środa, 22 października 2025

"Newest Zealand", Trójka studio im. Agnieszki Osieckiej, niedziela 2025.10.19, koncert

"Newest Zealand", Trójka studio im. Agnieszki Osieckiej, niedziela 2025.10.19, koncert 

"Newest Zealand"; od lewej: Krzysztof Nowicki – gitara, wokal; 
Miłosz Wośko – klawisze; Borys Dejnarowicz –
wokal, gitara; Krzysztof Halicz – bębny; Michał Stambulski
– bas, wokal
Przybyła zza oceanu koleżanka zapytała mnie "co dobrego słychać w Trójce?" Pamiętała, że jakiś czas temu byłem wiernym słuchaczem Trzeciego Programu Polskiego Radia. Nie umiałem odpowiedzieć na to pytanie. Postanowiłem to zmienić. Natychmiast sprawdziłem czy planowany jest jakiś live-koncert i bęc!, tak!, był - "Newest Zealand".

Kto nie był, nie słyszał w radiu może obejrzeć/usłyszeć koncert TU

Nigdy wcześniej nie słyszałem tej kapeli/o tej kapeli. Pewnie nigdy już nie usłyszę... To co zaprezentowali było moim zdaniem słabe. RZĘSA, taka stawowa, oplatająca,  krępująca ruchy, zmuszająca do natychmiastowego wyjścia z wody, bo pływanie w czymś takim dalekie jest od przyjemności. 

Małgorzata Penkalla - wokalistka
(tak, w drugim planie:)), która tchnęła
trochę życia w niemrawy występ
"Newest Zealand".
Praktycznie wszystkie kompozycje zrobione "na jedno kopyto". Monotonne, bez wyraźnej linii melodycznej, wyśpiewane płaskim wokalem z zerową dramaturgią, dziwną na moje ucho artykulacją, manierą rozciągniętych zgłosek w końcówkach tekstu: seeee, beeee, weeeeee itp. Na domiar złego całość podana w języku angielskim... Nie ratował koncertu udział zaproszonych gości poza jednym momentem, kiedy na scenę wyszła Małgorzata Penkalla. Ona nadała wykonywanej piosence trochę życia, ekspresji, dramaturgii. Sam kawałek, którego tytułu nie znam też był chyba najlepszy. Wyraźnie wyróżniał się in plus na tle całego setu. Już na koncercie padło ze sceny, że kapela miała swój debiut 15-lat temu. Panowie dla okrasy (jak sądzę) zagrali  jeden ze swoich pierwszych kawałków. Dokładnie to samo, ten sam klimat. Płasko, bez koloru, bez życia... Nie jestem wybitnym lingwistą-anglistą, ale gdy rodzima kapela postanawia wykonywać swoje piosenki w języku angielskim warto jest: 1. Zadać sobie pytanie na jakim rynku chce się robić karierę. 2. Poddać się ocenie native speakera. 3. Mieć w głowie chociażby słowa Taco Hemingwaya, który w jednym ze swoich rap-kawałków wyznał, że uzyskał rozpoznawalność, gdy zaczął "śpiewać" po polsku. 4. Mieć w pamięci, że praktycznie JEDYNĄ polską wokalistką, która odniosła sukces na anglojęzycznym rynku jest Basia Trzetrzelewska. Będąc  wokalistką o kilkanaście długości lepszą od Borysa Dejnarowicza dłuuugo "terminowała" w Matt Bianco dokładając do ich debiutanckiego albumu "Whose side are you on?" nieomal wyłącznie wokalizy. Upłynęło sporo czasu zanim odważyła się zacząć solową, anglojęzyczną karierę...
Borys Dejnarowicz.

I już na koniec. Podobnie jak nie jestem lingwistą-anglistą, nie jestem także muzykologiem-specjalistą. Jestem natomiast fanem muzyki bez względu na gatunki. Wiem co mi się podoba. "Newest Zealand" zdecydowanie nie przekonał mnie do siebie. Tuż po koncercie spytałem jedną z pracujących w redakcji muzycznej Trójki osób (personalia oczywiście utajniam) o opinię odnośnie koncertu. Była w 100% zgodna z moją. Pisząc tego posta na drugim ekranie komputera uruchomiłem nagranie koncertu z YT. Utwierdziłem się w swojej negatywnej opinii. A już na koniec sprawdziłem na Spotify popularność najnowszego albumu "Harmony Attack" wydanego w kwietniu 2025, z którego w większości składała się koncertowa set lista. Ilość "odsłuchów" każdego z utworów jest poniżej progu rejestracji... Warto dodać, o czym dowiaduję się z notki na stronach Trójki, że w maju 2025 "Harmony Attack" była płytą tygodnia Trójki i byla prezentowana w audycji "Lista Osobista" Piotra Metza. I co? I nic! Grając to co i jak grają za kolejnych 15 lat będą (moim zdaniem) w tym samym miejscu...

poniedziałek, 20 października 2025

"Lotnicho" aut. Marek Stokowski, w ŚCISŁYM finale konkursu o Nagrodę Literacką im. Józefa Mackiewicza, książka

"Lotnicho" aut. Marek Stokowski, w ŚCISŁYM finale konkursu o Nagrodę Literacką im. Józefa Mackiewicza, książka

Jakiś czas temu (TU) informowałem o wytypowaniu "Lotnicha" do finału konkursu o Nagrodę Literacką im. Józefa Mackiewicza. W dzisiejszy, poniedziałkowy, mroźny, acz słoneczny poranek dotarła do mnie kolejna informacja, którą cytuje w całości:

Być może pamiętają Państwo, że powieść „Lotnicho” weszła do ścisłego finału konkursu o Nagrodę Literacką im. Józefa Mackiewicza. Ogłoszenie wyników obrad jury i wręczenie nagrody głównej oraz trzech wyróżnień odbędzie się w poniedziałek 10 .listopada, o godzinie 17.00, w Domu Dziennikarza przy ulicy Foksal w Warszawie. Uroczystość  będzie miała charakter otwarty. 

"Otwarty charakter" to zaproszenie dla wszystkich obecnych i przyszłych fanów prozy Marka Stokowskiego. Wpadajcie tłumnie! Autor "Lotnicha" będzie obecny na wręczeniu nagród. Weźcie ze sobą swoje egzemplarze "Lotnicha", "Świętego Leonarda z pól"! Marek z pewnością chętnie z Wami porozmawia, podpisze książkę, dorzuci autorską dedykację. Będzie można machać marynarami, rzucać biustonoszami, wykrzykiwać hasła, wznosić wiwaty! (tak mi się przynajmniej wydaje:))  

Zapiszcie datę/godzinę w kalendarzu. 

Do zobaczenia!

sobota, 18 października 2025

"Ślepy zegarmistrz, czyli jak ewolucja dowodzi, że swiat nie został zaplanowany" (The blind watchmaker, why the evidence of evolution reveals a universe without design) aut. Richard Dawkins, GB 1986, PL 1994, książka

"Ślepy zegarmistrz, czyli jak ewolucja dowodzi, że swiat nie został zaplanowany" (The blind watchmaker,  why the evidence of evolution reveals a universe without design) aut. Richard Dawkins,  GB 1986, PL 1994, książka

Ta książka jest bodaj pierwszą przetłumaczoną na język polski książką Richarda Dawkinsa jednego z najbardziej znanych popularyzatorów i zwolenników darwinowskiej teorii ewolucji. Wcześniej przeczytałem bodaj 4 inne książki R. Dawkinsa, który także często pojawia się w moim blogu jako autorytet cytowany przez innych naukowców (TU). Przyczyną dla której sięgnąłem po ten tytuł jest moje rosnące zainteresowanie genetyką. "Ślepy zegarmistrz" jest książką,  która dość często pojawia się w życiorysach naukowców-noblistów. Wskazywana jest jako ważna pozycja, ważąca na decyzjach odnośnie kierunków rozwoju kariery naukowej. Na Nobla raczej nie liczę :), ale jeśli "Ślepy zegarmistrz" podobnie jak "Samolubny gen" i "Fenotyp rozszerzony" stanowią punkt odniesienia do rozważań na temat ewolucji, to nie pozostało mi nic innego jak zmobilizować się i zabrać do lektury. Słowo "mobilizacja" nie jest przypadkowe. Mając za sobą lekturę innych książek R. Dawkinsa wiedziałem, że mobilizacja rozumiana jako podwyższona koncentracja, stuprocentowe skupienie na czytanym tekście jest niezbędna do tego, aby przynajmniej niewielki procent zawartej w książce wiedzy został w głowie, chciał się utrwalić. 

Z szybkiej wizyty w necie w celu znalezienia/kpienia książki (brak w lokalnej bibliotece) wynikało, że wydanie w PIW-owskiej serii "plus/minus nieskończoność" z roku 1986 pozostaje jedynym polskim wydaniem. W obrocie są tylko egzemplarze używane, których ceny oscylują na poziomie 100+ zł. Mój kosztował bodaj około 50 zł, ale kupiłem go z świadomością o "luźnych" kartkach. I rzeczywiście mój pierwszy kontakt z "Zegarmistrzem" wymagał kilku sesji wklejania luźnych stron. Potem, w trakcie czytania książka wymagała dalszego serwisowania. Grzbiet łatwo się rozklejał (i nadal rozkleja). Wypadały całe, kilkustronicowe sekcje, które niewklejone na czas mogły łatwo się zgubić, ulec zniszczeniu. Słaba jakość złożenia książek była przypadłością całej serii "plus/minus nieskończoność". Piszę o tym dlatego, że introligatorska mizeria była przyczyną dla której nie zabierałem "Zegarmistrza" na letnie wyjazdy. Bałem się, że nie zniesie trudów podróży, a to z kolei powodowało, że czytałem ją bardzo długo. Ale za to dokładnie :)

Richard Dawkins, jego książki nie potrzebują mojej rekomendacji. Jego popularność i sława "rottweilera Darwina" nie podlegają dyskusji. Od czasu "Samolubnego genu" gdzie dowodził, że żywe organizmy wbrew powszechnemu mniemaniu nie działają w imię własnych, gatunkowych korzyści, czy w celu własnych, osobniczych interesów, lecz ich działanie jest nakierowane sukces genów spoczywających w ich komórkach, Richard Dawkins stał się światowej sławy pisarzem-popularyzatorem nauki, gigantem ewolucjonizmu, "rottweilerm Darwina". Właściwie wszystkie jego książki dowodzą praktycznie jednego: ewolucja to czas i rozmnażanie. W "Ślepym zegarmistrzu" R. Dawkins już na samym wstępie zwraca uwagę na element czasu właśnie. Dowodzi, że mamy problem ze zrozumieniem ewolucji, gdyż nie pojmujemy czasu, jego upływu w skali geologicznej (kosmicznej), ale mierzymy go trwaniem ludzkiego życia. Zmiany ewolucyjne zachodzą w skali kosmicznej liczonej w milionach i dziesiątkach milionów lat... Ewolucja zdaniem R. Dawkinsa nie musi mieć przebiegu linearnego. Przez długie, bardzo długie okresy może tkwić w uśpieniu (staza) po to, żeby powodowana np. mutacją, czy zewnętrzną, gwałtowną zmianą środowiskową przyspieszyć. Jednak nawet to przyspieszenie nadal liczone jest w skali kosmicznej. 

(na marginesie; wydaje się, że ten sam problem, problem kosmicznej skali czasu dotyczy zmian klimatycznych, których nie rozumiemy/udajemy, że nie rozumiemy, pomimo, że zdajemy sobie sprawę z tego, że Ziemia jest elementem Kosmosu i jako taka podlega zjawiskom kosmicznym [Milankovic], mierzalnych oczywiście skalą kosmiczną, nie ludzką)

Praktycznie każda książka R. Dawkinsa zawiera f a s c y n u j ą c e  przykłady ewolucyjnych zmian dotyczących w przypadku "Zegarmistrza" m.in. nietoperzy, które wykształciły niebywały zmysł/aparat echolokacji. R. Dawkins detalicznie opisuje sposób/mechanizm w jaki nietoperze "skanują" miejsce, w którym się znajdują unikając uderzenia o ściany w pogrążonej w zupełnej ciemności jaskini, poprzez uruchomienie bardziej precyzyjnego "skanu" namierzającego lecące jedzonko-ćmę, aż do szczegółowego opisania "systemów przeciwzakłóceniowych" które pozwalają na mijanie się nietoperzom w trakcie lotu, w zupełnej ciemności. Z zachwytem opowiada o wykorzystaniu przez nietoperze zjawiska Dopplera oraz umiejętności modulacji własnej fali-pisku i jej identyfikacji wśród mnóstwa innych fal-pisków generowanych przez inne nietoperki. Do tego, żeby całą sprawę skomplikować jeszcze bardziej, praktycznie każdy gatunek nietoperków wypracował autorskie rozwiązania. (autor nie zajmuje się ponadnaturalnymi zdolnościami Batmana, tudzież jego technologicznie zaawansowanymi gdżetami :))

R. Dawkins konsekwentnie dowodzi, że dobór naturalny, czyli ewolucja podąża za skutkami/korzyściami jakie geny niosą dla organizmu. W konsekwencji jeśli zmiana w genotypie przynosi korzyść organizmowi, w wyniku czego, ów organizm osiąga większy sukces w rozmnażaniu, to te geny, które przyczyniły się do tej zmiany będą się powielać/rozsiewać szybciej niż inne, a ów "samolubny gen" odniesie sukces. W pamięci należy mieć kosmiczną skalę czasu, bo tylko w takiej skali, skutek tych zmian nazywanych efektem fenotypowym, jest dostrzegalny. 

Nie mniej fascynujące są rozdziały, w których autor rozważa ewolucyjne mechanizmy zatrzymujące postęp w eskalowaniu szybkości biegu drapieżników. Zdaniem R. Dawkinsa do głosu dochodzi "regulator kosztu utraconych szans" który w przekonywujący sposób opisuje i analizuje. Jest także w "Zegarmistrzu" miejsce, gdzie R. Dawkins dotyka fenomenu Życia. Czy Życie istnieje tylko na naszej Planecie, czy jest powszechne we Wszechświecie? Czy założenie, że jeśli Życie powstało na Ziemi to mogło powstać w każdym dowolnym miejscu, zwłaszcza, że ilość planet podobnych do Ziemi szacuje się dzisiaj na około 20 mld i to TYLKO w naszej Galaktyce, jest słuszne? A jeśli wniosek, że skoro Życie powstało na Ziemi to jego powstanie nie może być zdarzeniem nieprawdopodobnym, jest błędem...  

Autor "Ślepego zegarmistrza" przez niektóre gremia uważany jest za jednego z najwybitniejszych, popularnych, współczesnych intelektualistów. "Ślepy zegarmistrz" uchodzi za kamień milowy w dyskusji na temat ewolucji. I chociaż jak mówi podtytuł: "...ewolucja dowodzi, że świat nie został zaplanowany" to R. Dawkins pokazuje, że dobór naturalny działając bez świadomego planu nie działa "na ślepo". Dobór naturalny wspomagany przypadkowymi mutacjami jest procesem kumulatywnym, procesem żmudnego dokładania, budowania, utrwalania cech pozwalających organizmom napędzanym "samolubnymi genami" odnieść sukces populacyjny, zdobywać przewagę wyrażoną zdolnością do powielania ulepszeń. 

Na wstępie napisałem, że lektura "Ślepego zegarmistrza" wymaga maksymalnej koncentracji, wyjątkowego skupienia się na tekście gęstym od interdyscyplinarnej wiedzy. Wiedza zawarta w książce zbliża nas do poznania, zrozumienia mechanizmów świata w jakim żyjemy. Autor wskazuje na naszą, ludzką niedoskonałość związaną postrzeganiem skali czasu, w jakim zachodzą zmiany, gdzie dobór naturalny prowadzi ewolucję w kierunkach korzystnych dla organizmu. R. Dawkins dowodzi, że darwinowski światopogląd w ostateczny sposób wyjaśnia nasze istnienie. 

Książka "Ślepy zegarmistrz" to prawie 500 str. wiedzy. Zabierając się do niej warto jest mieć pod rękę tubkę introligatorskiego kleju, z pewnością się przyda. Przyda się także cierpliwość i upór, bo nie wszystko co R. Dawkins pisze wchodzi łatwo i bezboleśnie. A jeśli po dwu-trzykrotnym przeczytaniu nie weszło - pomiń i leć dalej! Warto :)

piątek, 17 października 2025

"Pod skórą" (Under the Skin), aut. Faber Michel, GB 2014, PL 2005, książka

 "Pod skórą" (Under the Skin), aut. Faber Michel, GB 2014, PL 2005, książka

"Pod skórą" to opowieść z pogranicza sci-fi i thrillera, sfilmowana w roku 2013 z udziałem w głównej roli Scarlett Johansson. I właśnie obejrzany jakiś czas temu film (TU) był przyczyną dla której sięgnąłem po jego literacki pierwowzór. Zgodnie z moimi domysłami fabuła filmu uległa znaczącej modyfikacji w stosunku do książkowej. Czytając książkę dowiadujemy się zdecydowanie więcej o roli krążącej po szkockich drogach tajemniczej, atrakcyjnej kobiety, wabiącej i dezintegrującej mężczyzn. Książkowa opowieść jest pełna, detaliczna, wstrząsająca. Jej przesłanie/wymowa to twist każący spojrzeć na naszą, ludzką rzeczywistość innymi oczami, z innej perspektywy. Nie będę brnął dalej w odczytywanie znaczeń, przyczyny, dla których tak odbieram tę książkę. Myślę, że fabuła jest na tyle niejednoznaczna, że inni czytelnicy mogą znaleźć inne dno tej mrocznej, nieoczywistej opowieści. 

"Pod skórą" czyta się bardzo szybko, tak, jak rasowy kryminał/sensację. Jej lektura była dla mnie oddechem po szalenie interesującej, ale trudnej książce "Ślepy zegarmistrz" Richarda Dawkinsa. Może dlatego przeczytanie 318 str. zajęło mi niespełna 2 dni. Sądzę, że mogę ją polecić tym którzy lubią literaturę o "obcych wśród nas". Jednak muszę ostrzec tych, którzy podobnie jak ja zamierzają przeczytać "Pod skórą" po obejrzeniu filmu. Film "Pod skórą" NIE jest ekranizacją książki. Film jest NA MOTYWACH.

czwartek, 9 października 2025

"Moja szkatułka - Grechuta Tribute", Okęcka Sala Widowiskowa, 2025.10.05, koncert

 "Moja szkatułka - Grechuta Tribute", Okęcka Sala Widowiskowa, 2025.10.05, koncert

Od lewej: Joanna Giemzowska-Pilch, Jakub Wach, Oskar
Hudyka, Jerzy Drobot, Arek Boryczka autor aranżacji i podobnie
jak reszta kapeli znakomity instrumentalista.
Byłem pod dużym wrażeniem jakości kapeli, która towarzyszyła Oskarowi Hudyce - wokaliście "Mojej Szkatułki". Decydując się na pójście na ten koncert nie oczekiwałem fajerwerków. Koncerty "tribute to..." są ogromną niewiadomą. Podjęcie próby wystąpienia w repertuarze Marka Grechuty to spora odwaga i duuuże wyzwanie. Nieźle znam ten repertuar, a "Będziesz moją panią", "Dni których nie znamy", "W dzikie wino zaplątani", "Korowód" i mnóstwo innych to piosenki, które towarzyszyły mi przez całe dotychczasowe życie. Pójście na taki koncert w moim przypadku zawsze wiąże się z rodzajem rozterki związanej ze sposobem wykonania powszechnie znanych zwrotek. Jeśli jest to próba zaśpiewania 1:1 to oczywiście skucha, bo zaśpiewać, interpretować tekst jak M. Grechuta zwyczajnie się nie da. Natomiast jeśli jest to interpretacja powiedzmy dowolna, to także skucha, bo przecież każdy, łącznie ze mną zna praktycznie każdą nutę tych utworów, więc każde odstępstwo od pierwowzoru drażni, irytuje, przeszkadza. Przynajmniej przy pierwszym odsłuchaniu. Potem, gdy nowa interpretacja się osłucha, ok. Generalnie i tak źle, i tak niedobrze:) Niektóre się bronią, niektóre nie. Są kapele posiadające zdolność wręcz wybitną do wykonywania obcego repertuaru. Za taką uważam grupę "Raz, Dwa, Trzy", której coverowe albumy "Młynarski" i "Czy te oczy mogą kłamać" świetnie się bronią, chociaż najchętniej i tak słucham oryginałów.

Specjalną jakością "Mojej szkatułki" jest udział skrzypaczki Joanny Giemzowskiej-Pilch, która przez wiele lat grała w "Anawa" uczestnicząc w takich wydarzeniach jak np. widowisko muzyczne "Szalona lokomotywa" (byłem, widziałem:)) w reż. Krzysztofa Jasińskiego z udziałem a jakże! Maryli Rodowicz, oczywiście Marka Grechuty i Jerzego Stuhra. Pani Joanna jest swego rodzaju gwarantem/rękojmią emocjonalnej zgodności interpretowanej przez "Moją szkatułkę" tekstów/muzyki Marka Grechuty i Jana Kantego Pawluśkiewicza, z oryginałem. Kapela była znakomita. Wokalista też znakomity, ale jakby troszkę mniej :) Miałem wrażenie, że rozkręca się w miarę upływu czasu, rozluźnia i im dalej w koncert tym bardziej swobodne, przestrzenne było jego śpiewanie.

Jeśli "Moja szkatułka" będzie w Waszej okolicy, a Marek Grechuta jest artystą, którego znacie, lubicie i być może mówicie sobie czasami, że "ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy, ważnych jest kilka tych chwil, tych na które czekamy" to śmiało kupujcie bilet (mój kosztował 20 zł), idźcie na koncert. Po koncercie spytałem Oskara Hudykę. czy mają w repertuarze i grają (na koncercie nie grali) "Pamięci wierszy", mój ulubiony, rzadko grany utwór autorstwa Marka Grechuty. Odpowiedział krótko i treściwie - nie. No cóż... Ale na koncert i tak warto było pójść :)

poniedziałek, 29 września 2025

Mazury - żagle 2025.09.20-27, żeglarskie

 Mazury - żagle 2025.09.20-27, żeglarskie


J. Bełdan. Wyjazd tej jesieni zakładał spokojną żeglugę pomiędzy Mikołajkami a Rucianem-Nida.
Braliśmy pod uwagę możliwość odwiedzenia J. Nidzkiego. W tym celu wzięliśmy silnik elektryczny
(J. Nidzkie jest strefą ciszy), który czekał na ostateczną decyzje w samochodzie, w przystani Przeczka
 na J. Sniardwy, którą musieliśmy mijać wracając z pierwszego celu naszego żeglowania - Jeziora
Roś.
Na widocznym na zdjęciu "Biwaku przy Promie" nocą rządziły dwa lisy. Praktycznie zero strachu
 przed ludźmi, zero obaw przed b. silnym światłem latarek. To był ich teren. Lisy z pewnością były
dokarmiane przez turystów oraz żywiły się resztkami zostawionymi/porzuconymi przy ogniskach.
Podchodziły do naszego ogniska na odległość 2 metrów wabione jak sądzę zapachem kiełbasy
myśliwskiej. Czuliśmy się trochę nieswojo...



J. Roś, przystań Energetyk. Na tym jeziorze żeglowałem wiele lat temu. Tu rozpoczynała się moja
żeglarska przygoda. Dużym zaskoczeniem był widok jachtu klasy Orion - "Pik". To m.in. na nim
w okolicach roku 1975, kiedy Orion jako pierwsza, polska, kabinowa konstrukcja z włókna
szklanego i żywicy wprowadzał w zachwyt i skowyt zazdrości wszystkich żeglarzy, którzy
w najlepszym przypadku dysponowali kabinowymi, drewnianymi Ramblerami, Kaczorkami,
czy konstrukcjami typu Bobo, pływałem po Rosiu. Orion był fajną mieczową konstrukcją.
Szybki, zwrotny, dzielny, lekki. Pływanie na nim dostarczało mnóstwo frajdy. 

J. Ryńskie - zatoka Rominek godz. 6:00 rano. Dwa pierwsze dni żeglowania były ciepłe, słoneczne.
Krótkie spodnie, koszulka i kurtka. Potem nadal słonecznie, ale chłodno. W ciągu dnia do
15 st. i chłodny wiatr. Noce około 3-4 st., a rano parujące jezioro. Nocą fantastycznie
rozgwieżdżone niebo z wyraźnie widoczną Drogą Mleczną, a po 24:00 na wschodzie widoczna
charakterystyczna "kreska" gwiazdozbioru Orion :) 



J. Ryńskie - widok w kierunku Rynu. W piątek 26.09 na jeziorach pojawiło się nadspodziewanie
dużo żagli. To zorganizowane wyjazdy integracyjne/szkoleniowe, których atrakcją było pływanie
z instruktorami, a nawet regaty. Ten rodzaj wodnej turystki jest od pewnego czasu nową jakością
na Mazurach, przedłużeniem sezonu.

J. Bełdan - jeden z wielu biwaków "na dziko". "Dzikie" biwakowanie jest możliwe jeśli pływa się
na niewielkim jachcie o możliwie małym zanurzeniu. Specjalnie wybieramy takie jednostki, które
pozwalają na przybicie do brzegu nawet wówczas, gdy przy brzegu nie ma żadnego pomostu.
Do marin zawijaliśmy na obiady i prysznic. Biwak "na dziko" to ognisko, kiełbasa, cisza, tak lisy:)
oraz jedzące z ręki kaczki.  

czwartek, 18 września 2025

"Pod skórą" (Under the skin), reż. Jonathan Glazer, GB, CH 2013, film

 "Pod skórą" (Under the skin), reż. Jonathan Glazer, GB, CH 2013, film 

Usłyszałem o tym filmie jakiś czas temu. To co "ze słyszenia" zostało mi w głowie to głównie pochlebna ocena gry kreującej główną rolę Scarlett Johansson. Ta pani, jej aktorski kunszt nie budzi we mnie szczególnych emocji. Widziałem ją w kilku filmach, ale zapisała mi się w pamięci praktycznie jedną rolą w filmie "Dziewczyna z perłą" (TU) i w jakimś stopniu jej udział/pochlebne opinie w "Pod skórą" były powodami dla których poszedłem na ten film. Jednak na decyzji obejrzenia "Pod skórą" zaważyła głównie informacja o bardzo wysokich ocenach filmu, który w rankingu z roku 2023 według magazynu "Massive Cinema" otrzymał głosami 60-ciu recenzentów i krytyków miano najlepszego brytyjskiego filmu XXI wieku. O tym fakcie przeczytałem na stronach Kina Muranów. "Fiszce" towarzyszyły więcej niż pełne zachwytu cytaty z prasy światowej. Do tego film (prod. 2013) nie miał do tej pory premiery w Polsce... Nic tylko kupić bilety na 2-3 seanse pod rząd, garściami brać i się napawać :)

Wśród zamieszczonych na stronach Muranowa recenzji była/jest także jedna, wyważona autorstwa Jana Dąbrowskiego z film.org.pl: "Pod skórą" wymaga od widza szczypty zaufania, warto zwrócić nań uwagę". Krótko, na temat, moim zdaniem w punkt. Byliśmy w kinie w trójkę. Dwie osoby wyszły zawiedzione, ja zaintrygowany. Coś w fabule "Pod skórą" uwierało mnie, kazało myśleć o filmie, zastanawiało. Po dwóch, może trzech dniach bang! uznałem, że znalazłem klucz, no dobra, może kluczyk do tajemnicy filmowej fabuły. Ułożyłem filmową opowieść według mojego klucza deszyfrującego uznając, że otworzyłem sobie dostęp do zrozumienia "o co kaman". Ale wówczas "zobaczyłem" wejście na kolejny poziom i dopiero wtedy zrobiło się więcej niż interesująco. Nie, nie będę spojlował. Niech każdy, kto zdecyduje się na obejrzenie "Pod skórą" sam się pobawi w tę grę. W każdym razie wejście na kolejny poziom percepcji związane było klasyką sci-fi, a tabliczka na drzwiach miała wyryte "Solaris"...

Oceniam film na 6 w skali filmweb, czyli niezły. Dla porządku muszę dodać, że scenariusz filmu powstał na podstawie książki Michela Fabera (rok 2000) "Pod skórą" (Under the skin). Nie czytałem, ale nie wykluczam, że przeczytam. Jestem ciekawy książkowej fabuły, bo ta filmowa wydaje mi się być mocno zmodyfikowana przez reżysera, który jest także współautorem scenariusza. A Scarlett? Ta pani w "Dziewczynie z perłą" mieszała w głowie holenderskiemu malarzowi, i nie tylko, a tutaj także miesza, nie mniej skutecznie różnym facetom, z tym, że efekt mieszania jest troszkę bardziej dramatyczny niż powstanie wiadomego portretu :)

niedziela, 7 września 2025

Rzeka Mienia, niedziela 2025.09.07, rowerowe


 Rzeka Mienia, niedziela 2025.09.07, rowerowe

Opodal zakola, nieomal na brzegu rzeczki Mienia, w miejscu, gdzie
codzienność traci na znaczeniu, a cisza, kolory, zapachy zaczynają
działać na zmysły z większą niż w mieście intensywnością, pierwotny
instynkt łowcy-zbieracza każe/pozwala dostrzec jedzonko :)
Jakkolwiek nózia kani chudziutka, to już kapelusz w sam raz na
poranną przekąskę :) 

środa, 3 września 2025

"Kod życia. Jennifer Doudna, edycja genów i przyszłość ludzkości" (The Code Breaker: Jennifer Doudna, Gene Editing, and the Future of the Human Race), aut. Walter Isaacson, USA 2021, PL 2023, książka

Jennifer Doudna, edycja genów i przyszłość ludzkości" (The Code Breaker: Jennifer Doudna, Gene Editing, and the Future of the Human Race), aut. Walter Isaacson, USA 2021, PL 2023, książka


Był bodaj rok 2017. Na rowerowy wypad zabrałem ze sobą jeden z numerów National Geographic i w czasie porannej lektury jedenego z artykułów natknąłem się w tekście na taki fragment: "Narzędzie CRISPR-Cas9 ma dwa składniki. Pierwszy to enzym Cas9, który działa jak komórkowy skalpel do przecinania DNA (w warunkach naturalnych używają go bakterie do wycinania i unieszkodliwiania materiału genetycznego wirusów, które go atakują), Drugi składnik to specjalne "przewodnikowe" RNA, gRNA (guide RNA), coś w rodzaju pilota, który prowadzi ten skalpel do konkretnych nukleotydów (liter DNA), które mają być przecięte". Moją pierwszą, mimowolną reakcją było gwałtowne opadnięcie dolnej szczęki, kolejną zwołanie wszystkich kolegów do pokoju i głośne przeczytanie w/w fragmentu. Dalej w tekście było nie mniej ciekawie, czyli o możliwościach, znaczeniu tego odkrycia porównywalnego z ujarzmieniem atomu... Możliwość nieograniczonego "grzebania" w genach stała otworem dla wszystkich, ze wszystkimi tego konsekwencjami.

Od tamtego czasu przeczytałem sporo książek, obejrzałem wiele filmów (TU) poświęconych inżynierii genetycznej z użyciem narzędzia CRISPR/Cas9 za którego odkrycie/opisanie w roku 2012 Panie  Jennifer Doudna i Emmanuelle Charpentier otrzymały nagrodę Nobla (2020). W jakimś stopniu ta świeża wiedza koreluje z zawartością książek znanego ewolucjonisty, propagatora nauki Richarda Dawkinsa (TU), a książka "Kod Życia" wiąże wiele tych wątków ze sobą, dostarczając kompleksowej, w tym historycznej wiedzy na temat szeroko rozumianej biotechnologii. 

"Kod życia" co wynika z podtytułu czyni główną postacią opowieści Jennifer Doundę. To wokół niej, jej aktywności zawodowej toczy się licząca 674 str. opowieść o dziewczynie, która po przeczytaniu "Podwójnej helisy" J. Watsona postanowiła zostać naukowcem, biotechnologiem. Książka jest napisana przez dziennikarza-zawodowca, który jak można przeczytać na 1-szej okładce jest m.in. autorem książek o Leonardo da Vinci i Steve Jobs'ie. Autor włożył mnóstwo wysiłku w poznanie opisywanych w książce technologii laboratoryjnych. Uczestniczył osobiście w konstruowaniu narzędzia CRISPR/Cas9 dzięki czemu cała ta dość skomplikowania genetyczna materia staje się zrozumiała, przyswajalna przez przeciętnego czytelnika. Kartki książki są zaludnione mnóstwem postaci nauki biorących udział w wyścigu o pierwszeństwo do przełomowego osiągnięcia jakim jest technologia CRISPR/Cas9. Autor szczegółowo listuje nazwiska laborantów ściśle współpracujących z Paniami Jennifer Doudna i Emmanuelle Charpentier. W kolejnych etapach eksperymentów uwieńczonych Noblem był także Polak - Krzysztof Chyliński. Muszę przy okazji przypomnieć innego polskiego naukowca (książka o nim nie mówi ze względu na odległość w czasie jego dokonań) Piotra Chomczyńskiego, który wyjechał do USA, aby w 1989 roku założyć Molecular Research Center (TU), firmę, która zajmowała się i zajmuje izolacją RNA i DNA według autorskiej metodologii będącej jedną z najczęściej cytowanych prac naukowych w dziedzinie biologii i biochemii. Można z dużą pewnością założyć (tak, to moja, autorska spekulacja), że laboratoria Pań Noblistek oraz innych wymienionych w "Kodzie życia" naukowców korzystały z usług Molecular Research Center na różnych etapach prac badawczych w odniesieniu do CRISPR/Cas9 jak i szczepionki przeciwko Covid-19 (w tej sekcji "Kodu życia" jest spory fragment mówiący o zamawianiu u podwykonawców niezbędnych gotowych-do-użycia sekwencji RNA). W każdym razie warto mieć w pamięci, że szczepionki RNA przeciw Covid-19 nie powstały na łapu-capu, ale były poprzedzone wieloletnimi badaniami, aczkolwiek były pierwszymi szczepionkami mRNA użytymi na tak dużą skalę. 

W moim przekonaniu wartość "Kodu życia" polega na kompleksowym podejściu autora do tematu "edycji ludzkich genów". Po książkę może sięgnąć zupełny laik. Jest w książce znaczny kawałek historii okrycia helisy DNA ze szczególnym uwzględnieniem osób i załug J. Watsona i Rosalind Franklin. Większość tekstu poświęcona jest oczywiście opisowi prac, praktycznie wyścigu nad budową CRISPR/Cas9, ale znajdziemy tam także obszerne fragmenty poświęcone bezwzględnej walce o patenty (=kasę), opisy działań biohackerów dążących do upublicznienia metodologii edycji genów w celu pozbawienia Big Pharmy gigantycznych zysków z czegoś, co powinno być dobrem ludzkości, nie technologią sprzedawaną za grube miliony USD. Mamy w tej książce ślad działania chińskich służb, które w ramach programu Tysiąca Talentów ściągały/ściągają do Państwa Środka chińskich naukowców wyszkolonych i zaopatrzonych w wiedzę na amerykańskich uniwersytetach. Nade wszystko w książce wybrzmiewa obawa o dalekosiężne skutki grzebania w genach... Już teraz naukowcy przyznają, że brak jest ostrej granicy między leczeniem, a ulepszeniem, co praktycznie prowadzi do mniej lub bardziej świadomego zawiadywania ewolucją, czego efektem może być nieomal całkowita utrata różnorodności ludzkiej rasy, a w konsekwencji być może jej unicestwienie...

Przeczytałem tę książkę z zapartym tchem. To nie była szybka lektura. Poszczególne rozdziały wymagały chwili oddechu, zastanowienia się, pokuszenia o własne przemyślenia, wnioski. Jednak zapewniam! Ta książka jest warta wysiłku i czasu poświęconego na jej przeczytanie. W rozdziale "Zabawa w Boga" (str. 515) autor przytacza słowa dyr. National  Instituties of Health (NIH) Francis Collins: "Ewolucja pracowała nad optymalizacją ludzkiego genomu przez 3,85 mld lat. Czy naprawdę sądzimy, że jakaś grupka genetycznych majsterkowiczów mogłaby zrobić to lepiej i nie wywołać przy okazji rozmaitych niezamierzonych konsekwencji?" Majsterkowanie na wielką skalę odbywa się wokół nas. Konsekwencje wkrótce...

poniedziałek, 1 września 2025

Kubuś - wnuczek, poniedziałek 2025.09.01

 Kubuś - wnuczek, poniedziałek 2025.09.01

Kolejne, trzecie wnusiątko. Tym razem sprowadzone na świat za sprawą wysiłków Patrycji
i Maćka. Kubuś urodził się dzisiaj o 8:45, 3320 g/53 cm, 10 pkt. APGAR 
Z pewnością będzie wybitnym uczniem:)

środa, 27 sierpnia 2025

"Caravaggio: Na tropie arcydzieła” (The sleeper. El Caravaggio perdito), Hiszpania, 2025, film

"Caravaggio: Na tropie arcydzieła” (The sleeper. El Caravaggio perdito), Hiszpania, 2025, film

Na samym wstępie muszę rozczarować wszystkich fanów filmowego cyklu "Wielkie malarstwo na ekranie", który od kilku lat pod różnymi tytułami-klamrami np. "Wielkie wystawy na ekranie" gości w kinie Muranów. Ten film nie jest ani "dobrym thrillerem" jak można przeczytać w fiszce na stronie kina, ani filmem o sztuce, ani biografią Caravaggia. W moim odbiorze to film o prozaicznej chciwości, wyzwolonej nadzieją na potężne prowizje marchandów zaangażowanych w próbę sprzedaży obrazu "Ecce Homo", którego autorstwo przypisuje się mistrzowi światłocienia - Caravaggio. Chcę jasno powiedzieć, że nie mam nic przeciwko wynagrodzeniom marchandów nawet jeśli są/mogą być gigantyczne. To co mi przeszkadza to robienie dużego hałasu wokół filmu, który jest po prostu, zwyczajnie słaby...

Praktycznie cały film to gadająco głowy. Głowy wątpiące i mające nadzieję, głowy zachwycone i rozczarowane, głowy pełne troski o dalsze losy obrazu i głowy bolejące nad decyzją rządu zakazujące wywozu obrazu, co automatycznie rzutowało na możliwość osiągnięcia maksymalnej ceny. Są też głowy zatroskanych ekspertów, którzy nie przesądzają definitywnie, nie potwierdzają, że autorem "Ecce Homo" był Caravaggio... Film w pewnym stopniu ujawnia kulisy rynku sztuki, ale to "ujawnienie" odnosi się głównie do zabiegów związanych z poszukiwaniem potencjalnego bardzo majętnego nabywcy/nabywców, gdyż wstępne szacowanie wartości dzieła to bagatela - 300 mln USD. 

Chyba najlepiej na tle wszystkich owładniętych nadzieją na duże pieniądze dopadaczy prezentują się członkowie rodziny - właścicieli obrazu. To w ich jadalni przez dziesiątki lat obraz wisiał na ścianie będąc integralną częścią otoczenia w którym przyszli na świat, dorastali. Gdy przypadek sprawił, że w wystawionym na aukcję obrazie marchandzi dostrzegli tytułowego "sleepera" (śpiocha) co w ich żargonie oznacza zagubione/ukryte i cudem ujawnione/przywrócone odbiorcom/rynkowi dzieło, właściciele zachowali się nad wyraz wstrzemięźliwie. 

Tym, czego zabrakło mi najbardziej w filmie to próba podążenia za historią obrazu, wyśledzenia w jaki sposób, w wyniku jakich zbiegów okoliczności "Ecce Homo" zawisł w jadalni zwykłych, przeciętnych zjadaczy chleba. Tym bardziej jest to dziwne, że właśnie proweniencja dzieła, jego w miarę możliwości udokumentowana/potwierdzona "wędrówka" przez wieki może być TYM dowodem, który definitywnie przesądza o jego autentyczności...

Cóż... Nie chcę nikogo zniechęcać do obejrzenia "Caravaggio: Na tropie arcydzieła”. Moja niska ocena 3-4 (słaby-ujdzie) na 10 w skali filmweb jest MOJĄ oceną. Być może są w nim inne niż "chciwość jest dobra" wartości, których nie dostrzegłem :)

poniedziałek, 25 sierpnia 2025

"Vivaldi - Osiecka/Nowe 4 pory roku", PROM Kultury sobota 2025.08.23, koncert

"Vivaldi - Osiecka/Nowe 4 pory roku", PROM Kultury sobota 2025.08.23, koncert

Informacja o koncercie wywołała moją błyskawiczną reakcję: bezzwłocznie, bez sprawdzania "fiszki" koncertowej na stronie PROMu kupiłem bilet (50 zł). Zaintrygował mnie przymiotnik "nowe" w tytule koncertu i skojarzenie Vivaldiego z Osiecką. Mogło, ale nie musiało być fajnie. Na szczęście było znakomicie!

Już po zajęciu miejsc (koncert miał być na dachu, ale aura zmusiła orgów do przeniesienia imprezy do wnętrza PROMu) zdumiał mnie skład zespołu. Dwa akordeony, kontrabas, klawesyn i skrzypce to więcej niż niecodzienne, oryginalne instrumentarium. Szef zespołu, Sebastian Wypych (kontrabas) przedstawił członków kapeli: Anna Wandtke – skrzypce, solistka; Paweł Zagańczyk – akordeon; Jacek Małachowski – akordeon; Mirosław Feldgebel – klawesyn, oraz w lekki, uśmiechnięty sposób opowiedział o genezie powstania repertuaru. Ową tytularną "nowością" w dziele Vivaldiego miały być ingerencje S. Wypycha,


polegające m.in. na zmianie jednej nuty we fragmentach 4-rech Pór Roku, co zdaniem autora zmian nadawało klasycznej muzyce góralskiego przytupu oraz wplecione w powszechnie znany koncert cytaty i zapożyczenia z Kilara i innych kompozytorów. Całość dodatkowo miała okraszać recytacja sonetów Vivaldiego i Osieckiej w wykonaniu Andrzeja Seweryna (taśma). Zapowiedź brzmiała nad wyraz intrygująco... 

Zagrali, a grali blisko 1,5h i grali znakomicie! Klasą dla siebie, frontem i ozdobą w jednym była skrzypaczka Anna Wandtke. Dopiero teraz, na użytek tego posta sprawdziłem, kim jest i co robi Pani  prof. dr hab Anna (TU). Nic dziwnego, że jej biegłość, profesjonalizm, zadziwiająca lekkość, łatwość gry wywoływały burzę oklasków, a na końcu spontaniczną owację na stojąco. Reszta kapeli nie była tłem! Skrzypce i wirtuozerska biegłość Pani Anny dominowały, a kontrabas wraz z akordeonami stanowiły znakomitą sekcję rytmiczną odpowiadającą za dynamikę i głębię wykonywanych utworów. Grali mocno, z ogniem, głośno do tego stopnia, że klawesyn jeśli był słyszalny ginął gdzieś w dalekim tle. Recytacje w wykonaniu A. Seweryna nie miały w moim odczuciu większego znaczenia. Rządziła muzyka. Słowo było tylko skromnym przystankiem, przerywnikiem w powodzi dźwięków. 

Troszkę mnie zmroziło, gdy na bis kapela zagrała "Oczy cziornyje", ale zaplecione z ognistym czardaszem okazały się być jednak przyswajalne :) 

Mocne, dynamiczne granie klasyki ma oczywiście swoją dłuuuugą historię. Ortodoksi z pewnością buntują się słysząc nowoczesne transkrypcje, ale to właśnie grana na nowo/inaczej klasyka powoduje zainteresowanie szerszego audytorium, zwłaszcza młodzieży, klasyką właśnie. Doskonale pamiętam holenderską kapelę Focus (II poł. 1970), która całymi garściami czerpała z klasyki z powodzeniem lokując na listach przebojów instrumentalny kawałek "Hocus Pocus".  Warto jest przypomnieć "Obrazki z wystawy" M. Musorgskiego w wykonaniu Emerson. Lake&Palmer (1971) no i oczywiście nie można oprzeć się pokusie porównania Pani  prof. dr hab Anny Wandtke z Vanessą Mae (kto nie pamięta Vanessy zapraszam (TU) :) Ale nie tyko panie potrafią grać klasykę żywiołowo i z przytupem. Mamy naszego Michała Jelonka, który nieźle dokłada do pieca, a Presto A. Vivaldiego w jego wykonaniu (TU) grzeje całkiem, całkiem :)

I już na koniec. Szef artystyczny przedsięwzięcia - Sebastian Wypych mówił, że jeżdżą z "Vivaldi - Osiecka/Nowe 4 pory roku" po kraju. Jeśli będą w Waszym mieście moim zdaniem warto pójść i cieszyć ucho tym co i jak robią. No tak... Mogliby zamiast tych "Cziornych Ucz" zagrać coś innego... ale w PROMie grali to na bis. Wrażliwcy mogą wyjść przed :) 

Wow! Wszedłem na YT, a tam, proszę, "Vivaldi - Osiecka/Nowe 4 pory roku" (TU)

niedziela, 24 sierpnia 2025

Świder - Wisła, niedziela 2025.08.24, rowerowe

 Świder - Wisła, niedziela 2025.08.24, rowerowe

Świder - pierwszy plan, Wisła, hen daleko wąska, niebieska wstążka pod linią zieleni przeciwnego
brzegu. Godz. 9:52, temp. około 15 st.
Powodowani alarmistycznymi informacjami o niskim stanie wody
w Wiśle pojechaliśmy z Bartkiem na obywatelską kontrolę w celu stwierdzenia przyczyn tego zjawiska.
Rzeczywiście! Powyżej Wawy stan wody jest ultra niski. Widoczne z lewej strony zdjęcia łęgi
jeszcze niedawno były korytem, w którym płynęła rzeka. Nasza kontrola potwierdza! Jest źle!
Jednak celem naszej akcji było także znalezienie i wskazanie winnego/winnych tego 
stanu. I chociaż nie mamy na to twardych dowodów to wysoce prawdopodobne jest, że winni
są Krakowiacy/Krakowianki - mieszkańcy Krakowa. Do tej pory TYLKO sikali nam do Wisły,
a TERAZ krakowskie centusie uznały, że jest biz do zrobienia. Chodzą słuchy, że zbudowali tamę 
i będą nam, Warszawianom wiślaną wodę SPRZEDAWAĆ...

wtorek, 19 sierpnia 2025

"Społeczeństwo współpracy" (Collebrative Society), aut, Dariusz Jelemniak, Aleksandra Przegalińska, PL 2020, książka

"Społeczeństwo współpracy" (Collebrative Society), aut, Dariusz Jelemniak, Aleksandra Przegalińska, PL 2020, książka

Jakiś czas temu usłyszałem w radiu rozmowę z Dariuszem Jelemniakiem. Nie pamiętam jej tematu, ale łatwość poruszania się D.J. w zagadnieniach na styku socjologii, informatyki, futurystyki była imponująca podobnie jak ilość tytułów naukowych i miejsc pracy współautora "Społeczeństwa współpracy". Bezzwłocznie kupiłem chyba wszystkie napisane przez niego książki. Sądziłem, że ich lektura będzie tak gładka i przyjemna jak słuchanie autora w radiu. Myliłem się, ale pomyłka nie była znacząca. "Społeczeństwo współpracy" jest napisane językiem akademickim, z licznymi odniesieniami, wskazaniami na pierwotnych autorów którzy zauważyli/opisali konkretne zjawiska/zachowania. Kiedy więc nauczyłem się pomijać zawarte w tekście, umieszczone w nawiasach odnośniki, lektura stała się łatwiejsza. 

Książka opublikowana w roku 2020 jest próbą nakreślenia wizji rozwoju cywilizacji w dobie powszechnego dostępu do internetu. Autorzy podają liczne i szalenie ciekawe tworzenie się net-społeczności podejmujących znaczący wysiłek w nie tylko w propagowaniu konkretnych idei, ale tworzących fizyczne, rzeczywiste wartości. Anonimowy rój zespolony siecią internetu okazuje się mieć potężne możliwości oddziaływania, zmieniania rzeczywistości. Nie mniej intrygujące są przykłady kreatywnego wykorzystania platform/aplikacji do celów zupełnie innych niż te, które były ich pierwotnym przeznaczeniem. Znakomite, udokumentowane przykłady niebywałego sukcesu jakim stała się Wikipedia, a z drugiej strony siła hejtu eliminująca jednostkę, której stygmatyzacja przez anonimowy, internetowy "rój" zmienia życie w piekło.

Do tego wszystkiego rozterki etyczne i moralne przy tworzeniu anonimowych grup współpracy o płaskiej strukturze hierarchicznej, gdzie samo opracowanie zasad współpracy trwa dłużej, kosztuje więcej energii/czasu niż potencjalny efekt wspólnego wysiłku.

Książka nie jest idealną wakacyjną lekturą, chociaż niewielka objętość (184 str.), format i miękka okładka czynią z niej przyjazną, wyjazdową towarzyszkę. Mnie się podobała zwłaszcza w części wykorzystania serwisów randkowych (Tinder) do celów agitacji politycznej. To kolejny element układanki potwierdzający naszą podatności na wszelkie, zwłaszcza net-manipulacje opisane w m.in. książkach: "Wiek kapitalizmu inwigilacji" (TU) i "Wszyscy kłamią" aut. Seth Stephens-Davidowitz.

czwartek, 31 lipca 2025

"Dzikość" (Untamed), reż. Elle Smith, Mark L. Smith, USA 2025, miniserial, Netfilx

"Dzikość" (Untamed), reż. Elle Smith, Mark L. Smith, USA 2025, miniserial, Netfilx

Ten film to B-klasowy gniot, który zasługuje najwyżej na 3 gwiazdki w 10-cio gwiazdkowej skali filmweb = słaby. Mocno reklamowany w net-mediach jako naj popularna w Polsce nowość na Netflix. W moim odbiorze całość wtórna do bólu zębów udająca klasowy thriller, którym zdecydowanie NIE JEST. Po obejrzeniu pierwszych dwóch (z 6-ciu) odcinków widać, że to sztampa. Główny bohater to skrzyżowanie Kevina Costnera z "Tańczącego z Wilkami" z Clintem Eastwoodem z "Niesamowitego jeźdźca" po przejściach, z typowym dla tego typu bohaterów problemem alkoholowym. Śmiech i żenada. Nawet w filmie pada kąśliwe porównanie jego postaci do Gary Coopera... Bajkowa, w sensie zupełnie nierealna, pseudo mroczna akcja w scenerii zjawiskowego Yosemite. Słabe tempo, wydumane, groteskowe mistycyzmy w towarzystwie wszechobecnych w amerykańskich filmach narkotyków.

Cóż... Zamiast tracić czas na "Dzikość" i  mamić się myślą, że przynajmniej zdjęcia nadają filmowi jakiejś wartości, zdecydowanie lepiej jest obejrzeć jeden z wielu, powszechnie dostępnych filmów dokumentalnych o Yosemite. Wśród nich rekomenduję "Free solo" i "The Dawn Wall".

poniedziałek, 28 lipca 2025

"Człowiek, który zniszczył kapitalizm" (The Man Who Broke Capitalism), aut. David Gelles, USA 2022/PL 2023, książka

"Człowiek, który zniszczył kapitalizm" (The Man Who Broke Capitalism), aut. David Gelles, USA 2022/PL 2023, książka

Autor książki jest dziennikarzem "New York Times" piszącym głównie o gospodarce, ekonomii. W moim przekonaniu zna się na tej robocie. Książka bardzo mi się podobała. Mogę ją z pełnym przekonaniem rekomendować wszystkim, którzy obejrzeli i lubią wracać do filmu "Big Short" (TU). Jeśli podobał się Wam ten film, książka także trafi w Wasz gust i Wasze zainteresowania. Jeśli ktoś z zaglądających na mój blog nie widział jeszcze "Big Short" to powinien to zrobić asap. Film i temat są tego warte, aby poświęcić im 2h.

Książkę znakomicie się czyta. Może stanowić interesującą wakacyjną lekturę, ale ostrzegam! Jest szalenie ciekawa, ale to o czym pisze David Gelles nie jest ani lekkie, ani wesołe.

Nie zamierzam streszczać książki. Takie konspekty-zachęty są w każdej net-księgarni. Może bardziej istotne jest to, co na mnie zrobiło wrażenie, co powoduje, że uważam tę książkę za dobrą, wartościową lekturę. Otóż to co napisał autor "Człowieka, który..." jest zgodne z moimi doświadczeniami i pasuje niczym kolejny element puzzla do obrazu dzisiejszego świata. David Gelles na 320 stronach pokazuje jak w ciągu ostatnich 30 lat tradycyjny wolnorynkowy kapitalizm, który był motorem rozwoju wielu gospodarek, w tym gospodarki USA przepoczwarzył się w kapitalizm korporacyjny, który zdaniem autora prowadzi do unicestwienia potęgi ekonomicznej jaką były Stany Zjednoczone. Zresztą nie tylko o ekonomię w czystej postaci tutaj chodzi. Stan gospodarki przekłada się bezpośrednio na funkcjonowanie całego społeczeństwa, które w obliczu pogłębiających się się podziałów popada w marazm i beznadzieję. Jeszcze 25-30 lat temu udział produkcji przemysłowej w PKB USA wynosił około 25%. Obecnie jest to około 8%. (podaję dane z głowy, nie sprawdzam w necie). Gdy w imię hasła "chciwość jest dobra" produkcję lokowano w fabryce  świata - Chinach, w USA stopniowo zamykano fabryki, ludzie tracili pracę. Jest cały szereg amerykańskich filmów i książek opisujących upadek przemysłu, a w konsekwencji rosnące bezrobocie, społeczne wykluczenie, osiedla białej nędzy. Przywołam najgłośniejsze, najbardziej znane tytuły: filmy "Elegia dla bidoków" (TU), "Amerykańska Fabryka", "Nomadland" (TU), książki "Nomadland" (TU), "Wszystko za życie" (TU). "Człowiek, który..." dopełnia obrazu beznadziei, który Stany Zjednoczone same sobie zafundowały. Co prawda autor na końcowych stronach książki przytacza pozytywne przykłady "przebudzenia" nielicznych przedsiębiorców do których dotarła wiedza o wskaźniku "net disposable income" zgodnie z którym, rodzina aby normalnie funkcjonować pokrywając podstawowe wydatki takie jak czynsz, żywność, ubranie, opieka medyczna powinna generować 20% nadwyżki NDI... Jeśli zaś większość społeczeństwa funkcjonuje na progu, lub poniżej progu ubóstwa, wówczas kraj zmierza ku przepaści, a Prezydent USA PROSI najważniejszego Chińczyka, żeby zatrzymał dostawy fentanylu na rynki Ameryki...

piątek, 25 lipca 2025

"Święty Leonard z pól", aut. Marek Stokowski, PL 2025; inna niż poprzednie zachęta do przeczytania sygnowana przez Gypsy and The Acid Queen

"Święty Leonard z pól", aut. Marek Stokowski, PL 2025; inna niż poprzednie zachęta do przeczytania sygnowana przez Gypsy and The Acid Queen

Książka Marka Stokowskiego o której wielokrotnie pisałem i polecałem trafia do różnych odbiorców, z różnych grup wiekowych. Poniżej link >>>>>>

https://www.instagram.com/reel/DK_-fP9oITO/?igsh=MTc5ZTg3d3Zlc3diZQ==

do żywiołowej, innej niż wszystkie dotychczasowe opinii na temat "Świętego Leonarda z pól". Nie znam dokonań kapeli Gypsy and The Acid Queen. Nie znam Kuby Jaworskiego, który wypowiada się na temat książki. Zamieszczam ten link gdyż jest świadectwem tego, że historia opowiedziana przez autora "Świętego Leonarda z pól" jest uniwersalna, trafia i zachwyca szerokie spectrum odbiorców. 

piątek, 11 lipca 2025

"Król darknetu. Polowanie na genialnego cyberprzestępcę" (The epic hunt for the criminal mastermind behind the Silk Road), aut. Nick Bilton, USA 2022, książka

"Król darknetu. Polowanie na genialnego cyberprzestępcę" (The epic hunt for the criminal mastermind behind the Silk Road), aut. Nick Bilton, USA 2022, książka

Preferowaną przez mnie kategorią literatury jest literatura faktu. "Król darknetu..." jest fabularyzowanym reportażem opowiadającym prawdziwą historię prozaicznego przedsięwzięcia jakim jest sklep internetowy :) Ross Ulbricht, bohater tej książki był twórcą i właścicielem net-sklepu "Silk Road", który zgodnie z wolą Rossa Ulbrichta miał być platformą (i był) handlu narkotykami... W ujęcie Króla Darknetu zaangażowane były praktycznie wszystkie trzyliterowe służby USA: FBI, DEA, HSI, IRS itp., które w roku 2013 aresztowały Rossa Ulbrichta i zamknęły świetnie prosperujący biznes, który w ciągu 2 lat wygenerował obrót na poziomie 1,5 mld USD. Na "Silk Road" handlowano głównie narkotykami, ale podejmowane były próby handlu bronią, reglamentowanymi medykamentami oraz narządami ludzkim... "Silk Road" działał w sieci TOR, gdzie dokonywana jest anonimizacja adresów IP zarówno serwerów jak adresów docelowych. Płatności odbywały się przy użyciu bitcoinów, kryptowaluty zapewniającej pełną anonimowość. 

Ross Ulbricht został skazany na podwójne dożywocie plus ekstra 40 lat (zawsze podziwiam i jestem pod wrażeniem fantazji amerykańskiego systemu wymiaru sprawiedliwości) bez możliwości zwolnienia warunkowego. Po 12-sto letniej odsiadce w styczniu 2025 prezydent USA - Donald Trump ułaskawił Króla Darknetu...

364 strony fajnej, dla jednych lekkiej - wakacyjnej, dla innych pouczającej - instruktażowej lektury. Ross Ulbricht jednak nie był geniuszem - dał się złapać. Lektura książki ujawnia słabe strony samego Króla Darknetu (ach te kobiety) oraz błędy w strukturze organizacyjnej biznesu Silk Road. Po sprawdzeniu aktualności info o wakacie, czytelniczka/czytelnik aspirujący do miana następcy Króla może uniknąć tych pułapek i wystartować swój net-biz. Donald Trump dopiero rozpoczął swoją kadencję, więc jest nadzieja, że nawet w razie wpadki (o ile biz będzie operował na terenie USA) następca Króla może liczyć na wyrozumiałość Prezydenta :)

Książkę dobrze się czyta. Autor jest profesjonalnym "pismakiem", pracował m.in. dla "The New York Times". Wątek sensacyjny spina całość, trzyma w napięciu. Jednak nie mniej ważny, być może ciekawszy jest drugi plan na tle którego toczy się akcja. To Ameryka, działanie służb, siła pieniędzy i pierwsze wzmianki o wchodzącym na rynek syntetycznym narkotyku fentanyl. Tym, który dzisiaj literalnie demoluje amerykańskie społeczeństwo, a Donald Trump prosi(!) Chińczyków (Chiny - kraj pochodzenia fentanylu) o zintensyfikowaną kontrolę źródeł komponentów, z których produkowany jest fentanyl...   

wtorek, 8 lipca 2025

'Świt impresjonizmu. Paryż, 1874" (Dawn of Impressionism: Paris 1874", reż. Ali Ray, GB 2024, film

"Świt impresjonizmu. Paryż, 1874" (Dawn of Impressionism: Paris 1874), reż. Ali Ray, GB 2024, film

Kolejny film z cyklu "Exhibition on screen" sygnowany przez pomysłodawcę i twórcę cyklu Phila Grabskiego i kolejne 90 min. obcowania z wielkim malarstwem, które było przełomem w sztuce, początkiem nowego kierunku. Tę historię zna każdy kto choć trochę interesuje się malarstwem: artyści, których dzieła nie były kwalifikowane (już wówczas, wiele lat przed powstaniem "Rejsu" obowiązywała zasada inżyniera Mamonia) do prezentacji w czasie Salonu Paryskiego założyli "spółdzielnię" i zorganizowali własną wystawę znaną jako "Wystawa Stowarzyszenia Artystów Niezależnych". Miała miejsce 15 kwietnia 1874. 150 lat po tym wydarzeniu w Musee d'Orsay odbyła się rocznicowa wystawa, której towarzyszyła kamery Phila Grabskiego.

Bardzo lubię filmy o sztuce realizowane przez tę ekipę. Mają prostą konstrukcję, prezentują mnóstwo dzieł w towarzystwie rzeczowych, trafiających w punkt, zwięzłych wypowiedzi ekspertów (tutaj są to panie ekspertki). Brak uduchowionych komentarzy, silenia się na poetycką, pseudo artystyczną (moim zdaniem) narrację. Krótko, na temat plus niepoliczalna liczba obrazów fotografowanych z jakością HD. Ciekawym zabiegiem jest towarzyszący obrazom offowy komentarz na który składają się oryginalne opinie i wypowiedzi nie tylko samych malarzy, ale także ówczesnych dziennikarzy komentujących sztukę oraz paryżan zwiedzających "Wystawę Stowarzyszenia Artystów Niezależnych". Niektóre wypowiedzi, zwłaszcza dotyczące skrajnej nędzy wielu artystów chociaż nie są zaskoczeniem to jednak są wstrząsające.

W tle dzieje się historia: przegrana przez Francję wojna francusko-pruska i bezpośrednia konsekwencja przegranej - Komuna Paryska. Upokarzający pokój z Prusami spowodował w konsekwencji radykalizację postaw francuskiego społeczeństwa. Idea zerwania ze starym porządkiem przeniosła się także na sztukę. "Wystawa Stowarzyszenia Artystów Niezależnych" była manifestem niezależności, wyrazem buntu przeciw obowiązującym kanonom, dowodem na niezależność artystyczną twórców, których dzieła były prezentowane na tej wystawie. Wystawianych artystów było o ile pamiętam 31, ale siedmiu z nich uznaje się dzisiaj za rasowych przedstawicieli nowego kierunku jakim jest impresjonizm. Wśród nich dama - Berthe Morisot.

Ilekroć czytam, oglądam filmy o impresjonizmie wraca do mnie postać i dokonania angielskiego malarza W. Turnera. W galeriach londyńskich maja całe mnóstwo jego obrazów, które dowodzą, że "widzenie światła" i próba "uchwycenia chwili" nie były "odkryciem" francuskich malarzy. Kilku z nich, a wśród nich Claude Monet wyjechało na czas wojny prusko-francuskiej do Anglii, gdzie mieli możność poznania dzieł m.in. W. Turnera właśnie. Malarstwo Anglika ewoluowało od typowych, sztywnych, nieomal monochromatycznych landszaftów, do pełnych ekspresji obrazów marynistycznych, gdzie głównym tematem było zmaganie żywiołów: wody i powietrza, a głównym rozgrywającym było światło. W. Turner tworzył około 70 lat przed impresjonistami (zmarł 1851) i zdaniem wielu fachowców on właśnie jest ojcem założycielem tego kierunku. (ekspertki z filmu milczą na ten temat)  Warto jest odwiedzić londyńskie galerie, zwłaszcza National, żeby zobaczyć kim był, co i jak malował W. Turner. Transformacja jego talentu, zapewniam, literalnie oszałamia. Anglicy mają to szczęście, że od czasów cesarstwa rzymskiego, które najechało i podbiło W. Brytanię (okupowali W.B. przez 400 lat) wznosząc jako północną granicę swojego imperium Mur Hadriana (121-129 n.e.), nigdy potem żaden zewnętrzny, znaczący najeźdźca nie wtargnął na Wyspy Brytyjskie (jeszcze w1066 r. byli Normanowie w osobie Wilhelma Zdobywcy). Dzięki temu praktycznie całe dziedzictwo kulturowe ( w tym obrazy W. Turnera) wszystko co przemysł angielski wyprodukował, a brytyjska armia zrabowała nadal tam jest. (Angole, naród pragmatyczny niczego nie wyrzucali, nie niszczyli Dlatego właśnie lubię angielskie filmy z dowolnej epoki. Scenografia zwala z nóg; każdy przedmiot, budynek, ogród który "gra" w tych filmach jest po prostu autentyczny, często o wartości muzealnej). Claude Monet wraz kolegami wrócił do Francji. Zaczęło się nowe, które wystartowało jako "Wystawa Stowarzyszenia Artystów Niezależnych" i właśnie obraz Claude Moneta "Impresja, wschód słońca", obraz stricte marynistyczny uchodzi za ikoniczne dzieło, które nadało nazwę całemu kierunkowi. Film koryguje tę obiegową opinię dowodząc, że było ciut inaczej. I właśnie chociażby po to, żeby się dowiedzieć skąd właściwie wzięła się nazwa "impresjonizm" i jaki wpływ na jej powstanie mieli wyznawcy zasady inżyniera Mamonia, warto obejrzeć ten film. Mnie się podobał. Uporządkował i wniósł troszkę nowego do mojej skromnej wiedzy o sztuce nadając przy okazji zasadzie inżyniera Mamonia dodatkowej głębi :)

Film widziałem w kinie "Muranów". Jest i będzie jak inne filmy cyklu Exhibition on Screen wielokrotnie wznawiany/powtarzany. Zapewniam. Warto obejrzeć!

niedziela, 22 czerwca 2025

"Lotnicho", aut. Marek Stokowski, PL 2024, książka; zgłoszenie do Literackiej Nagrody Europy Środkowej ANGELUS

"Lotnicho", aut. Marek Stokowski, PL 2024, książka; zgłoszenie do Literackiej Nagrody Europy Środkowej ANGELUS


Gorący news z wydawnictwa Lira: "Dotarły do nas znakomite wieści! Cztery nasze tytuły zostały zgłoszone i zakwalifikowane do Literacka Nagroda Europy Środkowej Angelus".


foto FB wydawnictwo Lira

"Lotnicho" rozpycha się na rynku nagród, odznaczeń, uścisków dłoni, poklepywania po plecach, a konkurencja nerwowo obgryza pazury :) Tym razem jest to kwalifikacja do nagrody Angelus. Może nie jest to jeszcze Liga Mistrzów, ale z pewnością jest to Ekstraklasa nagród literackich w Polsce. Nie znam/nie czytałem innych startujących, jednak "w ciemno" zakładam, że zwycięzca może być tylko jeden - "LOTNICHO"!

Czym jest Literacka Nagroda Europy Środkowej ANGELUS >>> >>>>>TU