piątek, 12 grudnia 2025

"Norymberga" (Nurenberg), reż. James Vanderbilt, USA, 2025, w kinach

"Norymberga" (Nurenberg), reż. James Vanderbilt, USA, 2025, w kinach

Jeśli będziecie w Centrum Handlowym, w którym jest kino, i będą się Wam rzucać w oczy ludzie robiący z ust "dziubka" (górna warga na dolną, przy jednoczesnym złożeniu ust "w ciup") to jest to niemylny znak, że mijacie się z tymi, którzy wyszli z seansu filmu "Norymberga". Taką mimiką posługuje się kreujący jedną z głównych ról Rami Malek. Jest go w filmie dużo, a mimika tak sugestywna, że  niektórym widzom ten grymas może zostać na zawsze... Chociaż dziubek sam w sobie, niczego sobie. Spróbujcie poćwiczyć :)

"Norymberga" zwłaszcza w pierwszym "oglądzie" to całkiem dobry film. Po dłuższej chwili zastanowienia nie mogę mu jednak przyznać więcej niż 5/10 (średni) w skali filmweb... 

Film, w odróżnieniu od np. w łyżwiarstwa figurowego otrzymuje (na filmweb) tylko jedną notę. Nie ma oddzielnych ocen za styl, wykonanie itp. Nagradzanie poszczególnych wybranych elementów to domena nagród takich jak np. Oscar. Tutaj jest ich bez liku, ale i tak najważniejsze są dwie może trzy: najlepszy film, reżyseria, scenariusz. Jaki sposób oceny jest lepszy? Nie wiem. Na szczęście wiem co mnie uwiera w przypadku "Norymbergii".

Przyjezdna koleżnaka, mieszkająca na stale w USA Polka, po seansie jednoznacznie skomentowała film z przekąsem mówiąc: "Hollywood do bólu". I dalej, że ma po kokardę takich gładkich, zamaszystych, łatwowchodzących, szybko wypadających z głowy produkcji z taśmy fabryki snów. Że woli oglądać kino europejskie, bo wiadomo, tego made in USA ma wystarczająco dużo mieszkjąc tamże. Koleżanka miała racje. Film ma wszystko, co dobry film mieć powinien: świetną obsadę, bezbłędną reżyserię, znakomite zdjęcia, perfekcyjną postprodukcję, dobrą muzykę, a i sam temat także interesujący, intrygujący. 

Oglądało się go całkiem dobrze do momentu, gdy z filmowej narracji zaczęło się przebijać, że praktycznie jedynym poszkodowanym w II Wojnie Światowej narodem jest naród żydowski... Jako Polaka "mającego polskie obowiązki" zabolało mnie, że w czasie trwającego 2,5h filmu w niemieckich obozach koncentracyjnych zdaniem twórców "Norymbergii" ginęli praktycznie tylko Żydzi. O polskich i rosyjskich ofiarach niemieckiego bestialstwa wspomina się w filmie bodaj 1x. Rzeczownik Żyd odmieniany przez wszystkie przypadki jest najczęściej używanym słowem w filmie. Wielokrotnie mówi się o 6-ciu milionach żydowskich ofiar systemowej, niemieckiej eksterminacji zapominając, że około 50% z nich było Polakami... Co gorsza zapomina się także, że obok 3 milionów polskich Żydów Niemcy wymordowali kolejne 3 miliony etnicznych Polaków, a liczbę ofiar po stronie ZSRR szacuje się na około 27 milionów, w tym około 9 milionów ludności cywilnej...

Oglądało mi się gładko i przyjemnie, gdy dopadła mnie myśl, że ten film, w tej konwencji, w tym ujęciu niemieckich zbrodni to kolejne rozwadnianie niemieckiej odpowiedzialności, innymi słowy bezczelne wręcz fałszowanie historii. Ujęci przez aliantów niemieccy zbrodniarze to w większości fajni, sympatyczni faceci. H. Goring znakomicie grany przez Russella Crowe to kochający ojciec, zręczny negocjator, władający dobrym angielskim lekko przymulony nadmiarem używek tłuścioszek. Atrakcyjna, czuła żona, kochająca córka, listy pełne serdeczności i zero jakichkolwiek wyrzutów sumienia. Prawdą jest, że dziesięciu(tylko!) zbrodniarzy powieszono (Goring uniknął stryczka), ale cała reszta, rzesze, tysiące SS-manów, dziesiątki, setki tysięcy niemieckich zbrodniarzy uszło z życiem, gdyż okazało się, że mogą być przydatni w obliczu wieszczonej, nieuchronnej konfrontacji Wschód-Zachód. Do relatywizowania niemieckiego bestialstwa przyczynił także "program" Paperclip w ramach którego do USA sprowadzono około 2 tys. niemieckich i austriackich naukowców, którzy oczywiście nie czerpali korzyści z istnienia/działania obozów koncentracyjnych i niewolniczej pracy więźniów. Nawet o nich nie wiedzieli! (np. Wernhern von Braun)

"Norymberga" kończy się ostrzeżeniem-konkluzją, że ten poziom zezwierzęcenia (w filmie jest kilka przebitek dokumentalnych pokazujących straszną prawdę o obozach koncentracyjnych) nie jest przypisany narodowi niemieckiemu, że taka lub podobna historia może zdarzyć się wszędzie, jeśli dopuści się do upodlenia, dehumanizacji zwykle słabszej, mniej licznej grupy społecznej, którą wskaże się jako winną wszelkiego zła. 

Film, jak wynika z końcowych napisów, które dopowiadają do końca losy m.in. psychologa Douglasa Kelleya (Rami Malek) bazując na faktach nie jest filmem dokumentalnym. Brakuje w nim rzetelnych, twardych danych o ofiarach zbrodni niemieckich innych niż ofiary żydowskie. Brakuje w nim istniejących w archiwach dokumentalnych zdjęć z wyzwalanych przez aliantów obozów koncentracyjnych, gdzie alianccy żołnierze-oswobodziciele na widok bezmiaru bestialstwa stawiali niemiecką obsługę pod ścianą i kosili ją seriami z broni maszynowej. Brakuje informacji, że dawano więźniom "wolną rękę" w wymierzeniu sprawiedliwości wobec tych zbrodniarzy, którzy zakładając obozowe łachy usiłowali udawać więźniów...

Ten film to czysty hollywood.

Niby jest strasznie, ale tylko troszkę, bez przesady.

Najgorsze jednak jest to, że z tego filmu, nie z autentycznych filmów dokumentalnych będą czerpać "wiedzę" miliony widzów na całym świecie.

Bo dzięki udziałowi Russella Crowe, Johna Slattery (Mad Men), Rami Raleka (Bohemian Rapsody), Michaela Shannona (451 Fahrenheit) będą go ogładać miliony.

Bo "Norymberga" zwłaszcza w pierwszym "oglądzie" to całkiem dobry film...  

niedziela, 30 listopada 2025

Zima? Była. Pierwszy śnieg, niedziela 2025.11.23, rowerowe

 Zima? Była. Pierwszy śnieg. niedziela 2025.11.23, rowerowe

Napadało, po tygodniu stopniało. I źle, i dobrze. Gdyby śniegu było 10 cm więcej byłoby
wystarczająco na narty, ale dopadać nie chciało, więc nadal było rowerowo...

...czyli pomimo niekorzystnych, bo jednak zimowych warunków, 40 km mtb dokręcone :)


wtorek, 25 listopada 2025

"Heweliusz", reż. Jan Holoubek, PL i Belgia, 2025, serial, Netflix

"Heweliusz", reż. Jan Holoubek, PL i Belgia, 2025, serial, Netflix

Kolejny po "Wielkiej Wodzie" dobry serial polskiej produkcji Netflix. Daję "Heweliuszowi" 7/10 w skali filmweb, czyli dobry. Zacznę od zarzutu wynikającego z mojego rozczarowania. Otóż podobnie jak "Wielka woda" film jest "oparty na faktach", czyli nie jest dokumentem in extenso, lecz filmem katastroficznym z elementami dramatu sądowego i znaczącym ładunkiem sensacji. Na początku pierwszego odcinka widz dostaje zwięzłą informację, że ma do czynienia z fikcją. Ta informacja podawana jest tylko 1x, tylko w pierwszym odcinku. Łatwo ją pominąć, a pominięta zostawia widza z mętlikiem w głowie. Do tego na końcu ostatniego odcinka podana jest informacja o wygraniu w 2005 sprawy przeciwko Państwu Polskiemu przez osoby poszkodowane. Czyli film jest fikcją, wygrana w Strassburgu prawdą i nie pozostaje nic innego jak siąść do netu, żeby na własną rękę oddzielić fakty od tego, co wyobraźnia kazała dopisać twórcom...

Poza tą "drobnostką" reszta jest dobra, może nawet bardzo dobra. Nie będę się rozpisywał, gdyż media o filmie napisały praktycznie wszystko. Przeważa i to zdecydowanie ton zachwytu. Słusznie! Scenarzysta Kasper Bajon wespół z reżyserem Janem Holoubkiem (pracował także przy "Wielkiej Wodzie") opowiedzieli językiem filmu dramatyczną historię największej katastrofy morskiej w historii polskiej żeglugi. Zginęło 55 osób, w tym 20 członków załogi, 9 członków załogi zdołało się uratować. Tragedia!

Mnie najbardziej podobała się znakomita scenografia, zdjęcia (Bartłomiej Kaczmarek) oraz dobre tempo każdego z odcinków. Realia anno 1993, Polska w czasie transformacji, zmęczeni szarą rzeczywistością ludzie w tureckich sweterkach, śnieżna zima, bezrobocie... Film świetnie oddaje atmosferę tamtych lat, a dbałość o scenografię, nieomal monochromatyczne zdjęcia nadają filmowi cechy filmu dokumentalnego.

Nie mam pojęcia jakie były i czy były ukryte intencje twórców "Heweliusza". Po obejrzeniu ostatniego odcinka moja pamięć przywołała smoleńską tragedię wraz z jej tajemnicą,  towarzyszącemu lecącym oddzielnymi samolotami delegacjom bałaganowi, fałszywym, jak w filmie, oskarżeniom o pijaństwo... Zwizualizował mi się prezydent Komorowski mówiący "że polski pilot nawet na drzwiach stodoły poleci", sądowe ustawki, nieprzestrzeganie procedur, liczenie, że "jakoś to będzie", całe "polskie piekiełko". Pomyślałem sobie, że pomimo upływu ponad 30 lat od zatonięcia Heweliusza jedyne co się zmieniło to marki samochodów na ulicach. A reszta? Na moje oko bez zmian...

wtorek, 18 listopada 2025

"Lotnicho", aut. Marek Stokowski, 2024, NAGRODA LITERACKA im. Józefa Mackiewicza - NAGRODA GŁÓWNA - linki do zdjęć, komentarzy, wywiadów

"Lotnicho", aut. Marek Stokowski, 2024, NAGRODA LITERACKA im. Józefa Mackiewicza - NAGRODA GŁÓWNA - linki do zdjęć, komentarzy, wywiadów 


Tak, to już było w poprzednim poście na temat "Lotnicha"! Tak, o "Lotnichu" pisałem dużo i chętnie (TU) I chociaż nie jestem profetą to...

Dokonało się! "Lotnicho" - książka Marka Stokowskiego z laurem GŁÓWNEJ nagrody literackiej im. Józefa Mackiewicza edycja 2025. Uroczyste wręczenie nagrody odbyło się w dniu 2025.11.10.

Dla wytrwałych/dociekliwych pełne info >>>>>> TU

https://jozefmackiewicz.com/nagroda-literacka-jm-edycja-2025/

Dla niecierpliwych zdjęcia orga >>>>> TU

https://photos.google.com/share/AF1QipMZXBuj7KyzHZnhOynqguRFeK_-dZkm5g5Uy1qNWyt9izH310VFoeGRLAd4C91nNA?pli=1&key=TTgwaHRvSk5LS01jOFRDM3dxdTNBczNsZ3lYVWN3

oraz zdjęcia wykonane przez zięcia laureata >>>> TU

https://photos.google.com/share/AF1QipPNU3gLXPeGwnJpVh7n-PeZO4Kh0vhal56JTVlOt47_qCD1Aqt0cnkAQoJP8DJbvA?key=R2pYLWtzWFU0R29BZGcyN19oY3pnZWs1RU9YZ193

filmy:

 - laudacja Wacław Holewiński >>>> TU

https://www.youtube.com/watch?v=Kw9jnchgEjM

- wypowiedź laureata >>>> TU

https://www.youtube.com/watch?v=dqjFMFbsj7s

- wypowiedź sekretarza kapituły Stanisława Michalkiewicza >>>> TU 

https://youtu.be/_n5nO4_1aY0?si=klGrorMiX49hobQ9

Jazda obowiązkowa dla wszystkich - wywiad z Markiem Stokowskim z portalu https://literacki.com.pl/ >> TU

https://youtu.be/6xlgjUnYgOk?si=nFKs1SQyZ1g5Nvo4

KONIECZNIE przeczytajcie KOMENTARZE pod wywiadem!

A teraz, jeśli uważacie za stosowne podajcie informację o twórczości Marka Stokowskiego dalej.  Za chwilę Święta, Gwiazdka, prezenty. Niech w tym roku prezentem będzie co najmniej jedna z książek Marka Stokowskiego :)

WiKi o Marku Stokowskim >>> TU

poniedziałek, 17 listopada 2025

"Velazquez i jego tajemnica" (L'Enigme Velazquez), reż. Stephane Sorlat, Frnacja 2024, film dokumentalny. w kinach

"Velazquez i jego tajemnica" (L'Enigme Velazquez), reż. Stephane Sorlat, Frnacja 2024, film dokumentalny. w kinach 

Wyszedłem z kina rozczarowany. Daję 4/10 w skali filmweb - "ujdzie". 

Przyczyn mojego rozczarowania jest kilka. 1. Przede wszystkim ten film w odróżnieniu od wielu innych z cyklu "Wielkie malarstwo/wystawy na ekranie" (teraz cykl nazywa się Wielka Sztuka w Kinie Muranów) znacznie odbiega od wzorca pomysłodawcy i twórcy cyklu o malarstwie - Phila Grabskiego. Nadęta, uduchowiona narracja z offu niewiele wnosi do wiedzy o Velzaquezie. Mnie po prostu drażniła. 2. Film trwa 90 min. a Velzaquezie, a zwłaszcza o "jego tajemnicy" nie dowiadujemy się nic, lub prawie nic. 3. Film chętnie opowiada o zachwytach nad malarstwem Velazqueza mnóstwa innych malarzy, w tym Picassa i Maneta, oraz nie wiedzieć skąd wziętego młodego malarza z Kuby, ale źródło zachwytu pozostaje tajemnicą, poza oczywistością, że chodzi o obrazy. 4. Mnóstwo ekspertów używając wielu przymiotników wyraża fascynację twórczością Velazqueza, ale nie wskazują oni na praktycznie żadnej cechy szczególnej jego obrazów poza tym, że są "fenomenalne". 5. Praktycznie jedynym "fenomenem" jest cecha obrazów wszystkich dobrych portrecistów - wniknięcie i oddanie na obrazie psyche portretowanej postaci. 

Twórcy filmu zestawiają dzieła Velazqueza z obrazami innych wielkich malarzy: Goi i Caravaggio. I tu zaczyna się kłopot natury technicznej. Otóż na ekranie widzimy obraz np. Goi, narrator mówi (zwykle po francusku) o Velazquezie i jeśli nawet w lewym lub prawym rogu ekranu jest informacja, że prezentowany jest obraz Goi to przeciętny widz, skupiony na czytaniu napisów u dołu ekranu nie ma czasu, żeby przenieść wzrok na "fiszkę" obrazu. Można łatwo się pogubić, zwłaszcza, że "fiszka" obrazu, podobnie jak "wizytówki" ekspertów są złożone z co najmniej dwóch, różnych, dość fikuśnych czcionek, a to nie ułatwia czytania.    

Wiele ochów i achów, potok słów, a o tytułowej tajemnicy niewiele... Niewiele konkretnej wiedzy o samym malarzu, jego pracowni, technice. Dowiadujemy się wprawdzie, o jego trzyletniej podróży do Włoch, studiowaniu i kupowaniu dzieł sztuki na zlecenie hiszpańskiego króla. Natomiast o historii powstania, losach jednego z najsłynniejszych dzieł Valasqueza "Venus z lustrem" jest krótka wzmianka dotycząca głównie prób zniszczenia obrazu przez sufrażystkę i młodocianych "obrońców Planety". Twórcy filmu poświęcają więcej czasu współczesnemu, kubańskiemu malarzowi niż jednemu z najbardziej zmysłowych, zagadkowych, inspirujących i intrygujących kobiecych aktów w historii sztuki... Coś tu moim zdaniem nie trybi :(  

poniedziałek, 10 listopada 2025

"Lotnicho", aut. Marek Stokowski, 2024, NAGRODA LITERACKA im. Józefa Mackiewicza - finał - Lotnicho - NAGRODA GŁÓWNA


"Lotnicho", aut. Marek Stokowski, 2024, NAGRODA LITERACKA im. Józefa Mackiewicza - finał - Lotnicho - NAGRODA GŁÓWNA

Chwilę temu wróciłem z gali wręczenia nagród. Twórczość Marka została dostrzeżona i doceniona. Ogromnie się cieszę!

Tegorocznym laureatem głównej nagrody jest MAREK STOKOWSKI i jego LOTNICHO!

Nagroda jest przyznawana autorom książek, które w szczególny sposób popularyzują rodzimą kulturę, historię i tradycję. 

Marek Stokowski tuż po przyznaniu nagród na tle specjalnej oprawy :)

Laudację wygłasza Wacław Holewińśki] po ogłoszeniu o przyznaniu nagrody głównej.
 [foto jozefmackiewicz.com]

"Lotnicho" - JUŻ DZISIAJ - Nagroda Literacka im. Józefa Mackiewicza - ogłoszenie wyników

"Lotnicho" - JUŻ DZISIAJ - Nagroda Literacka im. Józefa Mackiewicza - ogłoszenie wyników

Przypomnieniem o dacie  ogłoszenia wyników obrad jury konkursu o Nagrodę Literacką im.Józefa Mackiewicza i uroczystości z tym związanej.

Ogłoszenie wyników obrad jury i wręczenie nagrody głównej oraz trzech wyróżnień odbędzie się DZISIAJ o godzinie 17.00, w Domu Dziennikarza przy ulicy Foksal 3/5 w Warszawie. Uroczystość  będzie miała charakter otwarty.

Uroczystość będzie można śledzić w transmisji streamingowej (prawdopodobnie link pojawi się w dniu uroczystości na stronie https://jozefmackiewicz.com/nagroda-im-j-mackiewicza/a z pewnością później będzie dostępna na tejże stronie.


poniedziałek, 3 listopada 2025

Jesienny klimacik, niedziela 2025.11.02, rowerowe

 Jesienny klimacik, niedziela 2025.11.02, rowerowe

Rzeka Mienia. Godz. 8:41, temp. około 13 st....

...płynie czas i rzeka, a Darek z Krzyśkiem dyskutują o różnicy w oporach
toczenia opon Conti v. Maxxis...-

Po południu Wólka Węglowa, oczywiście
 na rowerku omijając korki.



piątek, 31 października 2025

"Druga Furioza", reż. Cyprian T. Olencki, PL 2025, Netflix

"Druga Furioza", reż. Cyprian T. Olencki, PL 2025, Netflix

Stało się! Po "Furiozie" (2021), która zaskoczyła mnie swoją więcej niż przyzwoitą jakością (TU) dostaliśmy "Drugą Furiozę" - próbę zdyskontowania przez Netflix, który jest producentem "Drugiej...", sukcesu tej pierwszej. Od razu, z przykrością muszę stwierdzić, że jest to próba NIEUDANA. O ile pierwowzór oceniłem na 7(minus)/10 w skali filmweb, to sequel zasługuje moim zdaniem najwyżej na słabe 5(minus)/10, czyli średni z duuużym minusem. 

Wadą "Drugiej Furiozy" jest przegadanie prowadzące do wydłużenia filmu do nieznośnych 2h 47min. Blisko 3h to naprawdę długo, nawet jeśli ogląda się film w domu, po części na ergometrze i kanapie. Ale przecież są/były w historii kina filmy dłuższe, których długość nie była uciążliwa. Tak! To były filmy dobre, lub bardzo dobre... 

"Druga Furioza" obarczona jest grzechem pierworodnym wszystkich sequeli - zarobić ponownie na tym samym pomyśle. Niestety, w odróżnieniu od pierwowzoru filmowi brak dobrego projektu/scenariusza na dobrą opowieść. Wszystko co dzieje się na ekranie jest "na siłę", wymuszone, rozmywa się, grzęźnie w miarę pojawiania się nowych postaci. Nowe twarze muszą zaistnieć wnosząc swoją historię, uzasadnić swój ekranowy byt. Powstaje nowy wątek, w tym przypadku damsko-męski, który wymaga opowieści, dramaturgii itp. Niewiele wnosi, kradnie czas. Nową postacią jest "primabalerina" - miłość głównego bohatera - Goldena. Żenująco papierowa, żałośnie naiwna, beznadziejnie zagrana przez Polę Gonciarz. O ile "Furioza" jako opowieść o wojnie kiboli miała zaszytą znaczną dozę prawdopodobieństwa, o tyle "Druga Furioza" skręca w stronę fantasy, odzierając opowieść z cech potencjalnie prawdziwej, kibolskiej sagi. Akcja filmu nieznośnie zwalnia, grzęźnie, tonie, traci zasadniczy walor filmu akcji jakim jest tempo. Wraz z tempem film gubi wiarygodność, a z wiarygodnością ginie to co było jego zaczynem - policyjną intrygę w środowisku kiboli. Wszystko się sypie. Całość zaczyna przypominać produkcje P. Vegi, które zawsze mnie raziły brakiem dobrego pomysłu na zwartą, świeżą, przemyślaną i dobrze opowiedzianą historię. I chociaż jak słychać w mediach Netflix płaci  dobrze, nawet bardzo, nawet tyle, że nasi aktorzy byli zaskoczeni wysokością honorariów, to wyszło słabo. 

Szkoda. Będą zwracać kasę Netflixowi? :)

"Jedna bitwa po drugiej" (One Battle After Anotcher", reż. Paul Thomas Anderson, USA, 2025, film, w kinach

"Jedna bitwa po drugiej" (One Battle After Anotcher", reż. Paul Thomas Anderson, USA, 2025, film, w kinach

Podobał mi się na 7/10, czyli "dobry" w skali filmweb. Film dla tych, którzy lubią i cenią kino w stylu wyznaczonym przez Quentina Tarantino, zwłaszcza w wydaniu "Pulp Fiction". "Jedna bitwa po drugiej" to groteska, żart, farsa - nasz świat w krzywym zwierciadle. Jest do płaczu i do śmiechu, ale... 
Przede wszystkim uważam, że film jest o około 25% zbyt długi. Jego słabością jest fakt, że reżyser i autor scenariusza to te same osoby. Wydaje mi się, że taki układ powoduje brak krytycznego spojrzenia na końcowy efekt i decyzję o ewentualnym pozbyciu się zbędnych dla treści, bolesnych dla tyłka widza scen. Jednak najważniejszym zarzutem, jest moim zdaniem złe prowadzenie aktorów, zwłaszcza Seana Penna. Otóż nie kto inny jak reżyser właśnie, pozwala na przekroczenie przez kreowaną przez Seana Penna postać pułkownika Lockjaw granicy między pastiszem, a groteską. Wydaje mi się, że znakomity skądinąd S. Pean poruszając się po bandzie pastiszu zbyt często zeń wypada w obszary absurdalnej, karykaturalnej groteski. Mam też pretensję do roli kreowanej przez Leonardo DiCaprio, a właściwie ponownie do reżysera. Otóż moim zdaniem pozwolił na kreację postaci Boba Fergusona nieomal w sposób 1:1 zgodny z  postacią Jeffa Lebowskiego z filmu "Big Lebowski" (1998) granego przez znakomitego Jeffa Bridgesa. I ponownie jak w przypadku S. Penna, DiCaprio jest znakomity, ale dosłowność zapożyczeń z filmu braci Coen troszkę mnie uwierała. Nie drażniła jednak tak bardzo jak przerysowana grubą krechą kreacja Seana Penna. Może dlatego, że bardzo lubię "Big Lebowskiego" i uważam, że J. Bridges jest tam  n a d z w y c z a j n y.

I to by było chyba na tyle jeśli chodzi o pretensje. A fabuła? No cóż... Jest na tyle bogata, wielowarstwowa, że pozwala na bardzo indywidulaną interpretację. Można dopatrywać się w opowiadanej historii wielu znaczeń. Dla mnie ważny jest bezpośredni przekaz:  kpina z rewolucjonistów wszelkiej maści, którzy schodząc z barykad stają się nadspodziewanie szybko częścią kontestowanego przez siebie establishmentu. Tracąc wolę walki robią jednak miejsce dla kolejnych pokoleń, które wierzą w sprawczą siłę manifestacji, pikiet i bojkotów. W cykl zmiany pokoleń zaszyta jest immanentna potrzeba buntu, negacji dziedziczonego po rodzicach porządku. Historia uczy, że niepokój polityczny, społeczny, nawet kulturowy może prowadzić do pozytywnych transformacji. Byleby nie był to "duch rewolucji krążącej nad światem/upiór krążący nad Europą - upiór komunizmu" :)  

środa, 22 października 2025

"Newest Zealand", Trójka studio im. Agnieszki Osieckiej, niedziela 2025.10.19, koncert

"Newest Zealand", Trójka studio im. Agnieszki Osieckiej, niedziela 2025.10.19, koncert 

"Newest Zealand"; od lewej: Krzysztof Nowicki – gitara, wokal; 
Miłosz Wośko – klawisze; Borys Dejnarowicz –
wokal, gitara; Krzysztof Halicz – bębny; Michał Stambulski
– bas, wokal
Przybyła zza oceanu koleżanka zapytała mnie "co dobrego słychać w Trójce?" Pamiętała, że jakiś czas temu byłem wiernym słuchaczem Trzeciego Programu Polskiego Radia. Nie umiałem odpowiedzieć na to pytanie. Postanowiłem to zmienić. Natychmiast sprawdziłem czy planowany jest jakiś live-koncert i bęc!, tak!, był - "Newest Zealand".

Kto nie był, nie słyszał w radiu może obejrzeć/usłyszeć koncert TU

Nigdy wcześniej nie słyszałem tej kapeli/o tej kapeli. Pewnie nigdy już nie usłyszę... To co zaprezentowali było moim zdaniem słabe. RZĘSA, taka stawowa, oplatająca,  krępująca ruchy, zmuszająca do natychmiastowego wyjścia z wody, bo pływanie w czymś takim dalekie jest od przyjemności. 

Małgorzata Penkalla - wokalistka
(tak, w drugim planie:)), która tchnęła
trochę życia w niemrawy występ
"Newest Zealand".
Praktycznie wszystkie kompozycje zrobione "na jedno kopyto". Monotonne, bez wyraźnej linii melodycznej, wyśpiewane płaskim wokalem z zerową dramaturgią, dziwną na moje ucho artykulacją, manierą rozciągniętych zgłosek w końcówkach tekstu: seeee, beeee, weeeeee itp. Na domiar złego całość podana w języku angielskim... Nie ratował koncertu udział zaproszonych gości poza jednym momentem, kiedy na scenę wyszła Małgorzata Penkalla. Ona nadała wykonywanej piosence trochę życia, ekspresji, dramaturgii. Sam kawałek, którego tytułu nie znam też był chyba najlepszy. Wyraźnie wyróżniał się in plus na tle całego setu. Już na koncercie padło ze sceny, że kapela miała swój debiut 15-lat temu. Panowie dla okrasy (jak sądzę) zagrali  jeden ze swoich pierwszych kawałków. Dokładnie to samo, ten sam klimat. Płasko, bez koloru, bez życia... Nie jestem wybitnym lingwistą-anglistą, ale gdy rodzima kapela postanawia wykonywać swoje piosenki w języku angielskim warto jest: 1. Zadać sobie pytanie na jakim rynku chce się robić karierę. 2. Poddać się ocenie native speakera. 3. Mieć w głowie chociażby słowa Taco Hemingwaya, który w jednym ze swoich rap-kawałków wyznał, że uzyskał rozpoznawalność, gdy zaczął "śpiewać" po polsku. 4. Mieć w pamięci, że praktycznie JEDYNĄ polską wokalistką, która odniosła sukces na anglojęzycznym rynku jest Basia Trzetrzelewska. Będąc  wokalistką o kilkanaście długości lepszą od Borysa Dejnarowicza dłuuugo "terminowała" w Matt Bianco dokładając do ich debiutanckiego albumu "Whose side are you on?" nieomal wyłącznie wokalizy. Upłynęło sporo czasu zanim odważyła się zacząć solową, anglojęzyczną karierę...
Borys Dejnarowicz.

I już na koniec. Podobnie jak nie jestem lingwistą-anglistą, nie jestem także muzykologiem-specjalistą. Jestem natomiast fanem muzyki bez względu na gatunki. Wiem co mi się podoba. "Newest Zealand" zdecydowanie nie przekonał mnie do siebie. Tuż po koncercie spytałem jedną z pracujących w redakcji muzycznej Trójki osób (personalia oczywiście utajniam) o opinię odnośnie koncertu. Była w 100% zgodna z moją. Pisząc tego posta na drugim ekranie komputera uruchomiłem nagranie koncertu z YT. Utwierdziłem się w swojej negatywnej opinii. A już na koniec sprawdziłem na Spotify popularność najnowszego albumu "Harmony Attack" wydanego w kwietniu 2025, z którego w większości składała się koncertowa set lista. Ilość "odsłuchów" każdego z utworów jest poniżej progu rejestracji... Warto dodać, o czym dowiaduję się z notki na stronach Trójki, że w maju 2025 "Harmony Attack" była płytą tygodnia Trójki i byla prezentowana w audycji "Lista Osobista" Piotra Metza. I co? I nic! Grając to co i jak grają za kolejnych 15 lat będą (moim zdaniem) w tym samym miejscu...

poniedziałek, 20 października 2025

"Lotnicho" aut. Marek Stokowski, w ŚCISŁYM finale konkursu o Nagrodę Literacką im. Józefa Mackiewicza, książka

"Lotnicho" aut. Marek Stokowski, w ŚCISŁYM finale konkursu o Nagrodę Literacką im. Józefa Mackiewicza, książka

Jakiś czas temu (TU) informowałem o wytypowaniu "Lotnicha" do finału konkursu o Nagrodę Literacką im. Józefa Mackiewicza. W dzisiejszy, poniedziałkowy, mroźny, acz słoneczny poranek dotarła do mnie kolejna informacja, którą cytuje w całości:

Być może pamiętają Państwo, że powieść „Lotnicho” weszła do ścisłego finału konkursu o Nagrodę Literacką im. Józefa Mackiewicza. Ogłoszenie wyników obrad jury i wręczenie nagrody głównej oraz trzech wyróżnień odbędzie się w poniedziałek 10 .listopada, o godzinie 17.00, w Domu Dziennikarza przy ulicy Foksal w Warszawie. Uroczystość  będzie miała charakter otwarty. 

"Otwarty charakter" to zaproszenie dla wszystkich obecnych i przyszłych fanów prozy Marka Stokowskiego. Wpadajcie tłumnie! Autor "Lotnicha" będzie obecny na wręczeniu nagród. Weźcie ze sobą swoje egzemplarze "Lotnicha", "Świętego Leonarda z pól"! Marek z pewnością chętnie z Wami porozmawia, podpisze książkę, dorzuci autorską dedykację. Będzie można machać marynarami, rzucać biustonoszami, wykrzykiwać hasła, wznosić wiwaty! (tak mi się przynajmniej wydaje:))  

Zapiszcie datę/godzinę w kalendarzu. 

Do zobaczenia!

sobota, 18 października 2025

"Ślepy zegarmistrz, czyli jak ewolucja dowodzi, że swiat nie został zaplanowany" (The blind watchmaker, why the evidence of evolution reveals a universe without design) aut. Richard Dawkins, GB 1986, PL 1994, książka

"Ślepy zegarmistrz, czyli jak ewolucja dowodzi, że swiat nie został zaplanowany" (The blind watchmaker,  why the evidence of evolution reveals a universe without design) aut. Richard Dawkins,  GB 1986, PL 1994, książka

Ta książka jest bodaj pierwszą przetłumaczoną na język polski książką Richarda Dawkinsa jednego z najbardziej znanych popularyzatorów i zwolenników darwinowskiej teorii ewolucji. Wcześniej przeczytałem bodaj 4 inne książki R. Dawkinsa, który także często pojawia się w moim blogu jako autorytet cytowany przez innych naukowców (TU). Przyczyną dla której sięgnąłem po ten tytuł jest moje rosnące zainteresowanie genetyką. "Ślepy zegarmistrz" jest książką,  która dość często pojawia się w życiorysach naukowców-noblistów. Wskazywana jest jako ważna pozycja, ważąca na decyzjach odnośnie kierunków rozwoju kariery naukowej. Na Nobla raczej nie liczę :), ale jeśli "Ślepy zegarmistrz" podobnie jak "Samolubny gen" i "Fenotyp rozszerzony" stanowią punkt odniesienia do rozważań na temat ewolucji, to nie pozostało mi nic innego jak zmobilizować się i zabrać do lektury. Słowo "mobilizacja" nie jest przypadkowe. Mając za sobą lekturę innych książek R. Dawkinsa wiedziałem, że mobilizacja rozumiana jako podwyższona koncentracja, stuprocentowe skupienie na czytanym tekście jest niezbędna do tego, aby przynajmniej niewielki procent zawartej w książce wiedzy został w głowie, chciał się utrwalić. 

Z szybkiej wizyty w necie w celu znalezienia/kpienia książki (brak w lokalnej bibliotece) wynikało, że wydanie w PIW-owskiej serii "plus/minus nieskończoność" z roku 1986 pozostaje jedynym polskim wydaniem. W obrocie są tylko egzemplarze używane, których ceny oscylują na poziomie 100+ zł. Mój kosztował bodaj około 50 zł, ale kupiłem go z świadomością o "luźnych" kartkach. I rzeczywiście mój pierwszy kontakt z "Zegarmistrzem" wymagał kilku sesji wklejania luźnych stron. Potem, w trakcie czytania książka wymagała dalszego serwisowania. Grzbiet łatwo się rozklejał (i nadal rozkleja). Wypadały całe, kilkustronicowe sekcje, które niewklejone na czas mogły łatwo się zgubić, ulec zniszczeniu. Słaba jakość złożenia książek była przypadłością całej serii "plus/minus nieskończoność". Piszę o tym dlatego, że introligatorska mizeria była przyczyną dla której nie zabierałem "Zegarmistrza" na letnie wyjazdy. Bałem się, że nie zniesie trudów podróży, a to z kolei powodowało, że czytałem ją bardzo długo. Ale za to dokładnie :)

Richard Dawkins, jego książki nie potrzebują mojej rekomendacji. Jego popularność i sława "rottweilera Darwina" nie podlegają dyskusji. Od czasu "Samolubnego genu" gdzie dowodził, że żywe organizmy wbrew powszechnemu mniemaniu nie działają w imię własnych, gatunkowych korzyści, czy w celu własnych, osobniczych interesów, lecz ich działanie jest nakierowane sukces genów spoczywających w ich komórkach, Richard Dawkins stał się światowej sławy pisarzem-popularyzatorem nauki, gigantem ewolucjonizmu, "rottweilerm Darwina". Właściwie wszystkie jego książki dowodzą praktycznie jednego: ewolucja to czas i rozmnażanie. W "Ślepym zegarmistrzu" R. Dawkins już na samym wstępie zwraca uwagę na element czasu właśnie. Dowodzi, że mamy problem ze zrozumieniem ewolucji, gdyż nie pojmujemy czasu, jego upływu w skali geologicznej (kosmicznej), ale mierzymy go trwaniem ludzkiego życia. Zmiany ewolucyjne zachodzą w skali kosmicznej liczonej w milionach i dziesiątkach milionów lat... Ewolucja zdaniem R. Dawkinsa nie musi mieć przebiegu linearnego. Przez długie, bardzo długie okresy może tkwić w uśpieniu (staza) po to, żeby powodowana np. mutacją, czy zewnętrzną, gwałtowną zmianą środowiskową przyspieszyć. Jednak nawet to przyspieszenie nadal liczone jest w skali kosmicznej. 

(na marginesie; wydaje się, że ten sam problem, problem kosmicznej skali czasu dotyczy zmian klimatycznych, których nie rozumiemy/udajemy, że nie rozumiemy, pomimo, że zdajemy sobie sprawę z tego, że Ziemia jest elementem Kosmosu i jako taka podlega zjawiskom kosmicznym [Milankovic], mierzalnych oczywiście skalą kosmiczną, nie ludzką)

Praktycznie każda książka R. Dawkinsa zawiera f a s c y n u j ą c e  przykłady ewolucyjnych zmian dotyczących w przypadku "Zegarmistrza" m.in. nietoperzy, które wykształciły niebywały zmysł/aparat echolokacji. R. Dawkins detalicznie opisuje sposób/mechanizm w jaki nietoperze "skanują" miejsce, w którym się znajdują unikając uderzenia o ściany w pogrążonej w zupełnej ciemności jaskini, poprzez uruchomienie bardziej precyzyjnego "skanu" namierzającego lecące jedzonko-ćmę, aż do szczegółowego opisania "systemów przeciwzakłóceniowych" które pozwalają na mijanie się nietoperzom w trakcie lotu, w zupełnej ciemności. Z zachwytem opowiada o wykorzystaniu przez nietoperze zjawiska Dopplera oraz umiejętności modulacji własnej fali-pisku i jej identyfikacji wśród mnóstwa innych fal-pisków generowanych przez inne nietoperki. Do tego, żeby całą sprawę skomplikować jeszcze bardziej, praktycznie każdy gatunek nietoperków wypracował autorskie rozwiązania. (autor nie zajmuje się ponadnaturalnymi zdolnościami Batmana, tudzież jego technologicznie zaawansowanymi gdżetami :))

R. Dawkins konsekwentnie dowodzi, że dobór naturalny, czyli ewolucja podąża za skutkami/korzyściami jakie geny niosą dla organizmu. W konsekwencji jeśli zmiana w genotypie przynosi korzyść organizmowi, w wyniku czego, ów organizm osiąga większy sukces w rozmnażaniu, to te geny, które przyczyniły się do tej zmiany będą się powielać/rozsiewać szybciej niż inne, a ów "samolubny gen" odniesie sukces. W pamięci należy mieć kosmiczną skalę czasu, bo tylko w takiej skali, skutek tych zmian nazywanych efektem fenotypowym, jest dostrzegalny. 

Nie mniej fascynujące są rozdziały, w których autor rozważa ewolucyjne mechanizmy zatrzymujące postęp w eskalowaniu szybkości biegu drapieżników. Zdaniem R. Dawkinsa do głosu dochodzi "regulator kosztu utraconych szans" który w przekonywujący sposób opisuje i analizuje. Jest także w "Zegarmistrzu" miejsce, gdzie R. Dawkins dotyka fenomenu Życia. Czy Życie istnieje tylko na naszej Planecie, czy jest powszechne we Wszechświecie? Czy założenie, że jeśli Życie powstało na Ziemi to mogło powstać w każdym dowolnym miejscu, zwłaszcza, że ilość planet podobnych do Ziemi szacuje się dzisiaj na około 20 mld i to TYLKO w naszej Galaktyce, jest słuszne? A jeśli wniosek, że skoro Życie powstało na Ziemi to jego powstanie nie może być zdarzeniem nieprawdopodobnym, jest błędem...  

Autor "Ślepego zegarmistrza" przez niektóre gremia uważany jest za jednego z najwybitniejszych, popularnych, współczesnych intelektualistów. "Ślepy zegarmistrz" uchodzi za kamień milowy w dyskusji na temat ewolucji. I chociaż jak mówi podtytuł: "...ewolucja dowodzi, że świat nie został zaplanowany" to R. Dawkins pokazuje, że dobór naturalny działając bez świadomego planu nie działa "na ślepo". Dobór naturalny wspomagany przypadkowymi mutacjami jest procesem kumulatywnym, procesem żmudnego dokładania, budowania, utrwalania cech pozwalających organizmom napędzanym "samolubnymi genami" odnieść sukces populacyjny, zdobywać przewagę wyrażoną zdolnością do powielania ulepszeń. 

Na wstępie napisałem, że lektura "Ślepego zegarmistrza" wymaga maksymalnej koncentracji, wyjątkowego skupienia się na tekście gęstym od interdyscyplinarnej wiedzy. Wiedza zawarta w książce zbliża nas do poznania, zrozumienia mechanizmów świata w jakim żyjemy. Autor wskazuje na naszą, ludzką niedoskonałość związaną postrzeganiem skali czasu, w jakim zachodzą zmiany, gdzie dobór naturalny prowadzi ewolucję w kierunkach korzystnych dla organizmu. R. Dawkins dowodzi, że darwinowski światopogląd w ostateczny sposób wyjaśnia nasze istnienie. 

Książka "Ślepy zegarmistrz" to prawie 500 str. wiedzy. Zabierając się do niej warto jest mieć pod rękę tubkę introligatorskiego kleju, z pewnością się przyda. Przyda się także cierpliwość i upór, bo nie wszystko co R. Dawkins pisze wchodzi łatwo i bezboleśnie. A jeśli po dwu-trzykrotnym przeczytaniu nie weszło - pomiń i leć dalej! Warto :)

piątek, 17 października 2025

"Pod skórą" (Under the Skin), aut. Faber Michel, GB 2014, PL 2005, książka

 "Pod skórą" (Under the Skin), aut. Faber Michel, GB 2014, PL 2005, książka

"Pod skórą" to opowieść z pogranicza sci-fi i thrillera, sfilmowana w roku 2013 z udziałem w głównej roli Scarlett Johansson. I właśnie obejrzany jakiś czas temu film (TU) był przyczyną dla której sięgnąłem po jego literacki pierwowzór. Zgodnie z moimi domysłami fabuła filmu uległa znaczącej modyfikacji w stosunku do książkowej. Czytając książkę dowiadujemy się zdecydowanie więcej o roli krążącej po szkockich drogach tajemniczej, atrakcyjnej kobiety, wabiącej i dezintegrującej mężczyzn. Książkowa opowieść jest pełna, detaliczna, wstrząsająca. Jej przesłanie/wymowa to twist każący spojrzeć na naszą, ludzką rzeczywistość innymi oczami, z innej perspektywy. Nie będę brnął dalej w odczytywanie znaczeń, przyczyny, dla których tak odbieram tę książkę. Myślę, że fabuła jest na tyle niejednoznaczna, że inni czytelnicy mogą znaleźć inne dno tej mrocznej, nieoczywistej opowieści. 

"Pod skórą" czyta się bardzo szybko, tak, jak rasowy kryminał/sensację. Jej lektura była dla mnie oddechem po szalenie interesującej, ale trudnej książce "Ślepy zegarmistrz" Richarda Dawkinsa. Może dlatego przeczytanie 318 str. zajęło mi niespełna 2 dni. Sądzę, że mogę ją polecić tym którzy lubią literaturę o "obcych wśród nas". Jednak muszę ostrzec tych, którzy podobnie jak ja zamierzają przeczytać "Pod skórą" po obejrzeniu filmu. Film "Pod skórą" NIE jest ekranizacją książki. Film jest NA MOTYWACH.

czwartek, 9 października 2025

"Moja szkatułka - Grechuta Tribute", Okęcka Sala Widowiskowa, 2025.10.05, koncert

 "Moja szkatułka - Grechuta Tribute", Okęcka Sala Widowiskowa, 2025.10.05, koncert

Od lewej: Joanna Giemzowska-Pilch, Jakub Wach, Oskar
Hudyka, Jerzy Drobot, Arek Boryczka autor aranżacji i podobnie
jak reszta kapeli znakomity instrumentalista.
Byłem pod dużym wrażeniem jakości kapeli, która towarzyszyła Oskarowi Hudyce - wokaliście "Mojej Szkatułki". Decydując się na pójście na ten koncert nie oczekiwałem fajerwerków. Koncerty "tribute to..." są ogromną niewiadomą. Podjęcie próby wystąpienia w repertuarze Marka Grechuty to spora odwaga i duuuże wyzwanie. Nieźle znam ten repertuar, a "Będziesz moją panią", "Dni których nie znamy", "W dzikie wino zaplątani", "Korowód" i mnóstwo innych to piosenki, które towarzyszyły mi przez całe dotychczasowe życie. Pójście na taki koncert w moim przypadku zawsze wiąże się z rodzajem rozterki związanej ze sposobem wykonania powszechnie znanych zwrotek. Jeśli jest to próba zaśpiewania 1:1 to oczywiście skucha, bo zaśpiewać, interpretować tekst jak M. Grechuta zwyczajnie się nie da. Natomiast jeśli jest to interpretacja powiedzmy dowolna, to także skucha, bo przecież każdy, łącznie ze mną zna praktycznie każdą nutę tych utworów, więc każde odstępstwo od pierwowzoru drażni, irytuje, przeszkadza. Przynajmniej przy pierwszym odsłuchaniu. Potem, gdy nowa interpretacja się osłucha, ok. Generalnie i tak źle, i tak niedobrze:) Niektóre się bronią, niektóre nie. Są kapele posiadające zdolność wręcz wybitną do wykonywania obcego repertuaru. Za taką uważam grupę "Raz, Dwa, Trzy", której coverowe albumy "Młynarski" i "Czy te oczy mogą kłamać" świetnie się bronią, chociaż najchętniej i tak słucham oryginałów.

Specjalną jakością "Mojej szkatułki" jest udział skrzypaczki Joanny Giemzowskiej-Pilch, która przez wiele lat grała w "Anawa" uczestnicząc w takich wydarzeniach jak np. widowisko muzyczne "Szalona lokomotywa" (byłem, widziałem:)) w reż. Krzysztofa Jasińskiego z udziałem a jakże! Maryli Rodowicz, oczywiście Marka Grechuty i Jerzego Stuhra. Pani Joanna jest swego rodzaju gwarantem/rękojmią emocjonalnej zgodności interpretowanej przez "Moją szkatułkę" tekstów/muzyki Marka Grechuty i Jana Kantego Pawluśkiewicza, z oryginałem. Kapela była znakomita. Wokalista też znakomity, ale jakby troszkę mniej :) Miałem wrażenie, że rozkręca się w miarę upływu czasu, rozluźnia i im dalej w koncert tym bardziej swobodne, przestrzenne było jego śpiewanie.

Jeśli "Moja szkatułka" będzie w Waszej okolicy, a Marek Grechuta jest artystą, którego znacie, lubicie i być może mówicie sobie czasami, że "ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy, ważnych jest kilka tych chwil, tych na które czekamy" to śmiało kupujcie bilet (mój kosztował 20 zł), idźcie na koncert. Po koncercie spytałem Oskara Hudykę. czy mają w repertuarze i grają (na koncercie nie grali) "Pamięci wierszy", mój ulubiony, rzadko grany utwór autorstwa Marka Grechuty. Odpowiedział krótko i treściwie - nie. No cóż... Ale na koncert i tak warto było pójść :)

poniedziałek, 29 września 2025

Mazury - żagle 2025.09.20-27, żeglarskie

 Mazury - żagle 2025.09.20-27, żeglarskie


J. Bełdan. Wyjazd tej jesieni zakładał spokojną żeglugę pomiędzy Mikołajkami a Rucianem-Nida.
Braliśmy pod uwagę możliwość odwiedzenia J. Nidzkiego. W tym celu wzięliśmy silnik elektryczny
(J. Nidzkie jest strefą ciszy), który czekał na ostateczną decyzje w samochodzie, w przystani Przeczka
 na J. Sniardwy, którą musieliśmy mijać wracając z pierwszego celu naszego żeglowania - Jeziora
Roś.
Na widocznym na zdjęciu "Biwaku przy Promie" nocą rządziły dwa lisy. Praktycznie zero strachu
 przed ludźmi, zero obaw przed b. silnym światłem latarek. To był ich teren. Lisy z pewnością były
dokarmiane przez turystów oraz żywiły się resztkami zostawionymi/porzuconymi przy ogniskach.
Podchodziły do naszego ogniska na odległość 2 metrów wabione jak sądzę zapachem kiełbasy
myśliwskiej. Czuliśmy się trochę nieswojo...



J. Roś, przystań Energetyk. Na tym jeziorze żeglowałem wiele lat temu. Tu rozpoczynała się moja
żeglarska przygoda. Dużym zaskoczeniem był widok jachtu klasy Orion - "Pik". To m.in. na nim
w okolicach roku 1975, kiedy Orion jako pierwsza, polska, kabinowa konstrukcja z włókna
szklanego i żywicy wprowadzał w zachwyt i skowyt zazdrości wszystkich żeglarzy, którzy
w najlepszym przypadku dysponowali kabinowymi, drewnianymi Ramblerami, Kaczorkami,
czy konstrukcjami typu Bobo, pływałem po Rosiu. Orion był fajną mieczową konstrukcją.
Szybki, zwrotny, dzielny, lekki. Pływanie na nim dostarczało mnóstwo frajdy. 

J. Ryńskie - zatoka Rominek godz. 6:00 rano. Dwa pierwsze dni żeglowania były ciepłe, słoneczne.
Krótkie spodnie, koszulka i kurtka. Potem nadal słonecznie, ale chłodno. W ciągu dnia do
15 st. i chłodny wiatr. Noce około 3-4 st., a rano parujące jezioro. Nocą fantastycznie
rozgwieżdżone niebo z wyraźnie widoczną Drogą Mleczną, a po 24:00 na wschodzie widoczna
charakterystyczna "kreska" gwiazdozbioru Orion :) 



J. Ryńskie - widok w kierunku Rynu. W piątek 26.09 na jeziorach pojawiło się nadspodziewanie
dużo żagli. To zorganizowane wyjazdy integracyjne/szkoleniowe, których atrakcją było pływanie
z instruktorami, a nawet regaty. Ten rodzaj wodnej turystki jest od pewnego czasu nową jakością
na Mazurach, przedłużeniem sezonu.

J. Bełdan - jeden z wielu biwaków "na dziko". "Dzikie" biwakowanie jest możliwe jeśli pływa się
na niewielkim jachcie o możliwie małym zanurzeniu. Specjalnie wybieramy takie jednostki, które
pozwalają na przybicie do brzegu nawet wówczas, gdy przy brzegu nie ma żadnego pomostu.
Do marin zawijaliśmy na obiady i prysznic. Biwak "na dziko" to ognisko, kiełbasa, cisza, tak lisy:)
oraz jedzące z ręki kaczki.  

czwartek, 18 września 2025

"Pod skórą" (Under the skin), reż. Jonathan Glazer, GB, CH 2013, film

 "Pod skórą" (Under the skin), reż. Jonathan Glazer, GB, CH 2013, film 

Usłyszałem o tym filmie jakiś czas temu. To co "ze słyszenia" zostało mi w głowie to głównie pochlebna ocena gry kreującej główną rolę Scarlett Johansson. Ta pani, jej aktorski kunszt nie budzi we mnie szczególnych emocji. Widziałem ją w kilku filmach, ale zapisała mi się w pamięci praktycznie jedną rolą w filmie "Dziewczyna z perłą" (TU) i w jakimś stopniu jej udział/pochlebne opinie w "Pod skórą" były powodami dla których poszedłem na ten film. Jednak na decyzji obejrzenia "Pod skórą" zaważyła głównie informacja o bardzo wysokich ocenach filmu, który w rankingu z roku 2023 według magazynu "Massive Cinema" otrzymał głosami 60-ciu recenzentów i krytyków miano najlepszego brytyjskiego filmu XXI wieku. O tym fakcie przeczytałem na stronach Kina Muranów. "Fiszce" towarzyszyły więcej niż pełne zachwytu cytaty z prasy światowej. Do tego film (prod. 2013) nie miał do tej pory premiery w Polsce... Nic tylko kupić bilety na 2-3 seanse pod rząd, garściami brać i się napawać :)

Wśród zamieszczonych na stronach Muranowa recenzji była/jest także jedna, wyważona autorstwa Jana Dąbrowskiego z film.org.pl: "Pod skórą" wymaga od widza szczypty zaufania, warto zwrócić nań uwagę". Krótko, na temat, moim zdaniem w punkt. Byliśmy w kinie w trójkę. Dwie osoby wyszły zawiedzione, ja zaintrygowany. Coś w fabule "Pod skórą" uwierało mnie, kazało myśleć o filmie, zastanawiało. Po dwóch, może trzech dniach bang! uznałem, że znalazłem klucz, no dobra, może kluczyk do tajemnicy filmowej fabuły. Ułożyłem filmową opowieść według mojego klucza deszyfrującego uznając, że otworzyłem sobie dostęp do zrozumienia "o co kaman". Ale wówczas "zobaczyłem" wejście na kolejny poziom i dopiero wtedy zrobiło się więcej niż interesująco. Nie, nie będę spojlował. Niech każdy, kto zdecyduje się na obejrzenie "Pod skórą" sam się pobawi w tę grę. W każdym razie wejście na kolejny poziom percepcji związane było klasyką sci-fi, a tabliczka na drzwiach miała wyryte "Solaris"...

Oceniam film na 6 w skali filmweb, czyli niezły. Dla porządku muszę dodać, że scenariusz filmu powstał na podstawie książki Michela Fabera (rok 2000) "Pod skórą" (Under the skin). Nie czytałem, ale nie wykluczam, że przeczytam. Jestem ciekawy książkowej fabuły, bo ta filmowa wydaje mi się być mocno zmodyfikowana przez reżysera, który jest także współautorem scenariusza. A Scarlett? Ta pani w "Dziewczynie z perłą" mieszała w głowie holenderskiemu malarzowi, i nie tylko, a tutaj także miesza, nie mniej skutecznie różnym facetom, z tym, że efekt mieszania jest troszkę bardziej dramatyczny niż powstanie wiadomego portretu :)

niedziela, 7 września 2025

Rzeka Mienia, niedziela 2025.09.07, rowerowe


 Rzeka Mienia, niedziela 2025.09.07, rowerowe

Opodal zakola, nieomal na brzegu rzeczki Mienia, w miejscu, gdzie
codzienność traci na znaczeniu, a cisza, kolory, zapachy zaczynają
działać na zmysły z większą niż w mieście intensywnością, pierwotny
instynkt łowcy-zbieracza każe/pozwala dostrzec jedzonko :)
Jakkolwiek nózia kani chudziutka, to już kapelusz w sam raz na
poranną przekąskę :)