niedziela, 1 września 2013

"Miłość", reż. Filip Dzierżawski, film, PL, 2012, właśnie na ekranach

"Miłość", reż. Filip Dzierżawski, film, PL, 2012, właśnie na ekranach

Gdzies z mediów doleciało do mnie, ze jest taki dokument, ze muzyczny, ze dobry. Sprawdzilem na filmwebie ocene tzw. spolecznosci, a ze była/jest wysoka, nie bez pewnych obaw poszedłem zobaczyć. Obway dotyczyly znacznego entuzjazmu z jakim media wyrazalay się o tym filmie, okreslajac go jako "jeden z najwybitniejszych polskich filmow dokumentalnych ostatnich lat". Tego typu opinie zwykle okazują się mocno przesadzone. A fakt, ze film był/jest grany w jednym kinie w Warszawie tym bardziej usposabial mnie do niego sceptycznie.
Nieslusznie.
Film jest bardzo dobry, także moim zdaniem.
"Miłość" to nazwa zespołu o którym nigdy wcześniej nie slyszalem. Zalożony około 30 lat temu przez Tymona Tymańskiego miał w swoim skladzie Leszka Mżdżera, Mikołaja Trzaskę, Jacka Oltera, Macieja Sikale, a przez jakiś czas z "M" wspolracowal Lester Bowie - amerykański trębacz.
Grali muzyke, która nigdy do mnie nie przemowila, której nie rozumiem, nie czytam - free jazz.
Jednak film nie jest stricte o muzyce, chociaż jest jej wiele, ale o męskich przyjaźniach, fascynacjach, budowaniu zespołu i jego rozpadzie. Muzyka jest spoiwem, pasja, która powoduje, ze kilku ludzi, a każdy z innej bajki tworza calosc, zespol, który nagrywa plyty, wygrywa konkursy, jest rozpoznawalny.
Tymon Tymanski jawiący się w filmie jako muzyczny naturszczyk dazacy do bycia Iggy Popem polskiej sceny muzycznej naturalny spiritus movens nowopowstającej kapeli sciaga do niej muzykow o roznej wrazliwosci, roznych wizjach, umiejętnościach, wyksztalceniu.
Poskladana przez reżysera historia, w która umiejętnie wlaczono swietne materialy archiwalne, soczyste, wspolczesne, szczere (chyba) wypowiedzi muzykow oraz mnóstwo muzyki jest opisem powstania, rozkwitu i rozpadu idei, przedsiewziecia. Historia jakich mnóstwo wokół nas.
Bardzo podobala mi się osoba Leszka Mozdzera, który z pozycji muzyka-perfekcjonisty, prymusa-wyksztalciucha zmuszonego przez swój perfekcjonizm do opisywania skrzypniecia drzwi wlasciwymi dzwiekami, ewoluuje jako muzyk/człowiek gotowy grac wbrew sobie falszywa nute celem sprowokowania kolejnej mutacji w graniu free, z nadzieja i swiadomoscia, ze TO wlasnie jest wlasciwa droga muzycznych poszukiwan.
Oby ja znalazł i to możliwie szybko, bo free w obecnym wydaniu wydaje mi się być slepa sciezka muzycznej ewolucji. Trawie free w polaczeniu z obrazem, najchętniej takim jak "Milosc" wlasnie, bo patrzenie na muzykow pastwiących się nad instrumentami, wybaluszajacymi galy i mowiacymi otwarcie, ze sami nie wiedza o co w tym chodzi powoduje, ze czuje się ciut lepiej w dzwiekowym chaosie.
Jest rzecz, która mnie w "M" mocno wkurza - angielska sciezka dialogowa. Przez caly film pojawianie się napisow u dolu ekranu rozbijalo moja koncetrancje. Tak mam, ze jak sa napisy musze je czytac. Kiedy je czytam umyka mi czesc obrazu, czesc warstwy muzycznej.
Czyzby, film miał TYLKO jedna kopie?
Cala reszta jest znakomita.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz