niedziela, 28 grudnia 2025

Pasym/jezioro Kalwa, lato 2025; sierpień 2025.

Pasym/jezioro Kalwa, lato 2025; sierpień 2025. 

Nie! W pierwszym planie kamper znajomych. Tak! Mój skromny
bałaganik w głębi z lewej :) 
Koniec roku 2025 to niezły moment na wspomnienie lata. Pogoda za oknem chociaż całkiem przyzwoita, czyli pozwalająca  na jazdę na rowerze, z racji temperatur (2 dni temu było minus 12-13 st.), skłania do myślenia o krótkich spodniach, wodzie w stanie płynnym, leniwym czytani na leżaku w świetle zachodzącego słońca...

Sklepienie kryształowe. Pod takim sklepieniem
mieszkał M. Kopernik. To jeden z niewielu
przykładów oryginalnego, świetnie zachowanego
zabytku tego typu w Polsce.
Pasym położony nad jeziorem Kalwa to stały kierunek moich sierpniowych wypadów. Tym razem była to opcja kempingowa - obozowanie na brzegu jeziora na wspaniale położonym półwyspie, którego część należy do mojego kolegi. Świetna miejscówka, wielu znajomych, duży teren, jezioro z zakazem używania silników spalinowych, wspaniałe lasy, a w nich mnóstwo niewielkich, czystych jezior. Jednym słowem bliskie ideału miejsce na spędzenie kilku letnich dni.

Tym razem jednak poza jazdą na rowerze, pływaniem na desce itp. postanowiłem zrealizować plan z którym od dawna się nosiłem - odwiedzić/zwiedzić Zamek w Olsztynie. Z Pasymia do Olsztyna jest około 40 km. Od dawna dręczyło mnie to, że będąc wielokrotnie w Pasymiu nie znalazłem czasu na zwiedzenie tego obiektu. O Zamku wiedziałem niewiele. Szybko, już w trakcie dzwonienia do Zamku w celu zamówienia przewodnika okazało się, że moja wiedza jest praktycznie zerowa... Uprzejma pani, z którą ustalałem czas i datę zwiedzania zwróciła mi uwagę, że "zamek NIE JEST krzyżacki", a szczegóły dot. jego właścicieli, dodała, poznam w czasie zwiedzania... TO spadło na mnie jak grom z nieba: nie wszystko co gotyckie, ceglane, czerwone, położone na Warmii/Mazurach było/należało do Krzyżaków... Oczywiście, rzeczywiście szczegóły poznałem parę dni później, gdy z grupą łaknących wiedzy znajomych pojechaliśmy na zwiedzanie. Krzyżacy nie mieli nic wspólnego z Zamkiem, poza tym, że w czasie wojen polsko-krzyżackich w XV w. był przez nich oblegany. Zdarzało się także, że na polecenie Watykanu Krzyżacy byli administratorami Zamku, bo zamek był siedzibą Kapituły Warmińskiej, jego właścicielem był Kościół, który wyznaczał zarządców Zamku. Przyznam, że byłem porażony moją ignorancją. Na szczęście dobrze pamiętałem, że to właśnie na tym Zamku niejaki Mikołaj Kopernik "wstrzymał słońce, ruszył ziemię", chociaż dalsza część rymowanki: "polskie wydało go plemię" nie jest już taka oczywista... Jedna wycieczka, jedno zwiedzanie - dwa potężne ciosy! 

Edward Dwurnik. Fantazja.
Niebywale płodny, kontrowersyjny.
E. Dwurnik
W każdym razie jeśli będziecie w okolicy Olsztyna warto wpaść na zwiedzanie Zamku. Koniecznie z przewodnikiem. Tutaj rada. Dzwoniąc, zamawiając dzień/godzinę warto się upewnić 2x, czy pani u której zamawia się przewodnika, właściwie zapisała datę/godzinę rezerwacji. Miałem pewne problemy z wyegzekwowaniem usługi, bo "ktoś, coś, pomylił, źle zapisał". Na szczęście byłem wystarczająco asertywny, aby wycieczka, pomijając początkowy zgrzyt, przebiegła bez zakłóceń. 

Witkacy. Byłem zaskoczony tą
wystawą. Znakomity, luzacki
styl.

Poza stałą wystawą dotyczącą głównie Mikołaja Kopernika, pomieszczenia zamkowe, goszczą także wystawy okresowe. Mieliśmy przyjemność podziwiać desusy i inne takie na wystawie "W damskiej gotowalni. Akcesoria toaletowe z XIX i XX w.", patrzeć w oczy niezłomnemu Hansowi Klossowi uwiecznionemu na fotosach wystawy "Olsztyn filmowy", podziwiać obrazy na wystawach "Bijatyki, wojny, spory. Edward Dwurnik. Malarstwo" i "Polskie malarstwo portretowe" ze znaczącą reprezentacją dzieł Witkacego" zagłębić się w tajniki lokalnego zielarstwa "Z ludowego zielnika. Rośliny w kuchni, medycynie i wierzeniach Warmii i Mazur" i zwiedzić "Wnętrza stylowe - od baroku do secesji". Zamawiając przewodnika, ustalając termin wycieczki nie miałem pojęcia, że tych wystaw jest tak wiele, że są tak zaskakująco różne. Jednak tym, co wzbudziło mój największy zachwyt była trzeszcząca podłoga krużganku, który był pierwszym przystankiem trasy "śladami M. Kopernika". Zapewniam Was! Nic tak nie trzeszczy jak TA podłoga. Pewną namiastką, przygotowaniem na ten oszałamiający spektakl trzasków są prowadzące na krużganek schody. Już one radośnie i głośno potrzaskiwały. A potem... istna orgia. Usiłowaliśmy wysłyszeć opowieść przewodnika o sposobie w jaki M. Kopernik śledził wysokość słońca w różnych porach roku/godzinach, ale było to praktycznie niemożliwe. Każdy przechodzący-zwiedzający wydobywał z podłogi niebywale głośną kaskadę trzasków, skrzypów, tąpnięć, jęków, westchnień. Oczywiście zadałem pytanie, czy TA podłoga jest oryginalna, a jej trzeszczenie jest dziedzictwem kulturowym wpisanym na listę UNESCO, co powoduje, że nie jest wymieniana. Przewodnik nie znał odpowiedzi... Potem już nie trzeszczało, a zwiedzenie całości zajęło nam około 3-4 godz.

Ogródek kawiarni The White Bear Coffee .
Starówka w Olsztynie to miejsce zadbane. Może
razić nadmiar "betonu", brak zieleni. To jednak 
nieomal centralny punkt Starówki. Dosłownie
kilkaset metrów dalej Zamek, a obok amfiteatr 
i rzeka Łyna. Tam zieleni i cienia zdecydowanie
więcej. 

Olsztyńska starówka, to w sezonie letnim, miejsce spacerów wielu turystów. Jest kolorowo, tłumnie. Jednak wakacyjna atmosfera, zadbane otocznie, skłania do odwiedzenia jednej z wielu knajpek. Wybraliśmy losowo ogródek pizzerii "San Giovanni" (H. Kołłątaja 19) głównie dlatego, że spodobał mi się refleks chłopaka-kelnera, który na moją zaczepkę, sugerującą, że "o tej porze [było około 16:00-17:00] to pewnie pizzeria oferuje wszystko z 50-cio procentowym rabatem" odparł, że oczywiście, pod warunkiem spędzenia przez zamawiającego 2 godz. na zmywaku. Wszystko oczywiście z przyjaznym uśmiechem w oczach i na twarzy :)  Było miło i smacznie.

W życiorysie Mikołaja Kopernika będę musiał jeszcze pogrzebać. Być może w przyszłym roku odwiedzę filię Muzeum Warmii i Mazur w Szczytnie, gdzie będę miał okazję spytać, co w Szczytnie sądzą na temat polskości naszego(?) astronoma. Ciekawe, czy tam też trzeszczy :)

PS   2025.12.29

Bliżej niż do Szczytna jest do ChatGPT, który na pytanie "Jakiej narodowości był Mikołaj Kopernik" odpowiada: [skrót] "Mikołaj Kopernik był poddanym Królestwa Polskiego i uważał się za część wspólnoty państwowej Polski, natomiast w sensie językowo-kulturowym wyrastał ze środowiska niemieckojęzycznych mieszczan Prus Królewskich. Pisał głównie po łacinie, znał niemiecki, nie ma dowodów, by posługiwał się polszczyzną w piśmie. Sam określał Warmię i Prusy Królewskie jako część Corona Regni Poloniae (Korony Królestwa Polskiego".

sobota, 20 grudnia 2025

"Zgiń kochanie" (Die My Love), reż. Lynne Ramsay, GB i USA, 2025, w kinach

"Zgiń kochanie" (Die My Love), reż. Lynne Ramsay, GB i USA, 2025, w kinach

Chociaż nie uważam, że opowiedziana przez film historia jest wydumana i podobała mi się szalenie sugestywna, grająca główna rolę kreacja Jennifer Lawarnece, to film oceniam na 5/10 w skali filmweb - średni.  Przyczyną tej dość niskiej oceny jest zbędny w moim odczuciu chaos w prowadzeniu prostej przecież opowieści o psychicznych problemach bohaterki filmu. Widz ma do czynienia z chaosem na dwóch poziomach: w filmowej narracji i w życiu/psyche Grace granej przez J. Lawarnece. Chaos narracyjny wynika z próby prowadzenia opowieści w różnych planach czasowych. Gwałtowne skoki: teraźniejszość - przeszłość, w połączeniu z tym co dzieje się w głowie bohaterki powodował u mnie efekt chwilowego pogubienia się w akcji filmu. Przez moment miałem wrażenie, że bohaterka będąc już matką jednego dziecka jest w ciąży z drugim... Sądzę jednak, że ów chaotyczny chaos to efekt zamierzony. Rodzaj próby "wszczepienia" widzowi chorej wyobraźni bohaterki, tak, aby widz mógł spojrzeć jej oczami na otaczającą ją rzeczywistość. W wyniku tych zabiegów widz przestaje być biernym obserwatorem. Staje się mimowolnym uczestnikiem zdarzeń opisywanych przez film, gdyż stan zagrożenia, lęku, podenerwowania, niepewności udziela się także widowni.  Przez chwilę było to męczące, ale po zaakceptowaniu i oswojeniu się z tak prowadzonym opowiadaniem dało się film oglądać z rosnącym zainteresowaniem. 

To nie jest łatwa i przyjemna opowieść. Do tego w znacznym stopniu nieprawdziwa. Nie wiem wprawdzie jak wyglądają regulacje prawne w USA dotyczące umieszczenia bliskiej osoby w szpitalu psychiatrycznym, ale sądzę, że nie odbiegają w znaczący sposób od europejskich. W każdym razie ulokowanie kogokolwiek w psychuszce obwarowane jest wieloma regulacjami mającymi chronić chorą osobę. W praktyce, mąż widzący, że jego żona osuwa się w jakiś rodzaj choroby psychicznej nie jest w stanie ulokować jej w szpitalu wbrew jej woli. Nie dość, że jest pierwszym podejrzanym jako pierwotny, prawdopodobny sprawca zaburzeń psychicznych, to osoba chora jeśli nawet zostanie przyjęta do szpitala, może opuścić szpital w każdej chwili na własne życzenie. 

Choroba bliskiej osoby, żony, matki wspólnego dziecka, zwłaszcza choroba psychiczna to niewyobrażalnie ciężkie doświadczenie. Mąż Grace przy pomocy swojej matki walczy do końca. A kiedy po odbytej terapii odbiera kochana kobietę z "naprawy" z nadzieją na lepsze, normalne jutro, wszystko ponownie się wali, zastosowanie ma przewrotny tytuł filmu...

Na koniec przekornie, bo na zachętę odnotowuję udział w filmie Sissy Spacek. To (dla mnie) szczególna aktorka. Udział w wielu dobrych i bardzo dobrych filmach, w nich mnóstwo świetnych ról, począwszy od roli w filmie "Trzy Kobiety" (1977) w reż. Roberta Altmana.

piątek, 12 grudnia 2025

"Norymberga" (Nurenberg), reż. James Vanderbilt, USA, 2025, w kinach

"Norymberga" (Nurenberg), reż. James Vanderbilt, USA, 2025, w kinach

Jeśli będziecie w Centrum Handlowym, w którym jest kino, i będą się Wam rzucać w oczy ludzie robiący z ust "dziubka" (górna warga na dolną, przy jednoczesnym złożeniu ust "w ciup") to jest to niemylny znak, że mijacie się z tymi, którzy wyszli z seansu filmu "Norymberga". Taką mimiką posługuje się kreujący jedną z głównych ról Rami Malek. Jest go w filmie dużo, a mimika tak sugestywna, że  niektórym widzom ten grymas może zostać na zawsze... Chociaż dziubek sam w sobie, niczego sobie. Spróbujcie poćwiczyć :)

"Norymberga" zwłaszcza w pierwszym "oglądzie" to całkiem dobry film. Po dłuższej chwili zastanowienia nie mogę mu jednak przyznać więcej niż 5/10 (średni) w skali filmweb... 

Film, w odróżnieniu od np. łyżwiarstwa figurowego otrzymuje (na filmweb) tylko jedną notę. Nie ma oddzielnych ocen za styl, wykonanie itp. Nagradzanie poszczególnych wybranych elementów to domena nagród takich jak np. Oscar. Tutaj jest ich bez liku, ale i tak najważniejsze są dwie może trzy: najlepszy film, reżyseria, scenariusz. Jaki sposób oceny jest lepszy? Nie wiem. Na szczęście wiem co mnie uwiera w przypadku "Norymbergii".

Przyjezdna koleżnaka, mieszkająca na stale w USA Polka, po seansie jednoznacznie skomentowała film z przekąsem mówiąc: "Hollywood do bólu". I dalej, że ma po kokardę takich gładkich, zamaszystych, łatwowchodzących, szybko wypadających z głowy produkcji z taśmy fabryki snów. Że woli oglądać kino europejskie, bo wiadomo, tego made in USA ma wystarczająco dużo mieszkjąc tamże. Koleżanka miała racje. Film ma wszystko, co dobry film mieć powinien: świetną obsadę, bezbłędną reżyserię, znakomite zdjęcia (aut. zdjęć Dariusz Wolski), perfekcyjną postprodukcję, dobrą muzykę, a i sam temat także interesujący, intrygujący. 

Oglądało się go całkiem dobrze do momentu, gdy z filmowej narracji zaczęło się przebijać, że praktycznie jedynym poszkodowanym w II Wojnie Światowej narodem jest naród żydowski... Jako Polaka "mającego polskie obowiązki" zabolało mnie, że w czasie trwającego 2,5h filmu w niemieckich obozach koncentracyjnych zdaniem twórców "Norymbergii" ginęli praktycznie tylko Żydzi. O polskich i rosyjskich ofiarach niemieckiego bestialstwa wspomina się w filmie bodaj 1x. Rzeczownik "Żyd" odmieniany przez wszystkie przypadki jest najczęściej używanym słowem w filmie. Wielokrotnie mówi się o 6-ciu milionach żydowskich ofiar systemowej, niemieckiej eksterminacji zapominając, że około 50% z nich było Polakami... Co gorsza zapomina się także, że obok 3 milionów polskich Żydów Niemcy wymordowali kolejne 3 miliony etnicznych Polaków, a liczbę ofiar po stronie ZSRR szacuje się na około 27 milionów, w tym około 9 milionów ludności cywilnej...

Oglądało mi się gładko i przyjemnie, gdy dopadła mnie myśl, że ten film, w tej konwencji, w tym ujęciu niemieckich zbrodni to kolejne rozwadnianie niemieckiej odpowiedzialności, innymi słowy bezczelne wręcz fałszowanie historii. Ujęci przez aliantów niemieccy zbrodniarze to w większości fajni, sympatyczni faceci. H. Goring znakomicie grany przez Russella Crowe to kochający ojciec, zręczny negocjator, władający dobrym angielskim lekko przymulony nadmiarem używek tłuścioszek. Atrakcyjna, czuła żona, kochająca córka, listy pełne serdeczności i zero jakichkolwiek wyrzutów sumienia. Prawdą jest, że dziesięciu(tylko!) zbrodniarzy powieszono (Goring uniknął stryczka), ale cała reszta, rzesze, tysiące SS-manów, dziesiątki, setki tysięcy niemieckich zbrodniarzy uszło z życiem, gdyż okazało się, że mogą być przydatni w obliczu wieszczonej, nieuchronnej konfrontacji Wschód-Zachód. Do relatywizowania niemieckiego bestialstwa przyczynił także "program" Paperclip w ramach którego do USA sprowadzono około 2 tys. niemieckich i austriackich naukowców, którzy oczywiście nie czerpali korzyści z istnienia/działania obozów koncentracyjnych i niewolniczej pracy więźniów. Nawet o nich nie wiedzieli (SIC!) (np. Wernhern von Braun)

"Norymberga" kończy się ostrzeżeniem-konkluzją, że ten poziom zezwierzęcenia (w filmie jest kilka przebitek dokumentalnych pokazujących straszną prawdę o obozach koncentracyjnych) nie jest przypisany narodowi niemieckiemu, że taka lub podobna historia może zdarzyć się wszędzie, jeśli dopuści się do upodlenia, dehumanizacji zwykle słabszej, mniej licznej grupy społecznej, którą wskaże się jako winną wszelkiego zła. 

Film, jak wynika z końcowych napisów, które dopowiadają do końca losy m.in. psychologa Douglasa Kelleya (Rami Malek) bazując na faktach nie jest filmem dokumentalnym. Brakuje w nim jednak rzetelnych, twardych danych o ofiarach zbrodni niemieckich innych niż ofiary żydowskie. Brakuje w nim istniejących w archiwach dokumentalnych zdjęć z wyzwalanych przez aliantów obozów koncentracyjnych, gdzie alianccy żołnierze-oswobodziciele na widok bezmiaru bestialstwa stawiali niemiecką obsługę pod ścianą i kosili ją seriami z broni maszynowej. Brakuje informacji, że dawano więźniom "wolną rękę" w wymierzeniu sprawiedliwości wobec tych zbrodniarzy, którzy zakładając obozowe łachy usiłowali udawać więźniów...

Ten film to czysty hollywood.

Niby jest strasznie, ale tylko troszkę, bez przesady.

Najgorsze jednak jest to, że z tego filmu, nie z autentycznych filmów dokumentalnych będą czerpać "wiedzę" miliony widzów na całym świecie.

Bo dzięki udziałowi Russella Crowe, Johna Slattery (Mad Men), Rami Raleka (Bohemian Rapsody), Michaela Shannona (451 Fahrenheit) będą go ogładać miliony.

Bo "Norymberga" zwłaszcza w pierwszym "oglądzie" to całkiem dobry film...  

PS  2025.12.19

Kolega, Malina podrzucił mi link do opinii historyka-fachowca, prof. Grzegorza Kucharczyka, na temat filmu "Norymberga". To zwięzła, 16-sto minutowa wypowiedź profesjonalisty. Warto posłuchać, wiedza nie boli :)

https://youtu.be/G0L8a3X-0pI?si=PYk_ZUZdIuC1N9CG


niedziela, 30 listopada 2025

Zima? Była. Pierwszy śnieg, niedziela 2025.11.23, rowerowe

 Zima? Była. Pierwszy śnieg. niedziela 2025.11.23, rowerowe

Napadało, po tygodniu stopniało. I źle, i dobrze. Gdyby śniegu było 10 cm więcej byłoby
wystarczająco na narty, ale dopadać nie chciało, więc nadal było rowerowo...

...czyli pomimo niekorzystnych, bo jednak zimowych warunków, 40 km mtb dokręcone :)


wtorek, 25 listopada 2025

"Heweliusz", reż. Jan Holoubek, PL i Belgia, 2025, serial, Netflix

"Heweliusz", reż. Jan Holoubek, PL i Belgia, 2025, serial, Netflix

Kolejny po "Wielkiej Wodzie" dobry serial polskiej produkcji Netflix. Daję "Heweliuszowi" 7/10 w skali filmweb, czyli dobry. Zacznę od zarzutu wynikającego z mojego rozczarowania. Otóż podobnie jak "Wielka woda" film jest "oparty na faktach", czyli nie jest dokumentem in extenso, lecz filmem katastroficznym z elementami dramatu sądowego i znaczącym ładunkiem sensacji. Na początku pierwszego odcinka widz dostaje zwięzłą informację, że ma do czynienia z fikcją. Ta informacja podawana jest tylko 1x, tylko w pierwszym odcinku. Łatwo ją pominąć, a pominięta zostawia widza z mętlikiem w głowie. Do tego na końcu ostatniego odcinka podana jest informacja o wygraniu w 2005 sprawy przeciwko Państwu Polskiemu przez osoby poszkodowane. Czyli film jest fikcją, wygrana w Strassburgu prawdą i nie pozostaje nic innego jak siąść do netu, żeby na własną rękę oddzielić fakty od tego, co wyobraźnia kazała dopisać twórcom...

Poza tą "drobnostką" reszta jest dobra, może nawet bardzo dobra. Nie będę się rozpisywał, gdyż media o filmie napisały praktycznie wszystko. Przeważa i to zdecydowanie ton zachwytu. Słusznie! Scenarzysta Kasper Bajon wespół z reżyserem Janem Holoubkiem (pracował także przy "Wielkiej Wodzie") opowiedzieli językiem filmu dramatyczną historię największej katastrofy morskiej w historii polskiej żeglugi. Zginęło 55 osób, w tym 20 członków załogi, 9 członków załogi zdołało się uratować. Tragedia!

Mnie najbardziej podobała się znakomita scenografia, zdjęcia (Bartłomiej Kaczmarek) oraz dobre tempo każdego z odcinków. Realia anno 1993, Polska w czasie transformacji, zmęczeni szarą rzeczywistością ludzie w tureckich sweterkach, śnieżna zima, bezrobocie... Film świetnie oddaje atmosferę tamtych lat, a dbałość o scenografię, nieomal monochromatyczne zdjęcia nadają filmowi cechy filmu dokumentalnego.

Nie mam pojęcia jakie były i czy były ukryte intencje twórców "Heweliusza". Po obejrzeniu ostatniego odcinka moja pamięć przywołała smoleńską tragedię wraz z jej tajemnicą,  towarzyszącemu lecącym oddzielnymi samolotami delegacjom bałaganowi, fałszywym, jak w filmie, oskarżeniom o pijaństwo... Zwizualizował mi się prezydent Komorowski mówiący "że polski pilot nawet na drzwiach stodoły poleci", sądowe ustawki, nieprzestrzeganie procedur, liczenie, że "jakoś to będzie", całe "polskie piekiełko". Pomyślałem sobie, że pomimo upływu ponad 30 lat od zatonięcia Heweliusza jedyne co się zmieniło to marki samochodów na ulicach. A reszta? Na moje oko bez zmian...

wtorek, 18 listopada 2025

"Lotnicho", aut. Marek Stokowski, 2024, NAGRODA LITERACKA im. Józefa Mackiewicza - NAGRODA GŁÓWNA - linki do zdjęć, komentarzy, wywiadów

"Lotnicho", aut. Marek Stokowski, 2024, NAGRODA LITERACKA im. Józefa Mackiewicza - NAGRODA GŁÓWNA - linki do zdjęć, komentarzy, wywiadów 


Tak, to już było w poprzednim poście na temat "Lotnicha"! Tak, o "Lotnichu" pisałem dużo i chętnie (TU) I chociaż nie jestem profetą to...

Dokonało się! "Lotnicho" - książka Marka Stokowskiego z laurem GŁÓWNEJ nagrody literackiej im. Józefa Mackiewicza edycja 2025. Uroczyste wręczenie nagrody odbyło się w dniu 2025.11.10.

Dla wytrwałych/dociekliwych pełne info >>>>>> TU

https://jozefmackiewicz.com/nagroda-literacka-jm-edycja-2025/

Dla niecierpliwych zdjęcia orga >>>>> TU

https://photos.google.com/share/AF1QipMZXBuj7KyzHZnhOynqguRFeK_-dZkm5g5Uy1qNWyt9izH310VFoeGRLAd4C91nNA?pli=1&key=TTgwaHRvSk5LS01jOFRDM3dxdTNBczNsZ3lYVWN3

oraz zdjęcia wykonane przez zięcia laureata >>>> TU

https://photos.google.com/share/AF1QipPNU3gLXPeGwnJpVh7n-PeZO4Kh0vhal56JTVlOt47_qCD1Aqt0cnkAQoJP8DJbvA?key=R2pYLWtzWFU0R29BZGcyN19oY3pnZWs1RU9YZ193

filmy:

 - laudacja Wacław Holewiński >>>> TU

https://www.youtube.com/watch?v=Kw9jnchgEjM

- wypowiedź laureata >>>> TU

https://www.youtube.com/watch?v=dqjFMFbsj7s

- wypowiedź sekretarza kapituły Stanisława Michalkiewicza >>>> TU 

https://youtu.be/_n5nO4_1aY0?si=klGrorMiX49hobQ9

Jazda obowiązkowa dla wszystkich - wywiad z Markiem Stokowskim z portalu https://literacki.com.pl/ >> TU

https://youtu.be/6xlgjUnYgOk?si=nFKs1SQyZ1g5Nvo4

KONIECZNIE przeczytajcie KOMENTARZE pod wywiadem!

A teraz, jeśli uważacie za stosowne podajcie informację o twórczości Marka Stokowskiego dalej.  Za chwilę Święta, Gwiazdka, prezenty. Niech w tym roku prezentem będzie co najmniej jedna z książek Marka Stokowskiego :)

WiKi o Marku Stokowskim >>> TU

poniedziałek, 17 listopada 2025

"Velazquez i jego tajemnica" (L'Enigme Velazquez), reż. Stephane Sorlat, Frnacja 2024, film dokumentalny. w kinach

"Velazquez i jego tajemnica" (L'Enigme Velazquez), reż. Stephane Sorlat, Frnacja 2024, film dokumentalny. w kinach 

Wyszedłem z kina rozczarowany. Daję 4/10 w skali filmweb - "ujdzie". 

Przyczyn mojego rozczarowania jest kilka. 1. Przede wszystkim ten film w odróżnieniu od wielu innych z cyklu "Wielkie malarstwo/wystawy na ekranie" (teraz cykl nazywa się Wielka Sztuka w Kinie Muranów) znacznie odbiega od wzorca pomysłodawcy i twórcy cyklu o malarstwie - Phila Grabskiego. Nadęta, uduchowiona narracja z offu niewiele wnosi do wiedzy o Velzaquezie. Mnie po prostu drażniła. 2. Film trwa 90 min. a Velzaquezie, a zwłaszcza o "jego tajemnicy" nie dowiadujemy się nic, lub prawie nic. 3. Film chętnie opowiada o zachwytach nad malarstwem Velazqueza mnóstwa innych malarzy, w tym Picassa i Maneta, oraz nie wiedzieć skąd wziętego młodego malarza z Kuby, ale źródło zachwytu pozostaje tajemnicą, poza oczywistością, że chodzi o obrazy. 4. Mnóstwo ekspertów używając wielu przymiotników wyraża fascynację twórczością Velazqueza, ale nie wskazują oni na praktycznie żadnej cechy szczególnej jego obrazów poza tym, że są "fenomenalne". 5. Praktycznie jedynym "fenomenem" jest cecha obrazów wszystkich dobrych portrecistów - wniknięcie i oddanie na obrazie psyche portretowanej postaci. 

Twórcy filmu zestawiają dzieła Velazqueza z obrazami innych wielkich malarzy: Goi i Caravaggio. I tu zaczyna się kłopot natury technicznej. Otóż na ekranie widzimy obraz np. Goi, narrator mówi (zwykle po francusku) o Velazquezie i jeśli nawet w lewym lub prawym rogu ekranu jest informacja, że prezentowany jest obraz Goi to przeciętny widz, skupiony na czytaniu napisów u dołu ekranu nie ma czasu, żeby przenieść wzrok na "fiszkę" obrazu. Można łatwo się pogubić, zwłaszcza, że "fiszka" obrazu, podobnie jak "wizytówki" ekspertów są złożone z co najmniej dwóch, różnych, dość fikuśnych czcionek, a to nie ułatwia czytania.    

Wiele ochów i achów, potok słów, a o tytułowej tajemnicy niewiele... Niewiele konkretnej wiedzy o samym malarzu, jego pracowni, technice. Dowiadujemy się wprawdzie, o jego trzyletniej podróży do Włoch, studiowaniu i kupowaniu dzieł sztuki na zlecenie hiszpańskiego króla. Natomiast o historii powstania, losach jednego z najsłynniejszych dzieł Valasqueza "Venus z lustrem" jest krótka wzmianka dotycząca głównie prób zniszczenia obrazu przez sufrażystkę i młodocianych "obrońców Planety". Twórcy filmu poświęcają więcej czasu współczesnemu, kubańskiemu malarzowi niż jednemu z najbardziej zmysłowych, zagadkowych, inspirujących i intrygujących kobiecych aktów w historii sztuki... Coś tu moim zdaniem nie trybi :(