"Kompletnie nieznany" (A complete unknown), reż. James Mangold, USA 2024, film

Oceniłem film na 4 w skali filmweb, czyli "ujdzie". Oznacza to tyle, że niby jestem filmem rozczarowany, a wcale nie jestem, bo jeśli film ma autoryzację B. Dylana to mogłem oczekiwać, że taki właśnie będzie... Łatwo wchodzący, dobrze smakujący i szybko ulatujący. Tak jest z większością, może wszystkimi biografiami, których finalny kształt był uzgodniony z ich bohaterami. A przecież Timothee Chalamet, który jest także współproducentem filmu nie musiał zabiegać o łaskawe błogosławieństwo Boba Dylana. Cała ścieżka dźwiękowa została nagrana przez Timothee, więc obyło się bez potrzeby starań o licencję na użycie oryginalnych nagrań. Zresztą B. Dylan sprzedał jakiś czas temu prawa do swojej dyskografii za kilkaset milionów USD, więc nie o to tutaj chodziło. Więc o co? Timothee chciał mieć "klepnięcie" Dylana w celach czysto marketingowych? Wątpię. Błogosławieństwo Dylana wyrywa opowieści zęby, pozbawia film pazurów. Bez autoryzacji film mógł być znacznie lepszy!Dlatego tym, zwłaszcza młodszym, którym zależy na próbie zrozumienia "o co kaman" z tym Dylanem sugeruję obejrzenie filmu dokumentalnego "Rolling Thunder Revue", którego reżyserem jest Martin Scorsese (Netflix).
Ale do rzeczy. "Kompletnie nieznanego" fajnie się ogląda. Świetnie także się słucha. Timothee wciela się w Dylana ze 100%-tową skutecznością. Ułuda jest niemal kompletna. Zarówno ta wizualna, jak i chyba trudniejsza - muzyczna. Fanki Timothee (fani chyba też) będą zadowoleni. Jest tutaj zakręconym muzycznie słodziakiem, który troszku miesza niektórym paniom w głowach i pościeli, ale przecież krzywdy im nie robi. Mają czego chciały wiążąc swój los z Bobem, który żeby tworzyć wolny być musi, bo inaczej, wiadomo, z całej wolnej twórczości nici. Joan Baez (właśnie jej m.in. miesza Bob) była nawet gwiazdą na jednym z sopockich festiwali, gdzie wyśpiewała swój ból, ale o ile pamiętam to nie Bob ją wówczas bolał, tylko inny kolega, który odmówił przyjęcia powołania do wojska, podarł kwit i trafił do więzienia. Amerykańskiego. I dobrze! Za kratami lepiej niż w dżungli. Wszak był to czas kiedy "they put a rifle in my hand, sent me off to a foregin land, to go and kill the yellow man", jak to zgrabnie ujął Bruce Springsteen w "Born in the USA". Joan Baez, jej protest-songi, były naszej ówczesnej w'adzy potrzebne, żeby unaocznić ludziom prawdę, że w USA może mają dolary i CocaCole, ale nie dość, że biją swoich czarnych, to jeszcze mordują obcych żółtych. Kiedy wreszcie Joan Baez jeżdżąc po świecie wyśpiewała swojemu facetowi wolność, ten szybko ją opuścił zwracając jej... wolność... Gdzieś po drodze trafiła na Boba i... ponowne rozstanie. Wygląda na to, że Joan Baez cierpiała na syndrom sztokholmski opisywany w literaturze jako przywiązanie do swoich oprawców. O związku Ona - Bob traktuje jej kawałek "Diamond & Rust" (TU) Hmm...
 |
Joan. Baez - z gitarą Lucjan Kydryński - z muchą (foto Kosycarz Foto Press) |
Nie! Poniewieranie koleżankami nie jest fajne i nie ono stanowi o przyjemnym odbiorze filmu. Ogląda się go świetnie dzięki muzyce. Jest jej mnóstwo, a film tłumaczy przyczynę niebywałej popularności Boba Dylana - muzyka/tekściarza. Być może dla zwłaszcza młodszych widzów będzie zaskoczeniem, że słynne kawałki, takie jak np. "All along the watchtower", "Knockin' on heaven's door", Mr. Tambourine man", "Blowin' in the wind", czy "Like a rolling stone" znane powszechnie z wykonań (kolejno): J. Hendrixa, Guns N' Roses, The Byrds, Peter, Paul and Mary, Rolling Stones zostały napisane i oryginalnie wyśpiewane przez Boba Dylana... Piosenki Boba Dylana coverowało mnóstwo innych artystów. Warto wspomnieć: Adele, Ninę Simone, czy Johnnego Casha. Tak! Osią filmu jest muzyka! W tle dość mdłej moim zdaniem akcji pobrzmiewają spory o różnice między folkiem a country, o dopuszczalność "elekrtyfikacji" folku. Najważniejsza w całej tej opowieści jest legenda Boba Dylana jako kontynuatora amerykańskiej muzycznej folk-tradycji, folk-spuścizny symbolizowana przekazaniem Dylanowi harmonijki ustnej przez legendę folku Woody Guthriego. To on, Woody, napisał i wyśpiewał "This land is your land" i wraz z inną folk-gwiazdą Pete Seegerem był wzorem dla młodego B. Dylana. Twórczość tych panów datowana na przełom lat 40/50 była mi kompletnie obca. Bob Dylan głównie dzięki coverom zaistniał dla mnie w początkach lat 70-tych po to, aby w roku 1979 wtoczyć się w moją świadomość wydaną wówczas płytą "Slow train coming".
 |
Nadal mam tę kasetę. Niektóre kawałki: "Gotta serve somebody", "Man gave names to..." były znane i popularne. Wśród muzyków sesyjnych na gitarze Mark Knopfler |
Są w tym filmie różne fajne smaczki. Uśmiechnąłem się, kiedy Bob Dylan wpada do Hotelu Chelsea w poszukiwaniu Joan Baez. Ten nowojorski hotel, o którym można na stronie hotelu (TU) przeczytać: ..."solidny i wystawny, ekscentryczny, a zarazem piękny, Chelsea jest światem samym w sobie: dekadenckim pałacem osobliwości"... Leo Cohen śpiewał o nim i o swoim tete a tete z Janis Joplin w piosence "Chelsea Hotel". Mieszkał tam czub ówczesnej amerykańskiej bohemy wraz z licznymi przyległościami - pretendentami i pretendentkami. Gdyby te mury mogły/chciały mówić...:)
I zmierzając do brzegu... W 1994 w lipcu byłem na koncercie Boba Dylana na stadionie Cracovii w Krakowie. Po kwadransie od rozpoczęcia zaczął lać rzęsisty deszcz. Nagłośnienie było żenująco słabe. Scena praktycznie bez zadaszenia. Po około godzinie walki z naturą Dylan przerwał swój występ. Nic dziwnego, że nie wspominam dobrze tego wydarzenia. Spotkanie z legendą było wielowymiarową porażką. W 2016 szwedzcy akademicy nagrodzili Boba Dylana Noblem za "wykreowanie nowych poetyckich ekspresji w tradycji amerykańskiej pieśni". Stał się pierwszym tekściarzem, no dobrze, songwriterem, uhonorowanym tą nagrodą. Jak powszechnie wiadomo nie zjawił się na ceremonii wręczenia. O co kaman?! Jaka legenda? "Kompletnie nieznany" nie jest KOMPLETNĄ biografią Boba Dylana. Film pokazuje fragment życia, który ukształtował go jako artystę, dał początek sławie być może największego, współczesnego barda Ameryki. Bo pomimo tego, że słabo oceniam film, jeszcze gorzej jego koncert z 1994 roku, to mam duży szacunek do Boba Dylana. Nie dość, że umiał "zelektryfikować" folk, pójść własną drogą tworząc "americanę", to jest facetem, który napisał "Blowin' in with the wind". Ten song był antywojennym hymnem pokolenia lat 60-tych. Bezsensowna wojna w Wietnamie pochłonęła 60 tys. młodych istnień (tylko amerykańskich; po stronie wietnamskiej ilość zabitych szacuje się na 0,5 mln, rannych kilka mln). Rannych zostało 300 tys. Wszyscy, którzy przeżyli, wrócili w jakimś stopniu okaleczeni. Napisano na ten temat mnóstwo książek, nakręcono niepoliczalne ilości filmów. Piętno tej wojny na zawsze będzie ciążyć Ameryce. "Blowin' in the wind" pozostaje aktualne (TU). Howgh!