niedziela, 16 lutego 2025

'Święty Leonard z pól", aut. Marek Stokowski, PL 2025, rolka - zapowiedź

 'Święty Leonard z pól", aut. Marek Stokowski, PL 2025, rolka - zapowiedź 

Zbliża się termin oficjalnej premiery/dostępność książki. Zgodnie z zapowiedzią wydawnictwa tym dniem jest poniedziałek 2025.02.21.

Już dzisiaj Państwowy Instytut Wydawniczy umieścił na swoim FB i Instagramie rolkę - anons "Świętego Leonarda z pól" >>>>

https://www.facebook.com/panstwowyinstytutwydawniczy/reels/?locale=pl_PL

lub/i (do wklejenia w przeglądarkę) >>>>>>>>

https://www.facebook.com/reel/1142775384216098

(nie mam profilu na żadnym socialu, nie potrafię sprawdzić co łatwiej/lepiej się otwiera)

Książki jeszcze nie czytałem. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że będzie to fajna, godna polecenia  lektura. Podzielę się z Wami swoimi wrażeniami natychmiast po jej skonsumowaniu :)

Jeśli uważacie to za słuszne umieśćcie proszę link do rolki w Waszych social mediach, lub/i podajcie informację z adresem rolki dalej. Proza Marka Stokowskiego zasługuje na wsparcie. Więcej o autorze "Świętego Leonarda z pól" TU.

PS

Po napisaniu powyższego posta dotarła do mnie informacja o recenzji "Świętego Leonarda z pól" w ukazującym się jutro najnowszym wydaniu tygodnika "DoRzeczy". Na 38 stronie jeden z najbardziej cenionych, konserwatywnych krytyków literackich Krzysztof Masłoń tak kończy obszerną recenzję "Świętego Leonarda z pól": ..."jest jedną z najlepszych polskich książek, jakie udało mi się przeczytać w ostatnich latach. W ciągu których wielokrotnie zdarzyło mi się już zwątpić w wartość literatury i jej sens".

Zainteresowanych pełnym tekstem zachęcam do lektury "DoRzeczy". To mocna, profesjonalna, szalenie pochlebna dla autora i jego dzieła opinia. Zrobiła na mnie duuuże wrażenie, zaostrzyła apetyt na lekturę :) 

wtorek, 11 lutego 2025

Zimowy klimacik; Mazowiecki Park Krajobrazowy, niedziela 2025.02.09, godz. 15:40

 Zimowy klimacik; Mazowiecki Park Krajobrazowy, niedziela 2025.02.09, godz. 15:40


Temperatura minus 2-3 st. Zero śniegu, trochę słońca, idealny dzień na rowerek. W widocznym
na foto miejscu było kiedyś bagienko regularnie zasilane wodą z wiosennych roztopów. Od kilku
lat to miejsce oraz inne okoliczne oczka wodne, rozlewiska i bagna są praktycznie suche. 
Tegoroczna zima jest bardzo łagodna. Prawdopodobnie powtórzy się obowiązujący od kliku
lat scenariusz: krótka wiosna, błyskawiczne przejście z zimy do lata. Zmiany klimatyczne są 
faktem, ale nadal brak udokumentowanej, rzetelnej odpowiedzi, czy i w jakim stopniu jest to efekt
 naturalnego procesu (kosmicznego - cykle Milankovica), a na ile skutek działania człowieka. 

poniedziałek, 10 lutego 2025

"Magia wynalazków. O tym, jak połączyła nas stal, miedź dała głos, a krzem odmienił nasze umysły" (The Alchemy of Us: How Humans and Matter Transformed One Another), aut. Ainissa Ramirez, USA 2020, PL 2022, książka

 "Magia wynalazków. O tym, jak połączyła nas stal, miedź dała głos, a krzem odmienił nasze umysły" (The Alchemy of Us: How Humans and Matter Transformed One Another), aut. Ainissa Ramirez, USA 2020, PL 2022, książka

Stosunkowo świeża książka z kat. popularnonaukowej. Pod tym kontem przeszukuję zasoby mojej lokalnej biblioteki. Ilekroć znajdę, pożyczam, czytam, praktycznie nigdy nie żałuje wyboru. "Magia wynalazków" zajmuje się wynalazkami, których wynalezienie, sposób w jaki tego dokonano zostało wielokrotnie opisane w licznych publikacjach. Autorka teoretycznie nie "odkrywa Ameryki" pisząc o ośmiu wyselekcjonowanych wynalazkach: miedzianych przewodach, stalowych torach, żarówkach, szkle borowokrzemowym, błonie fotograficznej, twardych dyskach,  krzemowych półprzewodnikach i zegarach. To co ciekawe, nowe i dlatego warte przeczytania jest ulokowanie wynalazku(ów) w szerszym kontekście znaczenia jakie miały na naszą cywilizację, jak wpływały na naszą kulturę. 

Niech zachętą do lektury będzie wzmianka o nieoczywistym znaczeniu wynalezienia telegrafu, który w oczywisty sposób służył do błyskawicznego przekazywania informacji. Autorka sięga do wspomnień Ernesta Hemingwaya, który przyznaje, że do kształtowania jego nowatorskiego, pisarskiego stylu miał wpływ telegraf właśnie. Otóż E. Hemingway zaczynał swoją przygodę z pisanym słowem jako korespondent pracujący dla dziennika "Kansas City Star". Sprawozdania wysyłał via telegraf, a każde połączenie, każdy znak kosztowały redakcję dziennika spore pieniądze. Początkujący dziennikarz-reporter został zaopatrzony w wewnętrzną instrukcję zawierającą szczegółowe informacje dotyczące oczekiwań wydawcy odnośnie zawartości i formatu wysyłanych tekstów. Poza sugestiami natury ogólnej: "Pisz krótkie zdania. Pisz krótkie akapity, Stosuj żywy język. Wypowiadaj się pozytywnie, nie negatywnie". Były także wskazania tyle praktyczne, co bezdyskusyjne: "Usuwaj k a ż d e  zbędne słowo. Unikaj stosowania przymiotników. Wystrzegaj się  oklepanych sformułowań". Firmy telegraficzne ustawiały ceny połączeń w taki sposób, aby motywować klientów do maksymalnego skracania wysyłanych informacji proponując stosunkowo tanie "pakietowe" cenniki np. 10-ciu wyrazów, a każdy dodatkowy wyraz znacznie podwyższał koszt wysyłanej informacji. Ten system dał także początek stosowania powszechnych dzisiaj skrótów od OK (all correct) począwszy.

E. Hamingway pracował w "Kansas City Star" kilka miesięcy. Zwięzły styl pisania narzucony przez gazetę stał się znakiem rozpoznawczym jego prozy. Ta zaś przez pokolenia była wzorem stylu wtłaczanym do głów uczniów, studentów w USA  i nie tylko. I tak oto wszyscy pisarze, no może prawie, to po prostu telegrafiści :) [nie mylić z sygnalistami] :))

Te i inne zupełnie nieoczywiste sprzężenia człowiek-technika powodują, że książkę świetnie się czyta. Wiecie, że w Londynie była rodzina, która przez co najmniej dwa pokolenia handlowała Czasem? Ja nie wiedziałem. Dowiedziałem się dzięki lekturze "Magii Wynalazków". To ciekawa, wciągająca lektura! 

Już na sam koniec dorzucę jeszcze jeden (poruszony do głębi tą historią, muszę!) temat-zachętę, równie, może nawet bardziej ciekawy od telegraficznych wprawek E. Hemingwaya. W rozdziale traktującym o wadach i zaletach wynalazku żarówki, autorka zajmuje się wpływem sztucznego oświetlenia na przyrodę. W tym, na zgubny wpływ żarówki na rytuały godowe i populację świetlików. Otóż panie świetlikowe wabione silnym światłem sztucznego oświetlenia jęły się gremialnie mizdrzyć do żarówek, zamiast do panów świetlików. Chłopaki pomimo starań nie dawali rady. Świecili słabiej niż każda, nawet najsłabsza  żarówka. Ze związku żarówka - pani świetlikowa nie da się poskładać małych świetliczątek... Nowej żaróweczki, nawet takiej malusiej do tyciej latarusi też się nie ukręci... Jednak najbardziej poruszył mnie los panów świetlików. Tym wzgardzonym, odtrąconym, lecz nadal dumnym przedstawicielom płci męskiej nie pozostawało nic innego, jak honorowe odejście przez rzucanie się na iskry wylatujące z kominów parowozów. Efekt?! Czy widzieliście kiedykolwiek latającego w lesie świetlika? Za moich harcerskich czasów jeszcze latały... R.I.P.

środa, 5 lutego 2025

"Stop making sense", reż. Jonathan Demme, USA 1984, film

 "Stop making sense", reż. Jonathan Demme, USA 1984, film

Ten film zasługuje i tyle mu dałem - 8 w skali filmweb, czyli "bardzo dobry". UWAGA! Jest grany w kinach studyjnych w W-wie, głównie w "Muranowie". Jeszcze chwila i spadnie z ekranu, a zapewniam, trzeba go zobaczyć. Film jest remasterowany cyfrowo do jakości 4K. Dzięki temu obraz jest ostry jak żyleta. Dźwięk również doskonały. Ale to tylko technikalia, bo o jakości filmu stanowi oczywiście koncert/muzyka Talking Heads. Zakładam, że każdy zna/słyszał "Psycho Killer" - przebojowy, znakomity, rozpoznawalny kawałek Talking Heads. Od niego zaczyna się koncert/film. Inne hity kapeli są teraz praktycznie nieobecne w radiu. Cóż, od apogeum ich popularności datowanej na połowę lat 80-tych mija właśnie 40 lat... Nie zmienia to faktu, że koncert jest ZNAKOMITY. Nie trzeba być fanem Talking Heads, żeby świetnie bawić się na filmie, czerpać przyjemność z podziwiania widowiska w wykonaniu lidera kapeli Davida Byrne otoczonego nie mniej od niego zaangażowanymi w występ muzykami. Ten koncert to performance w czystej nieomal postaci. Ten koncert nie ma nic wspólnego ze współczesnymi  imponującymi widowiskami, których doświadczają fani uczestnicząc w koncertach np. Taylor Swift. W przypadku tego koncertu technologia odgrywa znacznie podrzędne. Na estradzie rządzi David Byrne, muzycy i chórek. Show jaki dają literalnie zwala z nóg. 

Film jest na pozór prostą rejestracją koncertu (kompilacją trzech). Widziałem wiele takich filmów, byłem na wielu koncertach. Jedynym porównywalnym widowiskiem jakie przychodzi mi do głowy jest filmowy zapis koncertu Led Zeppelin "Celebration Day" z O2 Areny w Londynie jaki miał miejsce w 2007 roku. Jeśli ten film jest moim numerem 1 w kat. sfilmowanych koncertów, to "Stop making sense" jest zdecydowanym numerem 2. Perfekcyjna kamera i znakomity montaż nie dają widzowi chwili oddechu. Zero dłużyzn, zbędnych obrazów. Przedmiotem rejestracji/przekazu są emocje wyrażane obrazem i dźwiękiem spotęgowane aktorskimi predyspozycjami Davida Byrne wspomaganego przez całą kapelę.

Słowa uznania dla Gaby Kulki, która przetłumaczyła teksty Davida Byrne na język polski. A to dlatego, że większość tekstów to raczej zapis "strumienia świadomości" autora, którym jest D. Byrne niż próba opowiedzenia spójnej historii. To głównie rodzaj zabawy słowem, przypadek, chaos przełamany przez absurd. Takich "dzieł" nie tłumaczy się łatwo :) Nie przypadkiem koncert/film nosi tytuł "Stop making sens" co można odczytać jako rodzaj ostrzeżenia/komunikatu: "nie próbuj zrozumieć". Zamiast tego wskakuj i baw się dobrze...

I jeszcze. David Byrne poza (często/głównie) bezsensownymi tekstami popełnia także książki, które posługują się zrozumiałą logiką. Jedną z nich są "Dzienniki rowerowe" (TU).

niedziela, 2 lutego 2025

"Kompletnie nieznany" (A complete unknown), reż. James Mangold, USA 2024, film

"Kompletnie nieznany" (A complete unknown), reż. James Mangold, USA 2024, film

Oceniłem film na 4 w skali filmweb, czyli "ujdzie". Oznacza to tyle, że niby jestem filmem rozczarowany, a wcale nie jestem, bo jeśli film ma autoryzację B. Dylana to mogłem oczekiwać, że taki właśnie będzie... Łatwo wchodzący, dobrze smakujący i szybko ulatujący. Tak jest z większością, może wszystkimi biografiami, których finalny kształt był uzgodniony z ich bohaterami. A przecież Timothee Chalamet, który jest także współproducentem filmu nie musiał zabiegać o łaskawe błogosławieństwo Boba Dylana. Cała ścieżka dźwiękowa została nagrana przez Timothee, więc obyło się bez potrzeby starań o licencję na użycie oryginalnych nagrań. Zresztą B. Dylan sprzedał jakiś czas temu prawa do swojej dyskografii za kilkaset milionów USD, więc nie o to tutaj chodziło. Więc o co? Timothee chciał mieć "klepnięcie" Dylana w celach czysto marketingowych? Wątpię. Błogosławieństwo Dylana wyrywa opowieści zęby, pozbawia film pazurów. Bez autoryzacji film mógł być znacznie lepszy!

Dlatego tym, zwłaszcza młodszym, którym zależy na próbie zrozumienia "o co kaman" z tym Dylanem sugeruję obejrzenie filmu dokumentalnego "Rolling Thunder Revue", którego reżyserem jest Martin Scorsese (Netflix).

Ale do rzeczy. "Kompletnie nieznanego" fajnie się ogląda.  Świetnie także się słucha. Timothee wciela się w Dylana ze 100%-tową skutecznością. Ułuda jest niemal kompletna. Zarówno ta wizualna, jak i chyba trudniejsza - muzyczna. Fanki Timothee (fani chyba też) będą zadowoleni. Jest tutaj zakręconym muzycznie słodziakiem, który troszku miesza niektórym paniom w głowach i pościeli, ale przecież krzywdy im nie robi. Mają czego chciały wiążąc swój los z Bobem, który żeby tworzyć wolny być musi, bo inaczej, wiadomo, z całej wolnej twórczości nici. Joan Baez (właśnie jej m.in. miesza Bob) była nawet gwiazdą na jednym z sopockich festiwali, gdzie wyśpiewała swój ból, ale o ile pamiętam to nie Bob ją wówczas bolał, tylko inny kolega, który odmówił przyjęcia powołania do wojska, podarł kwit i trafił do więzienia.  Amerykańskiego. I dobrze! Za kratami lepiej niż w dżungli. Wszak był to czas kiedy "they put a rifle in my hand, sent me off to a foregin land, to go and kill the yellow man", jak to zgrabnie ujął Bruce Springsteen w "Born in the USA". Joan Baez, jej protest-songi, były naszej ówczesnej w'adzy potrzebne, żeby unaocznić ludziom prawdę, że w USA może mają dolary i CocaCole, ale nie dość, że biją swoich czarnych, to jeszcze mordują obcych żółtych. Kiedy wreszcie Joan Baez jeżdżąc po świecie wyśpiewała swojemu facetowi wolność, ten szybko ją opuścił zwracając jej... wolność... Gdzieś po drodze trafiła na Boba i... ponowne rozstanie. Wygląda na to, że Joan Baez cierpiała na syndrom sztokholmski opisywany w literaturze jako przywiązanie do swoich oprawców. O związku Ona - Bob traktuje jej kawałek "Diamond & Rust" (TU) Hmm... 

Joan. Baez - z gitarą 
Lucjan Kydryński - z muchą 
 (foto Kosycarz Foto Press)

Nie! Poniewieranie koleżankami nie jest fajne i nie ono stanowi o przyjemnym odbiorze filmu. Ogląda się go świetnie dzięki muzyce. Jest jej mnóstwo, a film tłumaczy przyczynę niebywałej popularności Boba Dylana - muzyka/tekściarza. Być może dla zwłaszcza młodszych widzów będzie zaskoczeniem, że słynne kawałki, takie jak np. "All along the watchtower", "Knockin' on heaven's door", Mr. Tambourine man", "Blowin' in the wind", czy "Like a rolling stone" znane powszechnie z wykonań (kolejno): J. Hendrixa, Guns N' Roses, The Byrds, Peter, Paul and Mary, Rolling Stones zostały napisane i oryginalnie wyśpiewane przez Boba Dylana... Piosenki Boba Dylana coverowało mnóstwo innych artystów. Warto wspomnieć: Adele, Ninę Simone, czy Johnnego Casha. Tak! Osią filmu jest muzyka! W tle dość mdłej moim zdaniem akcji pobrzmiewają spory o różnice między folkiem a country, o dopuszczalność "elekrtyfikacji" folku. Najważniejsza w całej tej opowieści jest legenda Boba Dylana jako kontynuatora amerykańskiej muzycznej folk-tradycji, folk-spuścizny symbolizowana przekazaniem Dylanowi harmonijki ustnej przez legendę folku Woody Guthriego. To on, Woody, napisał i wyśpiewał "This land is your land" i wraz z inną folk-gwiazdą Pete Seegerem był wzorem dla młodego B. Dylana. Twórczość tych panów datowana na przełom lat 40/50 była mi kompletnie obca. Bob Dylan głównie dzięki coverom zaistniał dla mnie w początkach lat 70-tych po to, aby w roku 1979 wtoczyć się w moją świadomość wydaną wówczas płytą "Slow train coming". 

Nadal mam tę kasetę. Niektóre
kawałki: "Gotta serve somebody",
"Man gave names to..." były
znane i popularne.
Wśród muzyków sesyjnych
na gitarze Mark Knopfler

Są w tym filmie różne fajne smaczki. Uśmiechnąłem się, kiedy Bob Dylan wpada do Hotelu Chelsea w poszukiwaniu Joan Baez. Ten nowojorski hotel, o którym można na stronie hotelu (TU) przeczytać: ..."solidny i wystawny, ekscentryczny, a zarazem piękny, Chelsea jest światem samym w sobie: dekadenckim pałacem osobliwości"... Leo Cohen śpiewał o nim i o swoim tete a tete z Janis Joplin w piosence "Chelsea Hotel". Mieszkał tam czub ówczesnej amerykańskiej bohemy wraz z licznymi przyległościami - pretendentami i pretendentkami. Gdyby te mury mogły/chciały mówić...:)

I zmierzając do brzegu...  W 1994 w lipcu byłem na koncercie Boba Dylana na stadionie Cracovii w Krakowie. Po kwadransie od rozpoczęcia zaczął lać rzęsisty deszcz. Nagłośnienie było żenująco słabe. Scena praktycznie bez zadaszenia. Po około godzinie walki z naturą Dylan przerwał swój występ. Nic dziwnego, że nie wspominam dobrze tego wydarzenia. Spotkanie z legendą było wielowymiarową porażką. W 2016 szwedzcy akademicy nagrodzili Boba Dylana Noblem za "wykreowanie nowych poetyckich ekspresji w tradycji amerykańskiej pieśni". Stał się pierwszym tekściarzem, no dobrze, songwriterem, uhonorowanym tą nagrodą. Jak powszechnie wiadomo nie zjawił się na ceremonii wręczenia. O co kaman?! Jaka legenda? "Kompletnie nieznany" nie jest KOMPLETNĄ biografią Boba Dylana. Film pokazuje fragment życia, który ukształtował go jako artystę, dał początek sławie być może największego, współczesnego barda Ameryki. Bo pomimo tego, że słabo oceniam film, jeszcze gorzej jego koncert z 1994 roku, to mam duży szacunek do Boba Dylana. Nie dość, że umiał "zelektryfikować" folk, pójść własną drogą tworząc "americanę", to jest facetem, który napisał "Blowin' in with the wind". Ten song był antywojennym hymnem pokolenia lat 60-tych. Bezsensowna wojna w Wietnamie pochłonęła 60 tys. młodych istnień (tylko amerykańskich;  po stronie wietnamskiej ilość zabitych szacuje się na 0,5 mln, rannych kilka mln). Rannych zostało 300 tys. Wszyscy, którzy przeżyli, wrócili w jakimś stopniu okaleczeni. Napisano na ten temat mnóstwo książek, nakręcono niepoliczalne ilości filmów. Piętno tej wojny na zawsze będzie ciążyć  Ameryce. "Blowin' in the wind" pozostaje aktualne (TU). Howgh!

"Święty Leonard z pól", aut. Marek Stokowski, PL 2025.02.21, książka, cd2

"Święty Leonard z pól", aut. Marek Stokowski,  PL 2025.02.21, książka, cd2

link >>>>>
Nowa powieść Marka Stokowskiego. Każdemu może być pisana "powszednia świętość człowieka".

Pod takim tytułem ukazał się anons "Świętego Leonarda z pól" na portalu "Malbork nasze miasto". To praktycznie wywiad z Markiem Stokowskim, który jest nie tylko zachętą do przeczytania tej właśnie książki, ale także szybkim wglądem w poprzednie dokonania autora. Termin premiery "Świętego Leonarda z pól" - 21 lutego br. jest nadal aktualny, a książkę można już zamawiać w niektórych net-księgarniach np. TU, TU i oczywiście u wydawcy, czyli TU.