"Caravaggio: Na tropie arcydzieła” (The sleeper. El Caravaggio perdito), Hiszpania, 2025, film
Na samym wstępie muszę rozczarować wszystkich fanów filmowego cyklu "Wielkie malarstwo na ekranie", który od kilku lat pod różnymi tytułami-klamrami np. "Wielkie wystawy na ekranie" gości w kinie Muranów. Ten film nie jest ani "dobrym thrillerem" jak można przeczytać w fiszce na stronie kina, ani filmem o sztuce, ani biografią Caravaggia. W moim odbiorze to film o prozaicznej chciwości, wyzwolonej nadzieją na potężne prowizje marchandów zaangażowanych w próbę sprzedaży obrazu "Ecce Homo", którego autorstwo przypisuje się mistrzowi światłocienia - Caravaggio. Chcę jasno powiedzieć, że nie mam nic przeciwko wynagrodzeniom marchandów nawet jeśli są/mogą być gigantyczne. To co mi przeszkadza to robienie dużego hałasu wokół filmu, który jest po prostu, zwyczajnie słaby...
Praktycznie cały film to gadająco głowy. Głowy wątpiące i mające nadzieję, głowy zachwycone i rozczarowane, głowy pełne troski o dalsze losy obrazu i głowy bolejące nad decyzją rządu zakazujące wywozu obrazu, co automatycznie rzutowało na możliwość osiągnięcia maksymalnej ceny. Są też głowy zatroskanych ekspertów, którzy nie przesądzają definitywnie, nie potwierdzają, że autorem "Ecce Homo" był Caravaggio... Film w pewnym stopniu ujawnia kulisy rynku sztuki, ale to "ujawnienie" odnosi się głównie do zabiegów związanych z poszukiwaniem potencjalnego bardzo majętnego nabywcy/nabywców, gdyż wstępne szacowanie wartości dzieła to bagatela - 300 mln USD.
Chyba najlepiej na tle wszystkich owładniętych nadzieją na duże pieniądze dopadaczy prezentują się członkowie rodziny - właścicieli obrazu. To w ich jadalni przez dziesiątki lat obraz wisiał na ścianie będąc integralną częścią otoczenia w którym przyszli na świat, dorastali. Gdy przypadek sprawił, że w wystawionym na aukcję obrazie marchandzi dostrzegli tytułowego "sleepera" (śpiocha) co w ich żargonie oznacza zagubione/ukryte i cudem ujawnione/przywrócone odbiorcom/rynkowi dzieło, właściciele zachowali się nad wyraz wstrzemięźliwie.
Tym, czego zabrakło mi najbardziej w filmie to próba podążenia za historią obrazu, wyśledzenia w jaki sposób, w wyniku jakich zbiegów okoliczności "Ecce Homo" zawisł w jadalni zwykłych, przeciętnych zjadaczy chleba. Tym bardziej jest to dziwne, że właśnie proweniencja dzieła, jego w miarę możliwości udokumentowana/potwierdzona "wędrówka" przez wieki może być TYM dowodem, który definitywnie przesądza o jego autentyczności...
Cóż... Nie chcę nikogo zniechęcać do obejrzenia "Caravaggio: Na tropie arcydzieła”. Moja niska ocena 3-4 (słaby-ujdzie) na 10 w skali filmweb jest MOJĄ oceną. Być może są w nim inne niż "chciwość jest dobra" wartości, których nie dostrzegłem :)