czwartek, 7 lipca 2022

"The North Water", aut. Ian McGuire, 2016, Wielka Brytania, książka

 "The North Water", aut. Ian McGuire, 2016, Wielka Brytania, książka

Bardzo podobał mi się serial nakręcony na podstawie tej książki (TU). Po jego obejrzeniu obiecałem sobie, że przy najbliższej okazji przeczytam książkę-pierwowzór tej ciekawej, mrocznej opowieści. Już wówczas (grudzień 2021) przyszło mi do głowy, że może warto przeczytać tę książkę w oryginale. Mój bieżący kontakt z językiem angielskim jest mizerny. Pomyślałem, że warto jest w ramach ćwiczeń językowych przeczytać coś, co jest na tyle ciekawe, absorbujące, że będzie mi się chciało znosić oczywiste niedogodności związane z lekturą w języku obcym. W rezultacie, gdy okazało się, że polska ver. książki jest niedostępna kupiłem na OLX "używkę" w oryginale.

Serial dystrybuowany przez HBO jest bardzo wierną interpretacją książki nagrodzonej w 2016 nagrodą Bookera. Wydaje mi się, że jeden z wątków potraktowany jest w książce szerzej niż w filmie, ale równie dobrze mogłem przysnąć oglądając ten właśnie odcinek :) W każdym razie moje oczekiwanie, że książka będzie bogatsza w szczegóły, wątki, postaci okazało się być chybione. Nie jest to wadą książki. Zwyczajnie i po prostu serial 1:1 odwzorowuje zawartość książki. Czyta się "The North Water" tak jak ogląda serial - znakomicie. 

Czytając "The North Water" w języku angielskim miałem oczywiście dodatkowy fun związany z językiem właśnie. Z racji hmm... ścieżki zawodowej przez ostatnie lata moja znajomość języka angielskiego siłą rzeczy bazowała na zawodowym żargonie biznesowym przełamanym plemiennym, środowiskowym dialektem branży IT. Jeśli uwzględni się powszechne przejście ze słowa mówionego na teksty pisane (maile), gdzie w sposób świadomy dąży się do maksymalnego uproszczenia języka to daje to obraz stagnacji, wręcz cofania się w znajomości, biegłości użycia języka angielskiego. Myślę, że każdy, kto na co dzień posługuje się w swojej praktyce zawodowej dowolnym językiem obcym ma świadomość, że używanie słów-wytrychów, skrótów, odwoływanie się do googlowego translatora, wiedzie często do zubażania zakresu słownictwa, a odrzucenie niuansów związanych z użyciem "czasów", czy trybów warunkowych (język ang.) prowadzi do używania języka w ver. pidgin. Świadomość tych pułapek powoduje, że czasami, tak jak w przypadku "The North Water" sięgam po tekst literacki. I tu obok czystej przyjemności obcowania w językiem angielskim rodzą się także pytania i wątpliwości związane z właściwym odbiorem atmosfery opowieści, malarskości opisów krajobrazów i sytuacji, postaci, nastrojów. Czytając książkę o wielorybniczej wyprawie z końca XIX-stego wieku dostajemy całe mnóstwo nowego (dla mnie) słownictwa dotyczącego żeglugi w warunkach polarnych, połowów, oprawiania zdobyczy itp. Na to nakłada się próba stylizacji języka na język XIX-sto wiecznych wielorybników... Jak często warto jest odwoływać się do słownika, a kiedy zdać się na wyczucie i znaczenie nowego/nieznanego słowa/terminu zinterpretować na podstawie kontekstu? Czy takie działanie, które znakomicie przyspiesza lekturę nie pozbawia nas właściwego, stuprocentowego, zgodnego z intencją autora, rozumienia tekstu? Można uniknąć tych rozterek czytają książkę w polskim, profesjonalnym przekładzie i pozbawić się autentycznej przyjemności poszerzania swojej językowej wiedzy. A że trzeba się przy tym troszkę pogimnastykować? Warto! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz