. Przecież nie musi być głośno, zwłaszcza wówczas, kiedy tekst jest ważny, znaczący (Bartas śpiewa także teksty Norwida). Natomiast musi być słychać czysto i wyraźnie mikrofon wokalisty, a tak nie było. Sądzę, że w przekazie radiowym i w zapisie na YT było/jest słychać lepiej. Znakomicie prezentował się jako multiinstrumentalista Michał Parzymięso, z którym jak powiedział Bartas są w trasie już od ośmiu lat.

Od lewej: Michał Parzymięso, Bartas Szymoniak
i muzyk, który nie znajduje się w stałym składzie,
którego nazwisko mi umknęło.



Po koncercie, w TV nie czekał mecz siatkówki (tak było w przypadku koncertu Cheap Tabacco), więc szybko i sprawnie za łączną cenę 90 zł stałem się posiadaczem dwóch ostatnich cd Bartasa: "Granice" i "Wojownik z miłości". "Granice" kosztowały 50 zł. Może dlatego, że z autografem? :)





wtorek, 11 października 2022

Na grzyby! Poniedziałek 2022.10.10

 Na grzyby! Poniedziałek 2022.10.10

Obrzeża lasów wyglądają jak giełda samochodowa. Ludność powodowana informacjami 
o wysypie grzybów ruszyła tłumnie na grzybobranie. Pomimo, że nie znam się na grzybach
też ruszyłem i w odróżnieniu od wielu rozczarowanych łowców-zbieraczy - znalazłem. Podobno
można je jeść (młode, w przekroju całkowicie białe) i chociaż wyglądają całkiem apetycznie to raczej
do garnka ich nie wrzucę:)


sobota, 8 października 2022

Rzeka Mienia, sobota 2022.10.08, rowerowe

 Rzeka Mienia, sobota 2022.10.08, rowerowe

Rzeka Mienia, godz. 9:54. Takie miejsca jak to odwiedzamy tylko za dnia. Wówczas są atrakcyjne,
ciche i trochę tajemnicze, ale nocą, jak przystoi każdemu szanującemu się uroczysku przeistaczają się
w miejsce harców rodzimych utoplaszczyków, przyjezdnych chupacabar tudzież mamideł
i zjaw wszelkiej maści...

piątek, 7 października 2022

Kampinos, piątek 2022.10.07, rowerowe

 Kampinos, piątek 2022.10.07, rowerowe

Kampinos to nie tylko las i bagna, ale także rozległe, przestrzenne łąki. Jest godz. 11:20. Po
chłodnym poranku, zgodnie z prognozą temperatura raźno dąży w kierunku kreski na 20 st, 
ale na słońcu jest już zdecydowanie cieplej. Jesień. Taka jaką wszyscy lubimy. Ciepła, pełna kolorów
i w tym przypadku tajemniczych, puszczańskich zapachów.

wtorek, 4 października 2022

"Cesaria Evora". reż. Ana Sofia Fonseca, Portugalia, 2022, "Kinoteka" 2022.10.02, film dokumentalny

 "Cesaria Evora". reż. Ana Sofia Fonseca, Portugalia, 2022, "Kinoteka" 2022.10.02, film dokumentalny

W niedzielne, wczesne popołudnie rzuciłem okiem w repertuar kin, a tam "Cesaria Evora", portugalski film pokazywany w ramach przeglądu "Afrykamera 2022" w kinie "Kinoteka" w Pałacu Kultury. Niezwłocznie zmodyfikowałem niedzielny, wieczorny plan. Musiałem ten film zobaczyć. Niezwłocznie. Jakiś czas temu, kiedy "uciekł" mi film o Bjork postanowiłem, że każdy muzyczny film muszę obejrzeć natychmiast, gdy tylko zauważę jego obecność na ekranach. Filmy muzyczne, a w szczególności muzyczne dokumenty spadają z ekranów błyskawicznie, a potem zostaje tylko żal, że odwlekało się decyzję pójścia do kina...

"Cesaria Evora" jest znakomitym filmem. Zdecydowana większość zdjęć, urywków filmów to zapisy w 100% dokumentalne. Często z oryginalnym, archiwalnym dźwiękiem, ewentualnie ze współczesnym komentarzem dla którego tło stanowią archiwalia. Film opowiada o fenomenie 50-letniej, steranej życiem, alkoholem i chorobą kobiety, która staje się autentyczną, rozpoznawalną na całym świecie gwiazdą, osobą, która osiąga status "bosonogiej divy", królowej morny, ambasadorki stylu, który został w roku 2019 oficjalnie wpisany na listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego Ludzkości UNESCO. Film nie jest laurką. Jest gorzką, w moim przekonaniu szczerą opowieścią o zapomnianych przez Boga i ludzi mieszkańcach Cabo Verde, którzy jako portugalscy niewolnicy siłą uprowadzeni z Afryki znaleźli się na wyspach Zielonego Przylądka, aby pracować na licznych plantacjach kakao. Jedna z wysp - Santiago cieszyła się przez jakiś czas wątpliwą sławą centrum światowego handlu niewolnikami... Po uzyskaniu niepodległości w 1975 roku Portugalczycy zostawili mieszkańcom Cabo Verde język portugalski, jako język urzędowy, sporą ilość nieślubnych potomków i nędzę, która jest bezpośrednią przyczyną potężnej emigracji. To bolesne w odbiorze, historyczne tło jest niezbędne do próby zrozumienia fenomenów: morny i Cesarii Evory. I chociaż można zwyczajnie lubić ten rodzaj muzyki, a słuchając jej nie zadawać sobie trudu rozumienia źródeł smuteczku, tęsknoty, który dominuje w warstwie muzycznej i tekstowej morny, to jednak kiedy zna się tło, wówczas łatwiej jest zrozumieć przyczyny dla których morna, jako przekaz uniwersalny porusza ludzi na całym świecie. Cesaria Evora była i nadal jest twarzą morny. Ona ucieleśnia, jest 100-stu procentową egzemplifikacją tego gatunku i ludzi tworzących tę muzykę.

Nie będę opisywał filmu. Myślę, że jego odbiór nie jest oczywisty, tak jak nie jest oczywistą próba powiedzenia w półtoragodzinnym dokumencie, kim była Cesaria Evora. Dla jednych, co pada z filmu była nadużywającą alkoholu barową dziwką, która w trakcie dryfowania po knajpach chętnie sięgała po mikrofon. Dla innych była objawieniem, genialną wokalistką, a jeszcze innych hojną donatorką, lub tylko bankomatem...  Zmarła w roku 2011. Zostawiła sporo muzyki, a przede wszystkim uczyniła z morny dobro narodowe Wysp Zielonego Przylądka, dzięki któremu kolejni caboverdyjscy wykonawcy (np. Lura) mogą podążać ścieżką wydeptaną bosymi stopami Cesarii...


UWAGA! Parkowanie wokół Pałacu Kultury jest drogie i uciążliwe. Pisałem o tym w innych postach. Decydując się na odwiedzenie kina/teatru znajdującego się w gmachu PKiN warto jest przyjechać odpowiednio wcześnie, aby znaleźć miejsce do zaparkowania poza strefą płatną należącą do Pałacu, lub przyjechać komunikacją miejską.   

czwartek, 29 września 2022

"Cheap Tabacco", Trójka, studio im. A. Osieckiej, niedziela 2022.09.25, koncert

 "Cheap Tabacco", Trójka, studio im. A. Osieckiej, niedziela 2022.09.25, koncert

Cheap Tabacco. Od lewej: Bartosz Kołodziejski -
perkusja, Robert Kapkowski - gitary, Natalia 
Kwiatkowska - wokal/gitara, Michał Bigulak
gitara basowa.
Przypadek sprawił, że w niedzielne popołudnie sprawdziłem czy i jaki koncert będzie tego dnia w Trójce. Kiedy okazało się, że będzie to Cheap Tabacco zmodyfikowałem niedzielne plany. Chciałem ich zobaczyć i usłyszeć ponownie, zwłaszcza, że mieli prezentować nową płytę - "Zobaczmy siebie". Mój pierwszy kontakt z tą kapelą miał miejsce blisko 7 lat temu (TU), a bezpośrednim sprawcą kontaktu był redaktor muzyczny Trójki - Piotr Baron. Wówczas to on na trójkowej antenie zagrał i zapowiedział występ Cheap Tabacco. Jakiś czas temu, przy okazji wydania kolejnej płyty "Szum" wystąpili w Trójce, a osobą, która zapowiadała ich występ był oczywiście Piotr Baron. W ostatnią niedzielę to także on stanął przy mikrofonie, by zaanonsować występ Cheap Tabacco, kapeli, w którą jak oświadczyła wokalistka i frontwoman zespolu - Natalia Kwiatkowska, Piotr Baron zawsze wierzył i wspierał. Stąd także ich obecność z nowym krążkiem w trójkowym studio. Czuli się w obowiązku zaprezentować publicznie świeże cd w studio A. Osieckiej właśnie.
Natalia zagrała na gitarze w bodaj
dwóch kawałkach, ale jej domeną
jest zdecydowanie wokal.

W porównaniu z poprzednimi koncertami, a koncertem z roku 2015 zwłaszcza, Cheap Tabacco zrobiło moim zdaniem znaczące postępy. W wyraźny sposób ograli się, okrzepli, a Natalia Kwiatkowska jako wokal i front z dobrej jest znakomita. Nie jest tak ekspresyjna jak Natalia Sikora, ale i tak ma więcej życia, werwy niż większość polskich wokalistek. Mocny głos, przyjemna aparycja, ruch i wyraźna radość ze śpiewania, bycia na estradzie. Nie bez znaczenia było dobre nagłośnienie studia realizowane, jak powiedziała Natalia przez wynajętego na ten jeden raz technika-akustyka. Było głośno, ale bez przesady. Dobrze ustawiony poziom wokalu pozwalał na wysłyszenie tekstu, a towarzyszące Natalii instrumenty w postaci dwóch gitar i perkusji  było słychać wyraźnie, ze wszystkimi niuansami. Zacząłem pisać tego posta wczoraj i na jego użytek wykonywałem obowiązki domowe (sprzątanie łazienek i toalet) z ostatnią płytą Cheap Tabacco na uszach. Podobało mi się tak samo jak na koncercie, chociaż jak wielokrotnie pisałem wykonania live mają większą siłę rażenia. Jednak upojne szorowanie kabiny prysznicowej w towarzystwie wokalu Natalii Kwiatkowskiej miało na celu głębsze wejście w teksty, których Natalia jest autorką. Moja koleżanka, której gust i opinie cenię i szanuję stwierdziła krótko - kicz. Ja nie jestem tak bezwzględny w ocenie jakości tekstów. Ostatecznie to tylko rock, ale... też wolałbym, żeby teksty dla  Cheap Tabacco pisał np. Bogdan Loeb - główny dostawca tekstów m.in. dla Breakoutów. Być może nie wszystkie jego poetyckie dokonania poruszały oryginalnością, ale jako 100% męskie były i są znakomita syntezą egzystencjalnych katuszy jakie znosi każdy facet popychający tę kulkę gnoju zwaną życiem, tego bagażu odpowiedzialności jaki dźwiga na swoich barkach będąc poniewieranym przez los i kobiety :)  Ale przecież Natalia będąc 100% kobietą nie może pisać tekstów męskich. Pisze swoje, i dobrze, a one są, tak, babskie :)  Być może wpływ na moją przychylną ocenę na atrakcyjna powierzchowność Natalii, która w połączeniu z bardzo dobrym wokalem, czyni ją (moim zdaniem) obok Natalii Sikory i Ani Rusowicz jedną z najlepszych rock-wokalistek w naszym kraju. Natalia, podobnie jak wymienione Panie znakomicie odnajduję się na estradzie co każdy może sprawdzić oglądając/słuchając (TU) rejestrację niedzielnego koncertu.

W studio zainstalowano sporo kamer do tego stopnia,
że nie sposób było zrobić zdjęcie szerszego planu
bez kamery w kadrze. Jednak dzięki tym kamerom
całość koncertu dostępna jest w radiowym video
- archiwum.

Z przykrością przyznaję, że w przypadku tego koncertu Cheap Tabacco odstąpiłem od tradycji i NIE kupiłem ostatniego cd  "Zobaczmy siebie" rezygnując tym samym z chwili rozmowy z Natalią oraz jej autografu/dedykacji. Chciałem obejrzeć mecz Polska-Walia, który na szczęście skończył się wynikiem 1:0 dla naszej reprezentacji. Ów brak konsekwencji w kupowaniu płyt artystów koncertujących w Trójce postaram się nadrobić przy najbliższej okazji. Póki co ściągnąłem cały album z platformy streamingowej, zakładam słuchawki i udaję się do kontynuowania domowych porządków z Cheap Tabacco na/w uszach...





niedziela, 25 września 2022

Wisła - Most Południowy, niedziela 2022.09.25, rowerowe

Wisła - Most Południowy, niedziela 2022.09.25, rowerowe

Widok z Mostu Południowego w górę Wisły, godz. 8:42. Pomimo ostatnich opadów poziom wody
bardzo niski. Są tacy, którzy wieszczą, że następna wojna będzie o wodę...

środa, 21 września 2022

Mazury - żagle - 2022.09.10-18, żeglarskie


Mazury - żagle - 2022.09.10-18, żeglarskie


Nasz Mazurek 650 był jedną
z najmniejszych łódek, które
widzieliśmy na wodzie i
w marinach, ale dzięki
małemu zanurzeniu mogliśmy
parkować "na dziko" tuż przy
brzegu.
Jak nie góry, to Mazury! SIE wzięło zrobiło papiery, SIE trzeba ruszyć i sprawdzić jak SIE żegluje z papierami :) Natychmiast po skończonym kursie na patent żeglarza jachtowego wysłałem potwierdzenie zdanego egzaminu do Polskiego Związku Żeglarskiego, aby w zamian otrzymać dokument, którego angielska nazwa brzmi "certificate of competency of inland skipper". Skipper - to brzmi dumnie, zwłaszcza, że zgodnie z polskim prawem ów patent poza pływaniem po śródlądziu, upoważnia także do pływania po morzu w odległości 2 mil morskich, w ciągu dnia, jachtem o długości do 12 m.

Kwintesencja biwaku -
podwawelska pieczona na ogniu
- pyszota!

Mazurski, wieczorny klimacik. Ostatni wieczór
przy kei w Korektywie.
Wiadomo! Jedzie człowiek na Mazury, dobra impreza w marinie, a następnego ranka bęc! i za sprawą nieznanych sił odnajduje się na jachcie zaparkowanym u wybrzeży urokliwej, tropikalnej wyspy (oczywiście w odległości nie większej niż 2 mm od brzegu). Trzeba być gotowym na wszystko! Także do żeglowania po morzu:) Zanim jednak miało to nastąpić musiałem posiąść ów dokument, a na stronie PZŻ napisano, że mają huk roboty, że na patent trzeba czekać około 30 dni. Dlatego dołączyłem do wysłanych w poniedziałek 29.08 papierów odręczny list, w którym poprosiłem o dosłanie patentu do piątku 2022.09.09, gdyż od soboty mieliśmy z kolegą Malim zarezerwowaną żaglówkę w kameralnej marinie Popielno na jeziorze Sniardwy. Od lat stanowimy z Malim zgraną załogę, ale to Mali był posiadaczem stosownych dokumentów uprawniających do wypożyczenia jachtu. Poza byciem gotowym na potencjalną, poimprezową, międzyakwenową teleportację, chciałem także zaskoczyć mojego kolegę posiadaniem patentu. Szanse były nikłe, ale... W czwartek 2022.09.08 kurier dostarczył dokument. To naprawdę miłe ze strony PZŻ, że pozytywnie zareagowali na moją prośbę. W sobotę ruszyliśmy do Popielna. Na miejscu okazało się, że Mali nie mógł odnaleźć swojego wiekowego patentu, bez którego pożyczenie jachtu jest niemożliwe. Wówczas, kiedy dramatyzm sytuacji osiągnął apogeum wyciągnąłem z portfela mój "certificate of compet
Marina Korektywa. Naszym zdaniem najfajniejsza
z odwiedzonych marin. Kameralna, z nastrojową restauracją
"Tatarak" (w głębi foto, na tle czerwonego dachu widoczne białe,
przeciwsłoneczne żagle zacieniające taras) z miłą, przyjazną
obsługą. Stojący niedaleko hotel "Mazurski Raj" jest niewidoczny
z tarasu "Tataraku". Nic nie zakłóca widoku na zapełnioną jachtami
marinę i jezioro.
ency of inland skipper" :)  Jacht i Mazury były nasze! 

Przed wyjazdem dobiegały do nas informacje o powszechnej drożyźnie i paskarskich wręcz cenach za parkowanie łódki w mazurskich marinach. Rzeczywiście. Pierwszy szybki postój i obiad w mikołajeckiej restauracji "Nóż w wodzie" zdawał się potwierdzać owe wieści. O ile 2-3 godzinne parkowanie przy kei za 20 zł nie wyglądało na rozbój, o tyle cena za 0,5l piwa - 17 zł, wydawała się być przesadzona. Dwudaniowy obiad z piwem/koniakiem za około 100/osoba okazał się jednak być +/- standardem na całych Mazurach. Natomiast parkowanie wraz z pakietem usług sanitarnych w przypadku jeśli  właścicielem całości obiektu (mariny, restauracji, hotelu itd.) był jeden właściciel było darmowe, o ile w restauracji wydało się 50 zł/osoba (Sztynort, Korektywa). Ceny za nocowanie zależały od tego czy była to uzbrojona w moduł sanitarny/pomosty binduga (60 zł [jacht + 2 osoby]), czy regularna marina (około 120 [jacht + 2 osoby]). Z tej formy noclegu skorzystaliśmy po 1x, reszta naszych noclegów to biwaki "na dziko", które nie są obciążone żadnymi opłatami. Nie mieliśmy najmniejszych problemów ze znalezieniem miejsca na biwaki. Wrześniowe pływanie to jednak zdecydowanie mniej łodzi na wodzie i mniej chętnych do biwakowego parkowania. Pomimo, że trwało kalendarzowe lato było zimno i mokro - prawdziwe jesienne pływanie. Do tego mocno, w porywach b. mocno wiało. Przez trzy dni naszego pływania uruchomiony był Mazurski System Ostrzegania informujący o spodziewanych burzach (częstotliwość migania sygnalizacji 40x/sec). Rzeczywiście duło tęgo. Oceniam, chociaż nie wiem tego na pewno, że było to około 6B, w porywach nawet więcej. Dość powiedzieć, że pierwszy raz w życiu pływałem na zarefowanych żaglach... Miała do nas dojechać żona Maliny z 8-letnim synem, ale siła wyższa spowodowała, że tak się nie stało. Chyba dobrze. Może wiosna będzie bardziej przyjaznym, cieplejszym terminem na żeglarską, rodzinną inicjację? Bo na wiosenne pływanie już jesteśmy umówieni :) Ahoj przygodo!


wtorek, 6 września 2022

Witkacy, Muzeum Narodowe w Warszawie, niedziela 2022.07.31, wystawa

 Witkacy, Muzeum Narodowe w Warszawie, niedziela 2022.07.31, wystawa


Azot, Fosfor i Arsen
Mam z Witkacym osobiste, niewyrównane porachunki. Jestem uczulony na wszelkie informacje o jego osobie, jego dokonaniach. Nie mogła i nie uszła mojej uwadze mocno nagłośniona wystawa "Witkacy" zorganizowana w Muzeum Narodowym. Anonsowana w mediach jako największa, kompleksowa ekspozycja twórczości Stanisława Ignacego Witkiewicza jaka kiedykolwiek miała miejsce w naszej historii. Jest czynna do 9.10 i w moim przekonaniu zalicza się do tych wydarzeń, które trzeba odwiedzić, posmakować, na których temat trzeba mieć własną opinię. Koniecznie!

Kolejka do kasy. Zamiast, można
kupić bilety w necie.

Jestem przekonany, że mój pierwszy kontakt z
twórczością Witkacego był szkolną lekturą jego dramatu "Szewcy". Z pewnością zostaliśmy (klasa) zagnani do teatru specjalizującego się w wystawianiu spektakli-lektur szkolnych, ale z przykrością stwierdzam, że owa wizyta jest nieostrym, mglistym wspomnieniem. Zupełnie inaczej rzecz się ma w odniesieniu do "Szalonej lokomotywy"  - pierwszego ever polskiego (wcześniejsze, bo z poczatku 1970, także znakomite "Na szkle malowane" twórcy: E. Bryll i K. Gaertner nazwali śpiewogrą, chociaż faktycznie był to musical) musicalu napisanego na podstawie twórczości Witkacego przez panów: Krzysztofa Jasińskiego i Marka Grechutę. Ów spektakl grany w Warszawie "pod wielkim namiotem" przewalił się przez Polskę w końcówce lat 70-tych. Widziałem "Szaloną lokomotywę" w buroszary, jesienny bodaj dzień. Ten spektakl grany m.in. przez będących wówczas na absolutnym topie: Marylę Rodowicz, Marka Grechutę, Jerzego Stuhra, reżyserowany przez Krzysztofa Jasińskiego (Maryla i Krzysztof byli wówczas w apogeum burzliwego związku) z muzycznym dotknięciem Jana Kantego Pawluśkiewicza był eksplozja pomysłów scenograficznych, aktorskich i wokalnych z tekstami czerpanymi/inspirowanymi twórczością Witkacego. W tamtych czasach P E T A R D A! To właśnie z tego musicalu pochodzi grechutowska "Hop, szklankę piwa", a spora część spektaklu to radosne przewalanie się Stuhra wraz z Rodowicz w ogromnym łożu. Odjazd, obrazoburstwo, odraza, obrzydliwość, jednym słowem - ohyda :)  Jestem pewien, że na temat "Szalonej lokomotywy" powstały poważne, obszerne dysertacje. Nie będę więc kontynuował opisywania moich wrażeń, zwłaszcza, że ma być o wystawie, nie o lokomotywie, (nawet jeśli była szalona). Dość powiedzieć, że bezpośrednim efektem obejrzenia "Szalonej lokomotywy" było kupno książki "622 upadki Bunga, czyli demoniczna kobieta" napisanej przez Stanisława Ignacego Witkiewicza. "Niewyrównane porachunki" z Witkacym, o których piszę na początku posta to właśnie ta, nigdy nie przeczytana przeze mnie książka. Usiłowałem, poległem. Było to daaaawno temu. Być może podejmę ponowną próbę, chociaż wiem, że książka najbardziej bawiła (i burzyła) ówczesną bohemę, która z łatwością odnajdowała w powieściowych postaciach pierwowzory ze swojego środowiska.

Portrety w pastelach. Znakomita reprezentacja
niezwykłego talentu Witkacego; "produkty" jego
Firmy Portretowej.
Witkacy to także teatr w Zakopanem jego imienia. Ilekroć jestem w stolicy Tatr staram się wpaść na jedno, dwa przedstawienia. Zwykle są to rzeczy zwariowane i równie pokrętne jak życiorys patrona teatru, chociaż niekoniecznie jego autorstwa. Z tym miejscem mam także porachunki wymagające wyrównania :)

Witkacy to także fotografia i film.
Różne techniki
i TE JEGO kreacje.

PIW 1978 
Stoi na półce i czeka,
niczym niemy wyrzut
sumienia.
A wystawa w Narodowym?  Pełna nazwa wystawy brzmi: "Witkacy.
Sejsmograf epoki przyspieszenia". Twórcy wystawy (zgromadzono ponad 500 dzieł artysty) w miejsce typowego, chronologicznego klucza złożyli całość grupując dokonania Witkiewicza zgodnie z obszarami artystycznych zainteresowań artysty umieszczając jego prace w oddzielnych salach zatytułowanych: Kosmologie, Ruch, Ciało, Jedność Osobowości, Dada i zdarzeniowość, Wizja pierwotna, Historia, Indywidua. Ten sposób prezentacji obrazuje niebywałe spektrum zainteresowań, aktywności artystycznej Witkacego, a ilość i jakość prac oszałamia. Imponująca była jego pracowitość i aktywność nakierowana na różne dziedziny sztuki. Jeśli uwzględni się, że był także birbantem, kobietożercą, epistolografem, duszą towarzystwa, narkotycznym eksperymentatorem i niestrudzonym podróżnikiem dysponującym niespożytym zapasem energii, to można podejrzewać, że czerpał siły, zapał do życia z zewnętrznych źródeł. Skłaniam się ku przekonaniu, że był rzeczywistym (nie tylko energetycznym i erotycznym) wampirem posilającym się kolejnymi ofiarami, którymi były liczne, łatwo mu ulegające kobiety :) Gdy przyjmie się taki punkt widzenia łatwiej jest pojąć jego artystyczną płodność, różnorodność oraz właściwie odczytać kłębiące się w jego rysunkach i obrazach fantazyjne maszkarony oraz demoniczne ucieleśnienia teoretycznie nieożywionej materii, np. "Azotu, Fosforu i Arsenu". Moja autorska konkluzja o wampirycznej proweniencji Witkacego została w znacznym stopniu utwierdzona lekturą książki Małgorzaty Czyńskiej "Witkacy i Kobiety. Harem Metafizyczny", którą przeczytałem już po obejrzeniu wystawy w Narodowym, o której więcej za chwilę. 
Witkacy w Muzeum Narodowym czeka. Na zwiedzanie, kontemplację trzeba mieć min. 3 godziny. Warto jest jednak mieć spory margines czasu. Po obejrzeniu i wyjściu z wystawy byłem ciut skołowany i oszołomiony. Natychmiast obejrzałem wszystko ponownie :)