sobota, 21 kwietnia 2018

Julia Pietrucha, live koncert Trójka, niedziela 2018.04.15

Julia Pietrucha, live koncert Trójka, niedziela 2018.04.15

Trojka gra ja regularnie. Nie sposób nie zarejestrować wysokiego wokalu Juli zestawionego z łagodnymi dzwiekami ukulele i angielskim (zwykle) tekstem. Dosc często grany jest kawalek wykonany w czasie pierwszego trojkowego koncertu Julii w duecie z Dawidem Podsiadlo: "We care so much". Fajne. Warto odszukać to na YT, lub odsluchac z trojkowego archiwum.
Tamtem koncert towarzyszyl wydaniu pierwszego cd Julii - "Parsley". Koncert na którym byłem tydzień temu dedykowany był glownie drugiej plycie - "Postcards from the seaside".

Dziewczyna z ukulele. Słodkie.
Wysoki glos Julii drazni trochę mój nadwątlony aparat słuchowy. Nie sposób jednak nie docenic oryginalności i swiezosci tego co robi Julia. Chociaz lagodne dzwieki jej kompozycji z trudem przebijają się przez eter, to raz wyłowione sa milym odpoczynkiem miedzy rockowymi i bluesowymi kawałkami, których zwykle słucham. Muzyka, która tworzy Julia jest trudna do zdefiniowania. (Tutaj natychmiast włącza mi się lampka ostrzegajaca przed szufladkowaniem i kategoryzwaniem). Jak na moje ucho to jest to mieszanka popu i folku, być może ze szczypta country, zwłaszcza tam, gdzie w tle slychac banjo.
Innym, pozamuzycznym powodem dla którego poszedłem na ten koncert jest uśmiech, który wywoluje na mojej twarzy twarde, mocne, zdecydowane: Julia PIETRUCHA. Nie lagodna pietruszka, tylko pietrucha wlasnie. Dworowanie sobie z nazwiska nie jest eleganckie, ale... Tytul pierwszej plyty "Parsley", swiadczy o dystansie jaki Julia ma do swojego nazwiska, ponadto nie smieszy mnie nazwisko, tylko zestawienie łagodnej, podanej wysokim glosem muzyki, romantycznych (zwykle) tekstow, z "pietruchą", która do tego jest delikatną, subtelną, można rzec eteryczną, atrakcyjną blondynką. Bardziej wiec kojarzy się z pietruszka, może nawet z wonną natką, niż z czyms twardym, dużym, groźnym jakim wszakaże jest "pietrucha".
Na koncercie J. Pietrucha wystapila z mala Pietruchą (Pietruszką?) w brzuszku, bo jak oznajmila spodziewa się córki.
Było fajnie.
Julia z kapelą. Dostali gorącą owacje, odwdzięczyli się
dwoma bisami pod długim koncercie bedacym kompilacja
muzyki z dwóch plyt. Po koncercie Julia podpisywala
plyty, co dla mnie jest świadectwem profesjonalizmu.
Sama pisze muzyke i teksty. To co robi jest swieze i oryginalne. Wonne niczym koktajl z natki pietruszki. Stanowi przyjemny i pożądany przerwnik w powodzi wszechotaczajacej nas bezkształtnej muzycznej sieczki. Troche zaskakuje i być może drazni fakt, ze wiekszosc tekstow podana jest po angielsku, ale przynajmniej angielski jest (moim zdaniem) niezły i zrozumialy. Poza ukulele, które stanowi niezbędny element wyposażenia artystki, na którym gra praktycznie w każdym utworze, jej zespol używa bogatej gamy instrumentow, w tym puzonu, który fajnie brzmi nadając dodatkowej glebi/przestrzeni granym utworom.
Po koncercie kupiłem 2 plyty Julii (kpl. 95 zl). Bogato wydane, z mnóstwem rzeczy do czytania, i co najwzniejsze dobrze nagrane. Mam je od tygodnia w telefonie, słucham ciesząc ucho spokojnymi, nienapastliwymi dzwiekani muzyki podanej z duza kultura, dbaloscia o szczegoly.
I jeszcze jedno.
Otoz do tej pory zestaw: ukulele - atrakcyjna kobieta kojarzył  mi się jednoznacznie z Marylin Monroe, jej rola w filmie "Pół żartem, pół serio" (Some like it hot).
Od niedzielnego koncertu to skojarzenie dotyczy także Julii Pietruchy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz