"Jedna bitwa po drugiej" (One Battle After Anotcher", reż. Paul Thomas Anderson, USA, 2025, film, w kinach
Podobał mi się na 7/10, czyli "dobry" w skali filmweb. Film dla tych, którzy lubią i cenią kino w stylu wyznaczonym przez Quentina Tarantino, zwłaszcza w wydaniu "Pulp Fiction". "Jedna bitwa po drugiej" to groteska, żart, farsa - nasz świat w krzywym zwierciadle. Jest do płaczu i do śmiechu, ale... Przede wszystkim uważam, że film jest o około 25% zbyt długi. Jego słabością jest fakt, że reżyser i autor scenariusza to te same osoby. Wydaje mi się, że taki układ powoduje brak krytycznego spojrzenia na końcowy efekt i decyzję o ewentualnym pozbyciu się zbędnych dla treści, bolesnych dla tyłka widza scen. Jednak najważniejszym zarzutem, jest moim zdaniem złe prowadzenie aktorów, zwłaszcza Seana Penna. Otóż nie kto inny jak reżyser właśnie, pozwala na przekroczenie przez kreowaną przez Seana Penna postać pułkownika Lockjaw granicy między pastiszem, a groteską. Wydaje mi się, że znakomity skądinąd S. Pean poruszając się po bandzie pastiszu zbyt często zeń wypada w obszary absurdalnej, karykaturalnej groteski. Mam też pretensję do roli kreowanej przez Leonardo DiCaprio, a właściwie ponownie do reżysera. Otóż moim zdaniem pozwolił na kreację postaci Boba Fergusona nieomal w sposób 1:1 zgodny z postacią Jeffa Lebowskiego z filmu "Big Lebowski" (1998) granego przez znakomitego Jeffa Bridgesa. I ponownie jak w przypadku S. Penna, DiCaprio jest znakomity, ale dosłowność zapożyczeń z filmu braci Coen troszkę mnie uwierała. Nie drażniła jednak tak bardzo jak przerysowana grubą krechą kreacja Seana Penna. Może dlatego, że bardzo lubię "Big Lebowskiego" i uważam, że J. Bridges jest tam n a d z w y c z a j n y.I to by było chyba na tyle jeśli chodzi o pretensje. A fabuła? No cóż... Jest na tyle bogata, wielowarstwowa, że pozwala na bardzo indywidulaną interpretację. Można dopatrywać się w opowiadanej historii wielu znaczeń. Dla mnie ważny jest bezpośredni przekaz: kpina z rewolucjonistów wszelkiej maści, którzy schodząc z barykad stają się nadspodziewanie szybko częścią kontestowanego przez siebie establishmentu. Tracąc wolę walki robią jednak miejsce dla kolejnych pokoleń, które wierzą w sprawczą siłę manifestacji, pikiet i bojkotów. W cykl zmiany pokoleń zaszyta jest immanentna potrzeba buntu, negacji dziedziczonego po rodzicach porządku. Historia uczy, że niepokój polityczny, społeczny, nawet kulturowy może prowadzić do pozytywnych transformacji. Byleby nie był to "duch rewolucji krążącej nad światem/upiór krążący nad Europą - upiór komunizmu" :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz