"Święty Leonard z pól", aut. Marek Stokowski, 2015, po lekturze, książka
Anonsowałem pojawienie się tej książki. (TU) Pisałem o spotkaniu z autorem w PIW-ie. Cytowałem nieprawdopodobnie pochlebną recenzję znanego i cenionego krytyka literatury Krzysztofa Masłonia, który na łamach "Do Rzeczy" spuentował całostronicowy tekst swojej recenzji w taki sposób: ..."Nie mam jednak wątpliwości, że ta historia o współczesnym Don Kichocie, objeżdżającym pola nad dolną Wisłą, łowiącym ryby w Liwie albo zgłębiającym dzieje krzyżackiego zamku Gniew, jest jedną z najlepszych polskich książek, jakie udało mi się przeczytać w ostatnich latach. W ciągu których wielokrotnie zdarzyło mi się już zwątpić w wartość literatury i jej sens" ("Do Rzeczy" nr. 8/617 17-23 lutego 2025) . W swoim czasie, także na łamach "Do Rzeczy" (nr 26/584; 24-30 czerwca 2024) Krzysztof Masłoń zarekomendował lekturę wydanej wówczas innej książki Marka Stokowskiego - "Lotnicho", wystawiając jej najwyższą ocenę, podkreślając m.in. radość płynąca z lektury tej książki. Najwyraźniej Krzysztof Masłoń jest admiratorem pisarstwa Marka Stokowskiego. Zupełnie jak ja :) Tylko co ja mogę dorzucić od siebie, jeśli zawodowy krytyk powodowany jakością prozy Marka Stokowskiego napisał o "Świętym Leonardzie z pól", powtórzę: ..."jest jedną z najlepszych polskich książek, jakie udało mi się przeczytać w ostatnich latach"... Mam wyczulone oko i ucho na opinie dotyczące kultury. Nie spotkałem się, a przynajmniej nie pamiętam, żebym kiedykolwiek przeczytał tak jednoznaczną, przyjazną, brawurowo-życzliwą recenzję...Przeczytałem "Świętego Leonarda z pól" parę dni temu. Praktycznie od jednego "dosiadu" z przerwą na sen. Historia, którą opowiada Marek Stokowski literalnie zabiera czytelnika, pochłania każąc mu czytać bez wytchnienia. Żądza dowiedzenia się "co dalej" jest na tyle zniewalająca, że zapewniam/ostrzegam, trudno się jest od książki oderwać. No dobrze. Ale o czym jest ta książka? Odpowiedź na tak postawione pytanie nie jest prosta. Sądzę, że nawet Iga Wilczek, bohaterka "Świętego Leonarda z pól" miałaby kłopot z udzieleniem krótkiej, zwartej odpowiedzi. A przecież zna większość tej historii przestrzegając czytelników na 4-tej okładce: ..."nie czytaj tej książki przy ludziach, bo kiedy roześmiejesz się nagle albo rozpłaczesz, to pomyślą, że jesteś stuknięty"... No właśnie. Kłopot ze zwięzłym zdefiniowaniem "o czym jest ta książka" jest także moim udziałem...
"Święty Leonard z pól" nie jest z pewnością książką kucharską, ale czytelnik znajdzie tam m.in. przepis na fantastyczną jajecznicę. Na pewno nie jest to bajka, ale marzenia i sens podążania za nimi to mocne przesłanie płynące z jej lektury. "Święty Leonard z pól" nie jest także instrukcją survivalową dla tych "co nie dają rady i jadą w Bieszczady", tudzież poradnikiem savoir vivre, pomimo, że zawiera ścisłe wytyczne radzenia sobie w sytuacji spotkań z "ujędrnioną i uwydatnioną, [poruszającą się na rowerze*] niebywale atrakcyjną panią w średnim wieku".
Odbieram "Świętego Leonarda z pól" jako opowieść głęboko humanistyczną. Opowiadana przez nią historia przywraca właściwą hierarchię w kodeksie ludzkich myśli i zachowań. Porządkuje to, co jest demolowane przez wszechobecną, nachalną propagandę i towarzyszącą jej indoktrynację. Tytułowy bohater - Leo, ma ogromne szczęście. Dzięki poprawnym kontaktom z "Górą" jej wysłannik wskazuje Leonardowi właściwy sposób na pozbycie się koszmarów przeszłości, nadania swojemu życiu sensu i wartości. "Święty Leonard z pól" jest szalenie barwną, obfitującą w nagłe zwroty, uśmiechniętą, czasami bolesną, pobudzającą wyobraźnię, głęboko ludzką opowieścią o człowieku, który dokonując właściwych korekt w otaczającej go rzeczywistości, usiłuje uczynić lepszym miejsce w którym żyje. To pełna emocji opowieść o zmaganiach dobra i zła, sił trwających w dozgonnym splocie na złe i dobre, uścisku na życie i śmierć.
Książka budzi emocje, ale przecież niekoniecznie wszystkie i wszystkich. Tym, którzy trzymają emocje na wodzy będzie się podobał unikalny, autorski styl pisarstwa Marka Stokowskiego. Autor znakomicie operuje językiem polskim, dzięki czemu z gracją potrafi nazywać nienazywalne okraszając trudne, wręcz bolesne (jak sądzę) dla Leo sytuacje humorem, z dozą przyjaznej autoironii. Właściwy rytm i tempo są tymi elementami opowieści, które powodują, że książkę znakomicie, łatwo się czyta. Akcja książki dotyczy i jest osadzona w bieżącej rzeczywistości, acz w towarzystwie odlotów i szczypty mistyki, co także jest znakiem firmowym prozy Marka Stokowskiego.
I już na koniec. Leo otrzymał i co ważne, właściwie odczytał przesłanie-drogowskaz dostarczone przez posłańca. Rzecz w tym, że "Góra", zwłaszcza teraz jest mocno zarobiona i nie jest w stanie wysyłać umyślnych do nas wszystkich. Może "Góra" korzystając ze swych szczególnych prerogatyw dając za przykład bohatera "Świętego Leonard z pól", zwraca naszą uwagę na potrzebę wspierania i czynienia Dobra... Zacząć jak zwykle należy od siebie. Leo rozpoczynał dzień prozaicznie, od nakarmienia kociej bandy dowodzonej przez Łatkę. Ale potem... Oj! Działo się! Czytajcie! Nie będziecie się nudzić :)
*[..] mój wtręt
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz