czwartek, 8 grudnia 2016

"Gimme Danger", reż. Jim Jarmusch, USA, 2016, film, właśnie na ekranach

"Gimme Danger", reż. Jim Jarmusch, USA, 2016, film, właśnie na ekranach

Oceniam film jako poprawny, czyli gdzies w okolicach "5" w dziesięciopunktowej skali filmweb.
Jego glowna zaleta jest to, ze jest, bo jednak po osobie reżysera i scenarzysty w jednej osobie oczekiwałem więcej. Teza, proba jej udowodnienia, ze The Stoogies byli jedna z ważniejszych kapel w historii muzyki wydaje mi się być co najmniej naciagana.
Jednak warto zobaczyć ten film. Jest tak mało filmow muzycznych, ze pojawienie się kolejnego na naszych ekranach jest dla mnie swietem, dobrym podwodem, żeby siadając w kinie podążać  za opowiadana, w tym przypadku przez Iggy Popa, historia.

Ubiegly tydzień był bogaty w doznania muzyczne. Poniedziałek - Mariza - fado, czwartek - Taco Hemingway - rap, sobota - The Stoogies/Iggy Pop - punk rock. Niezla rozpietosc.

Ogladajac film Jima Jarmuscha trzeba pamietac, ze on i Iggy to dobrzy kumple, a "Gimmie Danger" to moim zdaniem rodzaj laurki, do tego trochę lukrowanej dla Iggiego i The Stoogies. Czy warto poswieciec film kapeli, której zasieg ograniczal się do kliku hrabstw, która wydala 3 plyty, których nikt nie chciał kupować/sluchac i obsceniczny wokalista sciagajacy na swoje koncerty skromna grupke fanow. W filmie przypisuje się The Stoogies zapoczątkowanie punk rocka, wskazuje na nich jako zrodlo inspiracji dla wielu innych grup, zwłaszcza Sex Pistols.
Jak zwykle sukces ma wielu rodzicow (jeśli uznac punk za sukces).

Film odbieram jako zapis destrukcji. Czytalem biografie Iggy Popa (TU moja opinia) i mogę powiedziec, ze film wraz z komentarzem Iggy Popa to prawda lukrowana. Ci faceci byli faktycznie ćpunami, tylko w niewielkim stopniu muzykami. O ile Iggy się obronil, okrzpel jako artysta i co istotne przezyl (w dużej mierze dzięki Dawidowi Bowie), o tyle cala reszta kapeli przeniosła się do Krainy Wielkich Łowów już jakiś czas temu.

Wiec kto stworzyl punk-rocka? The Stoogies, czy Sex Pistols? Mysle, ze żadna z tych kapel. Sądzę, ze powrot do prostej, bezpretensjonalnej, dzikiej muzyki, to znak czasu, efekt zmeczenia progresywnym rockiem, kapelami, których koncerty wymagaly ogromnego wysiłku organizacyjnego, taboru tirów ze sprzętem, masy kasy. Grazowe granie było zawsze. Ktos nazwal je punkiem, potem grungem, gdzies wyszedł z podziemia rap i hip-hop. Pojawanie się nowych gatunkow, powrot do prostoty odbieram jako naturalne falowanie rynku, potrzeb, nastrojow. Rodzaj ewolucyjnej samoregulacji. Jak cos urośnie zbyt duże, trudne do wyżywienia, to po jakims czasie ginie, zpada się, w miejscu implozji powstaje cos nowego, bywa, ze to nowa, bardziej atrakcyjna jakość. W jakims stopniu dowodem tego falowania jest Jack White. Ten facet potrafi zaskakiwać prostota której kwintesnecja jest jego sklonnosc do grania na tanim sprzęcie, gra na skonstruowanej ad hoc "gitarze" w "Będzie Głośno" (TU moja opinia).
Ktos kiedyś powiedział, ze wszystko już było. Ze wszystko, lacznie z muzyka, jest wtorne.
Ogladam jednym okiem wygrany przez Legie mecz (ze Sportingiem), pisze tego posta i mysle sobie, ze może odpowiedz na pytanie kto był pierwszy nie jest takie ważne, jak ważne jest to, ze rozne, bardzo rozne gatunki muzyczne koegzystują ze soba, znajduja swoich odbiorcow, fanow.
Fado, rap, punk.
Co przyniesie kolejny tydzień?
Widze, ze w kinach Stonsi z Hawany...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz